tekst i zdjęcia: Wojciech Dąbrowski © - text & photos

CZĘŚĆ 2A - LONDON - PART  TWO "A"


                    Dlaczego zdecydowałem się stworzyć tak obszerny serwis o jednej, niewielkiej, mało znanej i rzadko odwiedzanej wyspie?  Myślę, że jestem to winien mieszkańcom Wyspy Bożego Narodzenia - za ich niezwykle serdeczne przyjęcie, za tysiące oddanych uśmiechów, za to wreszcie, że mogłem spędzić z nimi święta Bożego Narodzenia nie odczuwając samotności, izolacji i odległości dzielącej mnie od ojczystego kraju. Przypuszczam, że na wiele lat moja foto-relacja pozostanie najobszerniejszym materiałem o Christmas Island, jaki można znaleźć w światowej sieci (obecnie nie ma prawie nic). Niech zatem moje zdjęcia sławią w świecie egzotyczną urodę wyspy oraz gościnność i życzliwość ludzi z Kiritimati. Być może i Oni zasiądą któregoś dnia w swoim ciasnym internet cafe, by zobaczyć siebie na ekranie i przypomnieć sobie spotkanie z tym samotnym facetem z Polski... Już widzę oczyma wyobraźni ich roześmiane twarze...   

Kiritimati jest jednym z 33 atoli składających się wyspiarską Republikę Kiribati (oni czytają "Kiribas", choć dla mnie "Kiribati", czy "Kiritimati" brzmi na pewno ładniej). Atol ma 642 kilometry kwadratowe powierzchni. To daje aż 70 procent powierzchni republiki! Kiritimati czyli Christmas Island jest stosunkowo słabo zaludniona: zależnie od źródła podaje się od 4 do 5 tysięcy mieszkańców. Kilka lat wcześniej odwiedziłem inny atol Repuliki Kiribati: Tarawę - na którym znajduje się stolica kraju. W porównaniu z Kiritimati na zamieszkanych wyspach było tam było tłoczno...

London to największa osada i jednocześnie ośrodek administracyjny Christmas Island. Mieszka tu ponad 1800 wyspiarzy. Prawie drugie tyle ludzi mieszka w pobliskiej osadzie Tabwakea. W London jest poczta, urządzenia łączności satelitarnej, centralka telefoniczna i maszt radiostacji retransmitującej program ze stolicy. Podobno coraz częściej dodają do niego własne audycje... W północnej części osady Japończycy wybudowali niewielki port, do którego średnio raz w miesiącu przybywa zaopatrzeniowy stateczek.

Kiritimati geograficznie należy do grupy Line Islands. W London znajduje się "Ministry of Line and Phoenix" z rezydującym tu na stałe urzędnikiem państwowym w randze ministra - jego skromna rezydencja znajduje się nad morzem na cyplu po prawej stronie zdjęcia.

A to sam minister wraz ze swoja świtą - miałem okazje poznać go osobiście podczas bożonarodzeniowych obchodów. Bardzo sympatyczny i życzliwy jegomość. Wspominał, że spotkał już kiedyś Polaków - w Australii.

 

Kiritimati ma dwóch swoich przedstawicieli w zgromadzeniu urzędującym na Tarawie. Miejscową władzą wybieralną jest Kiritimati Island Council - Rada Wyspy. 
Wojska żadnego na Kiritimati nie widziałem. Porządku pilnuje trzech policjantów. To jedyny nowy samochód, który widziałem na wyspie.

Z tego co słyszałem - policja nie ma zbyt wiele roboty. Ludzie tu spokojni, uśmiechnięci. Wszyscy się znają. Bez trudu można kontrolować podaż napojów wyskokowych. Dla miejscowych są one zresztą bardzo drogie...
A to miejscowe shopping centre. Zdaje się, że kiedyś było garażem. W każdych otwieranych drzwiach mieści się inny sklepik z podstawowymi artykułami. W jednym udało mi się dostać nawet czysty CD ROM do nagrania. Właściciel zdarł ze mnie kilka dolarów, ale rozumiem, że na Kiritimati taki dysk jest wciąż artykułem luksusowym.

Z czasów kolonialnych w centrum London przetrwało kilka takich baraczków. Dziwię się, że miejscowi chcą w nich mieszkać, ale widać nie dla wszystkich starcza terenu na postawienie przewiewnej chatki nad laguną. Poza tym taki barak to przywilej zamieszkiwania przy głównej ulicy "śródmieścia"...
 

