Dwunasta "Polinezyjska" Podróż Dookoła Świata  - 2015 -  12th "Polynesian" Voyage Around the World

Część I - Sri Lanka - Colombo & Jaffna  -   Part one

Tekst i zdjęcia - Wojciech Dąbrowski © - text and photos


I started into the new year 2015 with a new, great voyage!  Many times I was asked about the my favorite region of the world and the countries to which I would like to return. The answer was always the same: the small islands of the South Pacific. In 2015 I wanted to go back to these islands, which I did not know yet, and the ones I have visited many years ago. It was not my intention to go to go back from the Pacific Ocean along the same route - through Asia, and that is why the expedition converted into the Twelfth Journey Around the World. Just look at the map below:

 

Nowy rok 2015 rozpocząłem od nowej, wielkiej podróży.  Ile razy pytano mnie o ulubiony region świata, o kraje do których chciałbym wrócić odpowiedź zawsze była taka sama: małe wyspy Południowego Pacyfiku. W 2015 roku chciałem tam wrócić i dotrzeć do tych wysp, których jeszcze nie znałem, a przy okazji zobaczyć jak zmieniły się te, które odwiedziłem już przed laty. Nie zamierzałem wracać z Pacyfiku tą samą trasą - przez Azję i w ten sposób ekspedycja ta zmieniła się w Dwunastą Podróż Dookoła Świata. Jej mapkę macie poniżej:

     

My English-speaking readers are kindly requested to use Google translator to read this web page

 

Optymalnym rozwiązaniem dla tak dalekiej podróży okazał się bilet lotniczy kupiony według taryfy "dookoła  świata" (RTW). Więcej o tych biletach napisałem na stronie o podróżach wokół globu. Na razie monopol na przeloty nad Południowym Pacyfikiem ma sojusz One World. Więc to był ich bilet - w wariancie potrzebnym do pokonania 4 kontynentów. Kupiłem go w bardzo profesjonalnej i pomocnej agencji DTL, która jest przedstawicielem na Polskę linii LAN i TAM. A do Gdańska lata członek sojuszu One World - Air Berlin. Ich małym samolotem poleciałem do Berlna, a dalej - samolotem Qatar Airways: przez Dohę do największego miasta Sri Lanki - Colombo.

Pierwszy dłuższy postój zaplanowałem właśnie na Sri Lance. Polacy wciąż jeszcze potrzebują wizę udając się do tego kraju. Ale tą wizę - w formie elektronicznej można uzyskać dziś nie wychodząc z domu - wypełniając formularz na internetowej stronie i płacąc 30 dolarów kartą kredytową. Lotnisko w Colombo nie imponuje ani rozmiarami, ani architekturą, ani poziomem obsługi. Odczekałem prawie godzinę zanim na taśmie zobaczyłem plecak i w końcu wyjechałem bezpłatnym wózkiem bagażowym przed terminal widoczny na zdjęciu obok. Po styczniowych chłodach Polski uderzyła we mnie nagle duszna wilgoć tropiku. Uff...

 

 

Jak dostać się z lotniska do centrum miasta? Zagraniczny turysta nagabywany jest przy wyjściu przez tłum taksówkarzy. Lepiej jest ich zignorować, a przed terminalem skręcić w lewo i naprzeciwko parkingu odnaleźć taki autobus jak na zdjęciu obok. Za cenę zbliżoną do ceny miejskiego autobusu, który staje przy przelotowej ulicy o 150 m dalej to klimatyzowane cacko zawiezie was do odległego o 29 km centrum Colombo.

W centrum przesiadłem się na miejski autobus nr 100, jadący wzdłuż wybrzeża na południe - do satelickiego miasteczka Mount Lavinia. Nie chciałem mieszkać w zatłoczonym i hałaśliwym centrum. Mount Lavinia okazała się niewielką wczasową miejscowością rozciągniętą wzdłuż przelotowej szosy. Przy tej szosie, będącej jednocześnie główną ulicą spotkacie hotele (zdjęcie poniżej), ale podobnie jak w Indiach nazwa "hotel" nie oznacza wcale, że oferują tam miejsca noclegowe. Często jest to tylko jadłodajnia.

