OKRĄŻYĆ   ŚWIAT  PIĄTY  RAZ...                                                część VI d - Thimphu

 

Bhutantyt3.gif (3746 bytes)

     tekst i zdjęcia: Wojciech Dąbrowski ©


Władca tajemniczego Królestwa Bhutanu rezyduje w Thimphu. Ma tu pałac Dechen Choling (który z daleka wygląda wiele skromniej od stołecznego dzongu). Turyści nie mają tam oczywiście wstępu i zamieszkuje w nim podobno  tylko królowa-matka ze służbą, bo sam król woli przebywać w willi za miastem. Naród kocha swojego króla, który - jak powiadają - wcale nie jest despotą, rządzi mądrze i zadeklarował, że zrezygnuje z tronu gdy tylko 2/3 zgromadzenia narodowego tego zażąda.

5bhu676.jpg (17035 bytes) Thimphu  jest stolicą kraju od niedawna. Dopiero w 1955 roku poprzedni król przeniósł tu swoją siedzibę z położonej dalej na wschód Punaki.

Miasto, mające obecnie około 30 tysięcy mieszkańców rozłożyło się na łagodnym stoku rozległej doliny. Taki widok na stolicę Bhutanu roztacza się z szosy od strony Simtoka Dzong.  Moj przewodnik zakwaterował mnie w nowym hotelu "Riverview" zbudowanym niedawno przy Dechen lam - po prawej stronie doliny. Z hotelowych okien roztaczał się widok nie tylko na rzekę, ale także na całe centrum miasta położone po jej drugiej stronie.

BhuThimmp.jpg (36647 bytes)

Wieczorem w hotelowej restauracji spotkali się przy kolacji wszyscy hotelowi goście: 8-osobowa grupa Turków, dwójka Amerykanów i ja. Był pierwszy dzień marca i hotel był prawie pusty. Dostałem przyzwoity pokój z łazienką i grzejnikiem, który pozostał włączony przez całą noc, bo temperatura po zmierzchu spadła do pięciu stopni. Ale nie oznacza to wcale, że w bhutańskich hotelach zawsze jest tak przestronnie. W szczycie sezonu, który przypada na jesień i w okresie spektakularnych festiwali religijnych, które odbywają się według ruchomego kalendarza zdarza się, że zagraniczni turyści lokowani są także w prymitywnych, podrzędnych hotelikach a nawet w namiotach. I nie mają prawa do reklamacji, że za swoje wpłacone za każdy dzień 200 USD otrzymują standard znacznie niższy od innych...

W jadłospisach hotelowych restauracji figurowało więcej dań europejskich niż bhutańskich. Wybierałem co chciałem - na koszt mojego biura turystycznego. Tylko za importowane z Indii piwo musiałem dodatkowo zapłacić (w restauracji 1,5 USD podczas gdy w tutejszym sklepie cena wynosi 0,5 USD).

Rano wyruszyliśmy na zwiedzanie... Stolica Bhutanu jest bardzo rozciągnięta w górskiej dolinie dlatego ta mapa nie mieści się w ekranie. Chciałem na niej pokazać nie tylko centrum miasta ale także położenie dwóch ciekawych obiektów turystycznych, które zbudowano na dalekich, północnych i południowych peryferiach: na północy to Pangri Zampa, a na południu - Dzong Simtoka. 

5bhu065.jpg (25596 bytes)

Mam wrażenie, że to centralne skrzyżowanie stolicy. Z lewej na prawą biegnie reprezentacyjna ulica handlowa - Nordzin lam. W stylizowanej budce na środku stoi nawet policjant. Zdjęcie było zrobione z tarasu Swiss Bakery - niewielkiej, ale słynnej kafeterii w której podają pieczone na europejską modłę pieczywo i ciastka.  Tu jadłem skromny lunch. W pobliżu jest jeszcze jedna bardzo ważna instytucja - urząd pocztowy. Ważna nie tylko dlatego, że pośredniczy w kontaktach ze światem, ale także dlatego, ze sprzedaje tak poszukiwane przez filatelistów znaczki. Po prawej stronie budynku jest specjalny oddział, gdzie własnoręcznie można wybierać z klaserów co ciekawsze serie. Tu także sprzedają po 5 Ng kiepskie pocztówki. 

