tekst i zdjęcia: Wojciech Dąbrowski © - text & photos

Część I -  Part one


Portugalia ma sporo wysp leżących na Atlantyku, w znacznej odległości od europejskiego kontynentu. W cieniu powszechnie znanej Madery pozostaje jej siostrzana wyspa, odległa zaledwie o 43 km - Porto Santo. Mniejsza, mniej znana, bardziej dziewicza i... bardziej przyjazna. Będąc dwukrotnie na Maderze powtarzałem sobie, że kiedyś na nią zajrzę... No i w końcu nadszedł ten dzień: jesienią 2017 roku, na początku większej ekspedycji, której trasa prowadziła do Brazylii wygospodarowałem kilka dni, wsiadłem w samolot taniej linii i poleciałem na Maderę. Ale tylko po to, by przenocować w Funchal przed porannym rejsem na Porto Santo...

Z Madery na wyspę Porto Santo (powszechnie nazywaną po prostu Santo) latają małe samoloty, ale ja zdecydowałem się na znacznie tańszą podróż - promem, który pływa na tej trasie 6 razy w tygodniu. Wypływa z Funchal na Maderze o wschodzie słońca, a wraca z Santo o zachodzie, co umożliwia spieszącym się turystom odwiedzenie wyspy w ramach jednodniowego wypadu z Madery.  Powrotny bilet kosztuje 46 euro. Można sobie kupić ten bilet przez internet korzystając z tego linku: www.portosantoline.pt   Przeprawa trwa tylko 2,5 godziny i sama w sobie jest atrakcją, bo po drodze z pokładu promu można fotografować ciekawe panoramy obu wysp - poniżej zdjęcie wschodniego krańca Madery w błękitnej mgiełce poranka: 

   

Gdy prom zbliża się od południa do Santo mija najpierw skalistą i bezludną wysepkę Baixo (po lewej na zdjęciu poniżej) wyrastającą z morza na prawie 180 metrów. Od Santo oddziela ją wąska cieśnina. Za nią widać nagie, płowe góry, wśród których wyróżnia się Pico do Espigao z zainstalowaną na szczycie wieżą radaru:

   

   

(kliknijcie na mapie, by otworzyć duży format w osobnym oknie)

W na brzegu cieśniny widać z daleka pas żółtego piasku - to początek 9-kilometrowej piaszczystej plaży, która jest dumą Santo. Takiej plaży nie ma rozreklamowana Madera. Ta część słynnej plaży która przylega do cieśniny jest zresztą najbardziej malownicza, co jeszcze dalej pokażę.

Santo nie jest dużą wyspą (ma 14 kilometrów długości i 7 km w najszerszym miejscu), co sprawia, że wytrwały piechur może ją przemierzać na piechotę. Na autostop niestety trudno tu liczyć, bo sieć dróg jest słabo rozwinięta, a niemal cała populacja wyspy (około 5000 osób) skupiona jest w jedynym miasteczku - Vila Baleira i wzdłuż plaży. Oni mają samochody, ale niewiele mają powodów aby wyjeżdżać poza swoją stolicę. Santo to wulkaniczna wyspa. Najwyższym szczytem na tym skrawku lądu jest Pico do Facho mający 515 metrów. Na zdjęciu poniżej widać jego bardzo rozciągnięty wierzchołek po prawej stronie. Znacznie bardziej malowniczy jest dominujący ponad Vila Baleira regularny stożek Pico do Castelo - ale on ma tylko 437 metrów:

   

Prom ostrożnie wchodzi za falochron i dobija do nabrzeża, na którym czekają autobusy i wycieczkowe mikrobusy. Lepsze hotele przysyłają tu swój transport, by zabrać gości, którzy zarezerwowali u nich pobyt. Jednodniowi turyści często opłacają wcześniej autobusową wycieczkę po wyspie z przewodnikiem, która zaczyna się i kończy przy burcie statku. Można wypożyczyć rower, ale cyklistów muszę uprzedzić, że z wyjątkiem płaskiej drogi biegnącej wzdłuż południowego wybrzeża pozostałe trasy wymagają od rowerzysty solidnej kondycji i jazda po wzgórzach może być męcząca. Samotny tramp wsiada do publicznego autobusu (1,60 euro), który zawiezie go do centrum miasteczka. Ten dystans (około 3 km) można także przejść pieszo ładną, nadbrzeżną szosą:

   
   
 

Vila Baleira (miejscowi często mówią o niej po prostu "centro") to małe i schludne, senne miasteczko o niskiej zabudowie. W przelotowej ulicy biegnącej równolegle do wybrzeża rosną tu malownicze palmy:

   
   
 

Wąskie, czasem strome uliczki i niewielkie placyki wyznaczają najstarszą część miasta. Jest tu kilka zabytkowych budowli. Należy do nich ratusz (na zdjęciu poniżej, z flagami), który przejściowo był także więzieniem. Metryka miasteczka pochodzi z 1420 roku, kiedy na wyspie pojawili się pierwsi portugalscy osadnicy.