Pod blachą baraku musi być jednak bardzo gorąco. Zaglądałem dyskretnie - mebli prawie nie ma - mieszka się według starego obyczaju - na podłodze... 

To wnętrze jedynego miejscowego supermarketu. Kolejek nie ma. Kiribati nie ma własnej waluty. Krajową jednostką monetarną jest dolar australijski – AUD. 1 AUD to ok. 2,30 zł. Za 1 USD dostaniemy 1,16 AUD. Najkorzystniej zaopatrzyć się w dolary australijskie jeszcze przed wyjazdem w kantorze, w kraju. Przykładowe ceny: puszka piwa lub coli kosztuje 1,50 AUD w sklepiku i 2,50 w barze, Butla wody mineralnej 1,5 l – 1 AUD, chleb – 4, puszka rybek – 1,80 AUD, ciepłe danie w jadłodajni obok– np. ryba z ryżem - 5.

 Gdy nie ma klientów ekspedientka z córeczka przesiadują w podcieniu przed wejściem.

Ten niewielki wysłużony stateczek przystosowany do manewrowania na płytkiej wodzie do niedawna pływał na sąsiednie, niewielkie wyspy: Washington i Fanning. Niestety, awaria unieruchomiła go w niewielkiej przystani na Kiritimati. 
Miejscowi wypływają na lagunę, ale także na otwarty ocean w takich łódkach. Boczny pływak sprawia, że łódź przestaje być wywrotna.    

Właśnie ktoś wrócił z udanego połowu. Przy mnie zważono tą rybkę - miała 42 funty czyli około 21 kg - starczy dla kilku rodzin! Ci, którzy sprzedają swój połów za kilogram świeżej ryby biorą – 60 australijskich centów. 
Okazuje się, że łowić można także z brzegu. Tego jegomościa spotkałem z wędką na plaży i miał już w siatce kilka ładnych, choć oczywiście znacznie mniejszych sztuk.

A tak wygląda suszenie na słońcu wypatroszonych rybek. Chciałem się zapytać, czy to na zapasy, czy na eksport, ale nie mogłem się dogadać - miejscowi mówią zazwyczaj tylko po gilbertyjsku. (Dawna nazwa Kiribati to Wyspy Gilberta)
Kwiat frangipani wpięty we włosy nawet brzyduli doda urody... 

Jeśli ktoś z Was nie widział, jak wyglądają krzewy frangipani to proszę bardzo. Krzewy drzewka rosną na wysokość do 3-4 metrów. Z ich pięknych kwiatów robi się wieńce, naszyjniki, używa się ich także do zdobienia stołu - oczywiście tylko przy uroczystych okazjach.
Frangipani często rosną przy drogach, podobnie jak rozłożyste drzewa chlebowe i wszechobecne palmy.

W małym baraczku miejscowego telekomu przy rybackim porcie egzystuje ciasna salka internetowa z czterema stanowiskami. Płaci się 3 dolary australijskie za godzinę. Przesiedziałem w niej wiele godzin próbując połączyć się ze światem. Połączenie niestety póki co jest fatalne, wolne i przerywane. Do tego wilgotny upał. Wiatr powiewa firankami w otwartych na przestrzał oknach, a drobne mrówki chodzą po klawiaturach komputerów. Próbowałem w różne dni, o różnych porach dnia i w końcu udało mi się wysłać kilka e-maili z życzeniami bożonarodzeniowymi z Wyspy Bożego Narodzenia. Jak myślicie, czy moi korespondenci docenili moje poświęcenie?

W internecie trudno znaleźć informacje o samej Christmas Island. Ale jest w sieci kilka miejsc dotyczących Kiribati - i tam można znaleźć rozdziały poświęcone Kiritimati. Oto one:

www.visit-kiribati.com/

www.pacificislandtravel.com/kiribati/about_destin/kiritimati.html

www.fishinginternational.com/location/christmas.htm

www.janeresture.com/christmas/index.htm

 

 

Jedna z "ulic" w London

Bratowa mojego gospodarza ze swoją córeczką...
Naprzeciw katolickiego kościoła w London wyspiarze mają spore boisko. Amatorzy gry w piłkę pojawiają się jednak na nim dopiero pod wieczór... W ciągu dnia jest zbyt gorąco... 

