Tybet__tyt_pl.jpg (30163 bytes)

Tybet - Wojciech Dabrowski Przez całe wieki ta ukryta za wysokimi górami i niedostępnymi stepami kraina pozostawała zagadką dla reszty świata. Chyba właśnie dzięki wieloletniej izolacji jej mieszkańcy zachowali tak wiele ze swojej dawnej kultury. Tak jak innym podróżnikom i mnie wyprawa do Tybetu śniła się przez wiele lat . Przyszedł w końcu dzień, gdy zarzuciłem na grzbiet wyładowany konserwami plecak i samotnie wyruszyłem na szlak.   Była jesień 1987. Transsyberyjskim pociągiem przez Mandżurię dotarłem do Pekinu, a stamtąd, zwiedzając po drodze Xian i Xining do miasteczka Golmud, gdzie wówczas kończyły się tory...

Tybt_map2.jpg (48597 bytes)m

Gdy za zgodą władz chińskich w 1979 roku zawitał do Lhasy pierwszy turysta skrupulatni dziennikarze oszacowali, że przed nim było w tym mieście zaledwie około 1200 Europejczyków, z czego połowa to członkowie brytyjskiej ekspedycji wojskowej, która w 1904 roku wtargnęła do Tybetu od strony Indii. Szerzej wrota Tybetu uchylono dopiero w latach osiemdziesiątych. Dziś Europejczyk na ulicy Lhasy nie jest już sensacją. Ale oglądanie tybetańskich krajobrazów w dalszym ciągu jest przywilejem nielicznych trampów - tych, którzy mieli więcej od innych wytrwałości i chyba także odrobinę szczęścia.

tyb122.jpg (17243 bytes)

Słynna kolej tybetańska została uruchomiona dopiero w 2006 roku.

Do Lhasy w 1987 roku można było przylecieć samolotem z Katmandu lub z chińskiego Chengdu.  Tym, którzy nie mają pieniędzy i ochoty na samolot, a szukają przygody pozostawały praktycznie dwie  tylko trasy lądowe: jedna z Katmandu i druga - słynną transtybetańską szosą: z ostatniej stacji kolejowej w Golmud do odległej o prawie 1200 kilometrów Lhasy. Tędy właśnie ruszyłem takim oto publicznym autobusem...

tyb123.jpg (8929 bytes)

Transtibetan highway...  Prawie dwie doby męczącej jazdy autobusem przez pusty, surowy płaskowyż.   Dla kilku Europejczyków, którzy bez powodzenia próbują upchnąć między stłoczonymi ławkami swoje długie nogi i skazani sa na wdychanie dymu z papierosów kopconych przez Chińczyków jest to ciężka próba...   Tą  jedyną porządną szosę (pełną jednak dziur i wybojów) łączącą stolicę Tybetu z resztą Chin zbudowano w latach 1952-54. Przedtem do Lhasy wiodły jedynie karawanowe szlaki.

tyb124.jpg (28326 bytes)

 

Jeszcze na początku XX wieku łatwiej było dotrzeć do stolicy Tybetu z południa, forsując Himalaje niż przez niegościnny płaskowyż. Nic wiec dziwnego, że przez wieki Tybet pozostawał  zupełnie odcięty od świata.

Po drodze tylko dwa małe miasteczka (w jednym z nich - Amdo- 4500 m npm nocowaliśmy w prymitywnym hoteliku), "truckstopy" czyli przystanki dla ciężarówek z garkuchniami i wojskowe baraki Chińczyków...

tyb125.jpg (16321 bytes)

 

Transtybetańska szosa to także piekielny ból głowy, łomotanie w skroniach a nawet nudności. Takie są skutki braku stopniowego przystosowania do przebywania na dużych wysokościach. Czujesz tu więc aż nadto, że jesteś na Dachu Świata - w Tybecie, na wyżynie czterokrotnie większej od Polski, wyniesionej znacznie powyżej wierzchołka naszych Rysów.

tyb126.jpg (33815 bytes)

 

