Część V A  relacji z podróży po Afryce Równikowej  -    Part five A

Tekst i zdjęcia:  Wojciech Dąbrowski  © - text & photos

Zanim wylądujemy w Brazzaville wypada przypomnieć sobie,  że w zachodniej Afryce sąsiadują ze sobą dwa Konga, których granice wytyczone zostały dawno temu przez kolonizatorów: dawne Kongo Belgijskie nazywane potem Zairem, a teraz Demokratyczną Republiką Konga i dawne Kongo Francuskie, znacznie mniejsze, ze stolicą w Brazzaville. W ostatnich latach oba te kraje były widownią wewnętrznych zamieszek, które okresami przeobrażały się w wojny domowe.  O co chodziło w tych wojnach? Zapewne o to, który z czarnych polityków zajmie lepsze miejsce "przy korycie" i będzie inkasował więcej pieniędzy z eksploatacji bogactw naturalnych prowadzonej przez zagraniczne koncerny.  Cała reszta ideologii jest tylko parawanem dla walki o władzę i pieniądze...   

O wyprawie nad rzekę Kongo myślałem od lat.  Więc gdy w 2002 roku z Brazzaville nadeszły wieści o zawartym układzie pokojowym między rządem i rebeliantami postanowiłem spróbować. Odwiedziłem osobiście ambasadę Republiki Konga w Brukseli zaopatrzony w zaświadczenie o stanie konta bankowego, kartę VISA i bilet lotniczy z Polski do Afryki. Pierwszy czarny urzędnik zrobił mi nadzieję. Ale potem pojawił się drugi i nadzieja stopniała do zera. Argumentować nie musiał: nie może dać i koniec...  Znałem już takie postawy z przeszłości: dla czarnych dyplomatów pobyt na placówkach w Europie jest zbyt intratny aby ryzykować jego zakończenie przez podjęcie choćby minimalnego ryzyka. A nóż jakiemuś dyrektorowi w Brazzaville nie spodoba się, że w Brukseli wydano wizę Polakowi.  Dotychczas przecież nie wydawano...  Z Brukseli wróciłem zatem "z kwitkiem", ale wiedziałem z doświadczenia, że w krajach sąsiadujących z tym docelowym uzyskanie wizy może być łatwiejsze...  Poleciałem...  

Afm.jpg (19280 bytes)to było tutaj... Republika Konga (dawne Kongo Francuskie) zaznaczona jest na mapce brązowym kolorem.

I rzeczywiście - w stolicy Gabonu - Libreville wizę upoważniającą do lądowania w Brazzaville otrzymałem w ciągu jednego dnia.   Nie obyło się oczywiście bez nieco denerwującego, kilkugodzinnego czekania na ekscelencję, która miała złożyć podpis pod wizą.    Zapłaciłem też sporo: 35.000 CFA.  Nic to!    W biurze Air Gabon za 310 USD sprzedali mi powrotny bilet do Brazza (to najkorzystniejsza taryfa - przy pobycie od tygodnia do miesiąca).  Potem niespodziewanie przesunęli  mi jeszcze odlot z poranka na późne popołudnie.  Nie narzekałem - Air Gabon i tak ma opinię jednej z solidniejszych linii w tym regionie.  Marsz piechotą do samolotu na płycie...  Jeszcze lądowanie po drodze w Port Gentil...  Tylko 1,5 godziny opóźnienia gdy lądujemy w porcie lotniczym o egzotycznej nazwie Maya-Maya.  Tak, ta woda na zdjęciu to wreszcie wielka rzeka Kongo!
I wy także zapewne pamiętacie z lekcji geografii, że to jedna z największych rzek świata - druga po Nilu co do długości (4320 km) i druga po Amazonce co do ilości niesionej wody.  Nie zawiodłem się - widok tej rzeki robi wrażenie...     Dopiero na miejscu okazało się że Kongo podobnie jak Nil żeglowne jest jedynie odcinkami - ze względu na katarakty i stopnie wodne nie da się dopłynąć nawet od otwartego morza do stolicy kraju.

Wody Konga niosą kawałki drewna, kłody i całe kępy roślinności przypominające miniaturowe wysepki.