     

Hoteliki i pensjonaty Mount Lavinia ukryte są w wąskich uliczkach między przelotową szosą i plażą. Wybór jest duży, wiele z nich zarezerwować można np. przez booking.com. Ale ja znalazłem sobie przytulne miejsce, które bardzo polecam: rodzinny pensjonat Lavinia Beach Hostel (nie pomylcie z Colombo Beach Hostel, który jest nieopodal) Pokoik single z łazienką kosztuje tu 1750 rupii, a double - 3900. Za jednego dolara dają około 130 rupii. Wliczone w cenę jest korzystanie z sieci wi-fi, a także poranna kawa lub herbata. Jeżeli jadąc w interior macie zbyt dużo bagażu, to można tu go zostawić na kilka dni - bez dodatkowych opłat. Duża butelka piwa z lodówki kosztuje 250 rupii.

 

 

Lavinia Beach Hostel stoi w ogrodzie pełnym kwiatów i świergocących ptaków.

Do morza miałem jakieś 100 metrów. Aby dostać się z mojego pensjonatu na plażę trzeba było przeciąć dwutorową linię kolejową Colombo - Galle. Kilkanaście razy dziennie kursują tędy mocno sfatygowane pociągi, dające alternatywną możliwość dotarcia do centrum Colombo. Bilet (sprawdzany przy wejściu na peron i przy wychodzeniu z peronu na końcu podróży) kosztuje zaledwie 15 rupii. Standard podróżowania nie jest jednak wysoki:

     

     
   

Piękna plaża w Mount Lavinia kusi nie tylko białym piaskiem i czystą, ciepłą wodą, ale pozwala także podziwiać  wspaniałe zachody słońca. Wzdłuż niej ciągnie się łańcuch restauracyjek i wypożyczalni sprzętu.

     

I choć podczas mojego pobytu w styczniu nie było tam tłumów to powinniście być przygotowani na to, że jest to miejscowość turystyczna ze wszystkimi tego statusu konsekwencjami - będziecie nagabywani przez naganiaczy oferującymi romantyczną (i odpowiednio drogą) kolację w restauracji, masaże, pamiątki itd. Trzeba się nauczyć grzecznie i stanowczo odmawiać. Dla turystów przylatujących na Sri Lankę konkurencyjną dla Mount Lavinia pobytową miejscowością  jest Hikkaduwa. Ma tą zaletę, że jest położona zaledwie kilka kilometrów od międzynarodowego lotniska. Ale tamto miejsce jest jeszcze bardziej turystyczne. Tak wyglądają plażowe restauracje w Mount Lavinia:

     
     

 

Najbardziej eleganckim i najdroższym hotelem w Mount Lavinia jest stary, kolonialny Mount Lavinia Hotel. Biały budynek wzniesiono w 1806 roku na cyplu zamykającym plażę od południa, tuż obok stacyjki kolejowej Mount Lavinia. Był rezydencją Sir Thomasa Maitlanda - brytyjskiego gubernatora Cejlonu, który zakochał się w Portugalsko-Syngalezkiej tancerce o imieniu Lovinia. I od jej imienia nazwał swoją rezydencję, nazwę przyjęło potem całe powstałe wokół niej miasteczko. Sir Thomas nie mógł jawnie romansować z Lovinią, bo należała do najniższej kasty. Spotykali się dzięki istnieniu podziemnego tunelu łączącego rezydencję z domem, w którym mieszkała tancerka. Romans skończył się, gdy gubernator podupadł na zdrowiu i po sześciu latach pobytu na Cejlonie wrócił do Anglii. Nazwa została, a dawną rezydencję przebudowano na luksusowy hotel.

 

Jak widzicie na zdjęciu doorman nosi tu jak sto lat temu korkowy hełm i białe podkolanówki.

Ze skalistego cypla, na którym zbudowano hotel otwiera się widok w kierunku północnym - na plażę i wieżowce Colombo na horyzoncie:

     
     

Trzeba coś jeść! Każdego ranka uliczkami przylegającymi do plaży krążył sprzedawca pieczywa. Cały towar trzymał w oszklonej gablotce, zamontowanej na rowerowej rikszy. Za 70 rupii kupowałem u niego 400-gramowy bochenek chleba. Po inne produkty musiałem wspiąć się na główną ulicę. Tam można było kupić między innymi banany (160 rupii za kilogram - drogo, jak na tropikalny kraj!) masło czy rybki w puszkach.

