Afr2000tyt_pl.jpg (26963 bytes)

Tekst i zdjęcia:  Wojciech Dąbrowski  © - text & photos

Część X B  -    SENEGAL   -    Part ten "B"

Komuś kto wędruje przez Czarny Kontynent samotnie i do tego z ograniczoną ilością pieniędzy trudniej  jest realizować podróżnicze plany. Wyjeżdżając z Polski bez kompletu wiz i ze skromnymi informacjami o niektórych krajach (nikt ze znajomych w nich nie był) miałem świadomość, że być może przyjdzie mi robić na liczącej tysiące kilometrów trasie jakieś "skróty", przelatywać jakieś odcinki samolotem, czy wręcz rezygnować z fragmentów mojego planu. Tymczasem byłem oto w Dakarze, udało się zobaczyć wszystko to co zaplanowałem, ba nawet więcej - byłem w Conakry, które pierwotnie zamierzałem ominąć... 

Często przyłapywałem się na tym, że na jakieś dwa dni przed zakończeniem podróży, gdy powrotny bilet był już rekonfirmowany i miałem świadomość, że wkrótce będę w domu dawałem sobie pewien "luz": czerwone światło "Uwaga - zagrożenie - jesteś wśród obcych" zapalone w podświadomości przygasało i przestawałem bacznie obserwować to co dzieje się wokół mnie. Oczywiście niesłusznie. Moim przyjaciołom w takich okolicznościach w Kalkucie skradziono torbę zawierającą nie tylko aparat i bilety lotnicze ale także i paszporty.  Wam też radzę uważać na siebie do końca. Przysłowiowe licho nie śpi... 

Ten ląd na horyzoncie to Afryka. A zdjęcie przedstawia wyspę Goree leżącą naprzeciw Dakaru w odległości około 3 kilometrów. Rejs trwa około pół godziny. Promy kursują w dni powszednie co godzinę, a w święta co dwie godziny. Za powrotny bilet trzeba zapłacić 3000 CFA. Warto!  Wysepka jest nie tylko oazą spokoju, w której nie zobaczycie samochodów ale także miejscem o bogatej historycznej przeszłości z wieloma zabytkowymi budowlami w oprawie tropikalnej roślinności... 
Osiedle, a następnie fortyfikacje na wyspie powstały w czasach, gdy pojawili się tu europejscy handlarze niewolników. Do dziś zachował się na wybrzeżu Maison des Esclaves - Dom Niewolników (na zdjęciu obok) gdzie "czarny towar" przetrzymywano przed załadowaniem na okręty. Obiekt można zwiedzać (wstęp kosztuje 350 CFA). Gdy ja tam byłem dom był niestety zamknięty (z okazji wyborów - ale każdy inny powód też jest dobry...)  

Północny kraniec wyspy zajmuje warowny Fort d'Estrees z tuzinem starych armat ustawionych na wysokich murach. Fort osłania niewielką zatoczkę z małą plażą i przystanią przy której dziś cumują stateczki pasażerskie ze stolicy.  Z murów fortu roztacza się piękny widok na lazurowe morze zamknięte na horyzoncie białymi plamkami wieżowców Dakaru.

Aleja malowniczych palm doprowadziła mnie do bramy na której pisało, że otwierają o 10.00. Czekałem na czarnego ciecia cierpliwie do 10.30 - dobrze, że w ogóle przyszedł...  Pobrał przepisowe 200 CFA i mogłem wejść do dawnych pomieszczeń koszarowych w których umieszczono historyczna ekspozycję obejmującą czasy od prehistorii aż do uzyskania przez Senegal niepodległości w 1960 roku.

Wysepka ma wymiary mniej więcej 200 na 600 metrów. Jej środkowa część zabudowana jest domami pamiętającymi czasy kolonizacji. Niektóre są zaniedbane, inne właśnie się odnawia. W uliczkach brukowane nierównymi kamieniami znajdziecie sporo kramów oferujących afrykańskie tkaniny, paciorki i rzeźby, senegalskie lalki i półszlachetne kamienie.  Miejsce jest turystyczne, ale tego dnia, gdy zwiedzałem było tam nas nie więcej niż 20 Europejczyków. 

