2015

tekst i zdjęcia: Wojciech Dąbrowski © - text & photos

 

Returning from the interesting expeditions I always try to write a travel report - to share my updated knowledge and to help other travelers in their preparations to the voyage. A lot of such reports you can already see on my website - sorry - most of them in Polish only.  New reports require work and time. Unfortunately it is now harder and harder for me to find the time.  On this page you will see some interesting pictures from the last years. They are waiting to be used in the coming reports. I hope to write them someday...    

 

Po powrocie z każdej ciekawej podróży staram się napisać ilustrowany raport, by podzielić się moją świeżo zdobytą wiedzą i w ten sposób pomóc innym podróżnikom w ich przygotowaniach do wyjazdów. Wiele takich raportów znajdziecie już na moich stronach. Niestety pisanie tych raportów to praca pochłaniająca sporo cennego czasu. Nie zawsze mogę znaleźć ten czas... Na tej stronie znajdziecie co ciekawsze zdjęcia do tematów, które czekają na przygotowanie raportów. Mam nadzieje, że kiedyś doczekają się one osobnych stron... Niektóre już się doczekały...  

 

 

 
     
     
     
     

At the end of April 2015 I happily returned from another great voyage!  I managed to to circle the globe for twelfth time! Often I was asked about the my favorite region of the world and the countries to which I would like to return. The answer was always the same: the small islands of the South Pacific. And that's where I spent most of time during this expedition. But the first stopover on my route was in Sri Lanka. On Sri Lanka I wanted to visit Jaffna province, which was closed during my first visit to Ceylon due to the civil war. Now I was able to visit both the north cape of the big island - Point Pedro, as well as the most important temple of Jaffna - Nallur Kandaswamy:

 

Pod koniec kwietnia 2015 wróciłem szczęśliwie z kolejnej wielkiej podróży! Po raz dwunasty udało mi się okrążyć nasz glob. Gdzie byłem tym razem?  Ile razy pytano mnie o ulubiony region świata, o kraje do których chciałbym wrócić odpowiedź zawsze była taka sama: małe wyspy Południowego Pacyfiku. I właśnie tam spędziłem większość czasu podczas tej najnowszej ekspedycji. Ale pierwszym liczącym się stopoverem na trasie była Sri Lanka. Na Sri Lance zamierzałem przede wszystkim odwiedzić prowincję Jaffna, która podczas mojej pierwszej wizyty w tym kraju była niedostępna ze względu na toczące się tam walki. Teraz mogłem odwiedzić zarówno północny przylądek wielkiej wyspy - Point Pedro, jak i najważniejszą świątynię Jaffny - Nallur Kandaswamy: 

Wandering alone through Sri Lanka I admired the wonderful nature of the former Ceylon (for example, beautiful waterfalls) and I had many opportunities to meet the people from different social strata, representing different beliefs and different views:

 

Wędrując samotnie przez Sri Lankę podziwiałem wspaniałą przyrodę dawnego Cejlonu (na przykład piękne wodospady) i miałem wiele okazji do spotkań z ludźmi z różnych warstw społecznych, reprezentujących różne wyznania i różne poglądy: 

In the south of the island I have visited many Buddhist temples:

 

Przemierzyłem kraj od północnego przylądka Point Pedro do latarni morskiej Dendra najbardziej wysuniętej na południe. W rybackiej wiosce Weligama próbowałem pomagać sprzedawać ryby z nocnego połowu:

Na południu wyspy odwiedziłem wiele buddyjskich świątyń:

Another longer stop I planned in Sydney, Australia. This was not only an opportunity to refresh memories of the beautifully located city, but also to meet the outstanding adventurer Michael Kozok and his friendly family. Together we wandered the picturesque coastal route far behind the Bondi Beach:

 

Kolejny dłuższy postój zaplanowałem w Sydney, w Australii. Była to nie tylko okazja do przypomnienia sobie tego pięknie położonego miasta, ale także do spotkania z wybitnym podróżnikiem Michałem Kozokiem i jego sympatyczną rodziną. Wspólnie wędrowaliśmy tam malowniczym nadbrzeżnym szlakiem aż za Bondi Beach:

And then I embarked the beautiful white ship docking in Central Sydney next to the famous Harbor Bridge, to sail to the islands of Melanesia. Contrary to appearances, the cost of reaching to several consecutive bays and ports by the ship is lower than traveling to the same places by land and air:

 

A potem zaokrętowałem się na piękny biały statek cumujący w centrum Sydney obok słynnego Harbor Bridge, by popłynąć nim na wyspy Melanezji. Wbrew pozorom koszt dotarcia statkiem do kilku kolejnych zatok i portów jest niższy niż podróż do tych samych miejsc lądem i powietrzem:

From Australia I was sailing to the islands of Vanuatu and New Caledonia, returning to Sydney. As always I visited these islands on my own - by foot, but also taking advantage of hitchhiking - where this was possible.

On Vanuatu I found very interesting folklore, and on the Isle of Pines belonging to New Caledonia - the most interesting landscapes of this episode of my route:

 

Ten biały statek płynął z Australii na wyspy Vanuatu i Nowej Kaledonii, a następnie wracał do Sydney. Jak zawsze zwiedzałem te wyspy na własną rękę - pieszo, ale korzystając także z autostopu - tam gdzie było to możliwe.

Na Vanuatu znalazłem ciekawy folklor, zaś na Wyspie Pinii należącej do Nowej Kaledonii - najciekawsze krajobrazy tego odcinka mojej trasy:

But the longest period of stay (almost 2 months) I dedicated to Polynesia, using small freighters supplying little islands to access them from the sea. On the picture below you can see the first of these ships, which took me to the atolls of the Tuamotu Archipelago:

 

Ale najwięcej czasu - blisko 2 miesiące spędziłem na Polinezji. Wykorzystałem tam kolejno trzy małe frachtowce, pływające z  zaopatrzeniem, aby dotrzeć do małych i rzadko odwiedzanych przez turystów atoli i wysokich wysp. Tak wyglądał pierwszy z tych stateczków, który zabrał mnie na atole archipelagu Tuamotu:

It was a fascinating journey from island to island. Each one was different and interesting in its own way. Many of these islands deserves to describe them thoroughly on separate websites and include to my site "The World of Islands". I will try to do it in the future.

 

To była fascynująca podróż od wyspy do wyspy. Każda z nich była inna i na swój sposób ciekawa. Wiele tych wysp zasługuje na to, by opisać je dokładnie na osobnych stronach internetowych i włączyć do mojego serwisu "Świat Wysp". Postaram się to zrobić w miarę wolnego czasu...  :)

     

 

 

Przywiozłem z tej podróży  kilkanaście godzin nagrań video i kilka tysięcy zdjęć. Ludzie i przyroda - to dwa tematy, które mnie najbardziej interesują gdy podążam swoim szlakiem. Ludzie na Polinezji są ogromnie sympatyczni, szczególnie dzieci są wdzięcznymi modelami - popatrzcie tylko na zdjęcie obok...