Bardzo charakterystycznym elementem w krajobrazie miasta jest National Chorten (albo Memorial Chorten) wzniesiony ku czci poprzedniego króla Jigme Dorje Wangchucka nazywanego w podręcznikach historii ojcem nowoczesnego Bhutanu. To on zainicjował podstawowe reformy i przerwał polityczną izolację Bhutanu - to za jego panowania Bhutan został przyjęty do ONZ. 

Monarchia nie ma w tym kraju zbyt długiej tradycji. Obecny król - Jigme Singye Wangchuck jest dopiero czwartym królem Bhutanu. Po śmierci tybetańskiego lamy Ngawanga Namgyala który zjednoczył kraj w XVII wieku nastąpił dwustuletni okres wewnętrznych walk o władzę prowadzonych przez gubernatorów poszczególnych prowincji i opatów ważniejszych klasztorów.  Dopiero w 1907 roku jednego z nich wybrano na króla (z poparciem ze strony Brytyjczyków, którzy podporządkowali już sobie  sąsiednie Indie). Nazywał się Ugen Wangchuck. Obecny, czwarty król wstąpił na tron w 1972 roku mając 17 lat - był wtedy najmłodszym panującym monarchą świata.

5bhu066.jpg (14007 bytes)
5bhu072.jpg (24488 bytes) W Thimphu na szczęście nie ma jeszcze  ani wieżowców, ani betonowych, kilkukondygnacyjnych bloków mieszkalnych. Podobno prawo nakazuje budować tylko nisko i tylko w tradycyjnym dla Bhutanu stylu. Podobnie jak w domach Doliny Paro na parterach tych domów trzyma się żywy inwentarz i magazynuje zapasy. Po widocznych na zdjęciu zewnętrznych schodach wchodzi się na piętro - do części mieszkalnej.  Mój przewodnik Tshering Jamtscho zaprosił mnie na herbatę do swojego domu. Jego wnętrze zawierało już sporo elementów europejskich czy może raczej amerykańskich, bo Tshering bywał kilka razy w USA.
        W kuchni podłoga była wprawdzie już wyłożona kafelkami ale zachowano tradycyjny układ pozostałych pomieszczeń. W środkowym living room była kanapa z fotelami, ale także tradycyjna mata z poduszkami do siedzenia na podłodze. Stąd przechodziło się do domowej kapliczki.  Na zdjęciu obok najstarsza córeczka Tsheringa stoi przed ołtarzem tej domowej kapliczki trzymając w rękach wypełnioną ryżem ofiarną miseczkę. 

Obowiązująca w Bhutanie jako religia państwowa tantryczna forma Buddyzmu Mahayana oparta jest jak i inne formy na wierzeniu w reinkarnację. Każdy człowiek otrzymuje gorsze lub lepsze wcielenie jako rezultat swych czynów w poprzednich życiach. Swoim zachowaniem ludzie powinni dążyć do wyzwolenia się z cyklu kolejnych reinkarnacji  i przejścia do stanu nirwany - absolutnej doskonałości, dającego uwolnienie od cierpień towarzyszących ludzkiej egzystencji. Dla osiągnięcia tego celu stosuje się medytację w odosobnieniu, umartwianie się, odmawianie mantr i inne praktyki religijne. Wszystko to brzmi bardzo pięknie i wzniośle.  Zastanawiam się wszakże czy niepiśmienni górale z odciętych od świata himalajskich dolin są w stanie zrozumieć ten skomplikowany proces osiągania doskonałości...