Nad szeroko rozlaną rzeką rozłożyły się dokładnie naprzeciwko siebie dwie stolice: Brazzaville i Kinshasa (to ona jest widoczna na zdjęciu, na przeciwległym brzegu).  Do stolicy frankofońskiego Konga przylecieliśmy we dwójkę: ja i przypadkowo spotkany na Sao Tome amerykański obieżyświat  Bernie Rosen.  Bernie miał w paszporcie wizę Zairu i mocne postanowienie odwiedzenia tego kraju.  Wprawdzie z tamtego brzegu dochodziły niepokojące wieści o stanie bezpieczeństwa na ulicach Kinshasy ale była to dla niego szansa "zaliczenia" jeszcze jednego kraju.   Namawiał mnie, abym do niego dołączył...          
Taką dłubanką nie tylko wypływa się na połów ryb, ale także przemyca się z zairskiego brzegu bańki z deficytową benzyną, którą można potem kupić na końcu miejscowego corniche.   Brak benzyny w stolicy kraju, który wydobywa ropę!??  Tak! - paradoks polega na tym, że ropa jest na wybrzeżu, a stolica w interiorze.  Droga do morza nie jest przejezdna.   A linia kolejowa jest wprawdzie używalna, ale kursuje nią  tylko jeden towarowy pociąg i to co drugi dzień. Z żołnierzami ochrony i lekkimi działkami  ustawionymi na platformach.  Bo choć wojna domowa oficjalnie się skończyła to na prowincji, szczególnie na południu wciąż panują bandy grasantów nazywanych przez miejscowych "ninja". To niedobitki "rewolucyjnej" partyzantki. Dla łupu napadają na wsie i pociągi...  To oni zamordowali niedawno kilku katolickich księży, w tym Polaka.   
W Brazzaville znaleźliśmy prawdziwie polską gościnę u polskiego misjonarza - księdza  Bogdana Piotrowskiego, który pracuje w Kongo  od 13 lat i jest aktualnie proboszczem dużej parafii w stolicy kraju - na Plateau des 15 Ans.  To taka dzielnica krajowców położona pomiędzy lotniskiem i centrum.    Siedziba Paroisse de Jesus Ressuscite znajduje się przy wyboistej uliczce która ma wprawdzie jakąś nazwę, ale mało kto jej używa. Ksiądz Bogdan ma wielkie serce, ale poza tym sercem nie oczekujcie zbyt wiele - to wycieńczone wojną Kongo, a nie Europa czy Ameryka.  Kraj, gdzie często problemem jest zdobycie środków na naprawę parafialnego samochodu czy na zakup paliwa na czarnym rynku...

Brazz743.jpg (44374 bytes)

W parafialnym domu stojącym obok tego prostego kościoła jest kilka skromnych pokoików z których korzystają księża z prowincji podczas swoich wizyt w stolicy. Akurat były wolne.   Mieliśmy  komfortowe  warunki (nawet moskitiery nad łóżkiem!) mimo tego, że codziennie na kilka godzin wyłączano prąd, a woda była racjonowana.  Wodociąg miejski tu jest wprawdzie doprowadzony, ale nie działa. Ksiądz Bogdan zbiera zatem deszczówkę z kościelnego dachu do rezerwuaru  i gospodaruje nią tak, aby starczyło do zakończenia pory suchej.   Codziennie o szóstej rano, gdy panuje jeszcze przyjemny chłód tropikalnego poranka kościół wypełnia się do ostatniego miejsca czarnymi wiernymi. Płyną pieśni na afrykańską  nutę wykonywane przy akompaniamencie bębnów i grzechotek.
A to parafianie księdza Bogdana na szerokiej, cienistej ulicy prowadzącej w kierunku kościoła.  Każdego ranka przekupki rozkładają tu swoje kramy z owocami, bagietkami, buteleczkami  z naftą do lamp i używaną odzieżą...       
W ulicznej garkuchni można też zjeść coś konkretnego.  Chleba takiego jak nasz oczywiście tu nie widać.  Zastępują go pozostawione przez Francuzów bagietki. Za pół bagietki posmarowanej margaryną (typowa porcja śniadaniowa) trzeba zapłacić 100 CFA (franków afrykańskich, 1 USD to około 650 CFA). Jeśli dodać do niej dorodną papaję za 300, to można będzie jakoś  wytrzymać do obiadu....

Pokrzykujący wędrowni przekupnie, lawirujące wśród tłumu rozklekotane, zielone taksówki omijające wielkie kałuże - wszystko to składa się na wielki uliczny teatr w którym jesteś jedynym białym aktorem.    A akcja dzieje się w milionowej stolicy kraju, którego terytorium jest nawet nieco większe od Polski.   Do tego porównania trzeba jednak przyłożyć afrykańską skalę: na rozległym terytorium Konga mieszkają tylko trzy miliony ludzi...   

