tekst i zdjęcia: Wojciech Dąbrowski © - text & photos

Część I -  Part one


  Królestwo Tonga leży na Południowym Pacyfiku, na wschód od Fidżi. Składa się z trzech grup wysp. Dwie skrajne - lepiej znane - odwiedziłem w 1999 roku, gdy panował tam król Tupou IV. Tym razem chciałem dotrzeć do tej trzeciej, najbardziej izolowanej, która nazywa się Ha'apai. Droga z Polski do stolicy królestwa - Nukualofy wiodła przez Singapur, Hong Kong i Fidżi. Z Nukualofy do Pangai - administracyjnego ośrodka grupy wysp Ha'apai można się dostać małym samolotem albo promem. Wolałem oczywiście tę drugą alternatywę, ze względu na znacznie niższy koszt...

My overseas readers are kindly requested to use Google translator to read the text - sorry, publishing all the time new travel reports I do not have enough time to produce two different language versions 

Gdy byłem na Tonga dwadzieścia lat wcześniej jedyną jednostką, która pływała na Haapai był wysłużony prom samochodowy "Otuanga'Ofa". Pływa na tej trasie do dziś:

Dopiero na miejscu dowiedziałem, że nie tak dawno przybyła mu konkurencja w postaci mniejszych i bardziej nowoczesnych jednostek, które wprawdzie samochodów nie zabierają, ale za to płyną dwa razy szybciej. Okazało się także, że tu, na Południowym Pacyfiku rozkład rejsów ogłaszany jest na dzień przed rejsem (!) - w biurze sprzedaży biletów sugerują po prostu, aby słuchać komunikatów lokalnej rozgłośni radiowej...   

Miałem jednak szczęście - po przylocie do stolicy okazało się, że już następnego dnia odpływa prom na Ha'apai.  I że jest to "fast ferry" - nowoczesna jednostka zabierająca tylko pasażerów:

 

Zdaje się, że odkupili tem zgrabny stateczek od Australijczyków. Bilet normalny na prom do Pangai kosztuje 120 pa'anga (1USD to 2,26 TOP). Dobrze, że zapytałem kasjerki o zniżkę dla seniorów - dostałem 25%.

Morska podróż po wzburzonym Pacyfiku trwała 7 godzin. Pogoda była słoneczna, temperatura powyżej 30 stopni, ale na szczęście wiał wiatr, który skutecznie chłodził pasażerów na otwartym pokładzie. Furczała na nim postrzępiona flaga Królestwa Tonga.

Mijaliśmy wiele małych wysp.  W sumie w tej grupie jest ponad 50 wysp różnej wielkości. Tylko na niektórych z mijanych wysp widać było osady - dowiedziałem się potem, że tylko 17 wysp w tej grupie jest zamieszkanych.

 

Załoga naszego promu kontaktowała się z ludźmi na tych wysepkach przez radio. Jeżeli mieli kogoś, kto chciał zabrać się statkiem w dalszą drogę lub towar do odebrania ze statku, to spotykaliśmy się w umówionym miejscu z motorówką wysłaną z danej osady, by przeładować ludzi i towary:

Miałem czas, aby zapytać współpasażerów o ich króla Tupou VI, którego wizerunek można zobaczyć na wszystkich miejscowych banknotach. Król ma 60 lat. Objął tron po śmierci swojego starszego brata w 2012 roku. Ma troje dzieci - dwóch synów i córkę, więc można przypuszczać, że dynastia Tupou długo jeszcze będzie rządzić na Tonga.   :)

Od miejscowych na temat króla słyszałem tylko pozytywy. Podkreślali to, że król jest strażnikiem starych obyczajów. Miałem nadzieję, że po powrocie z Haapai do stolicy królestwa uda mi się go zobaczyć - bodaj podczas niedzielnego nabożeństwa w kościele metodystów, gdzie ma specjalną lożę. Niestety - gdy wróciłem do Nukualofa od pałacowych urzędników dowiedziałem się, że król czasowo przebywa w Nowej Zelandii...  

Nie spodziewajcie się luksusu na pokładzie promu. Na dolnym pokładzie jest jedna wspólna kabina z fotelami obitymi ceratą i małym bufetem, gdzie można kupić chipsy i napoje. Na górnym pokładzie, gdzie siedziałem (zdjęcie powyżej) są tylko twarde krzesełka. Miejscowi, którzy źle znoszą kołysanie statku kładą się na podłodze między krzesłami...