5bhu660.jpg (19261 bytes)

5bhu070.jpg (27139 bytes) Buddyzm tantryczny odróżnia się od innych form między innymi tym, że poza Buddą-człowiekiem i zarazem bogiem, postacią historyczną która żyła około 500 lat przed naszą erą uznaje także Buddę kosmicznego wierząc, że historyczny Budda był tylko jednym z jego wcieleń. Poza tym forma tantryczna uznaje cały panteon mniej ważnych bóstw i Boddhisatwów - Oświeconych, a także złych i dobrych duchów, których wyobrażenia znaleźć można w bhutańskich świątyniach. Na przykład w górującej ponad  miastem  Changangkha Temple - wzniesionej w XV wieku świątyni buddyjskiej szkoły Drukpa Kagyu (na zdjęciu obok).
5bhu073.jpg (22991 bytes) Te złe demony i dobre duchy pojawiły się w buddyjskich wierzeniach wskutek wchłonięcia pewnych elementów animistycznej religii bon, która dominowała na obszarze Tybetu zanim jeszcze pojawił się tam buddyzm... No i straszą do dziś... 

Na niewielkim dziedzińcu Changangkha Temple zastałem grupę pielgrzymów przybyłych z prowincji. -Oni przygotowują się do 36-godzinnej medytacji podczas której nie będą przyjmować żadnych potraw ani napojów! - tłumaczył Tshering, a ja szczerze współczułem szczególnie starym babciom z tej grupy.  No bo odchudzanie się jest podobno zdrowe, ale żeby odmawiać sobie nawet wody?

5bhu074.jpg (24558 bytes) Pozwolono mi po zdjęciu obuwia zajrzeć do mrocznego wnętrza świątyni - może dlatego, że byłem w jednoosobowej zaledwie grupie.  Popatrzyłem na zastygłe w bezruchu, spatynowane posągi obwieszone szarfami...    W sali było mroczno.  Płonące ofiarne kaganki wyniesiono z wnętrza świątyni do oddzielnego pomieszczenia na dziedzińcu.  Ma to swoje uzasadnienie. To właśnie te ofiarne lampki bywały często zarzewiem pożarów niszczących na przestrzeni wieków drewniane budowle bhutańskich świątyń i klasztorów.   
5bhu679.jpg (29203 bytes)

A to już imponujący, przebudowany gruntownie w 1962 roku Tashi Chodzong. To największy dzong Bhutanu i słusznie wzniesiono go w stolicy. Jego nazwa oznacza podobno  "Forteca Wspaniałej Religii" - to nawiązanie do jej religijnej funkcji. Bo dzong jest siedzibą Je Khenpo, przywódcy buddyjskiej sekty Drukpa, która dominuje w Bhutanie. Je Khenpo jest jakby najwyższym kapłanem Bhutanu. Turystów wpuszcza się tylko na dziedziniec budowli i to dopiero po godzinie 17.00.  Niestety ta pora zupełnie nie pasowała do mojego planu podróży, nie przekroczyłem zatem bram dzongu. Może Wy będziecie mieć więcej czasu i szczęścia...

Ngultrum.jpg (24569 bytes)

W Tashi Chodzong umieszczone są także  królewskie urzędy.  Samego króla Bhutanu (ma obecnie 47 lat) widziałem niestety tylko na tutejszych banknotach oraz na portretach wiszących nie tylko w oficjalnych instytucjach ale także w prywatnych domach Bhutańczyków.  Banknoty po drugiej stronie mają wizerunki historycznych budowli  tego kraju. Parytet miejscowego ngultruma równy jest dokładnie parytetowi indyjskiej rupii.  To nie jest przypadek....  
5bhu652.jpg (17345 bytes) Gdy w 1959 roku Chińczycy zajęli Tybet zaniepokojony król Bhutanu zwrócił się do rządu Indii z prośbą o opiekę. Zawarte wówczas porozumienia zaowocowały między innymi budową dróg, które połączyły dwa kraje, współpracą wojskową i ekonomiczną trwającą do dziś...