Jak wygląda dzisiejsze Brazzaville?   W swojej większej części tak jak na zdjęciu obok - mieszkalne dzielnice to morze parterowych domków krytych pordzewiałą blachą.
Ale stolica Konga ma również swoje reprezentacyjne centrum.  A w nim hotel Le Meridien do którego przywozi się wprost z lotniska przybywających tu służbowo zagranicznych ekspertów i biznesmenów.  Tu w hotelowej recepcji dostać można (i to bezpłatnie) jedyny osiągalny plan miasta.   Tu pod palmami zbudowano ładny basen, gdzie przy odrobinie tupetu zmęczony wilgotnym upałem tramp może sobie bezpłatnie popływać.  Bo kimże może być jak nie hotelowym gościem biały nadchodzący od głównego wejścia?  Szczególnie jeśli uśmiecha się protekcjonalnie i mówi coś w niezrozumiałym dla personelu angielskim języku?   Ubodzy,  wędrujący z plecakami turyści wciąż są tu rzadkością...  -Monsieur, ręcznik dla pana!  

Po kąpieli, zaopatrzony w upstrzony reklamami  plan miasta  ruszam na zwiedzanie...

Brazzaville jest dumne z tego, że było kiedyś stolicą Wolnej Francji.  W okresie drugiej wojny światowej, gdy kolaborujący rząd marszałka Petaina poddał Francję hitlerowskiej okupacji Brazzaville we francuskiej kolonii stało się na pewien czas stolicą emigracyjnego rządu Wolnych Francuzów stworzonego przez generała  de Gaulle. Upamiętnia to pomnik z głową generała i obrazy ułożone z majolikowych płytek.  Pomnik stoi na początku prowadzącej w kierunku rzeki Avenue de Brazza.  Na jej drugim krańcu - na wysokiej skarpie nad rzeką otoczony wysokim murem i płotem znajdziecie Case de Gaulle - dom, w którym mieszkał generał, dziś niestety niedostępny - zajmowany przez Ambasadę Francji.  
Na tej samej wysokiej skarpie ponad Kongiem, obok rezydencji francuskiego ambasadora wzniesiono wielki, przysadzisty obelisk dla uczczenia francuskiego podróżnika  Savorgnana  de Brazza i jego towarzyszy, którzy eksplorowali te tereny w latach osiemdziesiątych XIX wieku. Podobno to właśnie de Brazza był autorem podziału Konga na różne strefy wpływów. I od jego nazwiska pochodzi nazwa stolicy francuskiego Konga...  Ze skarpy przed pomnikiem otwiera się szeroki widok na rzekę (patrz pierwsze zdjęcie na tej stronie). W czasach kolonialnych były tu jakieś ławki i mały amfiteatr z zaznaczonymi  odległościami do innych stolic świata, ale wszystko to już zarosło bujną trawą...      

Turystów w Brazzaville wprawdzie jeszcze nie widać, ale działa tu coś takiego jak Generalna Dyrekcja Turystyki i Hotelarstwa.  Miałem nadzieję, że właśnie tutaj otrzymamy informację, czy możliwy jest wyjazd poza stolicę i gdzie można otrzymać stosowne pozwolenie. Nie bez trudu odnaleźliśmy w willowej dzielnicy w pobłiżu Pałacu Sprawiedliwości  ten oto budynek, a w nim urzędnika zajmujacego się informacją.  Zapytany o stan bezpieczeństwa potrafił tylko powiedzieć to, co już wiedzieliśmy: na północy i wybrzeżu względnie bezpiecznie.   Na południu wciąż niebezpiecznie.  Czy turysta potrzebuje zezwolenie na wyjazd na północ i kto takie wydaje?  Funkcjonariusz nie wiedział, ale obiecał się dowiedzieć "na jutro".                
Spotkany później "dobrze zorientowany" krajowiec powiedział: na północ można jechać - nawet publicznym transportem (to zatłoczone mikrobusy - np za przejazd do Gamboma, gdzie jest polska misja płaci się 5000 CFA)  ale po drodze jest się bez przerwy narażonym na próby wymuszania haraczu na posterunkach kontrolnych, które spotyka się co kilka kilometrów.  Obowiązuje zasada - nie dasz, to nie otworzę szlabanu.  Ja tu rządzę, bo ja mam broń!     Domorośli komendanci posterunków podobno mają nieco więcej respektu dla prywatnie wynajętych samochodów, ale wynajęcie takiego pojazdu w sytuacji panującego benzynowego deficytu bardzo drogo kosztuje. I tak stopniały nasze nadzieje na podróż na północ kraju....
A skoro o turystyce, to warto wiedzieć, że Brazzaville ma niewielki ale ciekawy, kryty bazar z pamiątkami. Nazywa się Marche du Plateau (nie mylić z Plateau des 15 Ans).   Znajdziecie go w pobliżu Pałacu Prezydenckiego, obok małej hali targowej gdzie handlują owocami. Oferowane tu pamiątki nie przypominają tego co oferowane jest w Kenii czy Ghanie. Bardzo ciekawe rzeźby w drewnie, maski, sznury paciorków z malachitu i innych kamieni półszlachetnych. Wyroby z jasnoszarego drewna "gris" do złudzenia przypominającego kamień....  Kupujących nie ma wcale, można i trzeba się targować. Tu za jedne 5000 CFA kupiłem jedyną pamiatkę z Konga - małą maskę

