tekst i zdjęcia: Wojciech Dąbrowski © - text & photos

Część III -  Part three


Portugalia ma sporo wysp leżących na Atlantyku, w znacznej odległości od europejskiego kontynentu. W cieniu powszechnie znanej Madery pozostaje jej siostrzana wyspa, odległa zaledwie o 43 km - Porto Santo. Mniejsza, mniej znana, bardziej dziewicza i... bardziej przyjazna. Będąc dwukrotnie na Maderze powtarzałem sobie, że kiedyś na nią zajrzę... No i w końcu nadszedł ten dzień: jesienią 2017 roku, na początku większej ekspedycji, której trasa prowadziła do Brazylii wygospodarowałem kilka dni, wsiadłem w samolot taniej linii i poleciałem na Maderę. Ale tylko po to, by przenocować w Funchal przed porannym rejsem na Porto Santo...

Tak wschodziło słońce tego ostatniego dnia.

Była połowa listopada. W Polsce dawały się już we znaki jesienne chłody, wiało i padało, a tu temperatura nawet nocą nie spadała poniżej 15 stopni. A w dzień można się było opalać...

Podczas kolejnych dni pobytu na Porto Santo wędrowałem pieszo przez wyspę, poznając wszystkie jej zakątki i ciesząc oczy krajobrazami. Pierwsza część mojej relacji opisuje północno-wschodnie rejony wyspy. Zakończyła się ona w miejscu gdzie zaczynała się ścieżka prowadząca na najwyższy szczyt wyspy - Pico do Facho (515 m). W drugiej części relacji opisałem wędrówkę na ten szczyt i zwiedzanie południowo - wschodniej części Santo. W tej części opisuję ostatni dzień mojego pobytu na Porto Santo, podczas którego zwiedziłem pieszo zachód wyspy.

   
 

Wcześnie rano wyruszyłem pustą asfaltową drogą na zachód - w kierunku szczytu Espigao, na którego szczycie z daleka widać wysoki maszt anteny radaru (zdjęcie poniżej).

   

   

Asfalt kończy się na wysokości 125 m npm (sprawdziłem to GPSem), gdzie jak cztery palce rozchodzą się w czterech kierunkach cztery terenowe drogi: pierwsza  z prawej właśnie na nagi szczyt Espigao - tę sobie darowałem.  Druga droga z "koty 125 m" wiedzie do Morenos. Tę drogę wybrałem na początek. Okazała się bardzo malownicza: wysadzana agawami otwierała widoki miedzy innymi na skalistą wyspę Ferro:

   
   
 

Dopiero kiedy użyłem teleobiektywu mogłem przyjrzeć się bliżej tej skale, wyrastającej z oceanu na 115 metrów. Przyznacie, że prezentuje się bardzo efektownie:

   
   

Agawy, niekiedy z wysokimi kwiatowymi pędami prowadziły mnie dalej - w kierunku Morenos. W tej części wyspy jest bardziej zielono, niż w pozostałych jej rejonach - także dzięki prowadzonej od lat akcji zalesiania. Połacie regularnie posadzonych drzewek oglądane z dużej odległości podobne są czasem do plantacji...

   

   
 

Co się kryje za tajemniczą nazwą "Morenos"? Ładnie urządzone i zadbane miejsce piknikowe ze źródłem wody (zdjęcie poniżej) i niewielka restauracyjka ładnie wkomponowana w zbocze porośnięte opuncjami: 

   

 

 
 

Ale zaraz za piknikowymi stołami otwiera się widok na niewielką zatokę i kolorową skalną ścianę, która wyrasta ponad nią z prawej strony:  

   
   
 

Wydaje mi się, że to właśnie ta ściana, tak wspaniale ozdobiona przez naturę przesądza o atrakcyjności Morenos. Na fantazyjnie rzeźbionej powierzchni przeplatają się warstwy o różnych kolorach. Rano, gdy tam byłem częściowo pozostaje ona w cieniu, więc może lepiej tak zaplanować wędrówkę, aby znaleźć się tam nieco później:

   
   
 

Z tego miejsca można także popatrzeć na zachodni brzeg wyspy. 

   
   
 

Terenowa droga, którą w sezonie jeżdżą terenowe samochody i quady zbiega z Morenos w dół, na niski przylądek nazywany Ponta da Canaveira. Tego dnia, kiedy tam byłem było tam zupełnie pusto:  

   

   

Poszedłem oczywiście na ten przylądek. To około kilometra marszu w każdą stronę. Ale muszę wyznać, ze na miejscu przeżyłem małe rozczarowanie: poza tym, że jest się o kilometr bliżej wyspy Ferro i prawie na poziomie oceanu nie ma tu nic szczególnego...

Trzeba było potem wspiąć się z powrotem do Morenos i wrócić "drogą agaw" do rozwidlenia "125 m npm". Stamtąd wędrowałem kolejną z czerech dróg - w dół do Zimbralinho. To dosyć strome zejście w dół, ale miejsce niezwykłe. Gdy przed wędrowcem otwiera się w końcu widok na granatowy Atlantyk, wkracza on na dobrze zabezpieczoną ścieżkę, opadającą w dół klifu:

   

   

Za zakrętem ścieżki w dół - do plaży wiedzie wąska ścieżka poprowadzona skalną półką i zabezpieczona barierkami. A na plaży jest (o dziwo!) źródło słodkiej wody. Siurka ona non stop z końcówki węża na wysokości około 2 metrów i od biedy może być wykorzystana także jako prysznic po kąpieli w słonej atlantyckiej wodzie  :)  Ciekawe kolory ma wysoka skalna ściana z tyłu za plażą, przekładana różnymi warstwami jak tort...

