tekst i zdjęcia: Wojciech Dąbrowski © - text & photos

Część III - Wyspa Ha'ano -  Part three - Ha'ano Island


Ten rozdział opowieści zaczyna się pod wielkim drzewem. Siedziałem pod nim najpierw sam, nie wiedząc wcale, czy przypłynie jakakolwiek łódź. Potem przyszła sympatyczna miejscowa babcia i czekaliśmy w zbawczym cieniu już we dwoje. Mała wioska na Foa Island nazywała się Faleloa. Wyróżniała się niewielkim betonowym molo - to stąd czasami odpływały łodzie z zaopatrzeniem dla wyspy Ha'ano (pozwólcie, że będę pisać tę nazwę bez apostrofu). Haano to najbardziej wysunięta na północ wysepka w grupie Haapai. Nie ma rozkładu rejsów. Miejscowi korzystają dziś z błogosławieństwa telefonii komórkowej i jak trzeba popłynąć to wzywają transport - kogoś ze swojej rodziny lub znajomych. Ale ja... - musiałem czekać na szczęśliwy traf.

Oczekiwanie trwało na szczęście tylko nieco ponad godzinę. Potem zjechało się sporo ludzi - w tym dwie rodziny z wesołymi dzieciakami. W chwili gdy robiłem poniższe zdjęcie wiedziałem już, że mnie zabiorą na Haano i to bezpłatnie, bo przecież i tak płyną!:

   

Musieliśmy poczekać trochę na betonowym nabrzeżu, aż chłopaki z łodzi przyniosą i załadują zabierane towary. Wśród dzieci był chory chłopiec, który z babcią wracał od lekarza. Dziecko miało najwyraźniej gorączkę i podsypiało...

 

 

 

 

Ale były też weselsze akcenty. Młoda kobieta na zdjęciu poniżej ma na głowie wianek z... wodorostów. Pierwszy raz w życiu widziałem tak oryginalne przystrojenie głowy. Była wyraźnie zadowolona, gdy ją fotografowałem:  

   

 

Na pokładzie łodzi nie było ani skrawka cienia. Tylko w części dziobowej łódź miała niewielkie, niskie zadaszenie, gdzie umieszczono kartony z zaopatrzeniem i babcię z chorym dzieckiem:

   
 

W końcu uruchomili motor i popłynęliśmy przez ten turkusowy ocean... Dla nich - miejscowych te widoki wokół były codziennością, dla mnie - powodem do zachwytu nad urodą tego miejsca. Minęliśmy bezludną wysepkę Nukanamo (widać jej fragment z prawej strony zdjęcia poniżej). 

 

Zależnie od siły prądów, wysokości fal i kierunku wiatru przeprawa na Haano może trwać nawet do dwóch godzin. Ale dla nas Neptun był łaskawy i już po 40 minutach żeglowania zobaczyłem kilka domków na brzegu - to było Fakakakai - pierwsza osada na Haano:

 

Wkrótce nasza łódź lawirując ostrożnie między obrośniętymi głazami koralowej rafy dotarła do plaży. Nie było na niej żadnego nabrzeża, ani nawet drewnianej kładki. Musiałem podkasać spodnie, zdjąć sandały i skoczyć z pokładu do płytkiej na szczęście wody. 

 

Plaża była długa i piękna, z cienistymi drzewami, pod którymi w razie potrzeby można schronić się przed słońcem. Nie przyjechałem tu jednak na plażowanie:

 

Wąską, trawiastą ścieżką pomaszerowałem do wioski Fakakakai, składającej się z zadbanych, ale małych domków. Nam coś takiego kojarzy się raczej z campingiem, a tutaj to jest mieszkanie M-3, albo nawet M-4:

 

W centrum wioski Fakakakai, w porządnym domu obitym sajdingiem mieści się jedyny sklepik, zaspokajający potrzeby mieszkańców tej wioski. Dom nie ma żadnego szyldu, bo wszyscy miejscowi i tak wiedzą, gdzie można kupić wodę mineralną, oliwę i naftę do lampy. A przyjezdni, tacy jak ja trafiają na Haano niezwykle rzadko.

Musiałem zajrzeć do tego sklepiku otoczonego papajami, aby kupić butlę wody, bo butelka w mojej torbie była już niemal pusta. A ja miałem przed sobą kilka godzin marszu w tropikalnym upale. Za 1,5 litra mineralnej zapłaciłem aż 3,50 paanga. Ale zaskoczony moją obecnością właściciel dodał mi gratis kilo bananów z własnego ogródka...  

 

 

 

A potem pomaszerowałem jedyną, szutrową drogą prowadzącą na drugi kraniec wyspy:

 

Minąłem pustą (bo trwały wakacje) nową szkołę zbudowaną przez mormonów. Stosunkowo szybko (po ok. pół godziny) doszedłem do następnej wioski -  Pukotala. Stoi tam wśród drzew mały kościółek należący do Church of Tonga. Członkowie tego kościoła zwołują się na nabożeństwa waląc pałką w tradycyjny bęben wydrążony z kłody:  

 

Droga na północ niestety nie biegnie wzdłuż brzegu wyspy. Ale w pewnym punkcie trasy zauważyłem w prześwicie między drzewami błękit  oceanu, odbiłem ścieżką w lewo jakieś 80 m i znalazłem się w urokliwej, pustej zatoczce z piękną plażą obramowaną pandanusami. Na środku zatoki wyrastała z morza pokryta bujną zielenią malownicza skałka. Nie było tu żadnych domów ani innych śladów działalności człowieka:

 

 

Są jeszcze takie miejsca... Nacieszyłem oczy pięknem przyrody i wróciłem na główną drogę. Kilkaset metrów dalej na niewielkiej polanie pasły się konie, wśród nich maleńki źrebak.. Miejscowi używają je tutaj do jazdy pod wierzch. Ale podczas mojej wędrówki od krańca do krańca Haano nie spotkałem na drodze ani jednego jeźdźca i ani jednego pojazdu...