   

   

W pobliżu ratusza znajdziecie jedyny kościół - Igeja de Nossa Senhora da Piedade (Matki Bożej Litościwej), nazywany także Matriz, z ładnie dekorowanym wnętrzem i ciekawymi azulejos na zewnątrz.

Z drugiej strony kościoła stoi zamieniony na muzeum kamienny dom - Casa Museo de Colón (Dom Muzeum Kolumba). Późniejszy odkrywca Ameryki przebywał na Santo przez kilka lat. Poślubił on córkę pierwszego gubernatora wyspy Filipę Moniz Perestrelo. Mieszkali w tym domu, gdzie obecnie w trzech izbach zgromadzono eksponaty. Ale nie ma wśród nich żadnych autentycznych pamiątek po Kolumbie:

   
   
 

Vila Baleira ma też odcinek ładnego nadmorskiego bulwaru przylegającego do molo, w które wycelowana jest ta stara armata:

   
   
 

A to już samo molo - całkiem okazałe! Pełni tylko funkcję spacerowego deptaka, bo woda wokół jest zbyt płytka, by mogły do niego dobijać jakieś jednostki. Za to piękny stąd widok na plażę i szczyty wewnątrz wyspy:

   

   
 

Kilka dni później wdrapałem się na punkt widokowy Portela, z którego otwiera się dobry widok na miasteczko. Na tym zdjęciu doskonale widać, jak jest ono usytuowane. Centrum znajduje się u nasady molo:  

   

A wracając do realiów to gdy w centrum wysadzono mnie z autobusu powstał problem, jak dotrzeć do pensjonatu "Colina" w Cabeco, który zarezerwowałem przez internet. Znajdował się on przy głównej nadbrzeżnej drodze, ale 5 kilometrów dalej w kierunku cieśniny. Kilka razy dziennie jeździ tam autobus, ale właśnie odjechał... Następny za 3 godziny... Poszedłem pieszo!   "Colina" (na zdjęciu poniżej) to miejsce, które śmiało mogę polecić. Na I piętrze budynku jest 6 apartamentów z balkonami. W każdym dobrze wyposażony kuchenny aneks, łazienka, TV i dostęp do sieci wi-fi:

 

Po sezonie (była połowa listopada) ceny są tu bardzo przystępne - płaciłem za 3-osobowy apartament 26 euro za noc. A na pożegnanie właścicielka sama zaproponowała, że gratis odwiezie mnie do portu.  Przez wielkie balkonowe okno codziennie podziwiałem spektakularny wschód słońca - każdego dnia w innej odsłonie: 

 

Największymi atrakcjami wyspy Santo są krajobrazy. Już pierwszego dnia pobytu postanowiłem wyruszyć na wędrówkę na drugą stronę wyspy. Najpierw udałem się do centrum, a potem szosą biegnącą równolegle do pasa startowego pustego lotniska  - najpierw w kierunku osady Camacha, a potem w lewo... Tam, gdzie kończy się pas startowy podziwiać można wspaniałe nadmorskie urwiska. Oto widok w prawo:

 

Na zdjęciu powyżej widać niewielką plażę ukrytą wśród skał. Można do niej zejść terenową drogą. Nazywa się to miejsce Porto das Salemas i jest bardzo malowniczym zakątkiem. Ale kąpiel w tym miejscu bym raczej odradzał :)

Natomiast jeżeli spojrzymy w lewo, to zobaczymy krajobraz jeszcze bardziej urozmaicony:

   

Kilkaset metrów dalej w lewo zaczyna się dobrze oznakowane odgałęzienie szlaku zbiegające drogą po zboczu do Ponta da Fonte da Areia. To niewielki park, niegdyś zapewne urocze miejsce piknikowe otoczone palmami posadzonymi przy obudowanym źródle wody (zdjęcie obok). Źródło niestety dawno już wyschło i miejsce jest nieco zaniedbane. Ale warto tu przyjść choćby dla widoku...

Powrót w górę na nadmorski klif wymaga trochę wysiłku...

 

 

Wracając z zachodniego wybrzeża do miasteczka można przejść przez miniaturową pustynię rozciągającą się po drugiej stronie pasa startowego i hangarów (zdjęcie poniżej). W piasku można znaleźć tam skamieliny, ale jest to wędrówka przez bezdroża...

