since 1998:           www.kontynenty.net           od 1998
 

 

                  Po co stworzyłem moje strony o podróżach?

w_zo1co.jpg (39780 bytes) Na pewno nie po to, aby na nich zarabiać pieniądze, bo strony z założenia nie są stronami komercyjnymi, choć na ich opracowanie poświeciłem już nie setki, ale tysiące godzin...   Głównym celem jest dzielenie się z innymi moją wiedzą  i doświadczeniem.   Widziałem tego świata trochę więcej niż przeciętny Polak i zamierzam dalej podróżować...  Sam starannie przygotowuję swoje - najczęściej samotne - podróże i wiem doskonale jak ważny jest dla podróżującego "za grosik" trampa dostęp do informacji.  Informacji, która nie tylko pozwala więcej zobaczyć i przeżyć ale także uniknąć na trasie nieprzyjemnych niespodzianek.  Moje strony mają zatem służyć wszystkim tym, którzy wyruszając na szlak szukają podróżniczej wiedzy.  Od kilku lat gromadzić tą wiedzę jest już znacznie łatwiej - wychodzi więcej ciekawych czasopism, ukazują się dobre przewodniki, choćby słynna seria wydawnictwa Lonely Planet.  Dlatego na moich stronach tak niewiele piszę o krajach popularnych wśród turystów, opisanych w wielu książkach i artykułach. 

        Jednocześnie, przedstawiając na stronach internetowego serwisu historię mojego wieloletniego podróżowania chcę ośmielić tych, którzy nie mają dość odwagi, aby przystąpić do realizacji swoich marzeń o poznawaniu świata.  Pokazać, że nawet bez jakichkolwiek dotacji  (tak, tak - bez żadnych sponsorów!) można poznać 200 i więcej krajów, wspiąć się na legendarne góry i popłynąć na rajskie wyspy...  Że wytrwałość w dążeniu do celu i gotowość do rezygnacji z innych, mniej ważnych dóbr potrafi zaowocować zrealizowaniem rzeczy z pozoru dla zwykłego śmiertelnika nieosiągalnych.

    Internetowe publikacje mają dla mnie ważną zaletę... Wiecie, że od 1974 roku piszę do prasy o ciekawych miejscach na ziemi i o tym jak tanio do nich podróżować. Uzbierało się tego kilkaset artykułów w kilkunastu tytułach; szczegóły możecie znaleźć na stronie Moje publikacje. Ci z Was, którzy kiedykolwiek amatorsko brali do ręki dziennikarskie pióro oprócz satysfakcji doświadczyli zapewne także goryczy, którą niesie za sobą uprawianie takiej twórczości: obcinania i wycinania tekstów, zmiany tytułów na "bardziej sensacyjne" (choć nie zawsze sensowne), tu wstawiania śródtytułów a gdzie indziej ich likwidacji. Słowem panowie redaktorzy (a ostatnio jeszcze częściej panie redaktorki) z radością korzystają ze swojego prawa ["Redakcja zastrzega sobie prawo do..."] ...do "majstrowania" w tekstach bez porozumienia z autorem. Często ma to opłakany skutek dla tekstu, pod którym pozostaje wszakże mój podpis. Ale Oni wiedzą lepiej, co jest w tekście ważne, a co nie - choć często niewiele wiedzą o kraju, o którym się pisze nie mówiąc o tym, że zazwyczaj nie wychylili nosa poza Europę. 

                 Mało tego, bywają bardziej pikantne przypadki.  Kiedyś na przykład pani redaktor poważnego magazynu zmieniła mi z zapałem "drzewo banianowe" na "drzewo bananowe" robiąc ze mnie przyrodniczego analfabetę, który nie wie, że bananowiec nie jest drzewem...  Nie tak dawno w poradnikowej części tekstu o Papui Nowej Gwinei  napisałem, że 1 dolar wart jest około 2,5 miejscowych kina (czyli że 1 kina to ok. 40 centów USA).  Ktoś z redakcji to poprawił: 1 kina=3,2 dolara i... tak wydrukowano.  Jakiś wnikliwy czytelnik dopatrzył się bzdury i przysłał list. Owszem, zamieszczono sprostowanie i przeproszono czytelników.  Zapomniano tylko jednocześnie przeprosić autora sugerując w ten sposób ogółowi, że to on dostarczył do ilustrowanego magazynu materiał z takim kardynalnym błędem.

                 Przykładem dziennikarskiej ignorancji i jawnego lekceważenia autora może być Dariusz Baran z tygodnika "Świat i Ludzie". Zamówił u mnie tekst i zdjęcia z rzadko odwiedzanej Wyspy Bożego Narodzenia. Kiedy poprosiłem o umowę przysłał mi kalkulację na konkretną kwotę i zaręczył słowem, że firma jest solidna i nie będzie problemów... Tekst i zdjęcia dostarczyłem w terminie ostrzegając go w e-mailu, że jest jeszcze inna wyspa o tej samej nazwie i prosząc o konsultowanie ewentualnych zmian. Wydrukowany artykuł zobaczyłem dopiero po kilku miesiącach. Jeszcze wcześniej na trasie podróży dostałem wiadomość od znajomego: "piszesz o atolu, a na zdjęciach są skaliste wybrzeża". Otóż okazało się, że pan Baran podmienił część zdjęć według własnego uznania i... wyszła bzdura, podpisana przez Wojciecha Dąbrowskiego. Przelane honorarium też różniło się znacznie od deklarowanej kwoty. Umowy wszak nie było...  Takich sytuacji mógłbym wymienić więcej...  

                  Zupełnie inaczej jest gdy piszę na mojej stronie www.  Tu nikt nie ingeruje w moje teksty - piszę o tym, co sam uważam za ciekawe i pożyteczne, używając stylu być może mało literackiego, ale za to takiego przy którym czytelnik nie zaśnie.   Zdarzają mi się za to "literówki" (za które Was przepraszam!) i skróty myślowe - dla autora oczywiste,  dla czytelników trudne do zrozumienia...  Jeśli coś takiego zauważycie - napiszcie proszę, abym mógł poprawić i uzupełnić!  Strona www ponadto jest miejscem, gdzie nie muszę się ograniczać i mogę pisać spokojnie, aż wyczerpię temat (ileż to razy słyszałem: -Panie Wojtku, ale tylko 3 arkusze po 1800 znaków, bo zdjęcie się nie zmieści!). Efekty są namacalne: gdyby wydrukować na drukarce zawartość mojego "website" to wyjdzie z tego opasłe tomisko formatu A4 o grubości kilkuset arkuszy.  Wszystko to dla Was - dostępne za darmo i to z każdego zakątka naszego globu!  Niech żyje internet!

                                                                                                                                    Wojtek Dąbrowski ©

Powrót do głównej strony o podróżach -"7 kontynentów"

Powrót do głównego katalogu