Część 1 - Part one - Africa

tekst i zdjęcia: Wojciech Dąbrowski © - text & photos

At the beginning of the year 2009 I departed for my eight round-the-world voyage. It was my longest voyage (regarding the length of he route) through the six continents. I traveled around the world for 8th time . But I would like to make it clear: it is not my goal to beat any record. Once more time RTW ticket offered by KLM Dutch Airlines with their partners gives me the last expensive opportunity to reach distant and interesting places, still unknown to me.  Just look at the map below:

 

Na początku 2009 roku wyruszyłem w ósmą podróż dookoła świata. To miała być najdłuższa z dotychczasowych podróży, jeśli brać pod uwagę długość trasy, a jej szlak poprowadzony był przez 6 kontynentów. Nie chodziło mi o bicie jakichkolwiek rekordów. Po prostu bilet RTW oferowany przez linię lotniczą KLM i jej partnerów okazał się po raz kolejny najtańszym sposobem na dotarcie do różnych odległych i ciekawych miejsc na świecie, których jeszcze nie znałem. Popatrzcie na mapkę poniżej:

     

Africa was the hardest part of the voyage. I made first stopover in Ghana, to arrange visas. But I used also the time to see Volta River (picture on the right column) and the highest waterfall of West Africa: Wli Fall.

The next country on my route: destroyed by civil war Liberia, was much more difficult to travel. In the capital city - Monrovia (picture below) there were shortages of electric power and the tape water. There are still destroyed buildings in the center of the city and curfew at night.

Cramped, junk shared taxi took me to the border of Sierra Leone where the officials are asking for the bribes. On the other end of the border bridge I recognized that the only method to continue the trip is to use a motorcycle. That's how I was traveling through the outback on the bumpy, gravel  roads, passing by little villages full of traditional houses (see the picture on the right column). There were river crossings on primitive, man-powered ferries and corruption on the police checkposts in every village.

I passed happily  through the unsafe diamond-mining areas and using local transport on the dusty roads I reached crowded capital of Sierra Leone - Freetown.

On the picture below you can see famous cotton tree in the center of Freetown. To give you the idea about the atmosphere in the town I should say that for taking this picture I was stopped by the policeman and the secret agent and  interrogated: who are you, what are you doing here, why you took the picture... Very, very unpleasant situation...

On the hill on the outskirts of the town there is chimpanzee sanctuary - well worth to see. Look at the babies on the right column!...

I escaped quickly from the polluted capital to the beaches nearby - they have the opinion to be the nicest in western Africa:

 

Najtrudniejszy był początek - Afryka, gdzie chciałem dotrzeć do tych krajów, które dotychczas omijałem ze względu na trwające w nich wewnętrzne walki. W Ghanie załatwiałem niezbędne wizy, ale wykorzystałem pobyt także do zobaczenia rzeki Wolty (na zdjęciu poniżej) i najwyższego w Zachodniej Afryce wodospadu: Wli Fall.

Kolejnym, już znacznie trudniejszym do podróżowania krajem była zniszczona przez wojnę domową Liberia. W stolicy tego kraju - Monrowii wciąż okresami wyłączano prąd i wodę i obowiązywała godzina policyjna. W centrum wciąż straszą tam ruiny wypalonych budynków (zdjęcie obok).

Przeładowaną zbiorową taksówką dotarłem do granicy sąsiedniego kraju - Sierra Leone. Tu po odprawie u skorumpowanych urzędników okazało się, że dalej mogę pojechać terenowymi drogami tylko na siodełku motocykla. To z tego motocykla oglądałem tradycyjne wioski:

Po drodze przeprawialiśmy się przez rzeki na pokładach prymitywnych promów napędzanych siłą ludzkich mięśni (zdjęcie na sąsiedniej kolumnie). Szczęśliwie przebrnąłem przez niezbyt bezpieczne tereny, gdzie wydobywa się diamenty i dotarłem do zatłoczonej stolicy- Freetown. W centrum miasta rośnie tam stare cotton tree. Po zrobieniu zdjecia (obok) zostałem zatrzymany przez policjanta i tajnego agenta i musiałem tłumaczyć: kto, co, dlaczego...  Na peryferiach Freetown odwiedziłem ciekawy rezerwat sympatycznych szympansów. Popatrzcie na te maluchy:

Szybko uciekłem z zatrutego spalinami miasta na podmiejskie plaże, podobno najładniejsze w Zachodniej Afryce:

     
I was flying to Congo DR (former Zair) via Johannesburg. South African Airways offer in internet cheap tickets (if you buy well in advance) and such a "circle" flight was for me the best solution.  Congo DR is a huge country with very weak transport - t is very difficult to travel around the provinces. During my stay I wanted to see the capital city - Kinshasa and to try the life on the great river. Travel to Congo is still a great challenge due to low level of the security and suspicious treatment of every foreigner. That is the reason why in the internet network you can see very few pictures from Congo.

It is very risky, especially in the cities to take the pictures.  I was lucky to take from hiding few pictures of Kinshasa - polluted, overpopulated, horrible city. But the main street (on the right column) look not so bad... Below you can see presidential palace with a huge monument of president Kabinda (father) in front.

   

 

Do Konga - dawnego Zairu dotarłem z przesiadką w Johannesburgu.  Linia South African oferuje w internecie tanie bilety i wbrew pozorom taki "okrężny" przelot okazał się najtańszym rozwiązaniem. Kongo to wielki kraj o bardzo słabo rozwiniętej infrastrukturze komunikacyjnej - po kraju podróżuje się trudno. Podczas mojego pobytu chciałem przede wszystkim zobaczyć stolicę kraju -Kinszasę i poznać choć trochę życie nad wielką rzeką... Wyprawa do tego kraju to wciąż wielkie wyzwanie. Przede wszystkim ze względu na kiepski stan bezpieczeństwa i podejrzliwy stosunek do cudzoziemców. To dlatego w światowej sieci można znaleźć bardzo niewiele zdjęć z Konga. Fotografowanie, szczególnie w miastach wiąże się bowiem z dużym ryzykiem. Udało mi się jednak zrobić z ukrycia kilka zdjęć Kinszasy - koszmarnego, zaśmieconego i przeludnionego miasta. Ale główna ulica, prezentuje się zupełnie nieźle:

Obok pałac prezydencki z monumentalnym pomnikiem prezydenta Kabili (ojca).

From Kinshasa I made an excursion to the sleepy colonial town of Kisantu. There is nice botanical garden established by Jesuits and a huge brick church, reminding me the castle. It was built by Belges:

 With a special permit (it costs a bribe) I took a sail upstream the grand Congo River. I wanted to see what's going on the river but I also planned to camp in two villages on the bank of Congo. I spent first night in the village Mai Ndombe - the villagers were nice to me. Kids were excited - they were calling me "mundele" (white man).  At the beginning I visited the Chief of the village to introduce myself and to get official permit to stay in the village and to take the pictures. Mr Chief was telling the stories about himself. He was also complaining: no road, no telephone, no electricity in the village...

From the village of Mai Ndombe I organized a day excursion by dugout canoe upstream to the cascades of Mai Ndombe River. Mai Ndombe means Black Water.  I reached first and second cascades. This was like a pioneer expedition - unforgettable sail and the walk through the pristine, tropical rainforest. Unfortunately my guides were not well prepared for this expedition: they did not take the rope or machetes (they should, since there is not  a path at the second cascade). On the right column you can see the first - easy accessible cascade. 

 

After few days in Mai Ndombe I was sail Congo River again to the next village. I has a funny name: Mangengenge

 

 

 

Z Kinszasy zorganizowałem sobie całodzienną wycieczkę do sennego kolonialnego miasta Kisantu. Można tam zobaczyć ładny ogród botaniczny założony przez Jezuitów i wielki ceglany kościół wzniesiony jeszcze przez Belgów (na zdjęciu obok).