Ludność środkowego Tybetu utrzymuje się głównie z hodowli zwierząt. Głównymi produktami, który mogą zaoferować w zamian na inne towary są mięso i skóry jaków i owiec. W jednym z przydrożnych osiedli przygotowano właśnie stertę takich skór do transportu.  Na przejeżdżające autobusy czekają miejscowe kobiety, sprzedając herbatę z termosów. Są miłe, ale turyści mogą się z nimi porozumiewać tylko na migi...

tyb127.jpg (23803 bytes)

Droga do Lhasy wiedzie przez zamglone i ośnieżone przełęcze, których wysokość dochodzi do 5000 metrów nad poziomem morza. Najwyższa z nich: Tanggula Shankou rozpięta na wysokości 5200 metrów przez okrągły rok pokryta jest śniegiem.   Stajemy w ciągu dnia tylko kilka razy.  Zimno.  Próba przebiegnięcia kilkunastu metrów "na rozgrzewkę" kończy się nagłym zawrotem głowy...

lha128.jpg (38187 bytes)

Po blisko 40 godzinach  od wyruszenia z Golmudu wymęczeni, z bolącymi głowami i czerwonymi oczami zobaczyliśmy wreszcie cel  podróży - naszą wymarzoną Lhasę.  Ponad miastem piętrzył się majestatyczny zamek - klasztor dalajlamów: legendarna Potala.

Lhasa jest tak fascynująca, że warto jej poświęcić osobną stronę, aby do niej przejść kliknij tutaj:  do LHASY

tyb170.jpg (18642 bytes)

 

Pokonanie trasy z Lhasy do nepalskiej granicy nie jest wcale proste.    Publiczne autobusy - wraki do granicy kursują tylko kilka razy w tygodniu i nie stają w ciekawych miejscach trasy.   Jeżeli zbierze się odpowiednia grupa turystów, to wspólnie można wynająć trochę lepszy bus (najlepiej z kierowcą - Tybetańczykiem) i wyruszyć pylistymi, szutrowymi drogami na południe. Warto zabrać w drogę operacyjną maskę, która chroni płuca przed dokuczliwym pyłem...

Tybt_map2.jpg (48597 bytes)

tyb171.jpg (11649 bytes)

 

Przejazd autobusem na trasie Lhasa - Gyantse zabiera 8 do 10 godzin. Zaraz na początku nasz wrak wspina sie powoli na przełęcz Khamba La - 4900 metrów npm, gdzie furkoczą na wietrze sznury modlitewnych chorągiewek. Ale pierwszą większą atrakcją krajobrazową po opuszczeniu Lhasy jest malownicze górskie jezioro Yamdrok Tso, za którym bielą się w oddali  Himalaje...

tyb172.jpg (24087 bytes)

 

Coś trzeba jeść!  Gdzieś przy drodze przystajemy na posiłek: miskę gotowanego ryżu za jednego juana. Są oczywiście także bardziej wyrafinowane smakołyki, ale strach próbować, bo przygotowywane są w opłakanych warunkach higienicznych i nigdy nie wiadomo jak zareaguje na nie nasz żołądek!  Obok,  siedząc wokół nieodzownego termosu z herbatą pojada pałeczkami podróżująca tybetańska rodzina...

tyb173.jpg (14300 bytes)

Trasa obfituje we wspaniałe widoki. Gdy droga zbiega w dolinę nad nami zaczynają piętrzyć się góry. Po ich zboczach spływają lodowce. Topniejąc, dają początek wartkim strumieniom, które rozmywają drogę. Czasem trzeba wysiąść z autobusu, aby bez obciążenia mógł pokonać niebezpieczny odcinek. Strumienie forsujemy w bród... Wykorzystujemy czas przymusowych postojów na zrobienie zdjęć...

tyb174.jpg (16621 bytes)

Kierowca - Tybetańczyk jest życzliwy i przystaje kilka razy w ciekawych miejscach, abyśmy mogli fotografować. Chińscy kierowcy  podobno nie są tak sympatyczni. Średnia prędkość jazdy na tej trasie to 20 km/godz. Kiedy wąwóz górskiej rzeki trochę się rozszerza na dole pojawiają się pastwiska jaków, a także miniaturowe poletka, na których uprawia się jęczmień.  Nie chce się wierzyć, że na tych pustkowiach mieszkają ludzie i że mogą się utrzymać z tego, co rodzą te niewielkie spłachetki uprawnej ziemi...

