CZĘŚĆ III B  - Moheli  & Majotte - PART  THREE "B"

Tekst i zdjęcia:  Wojciech Dąbrowski  © - text & photos

 

 Południowe wybrzeże wyspy Moheli jest  znacznie ciekawsze turystycznie niż przeciwległa, północna strona, gdzie leży główne osiedle Fomboni i lotnisko. Dowiedziałem się o tym dopiero od  miejscowych, bo jakoś nie spotkałem wcześniej żadnego turysty, który by zawędrował na tą zapomnianą wysepkę. Nie było też żadnych relacji w internecie. Decyzja, którą podjąłem po przylocie: krótki spacer po Fomboni i wyjazd na nocleg na południowe wybrzeże okazała się jak najbardziej trafiona.   

To najpopularniejsza wersja miejscowego "taxi-brouse" - mały mikrobus z bagażnikiem na dachu. Ale po Moheli jeżdżą także małe pick-upy z daszkiem nad skrzynią - to miejscowe odpowiedniki bache - tak popularnego we frankofońskich krajach Zachodniej Afryki.  Miałem szczęście - ludzie w Fomboni pokazali mi nadjeżdżający właściwy pojazd, który miał jechać na drugą stronę wyspy. Mikrobus nie miał bowiem żadnej tablicy z kierunkiem jazdy. Zanim wyruszyliśmy w trasę zrobiliśmy niespiesznie trzy kółka po rozciągniętym Fomboni, zbierając pasażerów. Zabrało to ze dwie godziny. Słońce grzało, klimatyzacja w wozie oczywiście nie działała toteż z ulgą powitałem chwilę, gdy w końcu przekroczyliśmy rogatki...  

Wnętrze Moheli to góry, których zbocza porasta gęsta, splątana dżungla. Wąski pasek asfaltu wspina się wśród gęstwiny na małą przełęcz, by potem zbiec w dół, ku oceanowi. Zanim jeszcze dotrzemy do wybrzeża otworzą się przed nami piękne widoki: po południowej stronie wyspy urody oceanowi dodaje cały łańcuch drobnych wysepek leżących w odległości około kilometra od brzegu.    

Głównym osiedlem po tej stronie wyspy jest Nioumachoua. Ta duża osada, wciśnięta w wąwóz opadający ku morzu jest bardziej malownicza niż Fomboni. To tutaj znajdziecie najdroższy hotel wyspy Moheli (w 2005 roku gdy tam byłem był zamknięty z powodu remontu). W głównej uliczce przy sklepiku zaczepił mnie starszy mężczyzna w białej szacie. Grzecznie odpowiedziałem na jego pytanie kim jestem. Potem on uświadomił mnie, że rozmawiam z merem Nioumachoua. Na to ja odpowiedziałem, że mi miło i że to piękne miejsce. A on na to: czy mam papierosa?. A ja na to że niestety nie palę. To on że nie szkodzi - drobne pieniądze też mogą być... Spotkaliście kiedyś takiego mera?

Nioumachoua ma piękną, długą plażę. Oznaką pewnej zamożności mieszkańców (w końcu to druga co do wielkości osada na wyspie) są łodzie leżące na piasku - to już nie dłubanki, ale bardziej współczesne konstrukcje - także z tworzyw sztucznych i aluminium...  
Z plaży widać w oddali wspomniane wcześniej bezludne wysepki  na które można popłynąć rybacką łodzią – wynajęcie łodzi z motorem na cały dzień kosztuje 25000 komoryjskich franków. Nie będzie to cena wygórowana jeśli skompletujecie jakąś mała grupkę turystów by podzielić koszty.

Za grupą malowniczych baobabów rosnących przy plaży w Nioumachoua kryje się „Rest Baobab” – prymitywna restauracyjka z kilkoma klitkami dla niezbyt wymagających turystów. Ale za nią u stóp klifu już budują kilka solidnych bungalowów z kamienia – wkrótce będzie tu elegancko i... drogo. Spod baobabów otwiera się bajeczny widok na plażę i grupę tych skalistych,  bezludnych wysepek.
To musiał być jakiś awangardowy muzułmanin (przedstawił się jako student) skoro zdecydował się pozować do zdjęcia ze swoja narzeczoną i to w takiej pozie. A może po prostu chciał jej zaimponować lekceważeniem kanonów religii?