 

     

 

Kolejnego dnia zamierzałem odwiedzić centrum Colombo. Pojechałem tam takim rozklekotanym autobusem za 50 rupii, by zobaczyć, jak zmieniło się miasto w ciągu 20 lat - od mojego poprzedniego pobytu.

 

Przybyło wieżowców. które czasem stoją teraz obok buddyjskich stup:

 

 

 

     
   

Na południe od centrum miasta wzdłuż wybrzeża wybudowano odcinek ładnej promenady. To miejsce nazywa się Galle Face Green.  Przylegający do promenady trawiasty plac niegdyś był torem wyścigów konnych, a dziś jest to miejsce publicznych zgromadzeń - tuż przed moim przyjazdem odprawiał tam mszę papież Franciszek. Na horyzoncie widać suwnice kontenerowego portu - przed laty ich tam nie było.

     
     
   

Najbardziej reprezentacyjną budowlą Colombo jest - jak mi się wydaje - dawny budynek parlamentu, mieszczący obecnie jakieś instytucje rządowe i nazywany Sekretariatem (na zdjęciu poniżej). Często zapominamy, że oficjalnie Colombo nie jest już stolicą Sri Lanki. Nowa stolica, Sri Jayawardenepura Kotte z nowym  budynkiem parlamentu funkcjonuje na przedmieściach Colombo. Nazwę tej nowej stolicy nie jest łatwo zapamiętać!

 

Colombo trudno nazwać pięknym miastem. Ale można je na pewno nazwać miastem ciekawym. Te ciekawostki ja znajdowałem przede wszystkim w wąskich ulicach najstarszej części miasta. To tam toczy się barwne życie azjatyckiej metropolii, z mobilnych kramów sprzedaje się świeże kokosy. warzywa, kwiaty i... chińską tandetę.

W płynącym ulicami tłumie wyróżniają się jaskrawopomarańczowe szaty buddyjskich mnichów. Według oficjalnych statystyk aż 70 procent ludności Sri Lanki to wyznawcy buddyzmu.

 

 

A pomiędzy grupami pieszych nawet w najwęższych uliczkach przeciskają się hałaśliwe trójkołowe motocyklowe riksze - tzw. tuk-tuki. Za krótki kurs biorą 100 rupii, ale od cudzoziemca często próbują wyciągnąć więcej.

 

 

 

 

Samotna wędrówka przez miasto pozwala zajrzeć do różnych zakamarków w których toczy się normalne życie. Zaglądałem więc często do wnętrz warsztatów rzemieślniczych, gdzie mogłem nie poganiany przez nikogo posiedzieć, popatrzeć jak spod rąk tych prostych ludzi wychodzą przedmioty, które można chyba nazwać artystycznymi. Tutaj na przykład pracują snycerze:

 

W domino można grać siedząc na chodniku przed domem...

 

 

 

Przybywając do największego miasta Sri Lanki raz jeszcze - po 20 latach mogłem stwierdzić, że kolonialna twarz Colombo powoli ulega zatarciu. Stylowe budynki z czasów brytyjskich skupione w kilku ulicach w okolicy starego portu są po kolei wyburzane, a na ich miejscu wyrastają wysokie, nowoczesne budowle z betonu i szkła. Może po prostu znalazły się w takim stanie, że nie warto ich konserwować? Popatrzcie na tą uliczkę na zdjęciu poniżej. To handlowa ulica na Slave Island pamiętająca czasy kolonialne. Ma swój nastrój. Ale na dachy, w rynny i na balkony wdarła się już tropikalna roślinność. Nikt nie dba o tą zabudowę. Niedługo będzie za późno, by ją ratować:

Jak każdy turysta chciałem oczywiście sfotografować najciekawsze obiekty architektury sakralnej. Najstarszym zabytkiem Colombo wydaje się być budynek Holenderskiego Kościoła Reformowanego (Dutch Reformed Church) wzniesiony w 1642 roku:

   

Znakomita większość mieszkańców Colombo to Syngalezi wyznający buddyzm. Buddyjskich szkół i świątyń jest tutaj wiele. Jedną z nich znalazłem w centrum miasta, obok budynku starej poczty:

     

Maszerując z centrum w kierunku północnym mijałem schowany w bocznej uliczce meczet (zdjęcie obok) i kolorową świątynię hinduistyczną. Islam pojawił się na wyspie razem z arabskimi kupcami. Żenili się z miejscowymi pięknymi kobietami osiedlali się na Cejlonie. Dziś muzułmanie stanowią około 10% społeczeństwa.