 

 

I brought from this journey several hours of video recordings and few thousand of photographs. People and the nature - are the two topics that interested me the most when I follow my trail. Polynesian people are extremely friendly, especially the children are lovely models - just look at the picture on the left ...

I was most impressed me very rarely visited by travelers Austral Islands (Les Iles Australes), located south of Tahiti. There I climbed to the summits of mountains to admire the landscape from the top. Below you can see the island of Rurutu:

 

Największe wrażenie zrobiły na mnie bardzo rzadko odwiedzane przez podróżników Wyspy Południowe (Les Iles Australes) leżące na południe od Tahiti. Wdrapywałem się tam na szczyty gór, by z wysoka podziwiać krajobraz. Tak prezentowała się wyspa Rurutu:

A to kolorowa laguna i motus wyspy Raivavae:

Many times in greeting and farewell friendly islanders, according to the tradition founded around my neck necklaces of flowers and shells. It's very nice custom (see the picture on the right column)

 

Wielokrotnie na powitanie i pożegnanie życzliwi wyspiarze zgodnie z tradycją zakładali mi na szyję naszyjniki z kwiatów i muszelek. To ogromnie miły zwyczaj:

For the Easter, I managed to get to Easter Island, where I was already once a long time ago - in the times when ORWO photo products were in use - these pictures already lost their colors. It was therefore an opportunity to refresh memories, make new digital pictures, and of course to see how they celebrate Easter on Easter Island. On Holy Saturday Easter  I prepared painted eggs to tell the locals about our tradition of painting eggs for Easter:

 

Na Wielkanoc udało mi się dotrzeć na Wyspę Wielkanocną, na której byłem już kiedyś dawno temu - jeszcze w epoce filmów ORWO, które już dawno straciły kolory. Była więc okazja aby odświeżyć wspomnienia, zrobić nowe, cyfrowe zdjęcia i oczywiście zobaczyć, jak obchodzą Wielkanoc na Wyspie Wielkanocnej. W Wielką Sobotę przygotowałem okolicznościowe pisanki, by opowiedzieć tubylcom o nieznanej im tradycji malowania jajek:

The only Catholic priest on the island - Padre Bernardo during Easter worship performed in a beautiful headdress and necklace with feathers. This unique outfit alluded to the folklore of the island, considered to be the easternmost portion of Polynesia.

 

Jedyny katolicki ksiądz na wyspie - padre Bernardo podczas wielkanocnych nabożeństw występował w pięknym pióropuszu i naszyjniku z piór. Ten niezwykły strój nawiązywał do folkloru wyspy, uważanej za najbardziej wysunięty na wschód fragment Polinezji. Padre Bernardo zaskoczony był obecnością Polaka na nabożeństwach. Powiedział mi, że w 2016 roku z grupą młodzieży wybiera się do Krakowa. To z kolei mnie bardzo przyjemnie zaskoczyło...

I visited of course famous Moais statues set on ahu platforms in the different parts of Island. Here is Ahu Nau Nau near Anakena Beach:

 

Odwiedziłem oczywiście słynne posągi moais ustawione na podestach ahu w różnych częściach wyspy. Oto ahu Nau Nau koło plaży Anakena:

But equally impressive are  for backpackers abandoned moais statues in the crater of Rano Raraku quarry. Few of the tourists enter inside the crater, although it is not forbiden. Here, the statues can be approached close and you can fully appreciate their enormous proportions and mysterious beauty (the picture below, on the right column).

 

Ale równie wielkie wrażenie robią na podróżnikach posągi moais porzucone w kamieniołomie krateru Rano Raraku. Mało kto z turystów wchodzi do środka krateru, choć nie jest to wcale zabronione. Tu do posągów można podejść blisko i w pełni docenić ich gigantyczne rozmiary i tajemniczą urodę:

Ahu Tahai at sunset:

Wieczorem turyści gromadzą się przed Ahu Tahai na peryferiach Hanga Roa - jedynej osady na wyspie, by fotografować stojące tu moais na tle zachodzącego słońca.

 

Wstęp do Parku Narodowego, gdzie stoją moais kosztuje aż 50 dolarów. Ale gdy tam byłem trwała akcja protestacyjna mieszkańców wyspy i opłat nie pobierano  :)

Unexpected discovery for me was the view, which opens from the eastern edge of the crater of Rano Kao (picture below). To get in there you have to go around the crater by poorly sawn path. It's quite a long hike and few of the visitors venture into a bluff. It is a pity, because the great view is definitely worth the effort:

 

Niespodziewanym odkryciem był dla mnie widok, który otwiera się ze wschodniego krańca krateru Rano Kao (zdjęcie poniżej). Aby tam się znaleźć trzeba okrążyć krater słabo przetartą ścieżką. To dość długi marsz i mało kto z odwiedzających zapuszcza się na to strome urwisko. A szkoda, bo na pewno warto tam się znaleźć dla takiego widoku:

After 5-hours flight I landed on the continent of South America. In Central Chile I  wanted to explore the waterfalls and picturesque lakes of this region. Among them Laja Fall - the best known waterfall of Chile:

 

Potem po pięciu godzinach lotu znalazłem się na kontynencie Południowej Ameryki. W środkowej części Chile chciałem zobaczyć wodospady i jeziora. Wśród nich był najbardziej znany wodospad tego kraju Salto de Laja: 

 

Driving rented car through the volcano country I reached Huerquehue National Park at the border with Argentina to hike to the beautiful mountain lakes: Chico, Verde and Toro. There were great views from the path - you can see Villarica Volcano in the background:

 

Jadąc z Concepcion wypożyczonym chińskim samochodem przez Krainę Wulkanów dotarłem w końcu do Parku Narodowego Huerquehue przy argentyńskiej granicy - po to by powędrować turystycznym szlakiem do pięknych górskich jezior: Chico, Verde i Toro. Ze ścieżki otwierały się piękne widoki - na zdjęciu poniżej widać w dali wulkan Villarica:

     

Andes are beautiful and almost empty mountains, stretched for hundreds of kilometers. I left them with the conviction that it is worth to come back someday. The more that I do not know yet Aisen region in the south of Chile.