Napatrzyłem się na wysepki i zrobiłem zdjęcia (stosując zoom x10 można uzyskać takie zbliżenie - widać na nim nawet piknikową wiatę przy plaży). potem ruszyłem dalej drogą wzdłuż wybrzeża - szukać polecanego we francuskim przewodniku ośrodka z bungalowami, gdzie zamierzałem przenocować.

Teraz już wiem, że najlepszym miejscem dla zaszycia się na kilka dni na skraju zielonej dżungli, przy pustej, złotej plaży jest jedna z wiosek Ouallah. Są tam w przylegających do siebie zatoczkach dwa małe ośrodki ("site") oferujące noclegi w bungalowach. Wybrałem ten, który miejscowa kooperatywa ("Association") zbudowała w Ouallah 2.

 

Po drodze do Ouallah jest kilka ciekawych punktów widokowych które pozwalają nie tylko podziwiać panoramy wybrzeża (powyżej) ale także popatrzeć na zielone, wysokie góry w centrum wyspy. Na niektórych mapach pokazane są drogi przecinające te góry. Na ich podstawie można snuć plany dostania się z Fomboni na południowe wybrzeże "na skróty" nie dajcie się zwieść tym publikacjom robionym za biurkiem. Te drogi są w złym stanie i rzadko przejezdne nawet dla samochodów terenowych. Słyszałem, że grupy Francuzów czasami przechodzą je pieszo - z miejscowym przewodnikiem.   

To moja rajska zatoczka poniżej położonej na skarpie wioski Ouallah 2. W odległej o kilka kilometrów wiosce Ouallah 1 też są bungalowy do wynajęcia. Tam standard jest trochę niższy, ale za to bliżej stamtąd do wodospadu i miejsca gdzie w dżungli żyją wielkie owocożerne nietoperze. Rozpiętość ich skrzydeł dochodzi do 1,5 metra. Te dwie atrakcje można oglądać z przewodnikiem za opłatą 3000 franków.

Rybacy z Ouallah wciąż używają do połowów tradycyjnych łodzi - dłubanek z bocznym pływakiem... Wyruszają w morze dopiero wieczorem - z naftową lampą na pokładzie. Wspaniale wyglądają później te światełka majaczące w oddali - tuż pod rozgwieżdżonym niebem, na którym wisi jak wielki, dziurawy latawiec Krzyż Południa.

Wokół ośrodka rosną kokosowe palmy i bananowce. Jeśli ktoś nie widział, jak wygląda kwiatostan bananowca to proszę bardzo... Ale jeszcze lepiej pojechać samemu, dotknąć, powąchać i posłuchać skrzeku tropikalnych ptaków...

 

Ouallah 2

 

 

Tak wygląda ośrodek Ouallah 2. Mają tam zaledwie 3 domki dwuosobowe i jednego „bliźniaka” dla 4 osób. Wszyscy korzystają ze wspólnego prysznica pod palmą i otwartej jadalni pod strzechą - widać ją na zdjęciu obok. Łóżka mają czystą pościel i moskitiery. Za nocleg ze skromnym śniadaniem płaciłem tu 5000 KMF. To śniadanie to termos kawy, która rośnie gdzieś w pobliżu i kilka racuchów nadziewanych bananami ("galette") . Tak mi smakowały, że poprosiłem o dokładkę za dopłatą. Niestety - okazało się, że kucharz kupuje we wsi tylko tyle mąki, ile trzeba na wyliczone skrupulatnie porcje dla turystów. Na zamówienie przygotowują wieczorny posiłek za dodatkowe 2000 franków (ryba ze smażonymi bananami)
Monsieur Socoba zarządzający "site" sprzedaje także wodę mineralną (1000 KMF) i coca-colę (350 KMF za butelkę).

Wieczorem do każdego domku przynoszą naftową lampę, bo elektryczności tu jeszcze nie ma. Jeśli zechcecie rezerwować miejsce, (co jest wskazane w okresie wakacji) to można to zrobić korzystając z wioskowego publicznego telefonu: 72 60 70.

A to mój domek w którym były dwa bliźniacze pokoje, każdy z podwójnym łożem i zadaszony taras, na którym przyjemnie wiała oceaniczna bryza...