 

 

 

 

 

 

Najważniejszą świątynią katolicką w Colombo jest katedra Św. Łucji, kopulasta wieża ukryła się na tym zdjęciu za wysoką fasadą:

Ale spośród kościołów tego miasta najbardziej podobał mi się anglikański kościół Christ Church stojący w małym parku wśród ukwieconych drzew:

Na Sri Lance zamierzałem tym razem odwiedzić przede wszystkim północną prowincję Jaffna, która podczas mojej pierwszej wizyty w tym kraju w 1995 roku była niedostępna ze względu na toczące się tam walki. Na początek jednak trzeba było dostać się na główny dworzec w Colombo.  Na stację Mount Lavinia z mojego hostelu pomaszerowałem pieszo, najkrótszą drogą czyli ścieżką prowadzącą  wzdłuż torów. W wilgotnym upale liczy się każdy zaoszczędzony kilometr!

Przy dworcowej kasie (zdjęcie po lewej) nie było kolejki. Kupiłem bilet za 15 rupii. A kiedy będzie pociąg?

Rozkłady jazdy wywieszone są w gablotce, ale najpewniejszy jest ten, który pokazuje tylko najbliższy pociąg w danym kierunku. Godzina wpisywana jest kredą na czarnym polu przez pana zawiadowcę i stosownie do sytuacji łatwo korygowana. 4/50 należy odczytywać jako 16.50. Pociąg do Colombo przyjechał (i odjechał) dziesięć minut przed czasem, co zdaje się nikogo poza mną nie zdziwiło. Po około 25 minutach wjechaliśmy na stację Colombo Fort...

     

 

On Sri Lanka I wanted to visit Jaffna province in the north of the island, which was closed during my first visit to Ceylon due to the civil war. Two or three trains are departing each day to Jaffna from colonial Colombo Fort station:

Stacja Colombo - Fort (zdjęcie powyżej) jest niewielka i pamięta czasy kolonialne. Za widoczną na zdjęciu niepozorną fasadą (na lewym jej krańcu jest pomieszczenie, gdzie odbywa się przedsprzedaż biletów)  kryje się całkiem spora wiata z kilkoma peronami (zdjęcie poniżej). Porządku na peronach pilnuje policja w mundurach khaki. Panie policjantki - jak sami widzicie na zdjęciu obok - nie są niestety zbyt seksowne   :)

O bilet na pociąg do Jaffny nie musiałem się martwić - wykupiłem go w biurze przedsprzedaży na stacji Fort zaraz po przyjeździe do Colombo (w okolicach dworca zmieniałem wtedy autobus lotniskowy na miejski i aż się prosiło, aby wykorzystać tę szansę). Miejsce w drugiej klasie kosztowało tylko 800 rupii. Gdy podstawiali pociąg na peronie był już spory tłum, ale nie było sensu się pchać - miałem przecież zarezerwowane miejsce! Dochodziło południe, gdy wyruszyliśmy w 7-godzinną kolejową podróż. Za otwartym oknem przewijały się krajobrazy wielkiej wyspy: ryżowe pola, palmowe gaje, zielone wzgórza:

Na mapce obok zaznaczono główne turystyczne atrakcje Sri Lanki. Zdominowana przez Tamilów prowincja Jaffna zajmuje północny kraniec wielkiej wyspy. Z Colombo na południowo-zachodnim wybrzeżu (gdzie samolot symbolizuje jedyne międzynarodowe lotnisko Sri Lanki) do Jaffny jest szmat drogi. Przez wiele lat można tam było dojechać tylko autobusem. Miałem szczęście - zaledwie na kilka miesięcy przed moim przyjazdem zakończono prace przy odbudowie ostatniego odcinka linii kolejowej prowadzącej na północ i mogłem skorzystać z podróży pociągiem, która daje znacznie większy komfort i w dodatku wcale nie jest droga.

Na północnym krańcu wyspy zaznaczona jest niewielka miejscowość Point Pedro, tam właśnie jest przylądek wyznaczający najbardziej wysunięty na północ punkt Sri Lanki. Tam również udało mi się dotrzeć, o czym piszę na końcu tej strony.