 

Trasa mojej podróży wiodła dalej do Rio de Janeiro. 30 lat minęło od od mojej pierwszej wizyty w mieście samby. Mogłem przekonać się, że przez te lata niewiele sie tu zmieniło. Owszem, poprawił się stan bezpieczeństwa na ulicach. Pojechałem oczywiście na szczyt Corcovado, by od stóp gigantycznego posągu Chrystusa popatrzeć na najpiękniej położone miasto Południowej Ameryki:

 

Andy to bardzo piękne i niemal puste góry, rozciągnięte na setki kilometrów. Opuszczałem je z przekonaniem, że warto jeszcze do nich wrócić. Tym bardziej, że nie znam jeszcze regionu Aisen położonego na południu Chile.

In front of the statue of Christ Redemptor on Corcovado mountain.

 

Kolejnego dnia po raz pierwszy w życiu wjechałem dwuetapową kolejką linową na słynną Głowę Cukru - Pao de Azucar - stromą skałę wyrastającą w linii najpiękniejszych tutejszych plaż. Bilet kosztuje 20 dolarów (dla nas te dolary nie mają już takiej astronomicznej wartości jak 30 lat temu!) a seniorzy mają dodatkowo 50% zniżki. Widok ze szczytu jest niezrównany.

On the next day, for the first time in my life I hit a two-stage cable car to the famous Sugarloaf - Pao de Azucar - steep rock overlooking the most beautiful local beaches. The ticket costs $ 20 (for me these dollars do not have now such astronomical value like 30 years ago!) And seniors have an additional 50% discount. The view from the top is incomparable.

I was of course also on the famous beaches of Rio - the photo above is taken on Copacabana - with full sun and a temperature of 34 degrees ... Sorry, I did not have time for sunbathing  - the day of return to Europe was approaching inevitably. Four successive flights via Madrid, London and Berlin took me home. When I landed in Gdansk captain announced four degrees Celsius...

And so, after 93 days on the trail  another great trip ended happily. I managed to fully realize the ambitious plan with many unknowns at the beginning. You will find the short messages from the expedition (enriched by many practical information) as always in my travellog on  globosapiens.net website. The map of the jouney and more pictures I published on 12RTW page (sorry for Polish comment, but you can use internet translator).

 

Byłem oczywiście także na słynnych plażach Rio - na zdjęciu powyżej to Copacabana przy pełnym słońcu i temperaturze 34 stopni... Czasu na plażowanie nie miałem - nieuchronnie zbliżał się  dzień powrotu do Europy. Trasa czterech kolejnych lotów prowadziła przez Madryt, Londyn i Berlin. Gdy lądowałem w Gdańsku kapitan zapowiedział cztery stopnie Celsjusza...

I tak po 93 dniach na szlaku szczęśliwie zakończyła się kolejna wielka podróż. Udało się w całości zrealizować ambitny plan zawierający na początku wiele niewiadomych.  Krótkie wiadomości z trasy (po angielsku) znajdziecie  jak zawsze w moim  dzienniku podróży w serwisie globosapiens.net  A mapkę trasy i więcej zdjęć i praktycznych informacji zamieściłem na osobnej stronie 12RTW  

 
 
 

In October 2015 I came back from another exciting trip! This time my route took me to the mountains of Central Asia and to Western Siberia. Many times flying over snow-capped peaks of the Pamir on the way to the Southeast Asia I promised myself that someday I will look closely at these lofty mountains! This time finally came. I flew by Russia to Dushanbe - Tajikistan's capital. I've been in this town many years ago - I saw there there many new buildings, but in the streets and the bazaar you can still find many elements of local folklore:

 

W październiku 2015 wróciłem z kolejnej ciekawej podróży! Tym razem moja trasa prowadziła w góry Centralnej Azji i do Zachodniej Syberii. Ileż to razy przelatując nad ośnieżonymi szczytami Pamiru w drodze do Płd. - Wschodniej Azji obiecywałem sobie, że kiedyś popatrzę z bliska na te wyniosłe góry! No i przyszedł ten czas. Poleciałem przez Rosję do Duszanbe - stolicy Tadżykistanu. Byłem w tym mieście wiele lat temu - mogłem stwierdzić, że choć od tego czasu przybyło wiele nowych budynków to na ulicach i na bazarze znaleźć wciąż można wiele elementów lokalnego folkloru:

In Dushanbe you had to get special permission to drive through adjacent to the border with Afghanistan Gorno-Badakhshan Autonomous Region. They do not issue it "on the spot". The waiting period I used to visit places of interest - including a ancient Hissar fortress built on the leg of Silk Road, 25 kilometers from today's Dushanbe. The locals newlyweds come to Hissar to be photographed  - I had a chance to  make interesting pictures: 

 

W Duszanbe trzeba było uzyskać specjalne zezwolenie na przejazd przez przylegający do granicy z Afganistanem Górski Badachszan. Nie wydaje się go "od ręki". Okres oczekiwania wykorzystałem na zwiedzanie - między innymi dawnej twierdzy Hissar (miejscowi mówią: Hisor) zbudowanej na odnodze Jedwabnego Szlaku, w odległości 25 kilometrów od dzisiejszego Duszanbe. Do Hissar przyjeżdżają fotografować się tutejsi nowożeńcy - trafiłem na taki moment i dzięki temu mogłem zrobić ciekawe zdjęcia:  

Finally we obtained our permission and that same day we went by the rented off-road car with a local driver to the picturesque Fann Mountains. After the first ten kilometers were opened before us the panorama announcing a real feast for the eyes:

 

Zezwolenie w końcu uzyskaliśmy i jeszcze tego samego dnia wyruszyliśmy  wynajętym terenowym samochodem z lokalnym kierowcą w malownicze Góry Fańskie. Już po pierwszych dziesięciu  kilometrach otworzyły się przed nami panoramy zapowiadające nie lada ucztę dla oczu:

Soon decent asphalt ended and we began the arduous climb to the Anzob Pass - at the height of 3400 m above sea level. For many years Tajiks build a tunnel under the pass and probably that's why they do not invest in this road.  It was driving through clouds of dust, potholes, and often the road was blocked our route herd of goats and sheep:

 

Wkrótce przyzwoity asfalt się skończył i rozpoczęła się mozolna wspinaczka na przełęcz Anzob - na wysokość 3400 m npm. Od wielu lat Tadżycy budują tunel pod przełęczą i pewnie dlatego w tę drogę nie inwestują. To była jazda przez tumany kurzu, po wybojach, a trasę nierzadko tarasowały nam  stada kóz i owiec:

It was late afternoon when we got to the big mountain lake Iskanderkul, which took its name from Alexander the Great, who years ago went through here with his army. It was worth the detour from the main road, because the view was really unique. The lake lies at an altitude of almost 2200 meters, that's why the blue haze covers the mountain panorama: 

 