Wewnątrz było bardzo czysto. Podłoga z wykładziny PCW. Nakrywanie się w nocy ze względu na wysokie temperatury nie było konieczne. Tym ważniejsza jest moskitiera, chroniąca śpiącego nagusa przed bzyczącymi krwiopijcami przenoszącymi w dodatku zarazki malarii. Ocean szumiał kojąco ale trudno było zasnąć - przez pół nocy jakieś stworzenie (jaszczurka, ptak?) biegało po dachu szeleszcząc strzechą.

Ale jeszcze zanim słońce zapadło za horyzont powędrowałem na skalisty cypel zamykający zatokę. Chodziło oczywiście o uwiecznienie spektakularnego zachodu słońca. Dobrze było stąd widać zielone góry za którymi leży Fomboni.  
 

Na moment  przed zachodem czerwono- pomarańczowe słońce barwiło na specyficzny, ciepły kolor pochylone nad plażą palmy i gęste zarośla w tle.

No i wreszcie przyszedł ten moment... Tarcza słońca dotknęła horyzontu barwiąc nieboskłon na delikatny morelowy kolor. Siedziałem na skałce, delektowałem się chwilą i już wiedziałem, że dopiszę Moheli do listy najpiękniejszych wysp, które odwiedziłem: Aitutaki, Fatu Hiva, Bora Bora, Canouan, Cocos Island, Futuna... Teraz jeszcze Moheli...
Było koło siódmej rano gdy boso wyszedłem z mojej chatki na plażę. Było pusto i cicho. Lustro wody ledwie zmarszczone. Ściągnąłem z siebie wszystko i ostrożnie, by nie zakłócić tej ciszy popłynąłem w tym szmaragdzie i błękicie... To była jedna z tych chwil, które marzycielom śnią się po nocach w betonowych blokowiskach Europy...

Monsieur Socoba pomógł mi w wynajęciu łodzi - chciałem przepłynąć wzdłuż łańcucha malowniczych wysepek z powrotem do Nioumachoua. Znalazła sie łódź z motorem i sternikiem, który uśmiechał się wprawdzie, ale nie mówił ani słowa po francusku. Taki rejs dla jednej osoby miał kosztować aż 5000 KMF, ale nie żałowałem, bo była to duża atrakcja...
Popłynęliśmy... Lekka łódź skakała po falach - na szczęście niezbyt wysokich. Niestety bryzgało solidnie - musiałem chronić kamery. A ciąg powietrza w pewnym momencie mało nie zerwał mi czapki - lepiej od razu włożyć ją daszkiem do tyłu!

Początkowo płynęliśmy wzdłuż skalistego wybrzeża. U stóp urwisk zauważyłem kilka miniaturowych, niedostępnych od strony lądu plaż do których można dopłynąć dysponując łodzią i spędzić tam godzinę czy dwie. 
Potem skierowaliśmy się w kierunku wystających z oceanu skalnych iglic...

...i tych, które wyglądają z daleka jak wielkie skalne monolity. Na takich wyspach niezwykle trudno znaleźć miejsce do lądowania.
Wysepki choć malownicze, są niegościnne – mają skaliste, często klifowe brzegi. Tylko na niektórych są plaże, ale generalnie brak na nich cienia. Jedynie na tej, która leży naprzeciwko Nioumachoua rośnie powyżej plaży kilka palm i widać z daleka jakieś zadaszenie. To właśnie ta wysepka na zdjęciu obok.

Dzięki ciekawostkom krajobrazowym ta wycieczka łodzią na pewno była jednym z ciekawszych epizodów mojego pobytu na Komorach. W Nioumachoua przewoźnik wysadził mnie na plaży. Nie bez trudu znalazłem taxi-brousse jadące na północną stronę wyspy...
Wkrótce potem pożegnałem Moheli. Czekając przed baraczkiem lotniska na opóźniony samolot zapytałem tych dwóch jegomościów, czy mogę im zrobić zdjęcie. - A po co ci nasze zdjęcie?    Hm... nie lubię kłamać, ale czy miałem im tłumaczyć moją kulawą francuszczyzną czym jest internet, który jeszcze nie dotarł na Moheli?  - Po to, by pokazać rodzinie i przyjaciołom jacy ludzie mieszkają na tej pięknej wyspie!   Zgodzili się... Mam nadzieję, że Allach wybaczy mi tą drobną nieścisłość...

   
            

Słów kilka o Majotcie (Maore)

 

Majotta na satelitarnym zdjęciu - pierwsza po prawej.