Na mapce obok pokazane są najbardziej zaludnione wyspy grupy Haapai. (Proszę wybaczyć, ale dla uproszczenia będę pisać tę nazwę bez apostrofu). Najwięcej ludności (ponad 4 tysiące) mieszka na wyspach Lifuka i Foa - jedynych, które połączone są sztuczną groblą. Nie miałem pojęcia czy i w jaki sposób uda mi się dotrzeć na pozostałe wyspy...

Nasze "fast ferry" było niewielką jednostką, a to oznaczało, że w czasie podróży kołysanie było odczuwalne i nie zawsze przyjemne. Na szczęście ja nie wiem co to morska choroba  :) Mimo to po 7 godzinach rejsu po rozhuśtanym oceanie witałem Lifukę - główną wyspę w grupie Haapai jak przysłowiową Ziemię Obiecaną. Na zdjęciu poniżej widać zalaną słońcem niewielką przystań w Pangai, gdzie wysiadłem z promu.

Znałem doskonale moją drogę do celu. Po wyjściu z niewielkiego portu pomaszerowałem prosto - obok chińskiego sklepu - do Mariner's Cafe... Dlaczego właśnie tam?

Czy możecie sobie wyobrazić, że tu, na Południowym Pacyfiku na izolowanej wyspie mieszka Polka? Dowiedziałem się o tym fakcie od spotkanych na południowych morzach podróżników. Pani Magdalena Malanowska prowadzi w Pangai mały bar-kawiarnię. Instytucja nie ma ścian, ani klimatyzacji  ale ma za to atmosferę - tworzą ją rozwieszone nad barem proporczyki, flagi, pamiątki pozostawione tu głównie przez żeglarzy, dla których to miejsce jest doskonałym źródłem informacji.

W Pangai nie ma zbyt wielu rozrywek. Mariner's Cafe jest jedynym miejscem na Haapai, gdzie spotykają się nie tylko pojawiający się tu na kilka dni podróżnicy czy żeglarze, ale także expatriates (mieszkający tu ludzie pochodzący z innych krajów)

Pani Magda jest bardzo barwną postacią. Dość powiedzieć, że przypłynęła tu kiedyś na jachcie z Południowej Afryki. I została... -Zawsze chciałam mieć restaurację, no i mam! Poznałem także jej synka. To było miłe spotkanie. Po krótkiej rozmowie dowiedziałem się, że w Pangai są trzy miejsca, w których może zamieszkać budżetowy podróżnik, obejrzałem je po kolei. Pierwszy guesthouse jest nad barem pani Magdy - pokoiki są tam ciasne i niezbyt czyste. Druga opcja to hostel prowadzony przez piekarza - tu proponowano mi ciemny i wilgotny pokój z minimalnym przepływem powietrza, a dwa wielkie psy właścicieli poszarpały mi spodnie. Wybrałem trzecią opcję - skromny pensjonat Evalonitua, z kilkoma pokojami w niskim baraczku otoczonym papajami, gdzie było czysto, był wentylator w pokoju i do tego miła gospodyni:

Po cierpliwych negocjacjach ustaliliśmy, że będę płacić 40 pa'anga za noc i śniadanie serwowane na werandzie ozdobionej muszlami, tapami i sztucznymi kwiatami. 

 

Jeśli chodzi o pozostałe posiłki to kupowałem sobie żywność w sklepikach prowadzonych (jak wszędzie na wyspach Pacyfiku) przez Chińczyków. W takim sklepie (popatrzcie na zdjęcie poniżej) można dostać wszystko - od perfum przez konserwy do naftowej lampy. Piekarz dostarcza Chińczykom chleb (2,50 TOP), najbardziej kaloryczne i jednocześnie niedrogie są konserwy - mielonki importowane z Chin (4 TOP). Karton soku kosztuje 6 TOP, a butla wody min. - 3. Jajka (jeśli dopłyną) sprzedają tu po 0,70 TOP

 

or

 

Wyspa nie jest duża, można ją przejść od krańca do krańca w ciągu jednego dnia, ale co zadziwiło mnie tu już pierwszego dnia to ilość kościołów różnych wyznań. Dosłownie za płotem miałem wielki gmach Free Welseyan Church of Tonga - to odłam kościoła Metodystów. Do tego kościoła należy także król: 

Na trawniku obok tego kościoła jakieś 30 lat temu siły nadprzyrodzone (albo może raczej: nieznani sprawcy) wypaliły w trawie kształt dużego krzyża. Wyznawcy tego kościoła uznali to za znak od niebios. Do dziś na tym miejscu zobaczyć można kształt tego "płonącego" krzyża (zdjęcie obok). Piękne śpiewy dochodzące z tego kościoła budziły mnie często jeszcze przed świtem.