Natomiast na samym południu wyspy narysowano latarnię morską wyznaczającą południowy kraniec Sri Lanki - to Dendra, do której również dotarłem nieco później. Napisałem o tym miejscu w drugiej części relacji z tej podróży.

 

Odległość 400 kilometrów pociąg pokonuje w 7 godzin. Południowy odcinek szlaku kolejowego nie jest w najlepszym stanie - wagonem podczas jazdy nieźle rzuca. Paradoksalnie o wiele lepsze tory mają na północy - tam, gdzie trwała wojna domowa. Zniszczone podczas walk tory i stacje zbudowano w wielu przypadkach od podstaw. Bałem się kupować jedzenie roznoszone w pociągu w koszykach. Na lunch tego dnia miałem chleb posmarowany... polską czekoladą, która w wysokiej temperaturze zamieniła się w miękką masę.

Miasto Jaffna leży na półwyspie, połączonym z resztą Sri Lanki długą i wąską groblą, nazywaną Elephant Pass. Przebiega po niej tor i szosa - macie ją na zdjęciu obok.

Dworzec kolejowy w Dżafnie przyciąga wzrok świeżą, białą farbą. Przez większą część dnia jest tu pusto i cicho. Bo stoi on prawie na krańcu kolejowej linii:

 

     
     

 

Do zarezerwowanego przez booking.com niepozornego hoteliku Treatooo Jaffna przy Kandy Road 41 (zdjęcie obok) miałem ze stacji 20 minut pieszo. Mało kto wie o istnieniu tej malej instytucji - dobrym punktem orientacyjnym jest stojący obok, znacznie droższy Bastian Hotel. Za pokój z łazienką i klimatyzacją płaciłem w Treatoo równowartość 23 dolarów, a dyrektor był tak zadowolony z wizyty cudzoziemca, że dołożył mi do tego gratisowe skromne śniadanie. Sieć wi-fi nawet działała, ale trzeba było przyjść z komputerem do recepcji, wokół której o każdej porze dnia i nocy atakowały mnie moskity.

     
     
   

Najbardziej ruchliwa część Dżafny to bazar, skupiony wokół tej starej murowanej hali pokazanej na zdjęciu powyżej. W jego kramach handluje się warzywami, owocami i inną żywnością. Ale są tutaj także małe zakłady usługowe krawców, szewców czy fryzjerów. Kobiety paradują zazwyczaj w hinduskich sari:

     

     
    W stoiskach znaleźć także można sterty świeżej prasy, przyciśniętej prozaicznymi cegłami:
     
     
   

Stoiska z prasą i książkami nie są dla nas przejawami egzotyki, choć w Europie rzadko spotyka się takie widoki. Ale cuchnący z daleka sklep z suszonymi rybami w którym pod sufitem zawieszone są na hakach niemal metrowe okazy - to już było coś:

     
     

 

Chrześcijanie są w Jaffnie drugą najliczniejszą grupą wyznaniową po wyznawcach hinduizmu. W stolicy prowincji jest kilka całkiem ładnych katolickich kościołów. Po lewej mamy kościół Saint James (Św. Jakuba) w którym trafiłem na ślub (osobliwie wyglądały miejscowe katoliczki ubrane w tradycyjne, barwne sari - takie stroje widziałem wcześniej tylko w hinduistycznych świątyniach). Poniżej kościół St John the Baptist's ( Św. Jana Chrzciciela) na Hospital Road. Mijałem go codziennie maszerując z mojego hoteliku w kierunku centrum.

     
     

 

Clock tower - wieża zegarowa w centrum miasta przypomina swoją architekturą raczej muzułmański meczet.

Kolonialna historia Dżafny rozpoczęła się w 1621 roku, gdy Portugalczycy założyli tu stolicę swoich posiadłości. Zbudowali duży fort. W 37 lat później miasto i twierdzę zdobyli Holendrzy i utrzymali je do roku 1796, gdy z kolei przejęli je Brytyjczycy. Od uzyskania niepodległości przez Ceylon w 1948 roku Dżafna stała się widownią tarć między Tamilami i Syngalezami, które doprowadziły w końcu do wybuchu walk i przerodziły się w wojnę domową. Zakończyła się ona dopiero w 2009 roku. Przez kilka następnych lat władze Sri Lanki wymagały od cudzoziemców specjalnych zezwoleń na podróż do Jaffny, ale to już przeszłość...

