Jemen tyt_pl.jpg (32177 bytes)

część III    *** Jemen Południowy ***   part three

line1.gif (286 bytes)

Jedyna szosa z doliny Hadhramout do cywilizowanego świata prowadzi na południe - na wybrzeże - do portu Al-Mukalla. Publiczne autobusy i zbiorowe taksówki wyruszają z Say'un wcześnie rano. Ci, którzy pokonują trasę wynajętym landroverem mają szansę przejechania sporego odcinka przebiegającą równolegle do szosy tzw. starą drogą - szutrówką biegnącą przez malownicze arabskie wioski - w niektórych zobaczyć można pozostające w częściowej ruinie dawne pałace saudyjskich wielmożów...

yemen1.jpg (25515 bytes)

Jedyny autobus z Say'un do Mukalli ma wyruszyć o 6.00 więc przezornie wychodzę z mojego hoteliku już o 5.30. Autobus jest. A obok - konkurencyjna zbiorowa taksówka, której kierowca zapewnia, że za tą samą cenę (400 riali) z nim dojadę szybciej. -Aywa, tammam! Zgoda! Pierwsze dwie godziny jazdy mijają mi szybko - gapię się przez okno na górskie krajobrazy jak z amerykańskich westernów. Potem karkołomny zjazd "agrafkami" w dół i pusta, spalona słońcem równina. Szosa jest dosyć ruchliwa. Jadą i ciężarówki i auta osobowe wyładowane Arabami. Każdy szanujący się miejscowy podróżny albo trzyma w garści "kałasznikowa" (tu proszę panów nie potrzeba zezwolenia na posiadanie broni) albo ma wynajętego chłopaka, który nie dość że ma tradycyjną "dżambiję" zatknietą za pas nie rozstaje się z bronią palną - nawet na postoju... Po pięciu godzinach jazdy na horyzoncie wśród piasków pojawia się długo oczekiwany błękit oceanu - dojeżdżamy do Al - Mukalla!

wwd276p.jpg (20574 bytes)

wwd277p.jpg (17415 bytes)

Znajduję nocleg w przyzwoitym hoteliku Al Madina - za jedne 1000 riali. Rozciągnięte wzdłuż brzegu miasteczko może się podobać. Jego najstarsza część leży na półwyspie (na zdjęciu - na wprost). Sędziwi staruszkowie grający na ulicy w domino i popijający codzienną herbatę z mlekiem zapraszają do towarzystwa. I choć rozmowa nam się nie klei (ja nie znam arabskiego, a oni - angielskiego) to nie mam wątpliwości, że to sympatyczni i życzliwi ludzie...
Poranek. Do meczetu dość daleko, ale megafony mają tu takie, że gdy mułła po raz pierwszy zaczyna śpiewać gdzieś o 4.00 to chyba nawet umarli przewracają się pod swoimi muzułmańskimi nagrobkami...  Wiem, że jedyny autobus do Adenu wyrusza o 6.00.  Odnajduję go bez trudu.  Miejsce jest, tylko zabrać nie chcą! - Ty ferendż-obcokrajowiec musisz mieć zezwolenie z policji!  Radiowóz odwozi mnie na posterunek z bosonogim wartownikiem przy drzwiach. Policja jest (śpi na własnym biurku).   Zanim się obudzi autobus odjedzie. - Malesz! Nie przejmuj się! Siadaj!  O ósmej przyjeżdża furgonetka. Na skrzyni montują wielki karabin maszynowy. Pod niego rzucają mój plecak. Jedziemy!  Za nami dwa landrovery z bogatymi turystami.   Malownicza szosa wzdłuż wybrzeża prowadzi nas aż do Bir Ali. Tu wysadzają mnie na posterunku, furgonetka wraca. A ja? Insz Alach! Będzie jak Allach zechce! Do Adenu wciąż ponad 600 km. Żar z nieba. Ruch na szosie żaden... Przygoda?!

wwd278p.jpg (20659 bytes)

wwd279p.jpg (17220 bytes)