Majottę - czwartą wyspę Komorów na której wciąż rządzą Francuzi odwiedziłem kilka lat wcześniej podczas rejsu po Oceanie Indyjskim. Tak naprawdę to terytorium Majotty składa się z trzech zamieszkanych wysp: Grande Terre, na której leży główne miasto Majotty Mamoudzou, Petite Terre, na której zlokalizowane jest lotnisko i małej, skalistej Dzaoudzi, gdzie kiedyś była stolica a dziś stacjonuje legia cudzoziemska. Z Mamoudzou na Dzaoudzi kursuje prom, ta z kolei połączona jest z Petite Terre groblą. Przystań promu w Mamoudzou to centralny punkt miasta – stąd jest zaledwie krok do kuszącego tropikalnymi owocami bazaru, do biura informacji, stąd także wyruszają mikrobusy czyli „taxi brousse” do mniejszych osad na wyspie.
Drogi na Majotcie są dobre, choć czasem kręte – szczególnie na północy. Gdy ma się niewiele czasu na zwiedzanie warto rozważyć wynajęcie samochodu z kierowcą na zwiedzanie wyspy. Po targowaniu może się okazać, że półdniowa wycieczka kosztuje zaledwie 30 euro. Do negocjacji warto przystąpić mając naniesioną na mapce sugerowaną trasę – pozwoli to uniknąć nieporozumień. Grande Terre ma 40 na 20 kilometrów i wygięta jest jak morski konik. W jej krajobrazie wyróżniają się cztery ostre szczyty wysokie do 600 metrów. Najciekawszy z nich jest Choungui na południu. U jego stóp rozłożyła się najładniejsza i najlepiej zagospodarowana plaża na wyspie – Ngouja. Centralna część wyspy porośnięta jest dżunglą w której zaskakują poletka bananowców, papai i drzew ylang-ylang. Warto zwiedzić jedną z kilku destylarni perfum – z tony żółtych kwiatów ylang-ylang uzyskuje się tu podobno 2 kg ekstraktu najlepszej jakości i 7 kg nieco gorszego.

Plantacja ylang-ylang

Targ w Dzaoudzi

Co jeszcze warto zobaczyć na dużej wyspie? Ładne meczety w Tsingoni i Mtsapere. Do małego wodospadu w Soulou na zachodnim wybrzeżu trzeba dojść od szosy dobrze oznakowaną gliniastą ścieżką. Zabiera to około 20 minut ale warto, bo wprawdzie wodospadzik ma tylko 8 metrów wysokości, ale przy przypływie spada wprost do morskiej toni. Plaża zaś wokół ma rzadko spotykany, brązowy kolor. Między Mtsapere a stolicą wyspy na wzgórku nad morzem stoi grupa kilku ładnych baobabów również zaliczona do turystycznych atrakcji.

 

 Przeprawa promem z głównej wyspy na Dzaoudzi trwa tylko kwadrans. Od przystani można wziąć taksówkę by dotrzeć do największej atrakcji wyspy Petite Terre (Pamandzi). Jest nią idealnie okrągłe, małe jeziorko w dawnym kraterze wulkanicznym – Dziani Dzaha. Wspinaczka od parkingu na krawędź dawnego krateru zabiera do 10 minut. Stąd wytyczona jest ścieżka wzdłuż wybrzeża do odosobnionej plaży Moya leżącej u stóp stromego, północnego brzegu wyspy. To około godziny dosyć trudnego marszu.

Ciekawostką Majotty są małe kolorowe domki tzw. bangas, które można spotkać w różnych częściach wyspy. To domki kawalerów, którym obyczaj każe opuścić dom rodziców i następnie atrakcyjnym wyglądem zbudowanego przez siebie domu zainteresować potencjalne kandydatki na żony.

Niewielkiej garstce katolików na Majotcie przewodzi sympatyczny polski ksiądz Andrzej - zdaje się, że przy parafii maja tam nawet jakieś pokoiki wynajmowane turystom.

   
 

 

 

  I to już koniec mojej relacji z pobytu na Archipelagu Komorów. Ale nie koniec podróży... Bo z Komorów poleciałem na Madagaskar. Gdy powstanie relacja z pobytu w tym kraju znajdziecie ją tutaj:  

Przejście do strony "Moje podróże"                                           Back  to  main  travel page 

Powrót do głównego katalogu                                                    Back to the main directory