Było późne popołudnie, gdy dotarliśmy do dużego górskiego jeziora Iskanderkul, które wzięło swoją nazwę od Aleksandra Wielkiego, który przed laty ciągnął tędy ze swoją armią. Warto było zboczyć do niego z głównej trasy, bo widok był niepowtarzalny. Jezioro leży na wysokości prawie 2200 metrów, stąd ta niebieska mgiełka spowijająca górską panoramę: 

   

Jeszcze tego samego wieczora dotarliśmy (niestety już w mroku) do Doliny Szingu, zwanej popularnie Doliną Siedmiu Jezior. Ubodzy mieszkańcy doliny uzupełniają domowe budżety udostępniając swoje domy na noclegi nielicznym na razie turystom. Zatrzymaliśmy się na dwie noce w jednym z takich gospodarstw nad czwartym jeziorem, na wysokości naszego Giewontu. Jedliśmy chleb upieczony na naszych oczach w kopulastym piecu przez żonę gospodarza (na zdjęciu obok).  Miejscowe kobiety ubierają się kolorowo, ale nie pozwalają się fotografować. To zdjęcie to wyjątek...

The same evening we reached Shing Valley or Seven Lakes Valley, where we spent next two nights, living in the homestay and enjoying the lakes.

Rano wyruszyliśmy w górę doliny, podziwiając kolejne, kaskadowo położone jeziora. Kiepska droga, dostępna tylko dla pojazdów terenowych prowadziła czasami wąską półką zawieszoną wysoko nad jeziorem (zdjęcie poniżej). Samochód dowiózł nas nad szóste jezioro - Marguzor. Do siódmego jeziora - położonego najwyżej, na wysokości 2450 metrów wspinaliśmy się już pieszo i był to całkiem niezły trekking.

After three days in the Fann Mountains we returned to Dushanbe to start on the next morning for one of the top running highways of the world - Pamir Highway. On the first day we found ourselves in a deep canyon of mountain river, on its opposite side was already Afghanistan:

 

Po trzech dniach pobytu w Górach Fańskich wróciliśmy do Duszanbe, by kolejnego poranka wyruszyć dalej jedną z najwyżej przebiegających szos świata - Pamir Highway. Już pierwszego dnia znaleźliśmy się w głębokim kanionie górskiej rzeki, po jej przeciwnej stronie był już Afganistan:

Pamir amazed us with its majesty and its beauty. We visited the hot springs used by the inhabitants of the mountains as a natural baths. Hot water leaking from the rocks contains high concentrations of calcium and other elements for centuries formed the original infiltration. One such place is Garmchashma - the place assigned to the biggest tourist attractions of Tajikistan, located at an altitude of about 2300 meters above sea level:

 

Pamir zadziwiał nas swoim majestatem i swoim pięknem. Odwiedzaliśmy gorące źródła wykorzystywane przez mieszkańców gór jako naturalne łaźnie. Wyciekające ze skalnych szczelin gorąca woda, zawierająca w dużym stężeniu wapń i inne pierwiastki przez wieki uformowała oryginalne nacieki. Jednym z takich miejsc jest Garmchashma - miejsce zaliczone do największych atrakcji turystycznych Tadżykistanu, położone na wysokości około 2300 metrów npm:

The next three days we moved along the Afghan border following the trail for centuries used as one of the branches of the Silk Road. For the protection of the trail local rulers built fortresses in strategic locations. We visited the picturesque ruins of a few fortresses, as Yamchun from the twelfth century (pictured below). Snow-capped peaks on the right is already the Hindukush Mountains:

 

Doliną, w której przez trzy kolejne dni poruszaliśmy się wzdłuż afgańskiej granicy przed wiekami przebiegała jedna z gałęzi Jedwabnego Szlaku. Dla jego ochrony lokalni władcy budowali w strategicznych miejscach twierdze. Odwiedzaliśmy malownicze ruiny tych twierdz, jak Yamchun z XII wieku (na zdjęciu poniżej). Ośnieżone szczyty po prawej to już Hindukusz:

After the night spent in the village of Nangar we came to say goodbye to the border - started to climb the high passes of the Pamir. The first one was Khargush Pass at an altitude of 4344 m. The pass is almost flat and marked only by the stone cairns arranged by tourists. Several salty lakes are around. On the left side of the lake on this photo you can see poorly sawn road - it was our route:

 

Po nocy spędzonej w wiosce Langar przyszło nam pożegnać granicę - zaczęliśmy się wspinać na wysokie przełęcze Pamiru. Pierwszą z nich była Khargush Pass na wysokości 4344 m. Przełęcz jest prawie płaska i zaznaczona tylko kamiennymi kopczykami ułożonymi przez  turystów. Sąsiaduje z kilkoma słonymi jeziorkami. Po lewej stronie jeziora na tym zdjęciu widać słabo przetartą drogę - to była nasza trasa: 

After the night spet  in the township of Murgab driving in a fairly bleak scenery we found ourselves on the highest  pass of the Pamir Highway - Ak - Bajtal - 4655 meters above sea level. It was cold, empty and inhospitably there. I remembered how a few years earlier I crossed the Khunjerab Pass (4693 m) - the highest pass on the famous Karakoram Highway. There, there was a similar void, but there was a sign. Here the marker was set few hundred meters under the pass. Such a view of the peaks and glaciers opens from the pass to the north:

 

Po nocy spędzonej w miasteczku Murgab jadąc w dość ponurej scenerii znaleźliśmy się na najwyższej przełęczy Pamir Highway - Ak - Bajtał - 4655 metrów nad poziomem morza. Było zimno, pusto i niegościnnie. Przypomniałem sobie, jak kilka lat wcześniej przekraczałem Khunjerab Pass (4693 m) - najwyższą przełęcz na słynnej Karakoram Highway. Tam też panowała podobna pustka, ale był ustawiony znak. Tutaj znak ustawiony był kilkaset metrów pod przełęczą. Taki widok na szczyty i lodowce otwierał się za przełęczą w kierunku północnym:

From the pass we went down to the vast lake of Karakol, which looks like a mirror for covered with glaciers highest peaks of the Pamir. Somewhere among them there are Lenin Peak and Peak Communism, but our driver could not accurately identify them:

 

Z przełęczy zjechaliśmy nad rozległe jezioro Karakol, w którym przeglądały się pokryte lodowcami najwyższe szczyty Pamiru. Gdzieś tam wśród nich musiały się wznosić Pik Lenina i Pik Komunizmu, ale nasz kierowca nie potrafił ich dokładnie zidentyfikować:

But that was not the end of the great panoramas watched on that day. On the next pass at which we find ourselves: Kizył-Art 4282 m above sea level there is the border of Tajikistan and Kyrgyzstan. Checkpoints (where you can not take pictures) on both sides are just below the pass. And on the proper pass you do not have any soldiers and you can easily pull out the camera. You should, because the snow here seem to be almost at your hand:

 

Ale to nie był koniec wspaniałych panoram oglądanych tego dnia. Przez następną przełęcz na której się znaleźliśmy: Kizył-Art 4282 m npm przebiega granica Tadżykistanu i Kirgistanu.  Posterunki kontrolne (gdzie nie wolno fotografować) są po obu stronach nieco poniżej przełęczy. A na samym "pieriewale" nie ma żywej duszy i można swobodnie wyciągnąć kamery. Warto, bo śniegi wydają się tu być na wyciągniecie ręki:

Just one more pass and then we went downhill to the city of Osh in Kyrgyzstan, where  Pamir Highway - one of the top running highways of the world ends. Here, I said goodbye to our driver and  after one day of rest I flew to Novosibirsk in Russia, to continue my journey through unknown to me regions of Western Siberia and the Urals. The first stop was in Tomsk, where I admired the old wooden architecture of Siberia:

 

Jeszcze jedna przełęcz i potem zjazd do miasta Osz w Kirgistanie, gdzie umownie kończy się Pamir Highway - jedną z najwyżej przebiegających szos świata. Tu pożegnałem naszego kierowcę i po jednodniowym odpoczynku poleciałem do Nowosybirska w Rosji, by kontynuować podróż przez nieznane mi obszary Zachodniej Syberii i Uralu. Pierwszy postój wypadł w Tomsku, gdzie podziwiałem starą, drewnianą architekturę Syberii:   

Tomsk was also the first Siberian city where I lived with the local, friendly people. Alyona and Zhenya on the picture below they are on the river Tom). They proved to be very cordial hosts. I learned many from them about their city and their daily live. Long and pleasantly'll remember them ...

 

Tomsk był także pierwszym syberyjskim miastem, gdzie mieszkałem u miejscowych, życzliwych ludzi. Alyona i Żenia (na zdjęciu poniżej to właśnie oni nad rzeką Tom) okazali się bardzo serdecznymi gospodarzami. Wiele się od nich dowiedziałem o ich mieście i ich codziennym życiu. Długo i mile będę ich wspominać...

 

Tomsk, nazywany czasem Oksfordem Syberii jest dużym ośrodkiem uniwersyteckim. Co mnie tu zadziwiło lub zaskoczyło?  Wdzięczny pomnik Św. Tatiany - patronki studentów, postawiony w eksponowanym miejscu na placu przed uniwersytetem (popatrzcie na zdjęcie obok).

Tomsk, sometimes called Oxford of Siberia, is a big university center. What impressed me here or surprised? A charming monument of St.Tatiana - the patron saint of students, placed in a conspicuous place on the square in front of the university (look at the picture on the left column).

Druga ciekawostka to popularne kioski z syberyjskimi blinami stojące w wieku punktach miasta. Korzystałem, owszem, także po to aby się po prostu ogrzać od czasu do czasu, bo Syberia powitała mnie zimną, deszczową pogodą:

 

My next stop was the Siberian city of Novosibirsk - the third largest city in present-day Russia, I already know Novosibirsk from previous trips. But for the first time I met here on the street Siberian bear - see the picture on the right column :)

Then I continued through the great spaces of Siberia traveling the Trans-Siberian railway. These were the long hours of watching through the dusty window such landscapes:

 

Kolejnym moim syberyjskim przystankiem był Nowosybirsk - trzecie co wielkości miasto obecnej Rosji, znane mi już z poprzednich podróży. Ale po raz pierwszy spotkałem tu na ulicy syberyjskiego niedźwiedzia:

Kaplica (czasownia) Św. Mikołaja (na zdjęciu obok) stojąca w centrum Nowosybirska wyznacza podobno geograficzny środek Rosji.

Dalej przez wielkie przestrzenie Syberii podróżowałem już transsyberyjską koleją. To były długie godziny podczas których za zakurzonym oknem wagonu przesuwały się takie oto krajobrazy:

W pobliżu Omska odwiedziłem Klasztor Aczairski, na terenie którego kiedyś funkcjonował gułag:

Next stopover was in Omsk - with a side trip to the Achairsky Monastery - once a Gulag camp.

 

Kolejnym przystankiem na syberyjskim szlaku był Omsk nad rzeką Irtysz - miasto odbudowanych soborów:

W tych soborach na nowo błyszcza złoceniami wspaniale malowane ikonostasy. Ich renowacja, a nawet budowa od podstaw odbywa się z dotacji państwa. Wierni nie są w stanie zebrać takiej ilości pieniędzy: 

Then I was positively surprised by Tyumen - large town situated on the river Tura. The city has many historical monuments and I liked it more than Omsk. From the jetty built near pedestrian Lover's bridge tourist boats depart. It was a beautiful, sunny day and I enjoyed trees in autumn colors along the river:

 

Zaskoczył mnie potem pozytywnie Tiumień - duże miasto położone nad rzeką Turą. Miasto ma wiele zabytków i może się podobać bardziej niż Omsk. Z przystani przy zbudowanym tylko dla pieszych Moście Zakochanych odpływają spacerowe statki. Był piękny, słoneczny dzień i drzewa w kolorach jesieni przeglądały się w wodach Tury:

 

In Tyumen'  I stayed again with sympathetic Russian family - with Lena and Andrei. Andrei lives in Tyumen since birth and has a great knowledge of the city. In the evening he drove me to the elegant coastal promenade, which can be the pride of the city. No other Siberian city has such a promenade:

 

W Tiumieniu ponownie mieszkałem u sympatycznej rosyjskiej rodziny - u Leny i Andrieja. Andriej mieszka w Tiumieniu od urodzenia i ma ogromną wiedze o tym mieście. Wieczorem zawiózł mnie na elegancką nadbrzeżną promenadę, która może być dumą miasta. Żadne inne syberyjskie miasto nie może się pochwalić takim deptakiem:

The most beautiful building of Tyumen' is located on the high bank of the river Troitsky Monastery (see picture below). Admission to all churches is free and they are open all day for the faithful. In Tyumen  I visited also the beautifully reconstructed Catholic Church - once built from the contributions of Polish exiles. Polish priest and nun from Slovakia take care of him now.

 

Najpiękniejszą sakralną budowla Tiumienia jest usytuowany na wysokim brzegu rzeki Klasztor Troicki (zdjęcie poniżej). Do wszystkich cerkwi i soborów wstęp jest bezpłatny i są one otwarte przez cały dzień dla wiernych. W Tiumieniu odwiedziłem także pięknie odbudowany kościół katolicki - zbudowany kiedyś ze składek polskich zesłańców. Opiekują się nim teraz polski ksiądz i słowacka siostra zakonna.