Gdy przyszła niedziela postanowiłem pójść do sąsiadów na nabożeństwo. I zapewniam was, że nie żałowałem.

 

 Bosonogi dyrygent przez cały czas trwania nabożeństwa kierował śpiewem wiernych, a efekt był znakomity - trudno było uwierzyć , że to nie zawodowi chórzyści z jakiegoś europejskiego teatru operowego. A przecież to wszystko działo się na małej wyspie zagubionej gdzieś na Południowym Pacyfiku! 

 

Czytaniem pisma przez wiernych i wspólnymi modlitwami kierował minister w niebieskiej marynarce i spódniczce, wokół której zawinięta była druga spódniczka - tradycyjnie wykonana z maty - tzw. taovala. Taovala to tongijska osobliwość - to nawiązanie do tradycji dawnych czasów, gdy na Tonga nie znano tkanin i taka spódniczka z maty była jedynym strojem tubylców. Taovale w różnych wersjach noszą tu od święta także kobiety:  

 

Nabożeństwo trwało ponad godzinę. Na zakończenie minister i inni starsi tego kościoła stanęli przed ołtarzem i podawali rękę kolejno wszystkim wychodzącym:

A potem jak po każdej "części oficjalnej" atmosfera się rozluźniła, parafianie zaczęli rozmawiać ze sobą, a ja mogłem zrobić jeszcze  kilka bardziej naturalnych zdjęć...

Zwróćcie uwagę, że uzupełnieniem odświętnego, zazwyczaj białego stroju mężczyzny jest tu muszka lub krawat. Mali chłopcy naśladują dorosłych, przywdziewając białe spódniczki, na nie taovalę proporcjonalna do ich wzrostu, ale taovala często zsuwa im się z bioder - jak na zdjęciu obok.

 

 

 

 

 

 

 

Oni wiedzieli, że jestem tu obcy. Nie spotkałem się jednak z żadnymi objawami niechęci czy niezadowolenia. Wprost przeciwnie - moja obecność wzbudzała zainteresowanie. Więc gdy zwróciłem się z prośbą o wspólną pamiątkową fotkę, to moja prośba spotkała się z przyjęciem wręcz entuzjastycznym. I tak powstało to zdjęcie, które jest dla mnie bodaj najsympatyczniejszą pamiątką z pobytu na Haapai:

 

Tego samego dnia po południu poszedłem na mszę do katolickiego kościoła Św. Teresy. Kościół (na zdjęciu poniżej) ma kształt rotundy. Katolicy na Tonga stanowią dopiero trzecią co do liczebności grupę wyznaniową, a tu - na Haapai mieszka ich zaledwie kilkuset.  

 

Podobnie jak u metodystów ludzie przyszli na katolicką mszę odziani w taovale. Tyle tylko, że pozostałe elementy stroju były bardziej urozmaicone kolorystycznie. Pięknie zbiorowo śpiewali pod kierunkiem dyrygenta. A mszę celebrował okazałej tuszy father Tom:

Po mszy miałem trochę czasu, by porozmawiać z księdzem. Okazało się, że msza w Pangai tego dnia była odprawiana po południu bo rano father popłynął motorową łodzią na inną, mniejszą wyspę tej grupy, aby również i tam odprawić nabożeństwo. A to nasze zdjęcie przed figurą Św. Teresy, która stoi przed kościołem:

 

 

Ciekawe, bo zupełnie odmienne od naszych są tutejsze cmentarze, zakładane nie przy kościołach czy domostwach, ale poza osiedlami, często w malowniczych miejscach na brzegu oceanu. Mogiły usypane z piasku ozdabia się nie tylko sztucznymi kwiatami, ale także wzorzystymi kilimami czy dużymi muszlami.

 

Ostatnio pojawiają się także na nagrobkach wielkoformatowe fotografie zmarłych, niestety szybko blaknące na tutejszym silnym słońcu. Krzyże są rzadkością: 

   

Na Haapai nie ma internetowej kafejki, a w tanich instytucjach noclegowych nie ma sieci wi-fi. Obawiałem się poważnych kłopotów, jeśli chodzi o komunikację ze światem, ale okazało się, że niepotrzebnie. W Pangai pod antenowym masztem znalazłem czerwony kontener operatora komórkowego Digicel. Urzędująca w nim sympatyczna dziewczyna oświadczyła mi, że cudzoziemcy przylatujący na Tonga otrzymują od tej firmy bezpłatnie kartę SIM i pakiet środków na rozmowy i transmisję danych ważny przez 2 tygodnie. To ci dopiero prezent! Korzystałem z niego przez pierwszy tydzień pobytu. Potem internetowe połączenie znikło. Gdy zniecierpliwiony próbowałem dowiedzieć się, co się dzieje, dowiedziałem się, że "internet is down in the whole kingdom"... i tak pozostało już do końca mojego pobytu w królestwie. Nie wiem kiedy w końcu naprawiono podmorski kabel - jedyny kanał wymiany danych ze światem.