Czarne przekupki nie miały tego dnia zbyt wiele zajęcia... Warto może wspomnieć o tym, że na wyspie jest możliwość zatrzymania się w jednym z dwóch hotelików (Keur Beer, Hostellerie) za jakieś 20000/pokój.  Ale podobno można znaleźć także kwaterę prywatną za połowę tej ceny. I nie wątpię, ze mieszka się tu o wiele przyjemniej i bezpieczniej niż w Dakarze. 

Wśród historycznych budowli Goree warto odnotować także wzniesiony z kamienia tzw. Stary Dom Niewolników - obrośnięty tropikalną roślinnością, która  pokryła stare mury swoimi korzeniami. Dziwy, dziwy...  Ale najbardziej reprezentacyjną budowlą na wyspie jest dawny pałac gubernatora (na zdjęciu obok)  - obecnie remontują go i podobno mają w nim urządzić hotel wyższej klasy...  

Warto wstąpić do wciśniętego między starą zabudowę kościółka pod wezwaniem Św. Karola. Tu i ówdzie rosną malownicze baobaby... Wszędzie jest blisko, więc jeśli w Dakarze dopadną was kandydaci na przewodników możecie spokojnie ich odprawić - tą sympatyczną wysepkę bez problemu zwiedza się na własną rękę.

UNESCO wpisało wyspę Goree na listę światowego dziedzictwa. Nic dziwnego - jest to (przynajmniej jak na Afrykę) naprawdę unikalny zespół historycznych budowli.

Aleją wyznaczona rzędem młodych jeszcze  baobabów wspinam się na wzgórze zajmujące południowy cypel wyspy. Szczyt tego wzgórza zajmuje kolejny fort - Le Castel.

W centralnym punkcie forteczki jest modernistyczny pomnik (w tle) poświecony... ministrom którzy go odsłaniali.  Znacznie ciekawsze są potężne działa zainstalowane jeszcze przez Francuzów, które broniły kiedyś dostępu do portu w Dakarze. Takich kolosów nie widziałem jeszcze nigdzie w świecie!  Dawne kazamaty forteczki zamieszkuje dziś jakaś murzyńska sekta...
Sekta propaguje hasła pokojowe poprzez poustawiane w różnych punktach wzgórza kompozycje plastyczne. Na widok turysty męska społeczność sekty zaczyna popisywać grą na bębnach licząc na datek. Za kilka tysięcy "afrykanów" gotowi są także dawać lekcje bębnienia...

 

 Od strony południowej dostępu do wyspy bronią strome urwiska. Miejsce znane jest w świecie stąd, ze właśnie na tych urwiskach kręcono sceny do przygodowego filmu wojennego "Działa Navarony"... Miejsce jest urokliwe, a byłoby jeszcze bardziej gdyby nie było tak zaśmiecone...

 

Zanim opuścimy Goree jeszcze uwaga praktyczna:   trzeba pamiętać o tym, że jedzenie na wyspie jest droższe niż w Dakarze dlatego wybierając się tutaj warto przywieźć ze sobą jakieś zaopatrzenie.

Gdy z wyspy Goree wróciłem do mojego "Hotel Provencal" w Dakarze od recepcjonisty dowiedziałem się, że wyniki wyborów będą znane następnego dnia - w poniedziałek. Kilka razy w ciągu nocy budziły mnie moskity (w tym hotelu nie ma niestety moskitier) i krążące po mieście samochody partyjnych bojówek z których wykrzykiwano coś przez  megafony.  Rano zdecydowałem: nie czekając na wynik wyborów jadę do rybackiej wioski Yoff koło lotniska i tam przed nocnym lotem spędzę ostatni dzień pobytu w kraju baobabów...