tyb175.jpg (17710 bytes)

 

Ani jednego drzewa w polu widzenia, tylko czasem jakieś karłowate krzaczki...  Wzdłuż naszej   szutrowej drogi poprowadzono linię telefoniczną, a że o drewniane słupy w Tybecie trudno, więc podpory tej linii wybudowano z glinianych, nie wypalonych cegieł. Każdy taki słup to miniaturowa wieża, a wymurowano ich tu setki! Nigdzie w świecie nie widziałem jeszcze takiej "racjonalizacji"...  

Pierwszy dzień naszej jazdy w kierunku nepalskiej granicy zakończyliśmy w Gyantse - niewielkim miasteczku, które rozłożyło sie u stóp fortu.

Po nocy spędzonej w podrzędnym hoteliku i zwiedzeniu miasteczka  nasz autobus ruszył dalej do miejscowości Shigatse, gdzie zatrzymaliśmy się na kolejny nocleg.

Zdjęcia i informacje z Gyantse i Shigatse (to bardzo ciekawe miasta) umieściłem na osobnej stronie, aby do niej przejść, kliknij tutaj: do GYANTSE  I  SHIGATSE

nie zapomnijcie jednak tu wrócić,  do granicy jeszcze daleko i na szlaku jest jeszcze sporo ciekawych rzeczy !

gya184.jpg (18500 bytes)

tyb190.jpg (23731 bytes)

Koniec września.   Przed wschodem słońca piekielnie zimno na dworze!   Wszędzie pełno wałęsających się psów...

Są też i ludzie...   Cokolwiek można powiedzieć o tych ludziach, to na pewno nie to że są niegościnni lub agresywni. Ci na prowincji ubrani żałośnie:  w tandetne tenisówki lub trampki  i okrycia wierzchnie z samodziałowej, workowatej tkaniny...

tyb201.jpg (18825 bytes)

 

I znowu na szutrowej drodze... Naszym autobusikiem strasznie telepie, szczególnie wtedy, gdy przekraczamy koryta wyschniętych rzek. Tu i ówdzie w tym pustkowiu widać domki sklecone, czy raczej ulepione z gliny.  Czasem stadko owiec i grupka ludzi, którzy z daleka przyjaźnie machają do nas  rękami.  Potem mozolna wspinaczka na kolejną przełęcz...

tyb202.jpg (24872 bytes)

 

Przełęcz Po-La - 4500 m npm... Mamy już za sobą kilka dni aklimatyzacji i trochę łatwiej znieść uboczne skutki przebywania na takiej wysokości. Zwalony czorten z pękiem wypłowiałych flag, kilka kamiennych kopczyków i potem karkołomny zjazd w dolinę, aż do rozjazdu dróg do Sakya. Tam czekają przy drodze autostopowicze: tybetańscy mnisi i dwójka europejskich trampów. Na tym pustkowiu szanse na "lift" mają raczej niewielkie...

Znów wspinaczka na przełęcz. Znów pęki modlitewnych flag i tablica z hieroglifami, z której potrafimy odczytać jedynie wysokość: 5220 m. To miejsce nazywa się podobno Lak-Pa-La. Zapada zmrok, gdy osiągamy pogrążone w mroku osiedle. Nasz autobusik wjeżdża na podwórko jakiegoś "truckstopu" - nędznego zajazdu, w którym zatrzymują się kierowcy ciężarówek. Jest nas 28 osób, a wyplatanych paskami skóry lóżek tylko 19. Całe szczęście, że prawie wszyscy mają śpiwory!  Za takie łóżko kasują po 5 juanów. Przydziałowy litr wody wystarcza od biedy do umycia rąk i twarzy. A do jedzenia mogą być frytki przygotowane na prymitywnej kuchni (patrz zdjęcie obok).   Nie macie pojęcia jak wspaniale smakuje w takim miejscu przydźwigana w plecaku z dalekiej Polski konserwa turystyczna ! Nocą robi się piekielnie zimno. Szczerze współczuję tym, co zjedli na kolację tybetańską zupkę i nocą biegają na dwór z latarkami... Już lepiej dźwigajcie te mielonki !