 

 

 

 

 

 

 

Fakt, że zatoczka jest bardzo głęboka i doskonale osłonięta przed wiatrem i falami gwarantuje bezpieczną kąpiel. Temperatura wody w listopadzie była tu taka, jak latem w Bałtyku. Tego dnia jednak żadnych plażowiczów, ani amatorów kąpieli tu nie było:

   
   
 

Na zdjęciu poniżej widać niewielki grzbiet, który oddziela zatoczkę Zimbralinho od następnej, być może równie malowniczej. Ale do tamtej można zajrzeć tylko od strony morza: 

   
   

Z niepokojem spoglądałem na zegarek. Musiałem przecież wrócić na czas do mojego pensjonatu, najeść się, spakować i zdążyć na prom... Po powrocie z Zimbralinho na rozwidlenie "125 m npm" postanowiłem jednak wspiąć się jeszcze na punkt widokowy Miradouro das Flores, zaznaczony X na zdjęciu obok. To była kolejna wspinaczka, ale obiecywałem sobie po niej wiele, bo jak widać Miradouro das Flores zawieszony jest ponad cieśniną oddzielającą Santo od wysepki Baixo. Liczyłem na kolejny wspaniały widok...

Na niezbyt dokładnej reliefowej mapce możecie zobaczyć jak wygląda tu ukształtowanie terenu.     

Okazało się, że ten punkt widokowy to ładny taras z pomnikiem dedykowanym miejscowemu artyście:

 

   
 

Widok, który otwierał się stąd na zatokę i miasteczko wart był na pewno trudów wspinaczki. Na zdjęciu poniżej w dole widać "strefę hotelową", gdzie zgrupowane są najlepsze hotele Santo. Mój pensjonat "Colina" stoi tuż za nimi: 

   
   
 

Stałem na wysokości około 190 metrów nad poziomem Atlantyku. W przeciwnym kierunku z tego samego tarasu otwierał się widok na tę część wyspy, którą zwiedzałem przed południem: wysokie klify wokół Zembralinho i wysepkę Ferro:

   

   

 

Wreszcie naprzeciwko - po drugiej stronie cieśniny czerniała bezludna wyspa Baixo. Czerniała z tego powodu, że w jej kierunku zdjęcie wykonywałem niemal równo pod słońce. W rzeczywistości jej skały są brunatno - czerwone: 

   

 

 

 

Zaś w dole pode mną widać było parking urządzony na brzegu w tym miejscu, gdzie kończy się nadbrzeżna szosa zaczynająca się przy porcie i biegnąca przez miasteczko - to miejsce nazywają Calheta. Zamierzałem tam zejść, aby zobaczyć, jak z bliska wygląda cieśnina i początek słynnej 9-kilometrowej plaży:

   
   
 

Nie ma tu jednak żadnej kolejki ani wyciągu krzesełkowego więc musiałem wrócić tą samą, okrężną drogą. Z góry szło się oczywiście znacznie łatwiej, a przy okazji mogłem sobie popatrzeć z nowej perspektywy na Pico Ana Fereira:  

   

   
 

Po 40 minutach dotarłem do Calhety, by móc popatrzeć z bliska na piękną i pustą plażę:

   
   
 

Tak wygląda koniec tej plaży w cieśninie oddzielającej Baixo od Santo - dalszą drogę zagradzają spacerowiczom malownicze skały: 

   
   
 

Zgadzam się z zapisami w przewodnikach, że właśnie to miejsce jest najpiękniejszym fragmentem 9-kilometrowej plaży. Stoi tu kilka fotogenicznych skałek, przy których chętnie fotografują się turyści. Zastałem ich tam kilkoro:

   
   
 

Ja też zrobiłem zdjęcia, a następnie ruszyłem pieszo tą plażą - do mojego pensjonatu miałem jakieś 3 kilometry, czyli niecałą godzinę marszu. Po drodze mijałem kilka ciekawych zlepieńców stojących na pograniczu plaży i wydm:

   

   
 

Jak widać tutejsze hotele odsunięte są nieco od oceanu. Podziwiać należy szerokość i czystość tej plaży. Ja natomiast cieszyłem się dodatkowo z tego, że było tu tak pusto:

   
 
 

Po sezonie pokój dwuosobowy z widokiem i wliczonym śniadaniem kosztuje tu około 40 euro czyli po 20 euro na osobę. W sezonie cena ta wzrasta niemal dwukrotnie...

 

 

 

 

Zdążyłem na czas. Gdy o godz 18.00 prom opuszczał zatokę w Vila Baleira u stóp dawnego wulkanu Castelo zapalały się pierwsze światła... Mogłem sobie powiedzieć, że ta rzadko odwiedzana wyspa spełniła moje oczekiwania. Mam nadzieję, że ta relacja pomoże wam zaplanować podróż do tego ciekawego miejsca!

   
   

 

 

 

Powrót do głównej strony o wyspach świata

 

 

Przejście do strony "Kraje i krajobrazy świata"

Powrót do głównego katalogu                                                             Przejście do strony "Moje podróże"