 

Then I took the train to Tobolsk - city famous for its sumptuous Kremlin erected on a hill above the Irtysh River:

 

Wiorsta rosyjska to około 1070 metrów. Zatem to pamiątkowe zdjęcie zostało zrobione ponad 2000 kilometrów na wschód od Moskwy:

I znów w transsyberyjskim pociągu. Bilety są tu imienne. Przed wpuszczeniem do wagonu konduktorki skrupulatnie sprawdzały, czy nazwisko w paszporcie pokrywa się z tym na bilecie. Nie chciały się niestety fotografować   :)     I tak dojechałem do  Tobolska - pierwszej stolicy Syberii. Miasto słynie ze wspaniałego kremla wzniesionego na wzgórzu nad Irtyszem:

Up close Kremlin' structures present even more impressive. On the left the former Gostinnyj Dwor, and on the right -  Uspieńsko-Sofijsky Sobor, within which I was impressed by the high iconostasis:

 

Z bliska budowle tobolskiego kremla prezentują się jeszcze bardziej okazale. Po lewej dawny Gostinnyj Dwor, a po prawej - Sobór Uspieńsko-Sofijski, wewnątrz którego zachwyca wysoki ikonostas:

 

In Tobolsk - learning from Alla how to make bliny

   

W Tobolsku mieszkałem u Ałły i jej syna Artioma. Ałła nie tylko pokazała mi miasto, ale także nauczyła smażyć rosyjskie bliny, którymi wszyscy się zajadaliśmy, degustując także miedowuchę - rodzaj rosyjskiego pitnego miodu, produkowanego domowym sposobem.

I choć Tobolsk leży w bok od głównego szlaku transsyberyjskiej kolei, to warto tu zboczyć, bo jest tu co oglądać. Poza soborami i cerkwiami jest odbudowany polski kościół (niestety był zamknięty - prawdopodobnie ze względu na niewielką aktualnie liczbę katolików w tym stutysięcznym mieście). W mieście urodził się i pracował Dymitr Mendelejew (ten od okresowego układu pierwiastków). Tu tworzył także bajkopisarz Jerszow - twórca Konika Garbuska - stoi on razem ze swoimi postaciami przy wejściu na kreml.

Ale i w okolicy jest co zwiedzać - Ałła zabrała mnie do odległego klasztoru Abałak, gdzie przechowywana jest legendarna ikona Matki Bożej. Po drodze fotografowałem na tle syberyjskiej tajgi jeszcze jeden mniejszy klasztor: Joanno-Wwiedeński - jak się okazało, jest to monastyr żeński: 

My host - Alla took me out of Tobolsk to see monasteries in the countryside: Ioanno-Wwiedensky (above) and Abalak (below)

 

Za murem klasztoru Abałak znajdziecie aż trzy świątynie. Cudowna ikona Bogomatierii znajduje się w górnym kościele pierwszej budowli po prawej stronie:

 

 

Ałła (to my na zdjęciu obok) była tu juz nie jeden raz. Wiedziała, że poza soborami jest tu jeszcze coś więcej do obejrzenia - poszliśmy wzdłuż klasztornego muru w kierunku stylizowanego na Starą Ruś hotelu i oto odsłoniła się przed nami wspaniała panorama zakola rzeki Irtysz. Macie ja na zdjęciu poniżej. Długie (i bardzo sfatygowane) drewniane schody umożliwiają zejście na łąki pod klif - nad rzekę. Ale stamtąd widać już tylko wieże klasztornych cerkwi...

The view of Irtysh River from Abalak Monastery:

 

Ekaterinburg - Church on The Blood, built on the site where the last tsar and his family was murdered.

 

 

W Tobolsku przetrzymywany był w latach 1917-18 ostatni car Rosji - Mikołaj II wraz z najbliższą rodziną. Widziałem ten skromny dom. W dawnym pałacu namiestnika odtworzono jego gabinet. Potem bolszewicy przewieźli całą rodzinę do Jakaterinburga na Uralu, gdzie została ona zgładzona.

Przypadkiem i ja udałem się z Tobolska prosto do Jekaterinburga.  Dom, w którym zastrzelono cara i jego najbliższych już nie istnieje. Na jego miejscu wybudowano wielką Cerkiew na Krwi (zdjęcie obok). W stylu bizantyjskim, a nie rosyjskim. Kościół prawosławny uznał całą rodzinę za męczenników i świętych.

Bolszewicy wywieźli i ukryli ciała w odległym kamieniołomie w miejscowości Ganina Jama, gdzie leżały aż do czasów pieriestrojki.

Ganina Jama to dziś zupełnie nowy klasztor, gdzie czci się pamięć świętych Romanowów, a przybywajacy tu prawosławni pielgrzymi modlą się nad zapadliskiem "szachty no.7", w którym przez kilkadziesiąt lat spoczywały zwłoki. Elena - moja miła znajoma, podróżniczka z Jekaterinburga pojechała tam razem ze mną. Zwierzyła mi się, że sama jeszcze nie widziała tego miejsca. Tak wygląda brama wejściowa do kompleksu wzniesionego w sosnowym lesie:

 

 Ganina Yama - where the family of tsar was buried:

A na zdjęciu obok macie pomnik zamordowanych carskich dzieci - Romanowowie mieli cztery córki i syna.

Błyszczą złotem niezliczone kopułki. Ścieżki prowadzą przez las do poszczególnych cerkwi, których jest tam kilka. Pielgrzymi zapalają przed ikonami świeczki, modlą się. Kupują pamiątki. Pani w przedsionku zwróciła się do mnie, gdy chciałem po prostu wsadzić kupione pocztówki do kieszeni: -Tylko włożę wam te otkrytki do torebki, bo to poświęcone!...

A przywódca bolszewików, którzy zamordowali Romanowów wciąż ma pomniki stojące w większości rosyjskich miast.  Trudno czasem zrozumieć tą dzisiejszą Rosję... 

The last city on my route through Russia was Kazan - the capital of the Autonomous Republic of Tatarstan. This "tatarity" of Kazan is manifested by the fact that in many parts of the city you will see mosques. The grandest one was built quite recently (in 2005) in the local kremlin. Mosque in the Kremlin... Take a look:

 

Ostatnim miastem na moim szlaku wiodącym przez Rosję był Kazań - stolica Autonomicznej Republiki Tatarskiej. Ta "tatarskość" Kazania przejawia się tym, że w wielu punktach miasta widzi się meczety. Najbardziej okazały zbudowano zupełnie niedawno (w 2005 roku) na tutejszym bardzo ładnym kremlu. Meczet na kremlu... Popatrzcie:

It is me - In Tatar cap. More pictures from this trip I will publish on the separate page - here.