 

Najciekawszym (ale niezbyt leciwym) zabytkiem stolicy  jest  niska katedra Sacre Coeur stojąca w dyplomatycznej dzielnicy Poto-Poto, w pobliżu hotelu Meridien.

Przy katedrze (po prawej stronie, w kompleksie budynków szkoły) są pokoje gościnne udostępniane turystom. Płaci się  10 000 CFA za pokój z łazienką i wentylatorem lub 5 500 CFA za pokój z umywalką bez wentylatora.  Gdy tam zaglądałem pokoje stały puste - eksperci, którzy tu przyjeżdżają mieszkają w lepszych warunkach, a turyści w Brazza wciąż jeszcze są rzadkością.

Największym kościołem Brazzaville i zarazem ciekawym przykładem współczesnej architektury sakralnej jest jednak bazylika Sainte Anne stojąca przy Rondpoint de Poto-Poto.   Wzniesiona z cegły przysadzista budowla wyróżnia się z daleka zielonym dachem...
Podczas niedawnej wojny domowej pociski nie omineły tego przybytku - w stropie odnotowałem dwie wielkie dziury po pociskach prowizorycznie zakryte zieloną płachtą o takim kolorze jaki ma blaszany dach.   Tak wygląda wnętrze bazyliki. Trafiłem akurat na dzień gdy w bazylice odbywał się zlot katolickiego bractwa Św. Rity.  Kościół wypełniony był szczelnie czarnoskórymi kobietami przybranymi w jednolite, różowe chustki z wizerunkiem patronki.  Mężczyzn wypatrzyłem zaledwie kilku.  Wierni  pięknie śpiewali   przy akompaniamencie afrykańskich instrumentów i gdyby nie niesamowity zaduch panujący we wnętrzu pewnie pozostał bym tam dłużej.

Rzędy eleganckich latarń ozdabiają wiadukt przerzucony ponad torem kolejowym. W tym miejscu rozpoczyna się Boulevard des Armees - odcinek reprezentacyjnej, dwujezdniowej alei przebiegającej przed Pałacem Kongresu. Ustawione przed pałacem trybuny wskazują na to, że tu odbywają się masowe  manifestacje. Ale samego pałacu przy którym stali wartownicy wolałem nie fotografować...  -Don't  ask for trouble! - słusznie radził mój przypadkowy towarzysz.

Ludzie zazwyczaj krygują się, gdy pytasz ich, czy możesz zrobić zdjęcie.  Ale w większości wypadków nie protestowali. Jeżeli spotykałem się z odmową to prawdopodobnie   dlatego, że Kongijczycy wstydzili się swojej biedy.  W takich sytuacjach bardzo pomaga wcześniejsze nawiązanie rozmowy i uśmiech na twarzy fotografa.   Odradzam  natomiast  zbyt elegancki strój,  który automatycznie powoduje zakwalifikowanie Europejczyka do grupy bogatych ludzi szukających sensacji lub do reporterów chcących wzbogacić się na fotografowaniu cudzej biedy...

A jak widać na zdjęciu: kolonizatorzy odeszli, ale bagietki w kramach zostały!  Innego chleba tu nie widziałem...  

                                                        Amask.jpg (9031 bytes) Kolejnego dnia wybrałem się obejrzeć katarakty rzeki Kongo.  Przeżyłem też sensacyjną przygodę, której głównym bohaterem stał się czarnoskóry kapitan Topoli. Ale o tym już na następnej stronie:        

>>>>>>>>>>>>>>>>>>CIĄG  DALSZY - przejście do drugiej części relacji z Konga

Powrót na początek relacji z tej podróży

Przejście do strony "Moje podróże"                                           Back  to  main  travel page 

Powrót do głównego katalogu                                                    Back to the main directory

    

 

  

 

stat4u