   
   

Mieszkałem u stóp malowniczego szczytu Pico de Ana Ferreira (283 m). Jeśli patrzeć od strony plaży to jawi się on jako długi grzebień, opadający w kierunku lotniska. Widać to na zdjęciu obok. Jeśli jednak popatrzeć od południa, to podejście wygląda bardziej dramatycznie. Brak wiarygodnych informacji o drodze na szczyt sprawił, że zacząłem wspinać się "na nosa". Okazało się, że powyżej strefy drzew rozciąga się strome zbocze gęsto porośnięte opuncjami - praktycznie nie do sforsowania! Widać to na zdjęciu poniżej:

   

   

Okazało się, że aby wdrapać się wyżej szczyt trzeba obejść. Z przeciwnej (zachodniej) strony prowadzi pod szczyt leśna droga, ale nie ma żadnego szlaku, który prowadził by na kulminację, na której ustawiony jest triangulacyjny znak (zdjęcie po lewej). Wspinaczka "na dziko" po skalistym zboczu wydała mi się zbyt ryzykowna, poszedłem więc dalej ścieżką wzdłuż grzbietu. Otwiera się z niej widok na stawy w centrum wyspy i rozłożone wokół nich zielone pole golfowe, będące jedną z atrakcji Porto Santo:

   

Grzbiet Pico de Ana Ferreira ma ciekawą budowę geologiczną. Na jego północnym krańcu można obserwować wachlarz kamiennych kolumn. Jest to ciekawostka nie tylko dla geologów. Początek grzbietu (zdjęcie poniżej) wygląda jak sąg ułożonego drewna. W rzeczywistości są to bloki kamienia:    

 

 

   
  A taki widok otwierał się z tego miejsca w kierunku Vila Baleira i środka wyspy na moment przed zachodem słońca:
   

Kolejnego dnia zamierzałem dotrzeć do miejsca nazywanego Terra Cha, leżącego w najbardziej oddalonym od mojego pensjonatu krańcu wyspy. Powrotna trasa liczyła ponad dwadzieścia kilometrów, a po drodze było do zdobycia kilka szczytów. Gdy znalazłem się w stolicy wyspy postanowiłem zapytać o możliwość dotarcia publicznym transportem na punkt wyjściowy pierwszego szlaku (Vereda Pico Branco). W centrum Vila Baleira obok stacji benzynowej stoi kiosk w którym sprzedają bilety autobusowe. Niestety okazało się, że mimo doprowadzonej  w rejon Pico Branco asfaltowej drogi nie jeździ tam żaden autobus. Bo nie ma tam żadnych osiedli. Z tego samego powodu ruch prywatnych samochodów w tej części wyspy jest zaledwie śladowy.    

Spieszyłem się, aby jak najwcześniej rozpocząć wspinaczkę. Poradzono mi wziąć taksówkę. Na postoju obok stacji benzynowej o każdej porze dnia stoi rząd żółtych taksówek. Aby chronić interes turystów administracja Santo publikuje wykaz oficjalnych taryf ze stolicy do wszystkich punktów wyspy. Taksówkarz żąda 12 euro. Dawno nie jechałem taksówką... Zgadzam się jednak, bo nie widzę wyjścia. Po chwili już jedziemy. A po kwadransie kierowca zostawia mnie w zupełnym pustkowiu, na początku dobrze oznakowanej górskiej ścieżki. Na reliefowej mapie ta ścieżka zaznaczona jest żółtym kolorem:    

   
Tak wygląda Vereda Pico Branco - szlak prowadzący na Biały Szczyt. Ścieżka jest dobrze utrzymana i tam gdzie trzeba, zabezpieczona jest poręczami. Na podejściach ułożono stopnie z okrąglaków. Ścieżka wspina się i opada po zboczu. W tyle (zdjęcie poniżej) pozostał szczyt Pico Juliana, będę pod nim przechodzić w powrotnej drodze.  Tymczasem wspinam się zygzakami na grań biegnącą w górę - na Pico Branco. 
   

 
 

Gdy znalazłem się na grani przystanąłem z westchnieniem na ustach. Szedłem dotychczas przez płowe pustkowie. A tu nagle otworzył się widok na błękitny Atlantyk i bardzo urozmaicone wschodnie wybrzeże wyspy. Szkoda tylko, że zdjęcie robiłem pod słońce: 

 
 

Stąd dalej piąłem się mozolnie w górę, ale wkrótce ścieżka zeszła z grani na wschodnie zbocze Białego Szczytu. W polu widzenia pojawił się stromy grzbiet biegnący w kierunku północno-wschodniego przylądka wyspy. To właśnie Terra Cha - po prawej stronie zdjęcia poniżej. Sądziłem, że to będzie kolejny wyniosły szczyt, a to tylko odcinek stromego grzbietu:

   

   
 