tyb203.jpg (20990 bytes)

tyb204.jpg (25710 bytes)

       

Czwarty dzień naszego niezwykłego rajdu szutrowymi drogami południowego Tybetu rozpoczynamy jeszcze po ciemku, szczekając zębami pod wspaniale rozgwieżdżonym niebem. W naszym zajeździe o tej porze nie ma oczywiście ani miski wody do mycia, ani termosu z herbatą...  Posterunek kontrolny.   O 9.30 przejeżdżamy obok sporej osady Tingri West, rozłożonej na łagodnym wzgórzu w środku sporej doliny...

tyb205.jpg (26021 bytes)

W pełnym słońcu otwiera sie przed nami panorama głównego grzbietu Himalajów. Po raz pierwszy w życiu widzę w oddali masyw Everestu. tyle lat czekałem na tą chwilę!  Z dużej odległości nie wydaje się wcale gigantem.   Mimo słońca lód trzeszczy na kałużach. Zimno, ale co za widoki w tym przejrzystym powietrzu !              Zarośnięci, niedomyci  mamy wszyscy serdecznie dość tej jazdy..  Ale do końca dzisiejszego, ostatniego etapu wciąż jeszcze bardzo daleko.  Z Lhasy do granicy jest około 890 km!       

tyb206.jpg (25746 bytes)

 

Im bliżej Nepalu, tym więcej widzi się ludzi.  W dolinach znowu  niewielkie poletka jęczmienia, a że kończy się właśnie  pora zbiorów to w wielu zagrodach można zobaczyć prymitywną młóckę - na glinianym klepisku przy użyciu kijów. Czasem kije zastępowane są racicami przeganianych w kółko jaków.  Następnie słomę przewiewa sie na wietrze - tak jak to widać na zdjęciu obok...

tyb207.jpg (28909 bytes)

Powoli zjeżdżamy w dół, widać coraz więcej zieleni...

Na postoju.  Oni przyglądają się nam, a my im - po obu stronach widać życzliwość. Nie nauczyli się jeszcze żądać pieniędzy za zrobienie zdjęcia...  Żeby jeszcze tylko można się było porozumieć!

Dzień dobry ! - Toszi dili !

Do widzenia! - Keliczu !

Dziękuję! - To duo czaj !

tyb208.jpg (42608 bytes)

Ruch na tej międzynarodowej szosie nazywanej "friendship highway"- jedynej, która łączy Chiny z Nepalem jest niewielki. Samochody wymijamy średnio raz, może dwa razy w ciągu godziny. Czasem po poboczu suną na swoich małych konikach miejscowi jeźdźcy, czasem mija nas karawana obładowanych osiołków...

Keirang kaba tega ?

Dokąd jedziesz ?

tyb209.jpg (25287 bytes)

Ośnieżone, główne pasmo Himalajów było coraz bliżej.

Czyżby to była Xixabangma - ośmiotysięcznik leżący w całości po chińskiej stronie granicy?

Z tej strony Himalajów stosunkowo łatwo można się    zbliżyć do stóp Everestu - pod warunkiem, że ma się dostatecznie dużo czasu, pieniądze na wynajęcie terenowego jeepa i specjalne zezwolenie Chińczyków...

Podczas podróży bardzo rzadko fotografuję siebie - po prostu szkoda mi slajdów.  Nie wiedziałem jednak, czy los pozwoli mi kiedykolwiek wrócić do Tybetu i stanąć znów naprzeciw tych wspaniałych, ośnieżonych gór. Tak, to ja!  Mimo słonecznej pogody ciepło ubrany, bo jest chłodno, chroniący łysinę i nos pod czapką przed promieniami bardzo silnie operującego na tej wysokości i w tym kryształowym powietrzu słońca...