Zwiedzanie wyspy Lifuka rozpocząłem od pieszej wyprawy na południowy kraniec tej wyspy - biegnie w tym kierunku zupełnie przyzwoita droga, początkowo asfaltowa, potem terenowa. W lewo od tej drogi, w  gęstwinie palm i drzew chlebowych jest miejsce, gdzie wznosiła się Forteca Velata - miejsce, gdzie podczas walk chronił się miejscowy władca. Tropikalna przyroda w ciągu setek lat pokryła niestety wszystko - dziś jest tu tylko do oglądania... tablica ze schematem "twierdzy":

 

Po powrocie na główną drogę podążając dalej na południe doszedłem wkrótce do małego szpitala. Szpital jak szpital, ale jego parterowy budynek stoi na historycznym miejscu - tu bowiem urodził się w 1797 roku późniejszy król Tupou I - ten, który zjednoczył wyspy Tonga i założył panującą do dziś dynastię Tupou:

 

Dziś na Tonga panuje już szósty kolejny przedstawiciel tej dynastii - Tupou VI. Król niedawno odwiedził Lifukę - ma tu zresztą swój niewielki pałac (przypominający raczej dużą parterową willę). Król na Haapai obchodził swoje 58 urodziny. W kilku miejscach wciąż powiewały powitalne bannery z jego wizerunkiem:

 

A wracając na trasę mojej wycieczki to okazało się, że na południowy kraniec wyspy jest jeszcze do przejścia kilka kilometrów. Gdy w końcu dotarłem do niewielkiej plaży na Hulu i Paongo Lookout słońce skryło się już za chmurami wiszącymi nad horyzontem. Na zdjęciu poniżej widać następną wyspę - Uoleva. Przesmyk między wyspami nie jest szeroki i miejscowi twierdzą, że w porze odpływu można brodząc w wodzie przejść z wyspy na wyspę. Jest tylko jeden problem: trzeba mieć buty, które ochronią stopy, bo po drodze są ostre, koralowe skały: 

 

Przyszło mi stąd zawrócić. Droga do domu była daleka. Do mojej kwatery w Pangai dotarłem już po zmroku.

Kolejnego dnia "odkrywałem" po kolei różne fragmenty głównej osady: parterowy pałac królewski, przypominający taką większą willę był na głucho zamknięty. O krok od brzegu oceanu odnalazłem nowy, wzniesiony z betonu targ, czyli market, gdzie obok kilku stoisk z warzywami i owocami można było także kupić sobie jakieś pamiątki:

 

Królowały wśród nich wachlarze i torebki wyplatane z liści pandanusa, często zdobione aplikacjami z kolorowej tkaniny. na zdjęciu poniżej widać także miniatury maczug z twardego drewna, którymi tu walczono oraz krążek pandanusowej taśmy - półprodukt, używany następnie do produkcji taovali i innych plecionek:

 

 

 

Na Haapai można znaleźć piękne muszle. Kilka takich ozdabiało moją kwaterę. Ale jest problem z wywozem tego rodzaju pamiątek, bo droga na/z Tonga wiedzie zawsze przez Australię, Nową Zelandię lub USA. A tamtejsi celni cerberzy nie pozwalają na wywóz tych skarbów natury z Pacyfiku - można się narazić na karę:

 

Wybór miejscowych warzyw i owoców oferowanych na tym mini-targu jest niestety niewielki. Bo popyt jest niewielki. Każdy ma tu mniejszy lub większy ogródek, a w nim bananowce, papaje i chlebowce. Ale nie mogłem sobie odmówić przyjemności zrobienia zdjęcia z gigantyczną kiścią bananów przeznaczonych do pieczenia - ważyła ponad 20 kg:

Ludzie są tu bardzo urodziwi. Dorośli płci obojga są postawni, dzieci - jak wszędzie na Pacyfiku - urocze. Nie zdarzyło mi się, aby ktoś protestował przeciwko zrobieniu zdjęcia. Chętnie nawiązywali rozmowę i udzielali informacji. W Pangai jest nawet oficjalne biuro informacji turystycznej. Nie znajdziecie tam jednak zbyt wielu drukowanych materiałów. Personel jednak może pomóc w wynajęciu (za horrendalną sumę) prywatnej łodzi, która zawiezie was na inne wyspy.