Nieco dalej na rozwidleniu szlaku zastałem przyzwoite drogowskazy. Tyle, że podane na nich odległości w kilometrach nie zawsze odzwierciedlają trudność odcinka, bo podejścia czy trudne zejścia często wielokrotnie wydłużają czas marszu:

   

   
 

Skręciłem najpierw w lewo, na Biały Szczyt. Zabezpieczona stalowymi linkami ścieżka była dosyć stroma, ale jeszcze przed dojściem do szczytowej platformy otworzył się z niej ciekawy widok w kierunku zachodnim. Nie wiem, czy mi uwierzycie, ale ten błękitny Atlantyk jest około 450 metrów niżej:

   

   

Na szczycie byłem kilka minut po 11. Od wyjścia na szlak minęła godzina i 15 minut... Szczyt Pico Branco porośnięty jest wysmaganymi przez wiatr drzewami. Miejscowi urządzili tu mały placyk, gdzie można siedząc na murku odpocząć, rozkoszując się widokami. Na sąsiednim zdjęciu widać kamienny słupek wyznaczający kulminację 450 m n.p.m, a za nim w oddali najwyższy szczyt wyspy, na który udało mi się wejść jeszcze tego samego dnia.

 

W kierunku wschodnim w odległości kilkuset metrów od brzegu Santo leży mała wysepka Cenouras, szczyt tej skały wystaje z morza na 105 metrów:

 

Teleobiektyw kamery to świetna rzecz - pozwalał mi zajrzeć 450 metrów niżej, gdzie przyroda wyrzeźbiła poniżej urwisk zaciszną "cove" - zatoczkę, do której dostęp jest możliwy tylko od strony morza (zdjęcie obok).

 

Po kwadransie odpoczynku zacząłem schodzić do rozwidlenia szlaków, by kontynuować marsz prawą ścieżką - w kierunku Terra Cha. To krótki, ale bardzo malowniczy odcinek szlaku. Ze zboczy zwieszają się dziwne porosty. I ziemia i skały zmieniają tu kolor, wędrowiec mija także niewielkie groty. W jednej z nich ustawiono małą kapliczkę. Wygląda na to, że ktoś zmarł na tym szlaku:

To co widać na zdjęciu poniżej to Terra Cha z bliska. Panienka z biura informacji (jest takie w Vila Baleira) nie potrafiła mi po angielsku wytłumaczyć, co to jest "Terra Cha"  :)  Terra to oczywiście ziemia, a cha to herbata. Czyżby kiedyś była tu plantacja herbaty?

Ten widok raz jeszcze potwierdza, że największą atrakcją krajobrazową Santo są góry i wysokie nadmorskie klify:

Gdy dotarłem do kamiennego schroniska na Terra Cha okazało się, że nie było tam żywej duszy, a samo schronisko było okratowane i na głucho zamknięte. Nie spodziewajcie się tu żadnej wody - zapas trzeba przynieść ze sobą!

 Pogoda zaczęła się psuć, słońce docierało do ziemi już tylko przez dziury w powłoce nadciągających chmur. Ale takie oświetlenie też miało swój urok - popatrzcie na zdjęcie poniżej... Pora była wracać. Wyboru nie było - podążałem tą samą ścieżką do szosy. Wąską nitkę szlaku widać w dolnej części zdjęcia:

Na całej trasie wędrówki spotkałem tylko jednego wędrowca - starszego pana, który mówił tylko po portugalsku i być może dlatego nie miał ochoty na rozmowę z cudzoziemcem... 

 

 

 

 

 

Gdy po trzech godzinach od wyruszenia z trailheadu znalazłem się ponownie na szosie mogłem z satysfakcją spojrzeć w tył i powiedzieć sobie: widzisz tą kępkę drzew na szczycie? To Pico Branco! Tam byłeś! Szlak poprowadzony jest granią z prawej strony szczytu:

 Ruch pojazdów na szosie (zaznaczonej na mapie czerwonym kolorem) był zerowy. Kondycja mi dopisywała więc zdecydowałem, że kierując się generalnie w kierunku stolicy wyspy podejmę próbę wejścia po drodze na najwyższy szczyt Santo - Pico do Facha (516 m n.p.m.). Aby tego dokonać musiałem najpierw przemieścić się na inny trailhead - punkt początkowy szlaku - Moledo, zaznaczony na mapie czerwoną kropką. Nie miałem dobrej mapy. Trzeba było iść tą asfaltową drogą wznoszącą się i opadającą po zboczach. To było około 3 kilometrów... O 14.00 byłem znów na początku górskiej ścieżki...

 

 

Powrót do głównej strony o wyspach świata

 

Ale o tym już na kolejnej stronie tej relacji...

Przejście do drugiej części relacji z Porto Santo

Przejście do strony "Kraje i krajobrazy świata"

Powrót do głównego katalogu                                                             Przejście do strony "Moje podróże"