Był ostatni dzień września. W przewodnikach piszą, że najodpowiedniejszą porą na wyjazdy do Tybetu jest maj i czerwiec, ale ja wybrałem jesień,  ponieważ w Nepalu, dokąd zmierzałem z Tybetu jesień jest najodpowiedniejszą porą do chodzenia po górach...          I nie żałowałem takiego wyboru...

tyb210.jpg (21372 bytes)

tyb211.jpg (30247 bytes)

Od Nyalam nasza droga zaczyna zbiegać w dół. Zaznacza się tutaj wyraźna granica stref roślinnych: na północ jest suchy, wysokogórski step, a na południe zaczynają się  na zboczach lasy, które swoje istnienie zawdzięczają docierającemu już tutaj monsunowi.    Droga przebiega po zboczu,  po prawej stronie doliny i na odcinku 30 kilometrów do granicznego Zhangmu opada o 2000 metrów!.

tyb212.jpg (40396 bytes)

W dolinie pojawiają się pierwsze drzewa - coś, czego nie widzieliśmy od kilku dni. Kubiczne zabudowania są większe, a w zagrodach widać więcej stogów i suszącego się ziarna.  Nad rzeczką pasą się stadka kóz.  Na murkach zamykających zagrody suszy się torf i nawóz jaków używany do palenia pod kuchnią.  Na poletkach odbywa się orka przy użyciu jaków zaprzężonych do drewnianych soch...

Przystajemy w jednej z przydrożnych wiosek przy takiej oto tybetańskiej świątyni. Okazuje się, że świątynię wzniesiono przy Milarepa Cave - jaskini, gdzie niegdyś medytował tybetański filozof, poeta i mistyk Milarepa.    I choć w środku nie ma nic szczególnie interesującego jest to pierwszy ciekawszy obiekt architektoniczny od Shigatse - po drodze były tylko baraki i gliniaki...tyb214.jpg (26527 bytes)

 

Z pobliskiej zagrody przyszły dzieci.     Popatrzcie na ich ubrania z workowatego materiału...

 

tyb213.jpg (23851 bytes)

tyb215.jpg (24784 bytes)        

                                                                 Tybetańskie rodzeństwo

tyb216.jpg (27007 bytes)

tyb218.jpg (31359 bytes)

     

Po przybyciu do chińskiej miejscowości granicznej   Zhangmu okazało się, że 9-cio kilometrowy odcinek drogi od wioski w dół - do mostu na granicznej rzece jest zniszczony przez osuwiska ziemi. Trzeba było przebyć ten odcinek pieszo, taszcząc na grzbiecie cały swój dobytek.    Wyruszyłem na ten szlak dopiero rano, po nocy spędzonej w drewnianej budzie bez bieżącej wody dumnie nazywanej hotelem i po odprawie na chińskim punkcie kontrolnym na skraju wsi...

tyb220.jpg (36286 bytes)

tyb219.jpg (18257 bytes)

Przez Most Przyjaźni zbudowany przez Chińczyków na granicznej rzece przeszedłem do Kodari - maleńkiej nepalskiej wioski rozciągniętej wzdłuż drogi biegnącej u stóp stromego zbocza

tyb221.jpg (37681 bytes)

Jeszcze tylko pieczątka do paszportu, którą otrzymałem u urzędnika w jednej z takich szop i ...  byłem już w Nepalu !   Było słonecznie i znacznie cieplej niż na tybetańskiej wyżynie. Kilka kilometrów dalej w wiosce Tatopani znalazłem nocleg i gorące źródła, w których można było wreszcie zmyć kurz tybetańskich dróg i ostry zapach jaczego masła.     W Katmandu załatwiłem trekking permit  i wyruszyłem przez krainę Szerpów pod Everest. Ale to już inna, choć równie fascynująca historia... 

                   Wojciech Dąbrowski

Do Tybetu wróciłem po 31 latach - w 2018 - tu możecie zobaczyć, jak sie zmienił:  Wschodni Tybet 2018

xxx

Kliknij tutaj, aby przejść do mapki Tybetu na początku strony     

Przejście do strony "Moje podróże"                                     Powrót do głównego katalogu