Ten dzień był bardzo długi i pełen emocji. Wygladało już na to, że przyjdzie mi nocować na posterunku w Bir Ali gdy policyjnym radiowozem przyjechał synalek jakiegoś wysokiego oficera.   Za łapówkę ("na benzynę") zgodził się mnie zabrać. Myślałem optymistycznie, że do Adenu, ale wywalił mnie i mój plecak na drogę już w Habban. Dzięki temu miałem okazję choć z dala sfotografować to piękne, oryginalnie zabudowane miasto...

wwd280p.jpg (18076 bytes)

Habban (obok) zawdzięcza swoją urodę także wspaniałej górskiej scenerii roztaczającej się wokół miasta...   Potem był przekupiony prezentem kierowca mikrobusu i uzbrojeni żołnierze eskorty w samochodzie (dla mojego 'bezpieczeństwa"). Zmieniali się na kolejnych posterunkach, a każdy wysiadając żądał 200 riali honorarium... (jakoś się wyłgałem z pomocą współpasażerów dla których te 200 riali to też całodzienna dieta). Na każdym posterunku zapisywali długopisem na przedramieniu: "Bolanda - łached" (Polska - 1 szt). W Adenie byłem o 23.00.   Allach Akbar!

Aden. Jeszcze jedna z tych egzotycznych nazw, nam kojarząca się przede wszystkim z brytyjską kolonią. Po Brytyjczykach, w czasach rozbicia Jemenu Aden był stolicą Jemenu Południowego ("Ludowego"). Miasto jest rozległe i prawdę mówiąc turyście ma niewiele do zaoferowania. Jedyną bodaj ciekawostką są cysterny Tawila (na zdjęciu obok) zlokalizowane na zboczu góry Dżebel Shamsan. Metryka obiektu sięga podobno 427 roku przed nasza erą. Jest to zespół 18 kaskadowo położonych zbiorników do gromadzenia wody, częściowo wykutych w skale i używanych przez kolejnych władców tych terytoriów. Mieszczą podobno aż 45 milionów litrów...   Aby dostać sie do cystern trzeba było z dzielnicy Sheikh Othman, gdzie nocowałem i gdzie skupione są stacje autobusów przejechać zbiorową taksówką za 30 riali do starej dzielnicy Crater... Do cystern trzeba dojść pieszo - jakiś kwadrans ulicą lekko pod górkę.

wwd281p.jpg (21458 bytes)

wwd282p.jpg (18244 bytes)

Crater to bardzo zaniedbana, stara, kolonialna dzielnica. Wczesnym rankiem znaleźć tu można między innymi kilka meczetów, kościoły i... setki ludzi śpiących  na kartonach wprost na ulicy.   Aden jest ekonomiczną stolicą Jemenu (port, rafineria nafty), 350 tysięcy mieszkańców i uniwersytet, ale bieda tu większa niż w Sanie... Gdyby nie był węzłem komunikacyjnym turyści pewnie by go chętnie omijali...

West yem.jpg (29457 bytes)

Z Adenu trasa mojej wędrówki prowadziła do Ta'izz.  Jak się znajduje transport?  Pytasz recepcjonistę o postój zbiorowych taksówek. Tłumaczy. Wydaje ci się, ze rozumiesz. Ruszasz z plecakiem na grzbiecie. Po 5 minutach marszu koszula pod plecakiem jest kompletnie mokra. Pot kapie z czubka nosa... Jest w końcu postój.  Jest grat, który pojedzie do Ta'izz. Teraz właź do środka i płać z góry 400 riali. Spływaj potem przez następne kwadranse siedząc pod blachą z ciasno podkurczonymi nogami i... czekaj. Jak będziesz miał szczęście to taksówka po pół godzinie się zapełni (jakieś 9 osób plus bagaż) i ruszymy do celu. Hurra!
Ta'izz leży wśród wysokich gór, na wysokości 1400 metrów. Upał tu już tak nie dokucza... Główna ulica - Nassera to wspina się, to zbiega po wzgórzach. Ale jeśli tylko ją zgubicie to orientacja w krętych, bocznych uliczkach może być utrudniona. Polecam wam hotelik Shamsan ze wspaniałym widokiem z pokojowych  balkonów - za pokój z łazienką, TV i wiatrakiem biorą tu 1200 riali. Ta'izz był w pewnych okresach stolicą Jemenu.  Ostatnio - w latach 1948-67. Atrakcją miasta jest tutejszy suk czyli targ rozpoczynający się za starą bramą Bab al Kabir. Suk jest niewielki, ale barwny, a brak turystów przydaje mu tylko kolorytu.  Są tu warsztaty krawców, szewców, srebrników, garkuchnie serwujące typowe dania. No i oczywiscie kramy w których sprzedają zielone listki qat-u. Ten, który rośnie na stokach okolicznych wzgórz cieszy się wyjątkowo dobrą opinią. Chcesz sobie pożuć?  Żuję.  I zerkam na kobiety w kramach. To zupełne novum.  Bo w całym Jemenie handlują tylko mężczyźni...