 

 

Fort, który podczas walk przechodził z rąk do rąk i doznał zniszczeń. Dziś jest odbudowywany i udostępniony do zwiedzania. Moim zdaniem twierdza póki co znacznie efektowniej wygląda z zewnątrz niż w środku, za murami. Oto zdjęcie bastionów fortu zrobione z drugiej strony fosy:    

     
     

 

W Jaffnie nie ma żadnego biura informacji turystycznej, trudno dostać jakakolwiek mapę miasta, ja korzystałem z mapki pochodzącej ze starego wydania przewodnika Lonely Planet. Szukając w centrum miasta ciekawostek turystycznych natknąłem sie na dziwną betonową kolumnę. To podobno SJV Selvanayakum Monument - pomnik wzniesiony ku czci założyciela Tamil Federal Party.

 

 

 

Jednym z ładniejszych budynków miasta jest na pewno biały gmach biblioteki - Jaffna Public Library, którego budowę rozpoczęto w 1933 roku (zdjęcie poniżej). W gmachu przechowują historyczne dokumenty związane z historią Dżafny.

     
     
   

Świątyń hinduistycznych, uczęszczanych przez Tamilów jest w mieście  kilka. Nazywają je tutaj kovilami. Przynajmniej trzy spośród nich zasługują na uwagę. Perumal Kovil (na zdjęciu poniżej) wyróżnia się wyjątkowo bogatą dekoracją rzeźbiarską głównej wieży. Świątynia jest nieco odsunięta od głównej ulicy:

     

     
   

Przy jednej z głównych ulic (KKS - Kankesanturai Rd) stoi znacznie mniejszy, ale równie pięknie dekorowany Vaitheeswara Kovil. Z tej samej ulicy wchodzi się przez niepozorna furtke do miejscowego meczetu, ale gdy tam dotarłem wszystko było na głucho zamknięte. Podobno nieliczni muzułmanie wyjechali podczas wojny domowej. Vaitheeswara Kovil :

     

     
   

Prowincja Jaffna zamieszkana jest w większości przez Tamilów wyznających hinduizm. Ten fakt i zdominowanie miejscowej administracji przez Syngalezów z południa stały się przyczyną wieloletniej wojny domowej. Dumą i chwałą Jaffny jest hinduistyczna świątynia Nallur Kandaswamy Kovil. Kiedy do niej dotarłem słońce chyliło się ku zachodowi wspaniale złocąc główną bramę - gopurę (zdjęcie poniżej). Ale przejście do wnętrza w tej gopurze było na stałe zamknięte. Okazało się, że do świątyni wchodzi się z boku.

Tu, przed widocznym na zdjęciu poniżej płotkiem musiałem zostawić moje sandały, aby móc wejść do środka. To normalne w kościołach wielu orientalnych wyznań. Ale jakież było moje zdumienie, gdy okazało się, że oprócz butów muszę także zdjąć... koszulę. Czegoś takiego jeszcze nie doświadczyłem, jak świat długi i szeroki!  No trudno - złożona koszula zmieściła się w torbie... Szkoda, że ten niezwykły nakaz stosuje się tylko do mężczyzn. Właściwie można to traktować jako dyskryminację. Protestuję! :)

     
   

Już od wejścia z użyciem teleobiektywu udało mi się "zajrzeć" do wnętrza świątyni. Na wprost od wejścia był widoczny pozłacany portal wprowadzający do sanktuarium. Tylko kapłanom wolno tam wchodzić. Wierni zatrzymują się przed widoczną na zdjęciu barierką i przekazują ofiary półnagim kapłanom. Ci zanoszą je do wnętrza.

