OKRĄŻYĆ   ŚWIAT  PIĄTY  RAZ...                                    część III b

     tekst i zdjęcia: Wojciech Dąbrowski © 

Chiang Mai i okolice

Ponad 700 kilometrów na północ od stolicy. To już zupełnie inna Tajlandia. Po zatłoczonym, hałaśliwym i zatrutym spalinami Bangoku  Chiang Mai - trzecie co do wielkości miasto kraju jawi się jako spokojna prowincja...   Bez  wieżowców, biurowców i świątynnych iglic strzelających wysoko w niebo. Miasto leży na wysokości 335 metrów nad poziomem morza i już ten fakt sprawia, że klimat jest tu dla Europejczyka nieco łatwiejszy do zniesienia...

Terminal autobusowy wyniesiony jest na przedmieście i po przyjeździe trzeba zorganizować sobie jakiś transfer do centrum - najlepiej zbiorowo - z innymi pasażerami z tego samego autobusu płacąc 70 bahtów od całego pojazdu. Zmierzchało się, gdy dotarłem do rejonu taniego zakwaterowania. Prawie wszystkie tanie hoteliki i guesthouses mieszczą się za murami starego miasta otoczonego do dziś resztkami niskich murów obronnych i fosą. Okazało się, że znalezienie o tej porze taniego locum nie jest wcale proste. Dość długo kluczyłem wąskimi uliczkami od szyldu do szyldu, ale wszędzie oznajmiano mi, że jest "full". W końcu los się uśmiechnął: na skraju starówki dostałem przestronny pokój z łazienką i wiatrakiem za 270 bahtów za noc. Ale są tu także takie miejsca (bardzo prymitywne) gdzie można przenocować za 70. Moja Instytucja nosiła dumną nazwę "Northlands House Hotel" i ślady dawnej świetności. Na parterze była nawet restauracja, ale wkrótce odkryłem, że za rogiem do późnego wieczora otwarte są bazarowe kramy z  żywnością i garkuchnie.  Tam  było znacznie taniej... Z ilości hotelików, barów i restauracyjek widać, że miasto żyje z turystów. Pełno ich zresztą w uliczkach, ale nie dominują tu autokarowe grupy jak w Bangkoku tylko tacy wędrowcy, którzy zwiedzają świat indywidualnie.
Każdy hotelik pośredniczy w organizacji wycieczek do okolicznych atrakcji ale także do górskich wiosek przy granicach Myanmaru i Laosu. Przecież jesteśmy bardzo blisko tego słynącego z nielegalnej produkcji narkotyków "Złotego Trójkąta"! 

 W Chiang Mai mieszka około 160 tysięcy ludzi. Życie płynie tu znacznie wolniej niż w stolicy. Na ulicach oprócz motocyklowych tuk-tuków widzi się rowerowe riksze i całe stada skuterów, które łatwo przeciskają się wąskimi uliczkami.    

5cnx171.jpg (24722 bytes)
Miasto założono w XIII wieku. Było aż do  roku 1558 stolicą Królestwa Północnej Tajlandii nazywanego poetycznie Lanna Thai czyli Królestwem Miliona Tajskich Ryżowych Pól. W mieście jest wiele wspaniale zdobionych świątyń. Generalnie są one mniej monumentalne i przez to bardziej kameralne niż te w Bangkoku. Wśród tych, które warto zobaczyć jest Wat  Chiang Man (na zdjęciu obok). Obok tej głównej budowli stoi mniejsza kaplica, a w niej zamknięty za kratami maleńki posąg Buddy wykonany z kryształu kwarcu... 
We wnętrzu pozłacane posągi naturalnej wielkości - Budda siedzący, Budda stojący. Przed wejściem do budowli trzeba oczywiście zostawić obuwie. Do dziś nie wiem dlaczego jeden z posągów jest świętszy od drugiego: przecież przedstawia tego samego Buddę!  A jednak!   Ten najświętszy na północy posąg nauczyciela znajduje się w Wat Phra Sing. 

Zawsze fascynowały mnie oczy Mistrza. Tym razem nie patrzą gdzieś w dal, ale są skromnie, w zamyśleniu opuszczone. 

Dużym zaskoczeniem dla mnie była ta scenka. W przedsionku któregoś watu, pod ścianą z jakimś religijnym freskiem zobaczyłem dwóch młodych mnichów  w tradycyjnych pomarańczowych szatach siedzących przy komputerze.  Nie, dostępu do internetu nie mieli, ale pewnie niedługo taka opcja też będzie dostępna...