Było nas na Haapai tylko dwóch turystów: ja i Niemiec Markus Fisher. On przyjechał tu po to, by popłynąć na bezludną wysepkę Kao na której wznosi się na wysokość 1030 metrów najwyższy szczyt Królestwa Tonga - wygasły wulkan. Przy dobrej pogodzie ten wulkaniczny stożek widać na zachodnim horyzoncie z plaży w Pangai. Markus wynajął taką łódź za 2000 paanga i wypłynął z przewodnikiem już przed świtem. Wrócił zmordowany już po zmroku, Okazało się, że nie miał szczęścia, bo wprawdzie wspiął się z przewodnikiem na wulkan, ale jego szczyt tonął w chmurach i widoczność była prawie równa zeru.

 

Zabudowania Pangai są bardzo rozrzucone. W typowym krajobrazie widać tu niemal zawsze sznury suszącej się bielizny. A na stole i płachcie to "yard sale" - podwórkowa sprzedaż zbędnych przedmiotów:

   
 

Kolejną "ciekawostką" Pangai są rodziny wałęsających się świń różnej wielkości i różnej maści. Przy wysokich dziennych temperaturach z lubością taplają się w kałużach i bajorkach, które zostają po każdym tropikalnym deszczu:

Dziewczęta, nawet te starsze zazwyczaj zaplatają długie, czarne włosy w warkocze...

Wielu obywateli Królestwa pracuje za granicą, zasilając budżety pozostawionych rodzin dolarami nowozelandzkimi, australijskimi i amerykańskimi. A kiedy wracają, to przywożą ze sobą legendę o wspaniałym życiu za morzami oraz takie prezenty, jak ten na zdjęciu obok. Takiej koszulki to pewnie nikt inny tutaj nie nosi...  :)

 

 

W centrum Pangai ma swoją siedzibę straż pożarna. Te wozy bojowe dostali po wycofaniu ich z eksploatacji w krajach wysoko rozwiniętych. Tu wciąż się sprawdzają, bo największy dystans, który jest do przejechania to kilkanaście kilometrów. W remizie zastałem tylko jednego strażaka. Gdy się dowiedział, że mój siostrzeniec pracuje w straży pożarnej chętnie pozował do zdjęcia: - Pozdrowienia  z Wysp Tonga na Południowym Pacyfiku dla kolegów - polskich strażaków!

   

Wśród uśmiechniętych ludzi, których spotykałem na ulicach Pangai łatwo rozpoznawalni byli mormoni. Spotykałem członków tego kościoła na sześciu kontynentach. Zawsze byli starannie ubrani i mieli przypięte czarnr, jednolite tabliczki z imieniem i nazwą kościoła "Świętych Ostatnich Dni". Tutaj siostry dodatkowo na sukniach miały przypasane symboliczne, ale wyplecione bardzo misternie taovale (zdjęcie obok).

 

Nie mogłem sobie odmówić zrobienia sobie zdjęcia w pożyczonej taovali - jak widzicie jej męska wersja bardziej przypomina odzież noszoną na Wyspach Tonga w czasach zanim dotarli tu Europejczycy.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Jak już wspomniałem zarówno w Pangai, jak i mniejszych osadach na Haapai można znaleźć wiele różnych kościołów. Cudzoziemcowi często  trudno jest z daleka rozpoznać, co to za kościół:

 

Wiernych na modlitwę wzywają tutaj dzwony. Ale znalazłem jeden bardzo zachowawczy kościół (Church of Tonga), gdzie w wiacie przed kościołem stoi bardzo stary bęben wydrążony (jak to na Polinezji) z jednej kłody drewna. W ten bęben wali się drewnianym tłuczkiem, by wydobyć z niego głuche dudnienie wzywające wiernych:

   

 

Kolejnego dnia zamierzałem dotrzeć na sąsiednie wyspy. Ale o tym przeczytacie już na kolejnej stronie mojej relacji...

 

 

 

Powrót do głównej strony o wyspach świata

 

 

Przejście do drugiej części relacji z Haapai

Przejście do strony "Kraje i krajobrazy świata"

Powrót do głównego katalogu                                                             Przejście do strony "Moje podróże"