     
     
   

Fotografowanie i filmowanie we wnętrzu świątyni jest z niewiadomych mi powodów surowo zabronione. Ale gdy się tam znalazłem krużganki budowli były niemal puste i udało mi się dzięki temu zrobić kilka zdjęć,  które można chyba uznać za unikalne. Na środku prostokątnego dziedzińca zbudowano u basen do rytualnych kąpieli. Przegląda się w nim kolumnada krużganków:

     
     
   

Kroniki mówią, że budowę pierwszej świątyni na tym miejscu rozpoczęto w 948 roku. Obecna postać świątyni pochodzi podobno w roku 1749. Kolumnady krużganków są bardzo ozdobne i malowane na złoty kolor. Każda z kolumn to osobne dzieło rzeźbiarskiej sztuki:

     
     
    W narożnikach dziedzińca umieszczono kaplice, a na ścianach w krużgankach  można podziwiać freski o tematyce religijnej:
     

 

 

 

 

Drugiego dnia pobytu na północy kraju wybrałem się rozklekotanym publicznym autobusem (na zdjęciu obok) do miasteczka Point Pedro - najbardziej wysuniętej na północ miejscowości Sri Lanki. Taka przejażdżka to atrakcja sama w sobie - jechałem jako jedyny turysta wśród pasażerów. Konduktor wypisywał bilety (75 rupii w każdą stronę) przez kalkę na małych świstkach papieru, a silnik rzęził nawet na małych obrotach.

Zanim wyjechaliśmy z Dżafny udało mi się sfotografować na wylotowej ulicy pomalowany złotą farbą pomnik miejscowego króla Sangli uwięzionego w 1620 roku przez Portugalczyków:

Autobus kluczył podrzędnymi drogami odwiedzając wiele wiosek. Droga biegła po groblach wśród jezior i mokradeł, ponad którymi szybowały stada wodnego ptactwa. W oddali majaczyły pióropusze palm.

Od strony wschodniej do miasteczka (Point Pedro jest drugim co do wielkości miastem Dżafny, mieszka tu dziś około 31 tysięcy ludzi) wjeżdża się przez kamienną Bramę Celną, wzniesioną jeszcze w czasach gdy kraj okupowany był przez Holendrów.

W bramie celnej pobierano myto za towary wyładowywane na wybrzeżu i wiezione do wnętrza Sri Lanki. Zachowały się dwa rzędy kamiennych filarów.

 

W Point Pedro jest kilka tamilskich świątyń różnej wielkości. Najbardziej efektowna stoi przy drodze z przystanku autobusowego ku plaży:

Centrum miasteczka odsunięte jest od morza na około kilometr Kierując się ku oceanowi spotkałem na drodze grupę uczniów na rowerach powracających ze szkoły. Kraj jest ubogi, ale szkolne dzieci noszą jednolite stroje. Może by tak i u nas?

I mimo że to na Sri Lance point Pedro jest miejscem gdzie przysłowiowy diabeł mówi dobranoc sklepy są dobrze zaopatrzone: zarówno w miejscowe banany jak i importowane jabłka i przywiezione z daleka chipsy.

Na brzegu morza zastałem wiele wyciągniętych na piasek łodzi rybackich i stojące od czasów portugalskich krzyże. To w kraju, gdzie dominują wyznawcy hinduizmu i buddyzmu widok niezwykły:

Plaże osłonięte są pasmami koralowych skał. Tworzą one jak gdyby naturalne falochrony, za którymi łodzie znajdują schronienie przed wysoką falą. Wśród tych skał rybacy bez trudu znajdują wyjście na ocean:

Współczesna łodzie wykonane są w większości z tworzyw. Ale nie zawsze tak to było. Na tej samej plaży zobaczyć można resztki łodzi wykonanych z grubych drewnianych bali. Na pewno były to solidne jednostki, ale ze zdumieniem stwierdziłem, że nie posiadały burt. Przypominały raczej tratwy:

Tych nowych łodzi widziałem na plaży w Point Pedro na pewno ponad sto. W środku dnia na plaży było pusto. Skwar wypłoszył ludzi. Ale i bez nich był to bardzo malowniczy zakątek:

Złowione nad ranem ryby były już wypatroszone i pokrojone i suszyły się w słońcu, rozłożone na płachcie.

 

Idąc na wschód wzdłuż szpaleru malowniczych palm doszedłem w końcu do miejsca, gdzie w cieniu pracowało kilku miejscowych:

Okazało się, że naprawiają sieci. Scenka wzięta z codziennego życia prosiła sie o fotkę. Na szczęście nie mieli nic przeciwko temu, aby ich fotografować i filmować. Turystów widuje się tutaj niezmiernie rzadko:

Wąski pasek asfaltu (z dziurami) służy i pojazdom i pieszym i wałęsającym się kozom. Prowadzi wzdłuż plaży w kierunku przylądka, a którym zbudowano kiedyś latarnię morską. Dziś latarnia, mająca 31 m wysokości już nie funkcjonuje, bo zastąpiła ją ustawiona obok radiolatarnia. Szpeci ona niestety krajobraz. Obie latarnie - stara i nowa stoją na terenie małej bazy marynarki wojennej, zajmującej przylądek. Na zdjęciu poniżej widać także należący do bazy porcik. Był zupełnie pusty. Oficjalnie obiektów bazy fotografować nie wolno. Ale kto tam będzie pilnować samotnego cudzoziemca, który wałęsa się w tym zwalającym z nóg upale?  :)

Fragment oceanu, który widać z plaży w Point Pedro to Palk Straits - cieśnina oddzielająca Sri Lankę od Indii. Jest ona zbyt płytka dla normalnych handlowych statków. W dodatku po zachodniej stronie przegradza ją pas raf i skalistych wysepek nazywany Mostem Adama. Według hinduskiej mitologii Most Adama został zbudowany przez legendarnego księcia Ramę, by uratować jego małżonkę Sitę przed ścigającym ją Ravaną. Z tego powodu projekty budowy kanału przecinającego "most" upadają. I dlatego w drodze z Dalekiego Wschodu do Kanału Sueskiego statki muszą okrążać Sri Lankę nadkładając jakieś 650 km.

Tam, gdzie na wschód od latarni morskiej Point Pedro znikają w końcu wyciągnięte na piasek rybackie łodzie urządzono publiczną plażę, z placykiem zabaw dla dzieci. Z daleka można rozpoznać to miejsce po dwóch samotnych palmach:

W wielu miejscach straszą tu ruiny budowli wzniesionych w czasach kolonialnych. Były solidniejsze od tych, w których mieszka dzisiejsza ludność Point Pedro. Można przypuszczać, że ich właściciele uciekli stąd, gdy rozpoczęła się wojna domowa. Czy kiedykolwiek wrócą?

Na wschód od Point Pedro ciągnie się 20-milowy obszar piaszczystych diun. Najwyższe z nich mają blisko 100 metrów wysokości. widać je na horyzoncie na zdjęciu poniżej. Eksploracja tego obszaru jest jednak utrudniona, bo zorganizowana baza turystyczna tu nie istnieje. A wyprawiając tam na własną rękę trzeba taszczyć ze sobą całą aprowizację, a przede wszystkim zapas wody.

Wracając wzdłuż plaży do centrum osady mijałem prymitywne, kryte strzechą chaty rybaków. Przed jedną z nich bawiły się dzieci. Zażartowałem, a potem wyciągnąłem aparat. Nagle otworzyła się bramka zagrody i ukazał się w niej zwabiony naszym śmiechem ojciec rodziny. Co pan tu robi?  -Po co panu te zdjęcia? - był zaskoczony i wyraźnie nieufny...

Ale lody nieufności szybko stopniały. Gdy przed płotem pojawiła się jego żona z najmłodszą pociechą mogłem tą sympatyczną parę spokojnie sfotografować:

A potem sprytny średni chłopak zrobił mi pamiątkowe zdjęcie z rybakiem i jego najstarszym synem. Rozstawaliśmy się w atmosferze "przyjaźni i wzajemnego zrozumienia". Mam nadzieję, że podobnie jak ja wspominają nasze spotkanie z sympatią:

     
Kliknij tutaj, by otworzyć w osobnym oknie mapkę trasy mojej podróży przez Sri Lankę.  

Pod wieczór wróciłem rozklekotanym i zatłoczonym busem do Jaffny, a następnego dnia odjechałem pociągiem do Anuradhapury, by kontynuować podróż w kierunku gór Sri Lanki i południowego wybrzeża wyspy. Ale o tym napiszę już na kolejnej stronie  relacji z Dwunastej Podróży Dookoła Świata.

 

My hot news from this expedition (in English) you can read in my travel log:  www.globosapiens.net/travellog/wojtekd 

 

 

Notatki robione "na gorąco" na trasie podróży (po angielsku) można przeczytać w moim  dzienniku podróży w serwisie globosapiens.net

To the second part of the Sri Lanka report

 

Przejście do drugiej cześci relacji ze Sri Lanki

   

 

 

 

Przejście do strony "Moje podróże"                                           Back  to  main  travel page 

Powrót do głównego katalogu                                                    Back to the main directory