W Chiang Mai jest wiele internetowych kawiarenek a ceny za surfowanie w sieci jeszcze niższe niż w Bangkoku: już od 15 bahtów za godzinę...

Wat Chedi Luang jest znacznie większą świątynią od pozostałych. W głównej budowli zwraca uwagę dużych rozmiarów posąg przedstawiający stojącego Buddę. Trafiłem na moment gdy w środku była pielgrzymka Tajów. Grupa mnichów przed ołtarzem pewnie właśnie w ich intencji recytowała mantry. Jednocześnie w bocznej nawie inni pielgrzymi bezceremonialnie posilali się siedząc na dywanach pokrywających podłogę. Widać jedno drugiemu nie przeszkadza...   Z tyłu za tą budowlą stoi na wpół zrujnowana wielka ceglana chedi, zniszczona przez trzęsienie ziemi w1545 roku. Z jej ściany wystają głowy kamiennych słoni...       

Chiang Mai słynie z rękodzieła artystycznego. W okolicznych wioskach produkują tradycyjną ceramikę, lalki, wyroby ze srebra a także... parasolki. Te ostatnie w wiosce Baw Sang - 9 kilometrów na wschód od miasta. Wybrałem się tam osobowym pick-upem nazywanym tu songthaew (10 bahtów). Miejsce jest już niestety bardzo skomercjalizowane. A pracujący pod wiatą artyści oferują turystom namalowanie na poczekaniu na koszulce, czapce czy torebce typowych tajskich motywów: smoków, ptaków czy słoni... Parasolki - papierowe na drzewcu z bambusa też oczywiście są na sprzedaż ale mnie najbardziej podobały się wachlarze - popatrzcie zresztą sami...

5cnx187.jpg (24505 bytes)

Ci turyści którzy nie mają czasu i ochoty aby włóczyć się po tajskich górach w poszukiwaniu folkloru powinni wybrać sie wieczorem na folklorystyczny show, który odbywa się codziennie wieczorem o 19.30 w centrum kulturalnym przy drodze na lotnisko. Kosztuje to 280 bahtów ale w cenę wliczony jest dinner w lokalnym stylu i transfer z waszego hotelu na miejsce imprezy. Naprawdę warto poświecić te pieniądze! Jedzenie jest dobre. Przy czym odradzam zamawianie innych napojów niż herbata bo płaci się za nie dodatkowo i to czterokrotnie więcej niż w sklepie... Tańce różnych grup etnicznych są wykonywane perfekcyjnie.  Żałowałem tylko, że nie mogłem jednocześnie degustować potraw (podawanych na niziutkich stoliczkach) i fotografować tych pięknych dziewcząt... 

5cnx197.jpg (18179 bytes)
5cnx208.jpg (14123 bytes) 

Po zakończeniu pierwszej części programu połączonej z atrakcjami kulinarnymi turyści serio zainteresowani folklorem mogą przejść jeszcze do małego amfiteatru pod strzechą aby popatrzeć na dalsze występy - wykonywane przez mniejsze grupy tancerzy. I choć prezentowane tańce niektórych plemion mogą wydać się nieco prymitywne to jest to wciąż ciekawe widowisko. Gdy zamilkną już oklaski turyści wychodzą długa alejką wzdłuż której ustawione są kramy z wyrobami rękodzieła artystycznego. Sprzedają   je najczęściej artyści, których przed chwilą widzieliśmy na arenie. Jest okazja by kupić pamiątki i zrobić zdjęcia tancerzom przybranym w regionalne stroje. Szkoda tylko że jest już ciemno... i szkoda, ze niektórzy z nich za pozowanie do zdjęcia żądają pieniędzy. Masowa turystyka przynosi jak widać także i skutki uboczne...

Agenci w swoich kantorkach i recepcjoniści w hotelikach oferują całą gamę wycieczek w okolice miasta. Są bardzo dobrze zorganizowani - sami zbierają turystów w grupy. Wybrałem się z taką grupą na pół dnia zobaczyć popisy słoni w Maesa Elephant Camp. Kosztuje to 400 bahtów. Można tam oczywiście dojechać indywidualnie: najpierw główną szosą kilkanaście kilometrów w kierunku Chiang Rai, a potem jeszcze 11 km w lewo boczną drogą przez góry. Problem polega na tym, że nie ma bezpośredniego publicznego transportu do campu, a autostop nie zawsze pozwala dotrzeć na określoną godzinę. A sam wstęp do campu kosztuje 80 bahtów. Popisy  słoni odbywają się codziennie o 9.30 i 11.30, a w sezonie zimowym dodatkowo o 13.30... 5cnx222.jpg (26988 bytes)
Chętni mogą wybrać się na przejażdżkę po okolicznych wzgórzach na grzbiecie słonia płacąc dodatkowo 300 bahtów od osoby (lektyka ma dwa miejsca - wsiada się ze specjalnego tarasu prosto do lektyki).