wwd283p.jpg (22625 bytes)

wwd284p.jpg (13175 bytes)

A tu baby i do tego bez zasłon na twarzach, co pozwala stwierdzić, ze rzeczywiście mają na policzkach tatuaże. Najciekawszym obiektem do zwiedzania jest stojący powyżej suku biały meczet al-Ashrafija z XVI wieku. Na schodkach meczetu dopada mnie arabski wyrostek. -Pokażę ci wnętrze meczetu!  Nie mówi oczywiście o wynagrodzeniu, ale ja - stary tramp widzę w jego oczach, że myśli o pieniądzach... Najpierw oglądamy za zapleczu grobowce fundatorów: Ashrafa I i II. Potem przez otwarte na chwilę boczne drzwi meczetu mogę przez próg popatrzeć na wyłożoną kobiercami salę modlitewną, ozdobioną stiukami i arabskimi hieroglifami...
Dzień ostatni... Umarłego by obudzili, gdy kilka minut, po czwartej, jeszcze zupełnie po ciemku wyśpiewują   "Allach Akbar" - na raz z kilku konkurujących ze sobą minaretów... A wzmacniacze mają dobre - pewnie japońskie!  Najgorsze jest to, że właśnie o tej porze panuje tu przyjemny chłodek i najlepiej się śpi...

Przyszła pora powrotu do Sany. Na stacji autobusów na peryferiach Ta'izz znaleźli dla mnie ostatnie miejsce w busie - za 500 riali. Potem musiałem jeszcze dopłacić 20 za umieszczenie plecaka w bagażniku.  Jedziemy.  Przez malownicze doliny i góry, wśród osiołków, furgonetek toyota i wielbłądów...   Katkusy i agawy na zboczach... Współpasażerowie troskliwie opiekują się swoimi zakwefionymi "habibi". Na sąsiednim siedzeniu mam sympatycznego dziadka, który na postoju chętnie pożyczy mi swoją broń i swój zawój, abym mógł sobie zrobić pamiątkowe zdjęcie na tle potrzaskanych szyb autobusu. Voila!  Ale gawiedź miała uciechę!

wwd285p.jpg (19069 bytes)

wwd286p.jpg (21935 bytes)

Więc jak to jest z tym bezpieczeństwem turystów w Jemenie? Otóż troska władz o turystów przybiera tam wręcz karykaturalne formy. Do tego stopnia że... utrudnia poruszanie się. Wszędzie posterunki, kontrole, rejestracja...  Nie, na odludzia samotnie nie ma się co pchać. Poza tym nie przejmowałem się zbytnio - bo jak będą chcieli was porwać, to i tak porwą...   A sam Jemen - kraj życzliwych ludzi - chwilowo jeszcze na szczęście omijany przez hordy turystów zdecydowanie Wam polecam, jako jedno z najciekawszych miejsc w Oriencie...

Wojciech Dąbrowski

 4rtwtytpl.jpg (28085 bytes)

Powrót do relacji z Czwartej Podróży Dookoła Świata (końcówka trasy)  
O moich wcześniejszych podróżach dookoła świata i spostrzeżeniach dotyczących organizacji takich dalekich podróży możecie przeczytać na osobnej stronie:  DOOKOŁA  ŚWIATA

Przejście do strony "Moje podróże"                                           Back  to  main  travel page 

Powrót do głównego katalogu                                                    Back to the main directory

stat4u