Potem po uzyskaniu stosownego zezwolenia od władz (bez łapówki się nie obeszło) wyruszyłem łodzią w górę wielkiej rzeki Kongo. Plan przewidywał nie tylko przyglądanie się temu, co dzieje się na rzece, ale także biwakowanie w dwóch wioskach na brzegu Konga. Pierwszą noc spędziłem w wiosce Mai Ndombe - miejscowi przyjęli mnie bardzo życzliwie. Ciekawe i bardzo sympatyczne dzieciaki wołały na mnie "mundele" (biały człowiek).

Zgodnie z miejscowymi obyczajami na początku pobytu odwiedziłem miejscowego wodza, który nazywany jest po francusku "chef de village" aby przedstawić się i uzyskać jego oficjalne zezwolenie na pobyt w wiosce i robienie zdjęć. Wódz wystąpił z wszystkimi atrybutami swojej władzy i chętnie odpowiadał na moje pytania. Opowiedział mi też o sobie i niezwykłej mocy danej mu od niebios.  Nie obyło się bez narzekań na sytuację mieszkańców (nie ma drogi, nie ma elektryczności, nie ma telefonu...) i próśb o wsparcie...

Z wioski Mai Ndombe odbyłem jednodniową wyprawę na łodzi - dłubance w górę dopływu o tej samej nazwie. Celem były katarakty. Udało mi się dotrzeć do drugiej. Było to przecieranie szlaku - niezapomniana wędrówka wśród dziewiczej, tropikalnej przyrody. Niestety miejscowi przewodnicy nie zabrali maczet i lin - a były potrzebne! Tak wyglądała pierwsza katarakta:

Po kilku dniach w Mai Ndombe popłynąłem łodzią do kolejnej wioski o zabawnej nazwie Mangengenge.

Congo - second river of the world is spilled wide. But in many places you will not see the jungle on the banks - this is the effect of increasing deforestation. In the landscape of savanna lies little village of Mangengenge, the second village I stayed. The houses are down, under the palm trees. It cost me 20 minutes of sweaty climb to take the above picture, but is was worth!  On the right side it is a huge, flat river island.

 

Kongo - druga co do wielkości rzeka świata (pod względem powierzchni dorzecza, bo najdłuższe są Amazonka i Nil) płynie szeroko rozlana. Ale nie wszędzie płynie przez dżunglę - w wielu miejscach w wyniku deforestacji na brzegach dominuje już sawanna. W takim krajobrazie leży druga wioska, w której mieszkałem: Mangengenge.  Domy wioski ukryte są w dole - pod palmami. Po 20 minutach wspinaczki w upale znalazłem się na szczycie wzgórza dominującego nad wioską i mogłem zrobić to zdjęcie. Warto było! Zielona plama po prawej to rzeczna wyspa.

My stay in the villages gave me an opportunity to see everyday life of the local people (see the scene in front of the poor village shop on the photo below). I had also a chance to enjoy the beauty of the lush African nature and the landscape - on the right column the sunset on Congo in Mangengenge... 

 

Pobyt w wioskach nad Kongiem pozwolił mi podglądać codzienne życie ich mieszkańców (na zdjęciu obok scena przed ubogim sklepikiem). Miałem też okazję podziwiać bujną afrykańską przyrodę i krajobrazy Czarnego Kontynentu - na zdjęciu poniżej zachód słońca nad Kongiem w Mangengenge...

After return to Kinshasa I flew via Johannesburg to Sao Paulo in Brazil. It was my first flight on this rarely-flown route over the South Atlantic. But about my stay in South America I'll write on the separate web page.

 You can read hot news from the road as usual in my travel log -  here.

 

Po powrocie do Kinszasy odleciałem przez Johannesburg do Sao Paulo w Brazylii. Był to mój pierwszy przelot tą rzadko uczęszczaną trasą nad Południowym Atlantykiem. Ale o tym już na kolejnej stronie www...

Zapiski z trasy znajdziecie jak zwykle w dzienniku podróży. 

     
Second part of my 8RTW report  

Przejście do drugiej części relacji z 8 RTW

.    

 

Przejście do strony "Moje podróże"                                           Back  to  main  travel page 

Powrót do głównego katalogu                                                    Back to the main directory