Zaraz  za bramą przekupnie sprzedają wiązki bananów i trzciny cukrowej - przysmaki, którymi nagradza się potem bardziej efektowne popisy. Rano przed rozpoczęciem widowiska słonie (mieszka ich tu podobno 60, ale występuje tylko kilkanaście) odbywają kąpiel w rzeczce przepływającej przez camp - już ten ceremoniał  jest  widowiskiem  samym  w sobie. Potem gospodarze nawołują turystów do dużego amfiteatru i rozpoczyna się show.

5cnx212.jpg (25185 bytes)

Występy słoni mają w dużej mierze charakter cyrkowych popisów (gra w piłkę, malowanie trąbą, tańce). Dopiero pod koniec spektaklu zwierzęta i ich poganiacze demonstrują jak słonie   wykorzystywane są przy  pracach leśnych: jedne ciągną kłody na plac składowy, a inne wspólnymi siłami spiętrzają  je w stosy...  Potem zbierają oklaski i po rozejściu się gawiedzi za  jedne 20 bahtów można zrobić sobie zdjęcie np w objęciach słoniowej trąby albo wisząc na słoniowym kle. Wszystko dla klienta!    Wracamy zmęczeni upałem. Mikrobus rozwozi wszystkich do macierzystych hotelików.

5cnx218.jpg (24673 bytes)

5cnx231.jpg (9678 bytes) 

Po kilku dniach pobytu zaczynasz zastanawiać się: jacy oni są, ci Tajowie. Wyjąwszy specyficzną kastę kierowców taksówek (na całym świecie tak samo bezczelnie naciągających turystów) są sympatyczni i chętnie pomagają, jeśli tylko potrafią zrozumieć o co ci chodzi (bo znajomość angielskiego wcale nie jest taka powszechna). Są cisi i cierpliwi. Uśmiechają się zwykle z przyzwyczajenia, ale jeśli pojmą, że traktujesz ich nie tylko jako element krajobrazu to potrafią okazać sympatię, a ich uśmiech z "urzędowego" staje się szczery.  Nie spotkałem się z żadnymi odruchami niechęci. Nawet jeżeli jakaś staruszka wstydziła się patrzeć w obiektyw mojej kamery to jedyną formą protestu było odwrócenie się w drugą stronę.  Dlatego Tajlandię zaliczam do krajów przyjemnych do podróżowania. Jest to także kraj tani. Oto przykładowe ceny: kilogram owoców (mango, banany, papaje) średnio 30 bahtów (w Bangkoku nawet taniej), cola 2l - 37 a w butelce -8, puszka piwa -35, kilo chleba - 50, kostka masła - 40, śniadanie w restauracyjce -60, zestaw w KFC - 65, porcja ryżu z jajkami w ulicznej garkuchni -20, pocztówka - 4-5

Tajlandia to kraj orchidei. nawet tutejsze linie lotnicze umieściły ten kwiat na ogonach swoich samolotów. Wracając z obozu słoni kierowca zatrzymał nasz mikrobus przy Orchid Garden. Przy wejściu dziewczyna przypięła nam po kwiatku do T-shirta. Dalej były rosnące szpalerami kwiaty. O tyle dla nas dziwaczne, że zawieszone w powietrzu - bez korzeni zagłębionych w ziemi. Tysiące kwiatów, kilkadziesiąt barw i odcieni. Było na co popatrzeć!  A na zakończenie zwiedzania oczywiście możliwość kupienia zamkniętych w butelkach sadzonek a także biżuterii w kształcie orchidei.  Ja też zabrałem stamtąd te piękne kwiaty: uwiecznione na kliszy i taśmie.  A następnego poranka wsiadłem w samolot z orchideą na ogonie by przez Bangkok polecieć do kolejnego fascynującego kraju. Ale o tym już na następnej stronie...

5cnx227.jpg (23546 bytes)

Mya tytpl.jpg (15155 bytes)

 

  Przejście do dalszego ciągu opowieści (Myanmar)

Przejście na początek relacji z piątej podróży dookoła świata

Powrót do głównego katalogu                       Powrót  do początku opowieści o Tajlandii (Bangkok)

Przejście do strony "Moje podróże"