 

Podczas całodziennej wędrówki po mieście szukałem śladów tatarskiego folkloru. Widziałem tylko jednego pana w tradycyjnej zielonej tatarskiej czapeczce. A właściwie... dwóch! Tego drugiego macie na zdjęciu obok  :)  

Odnalazłem w Kazaniu kościół w którym wystawiona jest ikona Matki Bożej Kazańskiej oraz pomnik Fiodora Szalapina, jednego z największych śpiewaków operowych wszechczasów, który urodził się pod Kazaniem. Kazań leży nad Wołgą. Nad rzeką wybudowano wspaniały dworzec pasażerski, ale w październiku nie było w nim żadnych śladów życia.

Gdy rano pojawiłem się na lotnisku zaczął prószyć pierwszy w tym sezonie śnieg - moja podróż kończyła się we właściwym momencie! Samolotem przez Moskwę wróciłem do Kaliningradu, a stamtąd autobusem do Gdańska.

Przepraszam moich Czytelników za to przydługie sprawozdanie, ale ta ciekawa podróż zasługuje nawet na bardziej dokładną relację. Zamierzam ją zamieścić tutaj - juz teraz znajdziecie tam nieco więcej zdjęć i informacji.

     
     
     

In mid-December 2015 I returned from a successful trip to the USA and the Caribbean. Yes, it was the escape to the warmth from the cold, dark and short November days in Europe. Low-cost, but pretty decent airline Norwegian was launched flights in that direction. I took advantage that they fly also to Gdansk and on the onward leg I landed in Orlando, Florida - colorful town known for the fact that Disney World is located here. I visited this institution in 1981 during my first trip to the United States. Now I just rented a car to rush on. I found Orlando  even more colorful than in the past:

 

W połowie grudnia 2015 wróciłem z udanej podróży do USA i na Karaiby. Nie ukrywam, ze była to ucieczka do ciepła od chłodnych, ciemnych i krótkich listopadowych dni. Tania, ale całkiem przyzwoita linia lotnicza Norwegian właśnie uruchomiła loty w tamtym kierunku. Skorzystałem i wylądowałem w Orlando na Florydzie - kolorowym miasteczku znanym z tego, że to tu zlokalizowany jest kombinat rozrywki Disney World. Odwiedziłem go w 1981 roku podczas mojej pierwszej podróży do USA. Teraz miałem tylko wypożyczyć samochód, by pognać dalej. Orlando znalazłem jeszcze bardziej kolorowe niż przed laty: 

I wanted to drive a rented car through several south - eastern states of the USA. Once before, many years ago I was traveling that way, by Greyhound buses. However, this did not give the opportunity to visit all the interesting places. The first such place was this time the old town of St Augustine. They write about in guidebooks that this is the oldest settlement on the North American continent. It was founded by the Spaniards in 1565. Today, you can visit here the old fort and the old prison:

 

Zamierzałem przejechać wynajętym samochodem przez kilka południowo - wschodnich stanów USA. Już kiedyś, wiele lat temu tamtędy jechałem, podróżując autobusami Greyhounda. Nie dawało to jednak możliwości odwiedzenia wszystkich ciekawych miejsc. Pierwszym takim miejscem było tym razem stare miasteczko St Augustine, o którym piszą w przewodnikach, że to najstarsza osada na kontynencie północnoamerykańskim. Założyli ją Hiszpanie w 1565 roku. Dziś można tu zwiedzać stary fort i dawne więzienie:

In the main street of the old town are well preserved old wooden houses, one of which housed the oldest school building in the United States:

 

W głównej uliczce starego miasta zachowały się stare drewniane domy, jeden z nich mieści najstarszy w USA budynek szkolny:

 

Po zwiedzeniu St Augustine pojechałem do Savannah w stanie Georgia, nad rzeką o tej samej nazwie. Kursują po niej z turystami parowce stylizowane na te z XIX wieku (zdjęcie obok).  Szukałem tam także pamiątek po Kazimierzu Pułaskim, który zmarł z ran odniesionych w bitwie pod Savannah. 

After visiting St. Augustine I went to Savannah, Georgia, on the river of the same name. Stylized steamers sail the river with tourists. I was also looking there for memorabilia of our hero Casimir Pulaski, who died of wounds received during the Battle of Savannah.

Potem był Charleston - port w Południowej Karolinie, gdzie w latach dwudziestych XX wieku narodził się taniec charleston. W starej części miasta położonej na półwyspie znaleźć można wiele stylowych rezydencji z dawnych czasów.

Then there was the Charleston on my route - significant port in South Carolina, where in the twenties of the twentieth century, was born Charleston dance. In the old part of the city situated on the peninsula you can find many stylish residences of past.

 

W Karolinie Północnej odwiedziłem największe miasto tego stanu: Charlotte. Jego centrum jest bardzo zwarte i oprócz błyszczących wieżowców ma także wiele pomników i kompozycji plastycznych: 

Charlotte downtown

Then I turned back to the south - to Alabama. I was able to visit there a small town of Montgomery, the capital of this state. The pride of Montgomery is white Capitol Building - the seat of state government:

 

Potem zawróciłem na południe - do Alabamy. Udało mi się tam odwiedzić niewielkie miasteczko Montgomery, będące stolicą tego stanu. Ozdobą Montgomery jest biały budynek kapitolu - siedziba stanowych władz:

Mobile, Alabama  and Emerald Coast (below):

 

Po kilku godzinach jazdy na południe dotarłem do najbardziej chyba znanego (choć nie największego) miasta Alabamy - portu Mobile. Największą atrakcja miasta jest zamieniony na muzeum i udostępniony do zwiedzania pancernik "Alabama" z czasów drugiej wojny światowej. Jest też stara dzielnica, gdzie leciwe budowle sąsiadują z wieżowcami.