Christmas Island była pierwszą zamieszkaną wyspą, na której powitano nowe millennium. Poprzedzający je rok był na Kiritimati czasem wielkich porządków i inwestycji. W London zbudowano na tą okazje wielką maneabę - wiatę spotkań. Zachowano tradycyjny kształt budowli, ale dach kryty blachą zamiast tradycyjnej strzechy nie ma już tego uroku. Trafiłem do tej maneaby już pierwszego wieczoru ściągnięty pięknymi chóralnymi śpiewami - to "londyńczycy" ćwiczyli przed Bożym Narodzeniem.
Naprzeciw kościoła, na skraju boiska stoi w London inna - tradycyjna maneaba, a obok niej zarośnięty pomnik upamiętniający powitanie nowego millennium. Przyleciało wtedy na wyspę sporo turystów. Dziś już mało kto te obchody pamięta... 

 

Chłopak z sąsiedztwa codzienne rano wspinał się boso na okoliczne palmy, by zawiesić w jej koronie butelki, do których z naciętych pędów ścieka palmowy sok – todzi. Miejscowi dodają go do herbaty lub fermentują na lekkie wino. Widzicie go tam na czubku?

 Podziwiałem nie tylko jego wspinaczkowe umiejętności ale także niezwykły zmysł równowagi, który pozwalał mu swobodnie balansować w koronie palm.
A tak instaluje się butelkę pod naciętym pędem, aby ściekał do niej sok todzi. Orzechy dopiero dojrzewają.

Dla ścisłości muszę wspomnieć, że w London jest również kościół protestancki KPC (Kiribati Protestant Church) - widzicie go na tym zdjęciu. W ostatnich latach pojawili się także członkowie innych kościołów: adwentyści, świadkowie Jehowy, Mormoni... 
I to tyle "obiektów wartych zobaczenia", które z reporterskiego obowiązku chciałem na początku Wam pokazać. A teraz nareszcie mogę przejść do tego, co mnie fascynowało najbardziej - do spotkań z ludźmi.

Powędrowałem nad lagunę. Laguna na Kiritimati jest rozległa, płytka i spokojna. Powierzchnia wody i biały piasek odbijają tu tyle słonecznego światła, że światłomierz kamery niestety "nie wyrabia".  

Tak - w starym stylu - wciąż mieszka tu wiele rodzin. Małe, przewiewne chatki na palach zbudowane są na piasku plaży. Dobrze, gdy w pobliżu rosną palmy, bo to w upalne południe oznacza tak pożądany cień.
 Tak się struga kokosowe wiórki - u nas delikates, u nich - tani, codzienny dodatek do wielu potraw. 

Mimo panującego przez cały rok upału ci ludzie żyją bez prysznica. A gdy piękne dziewczę chce umyć włosy to idzie po prostu do laguny. Byłem mimowolnym świadkiem takiej toalety...
Takiemu dwuletniemu bobasowi wystarczy natomiast zwykła miska...

Wydaje mi się że nie często te dzieciaki stają przed obiektywem, i pewnie dlatego nie zawsze zachowują się naturalnie... Te dziewczynki były wyraźnie speszone.
To co lubię najbardziej - spontaniczny uśmiech... 

Nastolatki chciały zapewne dobrze wyglądać na zdjęciu, tylko co to dla nich oznacza?: może myślą, że ktoś poważny jest zawsze ważny, a ktoś uśmiechnięty - śmieszny? 
Bosonogie nastolatki na głównej, asfaltowanej ulicy Londonu... To podobno z nim jest na Kiritimati najwięcej problemów. Kończą high school - średnią szkołę i co dalej? Brak pracy i jakichkolwiek perspektyw... Do stolicy kraju ponad 3000 km, ale tam też na nich nikt nie czeka...

Na szczęście nie wszyscy mają tu takie problemy. Jedzenia nie brakuje. Świeci słońce, jest ciepło (czasem aż za bardzo), a pojutrze - Boże Narodzenie!...
Najważniejsza jest rodzina - w niej znaleźć można radość i swoje szczęście...

Długie czarne, piękne włosy już kilkuletnim dziewczynkom dodają urody...

Nawet takie małe strojnisie noszą we włosach świeże kwiaty. Szydełkowanie jest bardzo popularnym zajęciem wśród miejscowych kobiet - to misterne wykończenie sukienki zrobiła zapewne mama lub babcia... 

 

 

To tyle wybrałem dla was zdjęć z tego Londynu na Pacyfiku. Zapraszam na kolejną stronę, gdzie zobaczycie już bardziej prowincjonalne osiedle - Tabwakea.

 

Powrót do strony o wyspach świata

 

Przejście do kolejnej relacji z Wyspy Bożego Narodzenia

Powrót do głównego katalogu                                                           Powrót do strony "Moje podróże"

Back to the main directory                                                                    Back to main travel page