 

Do Yoff można dojechać z Dakaru miejskim autobusem za jedne 100 CFA lub taksówką za 2500. Wioska nie jest duża - labirynt uliczek takich jak ta prowadzi wśród parterowych domków opłata ten mały meczecik. Najporządniejsza ulica, częściowo pokryta asfaltem wiedzie prosto w kierunku plaży... Na jej końcu odnajduję plażowy hotel "Campement de Poulagou" gdzie za 8000 CFA można dostać pokój z wiatrakiem i prysznicem w podwórku... 

Hotel ma na dachu taras z którego roztacza się taki oto widok na plażę z setką kolorowych rybackich piróg... Może jest ich nawet więcej... Ocean szumi, wieje przyjemna bryza, a barman serwuje zimne i zupełnie niezłe senegalskie piwo "Gazelle" w umiarkowanej cenie 1000 CFA za butelkę 0,66l. To był ostatni dzień podróży i mogłem sobie pozwolić na taką rozpustę...
Gdy południowy upał nieco zelżał poszedłem na plażę.  Było tam bardzo kolorowo: nie tylko od barwnych malunków na burtach łodzi, ale także od strojów miejscowych.  Niestety fotografują się niechętnie... Niektórzy z nich zapytani czy wolno ich fotografować żądają pieniędzy, inni w ogóle nie chcą patrzeć w obiektyw... Zapytałem jednego takiego starszego: dlaczego?   Okazuje się, że w ich mniemaniu biały który przyjeżdża tu z aparatem i robi im zdjęcia sprzedaje je później do europejskich gazet i dostaje za to duże pieniądze, a oni z tego nic nie mają, więc biały ich oszukuje. Poza tym oni zdają sobie sprawę z tego, że są biedni i nie chcą, aby ktoś pokazywał tą ich biedę...

Odwracają się od obiektywu... A szkoda, bo chciałbym uwiecznić ten barwny świat - póki jeszcze istnieje...

Atlantycka plaża w Yoff... Widzicie choć jednego białego w tym tłumie?  I to jest właśnie to, co lubię... Prawdziwe życie, prawdziwi ludzie...  Chodzę, przystaję, zagaduję ludzi i podglądam co robią...

Chłopcy na skałkach, które odsłonił odpływ szukają małż. Dzieciaki pływają przy brzegu na workach wypełnionych styropianem. Nieco dalej wyrostki grają na piasku w piłkę nożną...

Gdy pod wieczór przychodzi pora powrotu  łodzi z połowu kobiety z miskami i wiadrami wylegają na plażę i czekają, aż rybacy wyciągną wspólnymi siłami łodzie na brzeg. Potem następuje podział ryby. Rzadko kto ma tu lodówkę, więc najczęściej to co złowią rybacy zjada się na świeżo...

Gdy zapadł tropikalny wieczór po raz ostatni w tej podróży spakowałem plecak... 

Z wioski Yoff jest już tylko około dwóch kilometrów do terminalu międzynarodowego lotniska. Czarny urzędnik "immigration" bardzo skrupulatnie przeglądał paszport w którym została już tylko jedna wolna strona... Alitalia do Madiolanu odlatywała punktualnie.  Żegnaj Afryko!

Używając tych przycisków można przejść do stron poprzednich krajów, które odwiedziłem w tej podróży:

         

I tak oto szczęśliwie dotarliśmy do końca mojej samotnej wyprawy przez Zachodnią Afrykę.  Stan licznika: blisko 7100 kilometrów.   Mam nadzieję że nie nudziliście się...  Strony te powstały "w czynie społecznym" z nadzieją, że ktoś z nich skorzysta - w szczególności po to aby pasjonaci tacy jak ja mogli lepiej przygotować swoje afrykańskie ekspedycje.  Skorzystaliście?  Napiszcie proszę:

wojtekNO_SPAM@kontynenty.tpi.pl

                  Wojciech  Dąbrowski

Przejście do strony "Moje podróże"                                           Back  to  main  travel page 

Powrót do głównego katalogu                                                    Back to the main directory