Pusta droga wśród tropikalnych drzew... To była fantastyczna wędrówka w niesamowitej ciszy przerywanej tylko krzykiem egzotycznych ptaków. Po około 2 godzinach od lądowania na plaży Fakakakai dotarłem do największej wioski na Ha'ano, która nosi taką samą nazwę jak cała wyspa. Tu ponownie spotkałem ludzi:

W centrum wsi Ha'ano stoi zbiornik słodkiej wody (pompowanej ze studni), a obok niego meeting house - świetlica, która w razie potrzeby może pomieścić  wszystkich 160 mieszkańców wyspy Ha'ano. Ta największa wieś leży przy ładnej plaży, ozdobionej malowniczą skałką, wyrzeźbioną przez fale:

 

To przy tej plaży zbudowano jedyne na tej wyspie betonowe molo, które jak się dowiedziałem jest bardzo rzadko używane. Praktycznie tylko wtedy, gdy na wyspę trzeba dostarczyć materiały budowlane lub większe meble:

 

Tam, gdzie plaża się kończy, zaczyna się odcinek skalistego wybrzeża ozdobiony malowniczymi palmami. To w tamtym kierunku trzeba się kierować, aby dojść do północnego krańca wyspy. Ale podążanie wybrzeżem jest trudne, więc wróciłem na drogę:

 

We wsi Ha'ano jest kilka zadbanych domów, stojących w ogrodach, gdzie kwitną kwiaty, a płoty ozdobione są girlandami z papieru:

Okazało się, że jest tu także niewielki sklepik z okratowanym okienkiem. A w nim na pustych niemal pólkach samotna półlitrowa butelka coca- coli, za którą żądano 6 pa'aga.

 

 

 

 

 

 

Ale ludzie są tu bardzo sympatyczni, żyją skromnie, ale nie biedują. I mimo, że jest to taka mała społeczność i tak odizolowana od świata to ludzie dbają tu o swój wygląd, ich stroje są czyściutkie... No i te uśmiechy!:

 

 

Ale niektóre tutejsze obyczaje potrafią zaskoczyć. Trafiłem tu na rodzaj pikniku. Panie siedziały osobno. Panowie też osobno, popijając z prozaicznej plastykowej miski kavę - lekko oszałamiający napój przyrządzany z wysuszonych i startych korzeni pieprzowca:

Zostałem oczywiście zaproszony do towarzystwa i trudno było odmówić. Kavę nalewali chochlą do połówki skorupy kokosa. Pijałem już ten napój wielokrotnie na innych wyspach Pacyfiku. Czasem po spełnieniu toastu cierpł mi lekko język. Ale nie tutaj - kava z Haapai była słabiutka...

 

Podziękowałem i pomaszerowałem drogą do czwartej wioski wyspy Haano. Zaskoczenie - ze środków z zagranicznej pomocy wzdłuż tego odcinka drogi zainstalowano lampy zasilane z fotowoltaicznych baterii!

Przy pierwszym domostwie tej krańcowej wioski kobieta przygotowywała do suszenia paski pandanusowych liści. Po wysuszeniu albo powędrują one na targ, albo na miejscu będą z nich wyplatać maty, taovale, koszyki i inne użyteczne przedmioty:

 

Wąska ścieżka doprowadziła mnie z tego przysiółka na północny cypel wyspy. Wyznaczała go płaska kamienna płyta, tylko w nielicznych punktach przerywana wąskimi spłachetkami białego piasku. To był najdalszy punkt mojej dzisiejszej trasy. Cel został osiągnięty: 

Zjadłem tu mój skromny lunch wpatrując się w ocean na którym nie było już widać żadnej następnej wyspy. Musiałem niestety szybko wyruszyć w drogę powrotną do Fakakakai, by zdążyć przeprawić się z powrotem na Foa i wrócić przed zmrokiem do kwatery na wyspie Lifuka.  Niestety jeszcze przed Fakakakai dopadła mnie krótka, ale intensywna tropikalna ulewa. Na plażę, skąd odpływały łodzie dotarłem kompletnie przemoczony. A tu... kolejna micha z kavą i  wianuszek mężczyzn spędzających czas pod cienistym drzewem. Wyobrażam sobie, że aby opróżnić taką michę to trzeba kilku godzin! Zostałem oczywiście zaproszony i trudno było odmówić.  :)  Ciekawe, że wspólne picie kolejnych kav nie wyzwala u tych ludzi ani gadatliwości, ani śmiechu - siedzą tak godzinami, mocno "przymuleni", prawie milcząc...

Niestety zbiorowej łodzi na Foa o tej porze dnia nie było - musiałem zapłacić 60 pa'anga przewoźnikowi, który popłynął specjalnie dla mnie.  Ale przy okazji na darmową wycieczkę zabrała się cała zgraja miejscowych dzieciaków.  :)

 Dwa dni później z żalem pożegnałem piękne Wyspy Haapai, by udać się na górzystą wyspę Eua, również należącą do Królestwa Tonga. Potem na "stołecznej" wyspie Tongatapu próbowałem załatwić sobie audiencję u króla - niestety był akurat "w delegacji" w Nowej Zelandii.   Ale to już inna historia...

 

 

Powrót do głównej strony o wyspach świata

 

 

Przejście do strony "Kraje i krajobrazy świata"

Powrót do głównego katalogu                                                             Przejście do strony "Moje podróże"