Dzisiejszy Butan jest monarchią konstytucyjną, jedynym państwem w świecie w którym obowiązuje teokratyczna demokracja. Zgromadzenie Narodowe wybierane jest na 3 lata, liczy 154 członków, z czego 105 to przedstawiciele 20 prowincji królestwa, kolejnych 12 to przedstawiciele buddyjskiego kleru. Dochodzi do tego 37 cywilnych urzędników nominowanych przez króla.  Nowy gmach zgromadzenia nie jest zbyt ciekawy. Znacznie lepiej prezentuje się pawilon Sadu Najwyższego (na zdjęciu obok).

5bhunun.jpg (18542 bytes) Wpływy kleru w Bhutanie są bardzo silne. To prawdopodobnie z inspiracji mnichów zabroniono turystom wchodzenia do większości znaczących świątyń. Z reguły zwiedzanie kończy się na dziedzińcu. Czasem jednak udaje się  zajrzeć do wnętrza obiektów mniej znanych czy ukrytych gdzieś na prowincji. Wiele zależy od umiejętności negocjacji naszego przewodnika. W stolicy udostępniony do zwiedzania jest niewielki żeński klasztor buddyjski Drubthob wzniesiony na zboczu ponad budynkiem Najwyższego Sądu.  Z wnętrza pawilonu o bielonych ścianach bez przerwy dochodzą głosy mniszek odmawiających zgodnym chórem buddyjskie wersety...    
W tym klasztorze zostałem nawet wpuszczony do głównej świątyni - tej w której stoją posągi. Niestety nie wolno tam fotografować ani filmować kilkumetrowych wyobrażeń Buddy i jego następców. W mrocznym przedsionku tej budowli kilka ubranych na  czerwono mniszek mamrotało modlitwy przeplatając je grą na rytualnych instrumentach. O dziwo te kobiety nie miały nic przeciwko fotografowaniu, zwłaszcza że przewodnik wręczył im jakiś banknot "na ofiarę". Zapisały nawet na skrawku gazety swój adres prosząc o przysłanie odbitek. Niestety zdjęcia w ciemnym wnętrzu wyszły marne...  Zdjęcie obok zostało zrobione na dziedzińcu:  mniszka spala ofiarne kadzidło podzwaniając przy tym mosiężnymi talerzykami.     5bhu655.jpg (16490 bytes)
5bhu681.jpg (20566 bytes) Tą budowlę widziałem jedynie z daleka, a to dlatego że stała na wzgórzu po przeciwnej stronie rzeki i nie starczyło nam czasu, aby do niej dojechać okrężną drogą przez oddalony most. To Dechen Phodrang - pierwszy, niewielki jeszcze  dzong, który wzniesiono w Dolinie Thimphu. Podobno do 1772 roku pełnił swoje religijno- administracyjne funkcje.  Dzisiaj mieści się tu "Central Monastic School" czyli centralne seminarium duchowne dla buddyjskich kapłanów. Przewodnik zapewniał, ze niewiele straciłem, bo cudzoziemców wpuszcza się tam jedynie na niewielki dziedziniec.
5bhu682.jpg (21998 bytes)

Takie same reguły obowiązują w położonej u północnego krańca doliny malowniczej świątyni  Pangri Zampa, w której podobno rezydował po przybyciu z Tybetu w 1616 roku święty lama Zhabdrung Ngawang Namgyel - ten, który zjednoczył Bhutan.

Oficjalnie bhutańskie biuro podróży może wystąpić w imieniu turysty do sekretarza instytucji, która nazywa się "Special Commission for Cultural Affairs" z prośbą o zezwolenie na zwiedzanie tych zakazanych świątyń ale to długa droga, a pobyt jest krótki więc lepiej nie robić sobie zbyt dużych nadziei...     

 Bhump.jpg (27063 bytes)

Przyszła pora pożegnać stolicę i wyruszyć w kierunku indyjskiej granicy. Zdecydowałem się opuścić Bhutan lądem ze względu na niższe koszty i brak (w konkretnym dniu) połączenia lotniczego z Kalkutą. Liczyłem ponadto, że z okna samochodu zobaczę po drodze jak wygląda południowo- zachodnia połać kraju.  A koszty lądowego transportu do granicy były i tak wliczone do zapłaconej Bhutańczykom z góry dolarowej dniówki. 

