tekst i zdjęcia: Wojciech Dąbrowski © - text & photos

Część II A - WESTERN  AUSTRALIA - part two "A"                     


Po prawie miesiącu wędrówek po Południowej Afryce wsiadłem do nowego airbusa 340 linii South African. Ten lot to tylko krótka czerwona linia na mojej mapie, ale przeskok ponad Oceanem Indyjskim trwał 9 godzin. Do tego trzeba dodać 6 godzin zmiany czasu; w Perth - stolicy Zachodniej Australii lądowaliśmy wczesnym rankiem. Był pierwszy marca - końcówka australijskiego lata, temperatura ku mojemu zaskoczeniu była wyższa o kilka stopni niż w Południowej Afryce...   

W Australii byłem już przed laty. Z okresowym biletem na tamtejsze autobusy przejechałem wtedy od Darwinu na północy przez Czerwony Środek do Adelaide i dalej do Canberry, Melbourne, Sydney - po to by wzdłuż wschodniego wybrzeża dotrzeć aż do Port Douglas w Queenslandzie. Wiedziałem już, że to tylko na mapie Australia wydaje się niewielką wyspą schowaną gdzieś na dole globusa. W rzeczywistości jest to kraj olbrzymich przestrzeni i długich godzin jazdy. Tym razem zamierzałem poznać Zachodnią Australię - mniej znaną i rzadziej odwiedzaną przez turystów głównie z powodu odizolowania od reszty kraju przez tysiące kilometrów pustyni.

 

 

Perth

Stolica Zachodniej Australii położona jest po obu stronach rozlewiska rzeki Swan. Z południowego brzegu rzeki otwiera się ładna panorama downtown. Ale równie piękny widok (jak wyżej) można sfotografować z Kings Park. Śródmieście z wieżowcami, z którymi sąsiadują tu i ówdzie przykłady wiktoriańskiej architektury jest dość zwarte i można je zwiedzić na piechotę. Główną ulicą jest St Georges Terrace z anglikańską katedrą (na zdjęciu obok). Historycznych budowli nie znajdziecie wiele - mnie najbardziej podobał się budynek mennicy.

Warto wiedzieć, że w obrębie centrum Perth kursują bezpłatne autobusy CAT - każda z trzech tras oznaczone są odrębnymi kolorami: czerwonym, niebieskim i żółtym..   

Perth leży w odległości kilkunastu kilometrów od oceanu i nie ma własnego portu morskiego. Rolę tą pełni Fremantle, leżące u ujścia rzeki Swan. Z Perth można się do niego dostać podmiejskim pociągiem (to najtańsza opcja - 3 AUD) lub jednym z kilku pasażerskich stateczków odpływających z przystani w centrum Perth (14,-). We Fremantle znajdziecie nastrojowe uliczki wypełnione starą zabudową, rynek Kings Square z ratuszem i kosciołem, ciekawe Muzeum Morskie, udostępnione do zwiedzania dawne więzienie i tzw. Round House - okrągły budynek pierwszego aresztu z armatką na murach, której wystrzał jeszcze i dziś jest sygnałem czasu.  A gdy zmęczy Was spacer w upale można wsiąść do bezpłatnego, klimatyzowanego CAT bus i przejechać pętlę trasy poprowadzonej wokół starego centrum.
Jeden dzień na poznanie Perth i jeden na wycieczkę do Fremantle - to w zupełności wystarczy... Potem wyruszyłem na spotkanie ze wspaniałą przyrodą Australii. Biorąc pod uwagę australijskie rozległe przestrzenie dla każdego, kto zamierza w krótkim czasie odwiedzić kilka parków narodowych najrozsądniejszym rozwiązaniem jest wypożyczenie samochodu. Niektórzy kupują używane pojazdy by je potem ponownie odsprzedać, ale ja nie podejmuję takiego ryzyka - tani rupieć może się popsuć w trasie i opóźnić podróż nie mówiąc już o problemach z jego zbyciem za rozsądną cenę na końcu trasy.  Wypożyczenie nowego samochodu Holden Astra w renomowanej firmie AVIS z nielimitowanym przebiegiem kilometrów i podstawowym ubezpieczeniem kosztowało 700 AUD za dwa tygodnie - miałem zniżkę dla "frequent flyers". Przez te dwa tygodnie przyjechaliśmy nim 6160 kilometrów - sprawował się bez zarzutu...                                            Wyruszyliśmy zatem z Perth na północ - już pierwsze godziny jazdy pozwoliły zachwycić się tak odmiennym od naszego pejzażem i ciekawą roślinnością - na zdjęciu kwiaty banksja - każdy z nich ma wielkość dużego kubka... Rosną przy drogach...