Na wschód od Mobile, tuż za granicą stanu Floryda zaczyna się tzw. Emerald Coast - Szmaragdowe Wybrzeże. to wiele kilometrów szerokich, białych plaż, dziesiątki małych miejscowości wypoczynkowych, do których nie dotarły jeszcze tłumy turystów. Wysokie hotele i apartamentowce też są, ale tylko w niektórych punktach wybrzeża:

But behind the belt of the beaches there were also much to admire - large areas of pine forests, thickets of feathery palms. I finally got to the old lighthouse of St Mark's. In Poland wandering with my finger on the map I wondered how it is located in the middle of nowhere and if I could reach this lighhouse. Well, and here it is:

 

Ale za pasem plaż też było co podziwiać - wielkie obszary piniowych lasów, zagajniki pierzastych palm. W końcu dotarłem do starej latarni morskiej St Mark's. Błądząc jeszcze w kraju palcem po mapie zastanawiałem się jak jest usytuowana na tym odludziu i czy uda mi się do niej dotrzeć. No i proszę, oto ona:

On the seventh day of the solo car rally  I got up before sunrise. Still a few hundred miles separated me from the ship on board which in the afternoon I have to sail from Port Canaveral. I was afraid if I will be there on time. Unexpected traffic jams on the highway could stop me for many hours. (There's been such, but fortunately on opposing lanes). Returning the car I find out that within 7 days I drove 3300 km. About 13.30 free Avis shuttle delivered me to the ship. I could finally breathe a sigh and relax in my cabin: 

 

Siódmego dnia samotnego samochodowego rajdu wstałem przed wschodem słońca. Wciąż kilkaset mil dzieliło mnie od statku, na pokładzie którego po południu miałem odpłynąć z Port Canaveral. Bałem się, czy zdążę na czas. Niespodziewanie mogły mnie zatrzymać wielogodzinne korki na autostradzie. (Zdarzył się taki, ale na szczęście na przeciwnych pasmach ruchu). Gdy zwracałem samochód okazało się, że w ciągu 7 dni przejechałem 3300 kilometrów. O 13.30 firmowy shuttle bus odwiózł mnie pod statek. Nareszcie mogłem odetchnąć:

All the islands on the route of our cruise through the Eastern Caribbean I knew from previous trips. But on many of them I have found new places to see. On the other islands I was happy to refresh memories from 20 years or more. Here, here for example, are The Baths on Virgin Gorda:

 

Wszystkie wyspy na trasie naszego rejsu przez Wschodnie Karaiby znałem z poprzednich podróży. Ale na wielu z nich znalazłem nowe miejsca do zobaczenia. Na innych z przyjemnością odświeżyłem wspomnienia sprzed 20 i więcej lat. Tu na przykład The Baths na Virgin Gorda:

The most beautifull views of Caribbean island are from the air. On many of them I climbed on foot the hills to make impressive panoramic photos. Here, for example, Tortola:

 

Bardzo pięknie prezentują się karaibskie wyspy z lotu ptaka. Na wielu z nich wspinałem się pieszo na wzniesienia, by zrobić efektowne panoramiczne zdjęcia. Tutaj na przykład Tortola:

   

Nie korzystając z oferowanych przez linię żeglugową drogich wycieczek starałem się dyskretnie podglądać codzienne życie ciemnoskórych mieszkańców karaibskich wysp. W ogrodzie botanicznym na Dominice udało mi się sfotografować pannę młodą. Jej partner chwilowo gdzieś się zawieruszył (zdjęcie obok).

 

I did not use the expensive excursions offered by the shipping line trying to watch discreetly  the daily life dark-skinned inhabitants of the Caribbean islands. In the botanical garden in Dominica, I was able to photograph the local bride. Her partner temporarily misplaced somewhere (photo on the left column).

 

 

Już w drugim dniu rejsu poznałem podróżującą na tym samym statku parę sympatycznych Polaków z południa Polski: Izę i Czarka. Na Dominice wybraliśmy się wspólnie lokalnym mikrobusem, by zobaczyć nowe miejsce: rybacką wioskę Scotts Heads. Miejsce, rzadko odwiedzane przez turystów, okazało się bardzo malownicze:

Scotts Heads, Dominica:

A completely new place that I saw on the island of St. Croix in the US Virgin Islands group was the cape called Point Udall - officially it is the easternmost portion of the United States territory. To emphasize this fact the original monument was erected there:

 

Nowym miejscem, które zobaczyłem na wyspie St. Croix w grupie Amerykańskich Wysp Dziewiczych był przylądek Point Udall - oficjalnie jest to najbardziej wysunięty na wschód fragment terytorium USA. Dla podkreślenia tego faktu wzniesiono tam oryginalny pomnik:

On the same Caribbean island together with Iza and Czarek we reached by rental car the landing site of Christopher Columbus in Salt River Bay. Here, however, there was no monument. But the place was worth to see for that enchant landscape:

 

Na tej samej karaibskiej wyspie razem z Izą i Czarkiem dojechaliśmy wypożyczonym samochodem do miejsca lądowania Krzysztofa Kolumba w Salt River Bay. Tu jednak żadnego pomnika nie było. Mógł za to zachwycić krajobraz:

After completing a cruise I spent a few days on the island of Puerto Rico living for little money in old San Juan, where there was already pre-Christmas atmosphere. In the Plaza de Armas I enjoyed  and delighted beautifully illuminated Christmas tree, (picture below) and last night we admired the parade of over 50 beautifully lit ships gliding on the waters of the bay. Even at night the temperature did not fall below 25 degrees Celsius. When on the next day I landed in Oslo there was minus 9 deg.

 

Po zakończeniu rejsu spędziłem jeszcze kilka dni na wyspie Puerto Rico mieszkając za niewielkie pieniądze w starym San Juan, gdzie panowała już przedświąteczna atmosfera. Na Plaza de Armas zachwycała pięknie iluminowana choinka, a ostatniego wieczoru  podziwialiśmy paradę ponad 50 pięknie oświetlonych statków sunących po wodach zatoki. Temperatura nawet nocą nie spadała poniżej 25 stopni. Gdy następnego dnia lądowałem w Oslo było tam minus 9.

Short internet messages from the route you will find in my new travel log (globosapiens.net site was broken).

 

San Juan Puerto Rico just before Christmas

Krótkie wiadomości z trasy podróży zamieszczałem w nowym, własnym serwisie tutaj, bo stary na dobre się popsuł :) 

the route of last journey - trasa ostatniej podróży:

 

 

********************************************

14 listopada 2015 ponownie zaprosiło mnie do swojego studio Radio Gdańsk. Przez blisko dwie godziny opowiadałem "na żywo" o moich ostatnich podróżach: o Pamirze, Syberii i Polinezji.

On November 14th they  invited me again to the studio of Radio Gdansk. For nearly two hours I was talking "live" on my recent travels: about Pamir Mountains, Siberia and Polynesia - see the picture on the right column...

 

Z nadsyłanych do radiowego studio SMSów wnioskuję, że audycja podobała się słuchaczom. Czuję jednak po tej audycji pewien niedosyt, bo jakże tu w tak krótkim czasie opowiedzieć o tylu ciekawych miejscach?

 

 

 

To my "travel snapshots" from 2014                                       Przejście do migawek z podróży roku  2014

 

 

Back do the main directory                                                        Powrót do głównego katalogu