 5bhuRoad.jpg (12423 bytes)

Ta trasa obfituje we wspaniałe górskie panoramy, ale w mijanych osiedlach nie ma nic rewelacyjnego do zobaczenia...

Jeszcze w latach sześćdziesiątych aby ze stolicy kraju dotrzeć do indyjskiej granicy trzeba było sześć dni wędrować z karawaną mułów. Dziś na pokonanie odległości 180 kilometrów samochodem potrzeba zaledwie 6 godzin. Sądziłem, że w miarę jazdy szosa (uszkodzona w wielu miejscach przez osypiska) będzie się stopniowo obniżać ku indyjskim nizinom.  Nic podobnego!  Przez pierwszych 5 godzin jazdy balansowaliśmy cały czas gdzieś na wysokości chmur, obniżając się czasem do osiedli w dolinach.  Dopiero na ostatnim odcinku droga zaczęła  opadać ostrymi "agrafkami" ku widocznym w dole światłom Phuntsholingu.  Ledwie zdążyliśmy przed 20.00 po wyjazdowy stempel  do posterunku na rogatkach miasta. Zaraz potem szosa została zamknięta na noc.

5bhuPuntshol.jpg (26204 bytes)

 Phuntsholing.  Brama widoczna na zdjęciu to symboliczne graniczne przejście między państwami. Nie ma przy nim ani jednego żołnierza i żadnej kontroli. Prawdziwa kontrola graniczna odbywa się bowiem przy wjeździe na szosę - u stóp gór.  Ludzie krążą swobodnie między indyjską i bhutańską częścią. Całe miasto ma raczej charakter indyjski niż bhutański i ci turyści, którzy ograniczają swój pobyt w Bhutanie do Phuntsholingu stwarzają sobie fałszywy obraz królestwa.  Z miejsc wartych zobaczenia można wymienić tylko tą bramę i bhutańską świątynię na placyku w pobliżu nobliwego hotelu "Druk" w którym spędziłem moją ostatnią noc w królestwie.

W Phuntsholing mój przewodnik bez trudu znalazł kierowcę, który za 1500 rupii terenowym samochodem zgodził się odwieźć mnie rano na najbliższe indyjskie lotnisko - do Bagdogry (170 km). Znalazł się jeszcze drugi pasażer, z którym podzieliliśmy ten koszt. Nie bez trudu odnalazłem w hinduskiej części miasta maleńkie biuro "immigration". Urzędnicy jeszcze spali - niewiele tu mają roboty.     Asfaltowa droga, nadspodziewanie dobra prowadzi cały czas u podnóża gór. Pędziliśmy wśród ryżowisk i plantacji herbaty, by już po 3 godzinach być na lotnisku. Stąd wewnętrznymi liniami "Jet Airways" (mają lepszą opinię niż Indian Airlines) odleciałem do Kalkuty.

5bhuHinduk.jpg (21624 bytes)

Odlot z Kalkuty miałem o czwartej nad ranem. Udało mi się za dziesięć dolarów załatwić łóżko w tzw. retiring room (warto wiedzieć o istnieniu takiej instytucji na indyjskich lotniskach). W kilka godzin później lecieliśmy już opasłym jumbo-jetem KLM ponad ośnieżonymi pasmami Hindukuszu.

Na lotnisku w Amsterdamie zamknęła się pętla którą zatoczyłem wokół globu. W kilka godzin później wylądowałem w Warszawie.  I tak szczęśliwie dobiegła końca moja piąta podróż dookoła świata.  Raz jeszcze udało się zrealizować to, co do niedawna było tylko marzeniem...

Wojtek Dąbrowski 

Przejście na początek relacji z piątej podróży dookoła świata                                        Mapa całej podróży

Powrót do głównego katalogu                                                             Przejście do strony "Moje podróże"