 

 

Pierwszym parkiem narodowym na naszej trasie był Nambung NP, który dla swoich malowniczych kamiennych iglic wystających z piasku nazywany jest The Pinnacles. Bazą wypadową dla wycieczek do tego parku jest nadmorskie miasteczko Cervantes.

Docierając do pierwszego parku na trasie warto jest wykupić za 23 AUD tzw. Holiday Pass - ważny przez miesiąc grupowy bilet wstępu ważny we wszystkich parkach narodowych Zachodniej Australii.

 

 

Australia jest stosunkowo młodym krajem i niewiele ma zabytków architektury. Tym bardziej należy docenić urodę katedry w Geraldton.

 

 

Kalbarri National Park składa się z dwóch wyraźnie oddzielonych części: pierwsza to odcinek niezwykle malowniczego klifowego wybrzeża na którego urwiskach urządzono kilka punktów widokowych. Znajdziecie tam bardzo ciekawe formy skalne i klify w różnych odcieniach czerwieni i beżu. Druga część parku rozciągnięta jest wewnątrz lądu wzdłuż kanionu rzeki Murchison wpadającej do oceanu tam gdzie leży żyjąca z turystyki miejscowość Kalbarri. To ona właśnie rozdziela dwie części narodowego parku.  

 

 

 

Klify Kalbarri NP

 

 

 

Zatoka i ujście rzeki w Kalbarri 

 

 

 

W pobliżu klifów Kalbarri znajdziecie rodzaj małego ZOO z bogatą kolekcją australijskich papug - nazywa się to Rainbow Jungle i na pewno warte jest odwiedzenia (wstęp - 9,50 AUD)  

 

Plaża w Kalbarri - wielkie słońce zapada za horyzont.

 

Nasza "Astra" w Kalbarri NP

Nie, to nie "mój" kangur. W tej podróży przejechaliśmy drogami Australii łącznie ponad 8000 kilometrów i nie potrąciliśmy żadnego kangura. Było to możliwe między innymi dzięki temu, że unikaliśmy jazdy nocą, gdy kangury są najbardziej aktywne i najczęściej pojawiają się na drogach. Za to setki razy wyruszając w trasę wcześnie rano widzieliśmy na szosach efekty nocnych kolizji.

 

 

 

Kalbarri NP

 

 

 

Kalbarri NP

 
 

 

Kalbarri NP

 

Sorry - dalej już tylko zdjęcia...

 

 

Shell Beach

 

Shell Beach

 

Szosa do Monkey Mia   

 

Monkey Mia

 

Delfin z Monkey Mia   

 

Koziorożec na Zwrotniku Koziorożca.  Zwrotnik zaznaczony jest tablicą i linią na szosie.  Po tamtej stronie linii jest już tropik, ale i po tej solidnie grzeje - rekord temperatury tej podróży padł właśnie gdzieś tutaj: 38 stopni w cieniu...    

 

Opuszczone termitiery przypominają rozstawione wśród sawanny stogi siana      

 

Coral Bay    

 

Poza obowiązkowym snorkelingiem warto wybrać się na wycieczkę glass bottom boat. Przez przeszklone burty i dno statku wspaniale prezentuje się świat koralowej rafy  

 

 

W Exmouth strusie emu chodzą po ulicach. Nie karmić strusi!    

 

 

Ningaloo Reef mogłem sfotografować z samolotu lecącego na Cocos Island...     

 

Przejście do kolejnej strony relacji z tej podróży.

Przejście do strony "Moje podróże"                                           Back  to  main  travel page 

Powrót do głównego katalogu                                                    Back to the main directory

Powrót na początek strony