Japońskie Wyspy Ogasawara - 2013 - Ogasawara Islands

 Część III - Haha-jima            Part three - Hahajima

Tekst i zdjęcia - Wojciech Dąbrowski © - text and photos


From Tokyo on the Japanese islands of Ogasawara I was sailing by ship. After the biggest island of the group - Chichi-jima I wanted to sail to the second and last of the inhabited islands of the Archipelago: to Haha-jima.

 

 

Statkiem dotarłem z Tokio na japońskie wyspy Ogasawara. Po zwiedzeniu największej z nich - Chichi-jimy zapragnąłem popłynąć na drugą i ostatnią z zamieszkanych wysp Archipelagu: Haha-jimę. 

Going from Chichi-Jima to Haha-jima you have to board  tiny and tidy little ship "Hahajima Maru". There are no other ways to Haha-Jima, unless you rent a motorboat or sailboat..

 

Z Chichi-jimy na Haha-jimę pływa maleńki i schludny stateczek "Hahajima Maru". Nie ma innych dróg na Haha-jimę, chyba że wypożyczymy motorówkę albo jacht. 

 

Na mapce obok widać, że Haha-jima leży na południe od Chichi - dzieli je odległość zaledwie 50 kilometrów. Ciekawostką jest, że jeszcze dalej na południe leży wyspa Iwoto, przez Amerykanów nazywana Iwo-jimą, która była podczas wojny widownią ciężkich walk. Zapewne niektórzy spośród Was pamiętają wymowny Iwo-jima Memorial w Waszyngtonie...

 

"Hahajima Maru" ma przy krótkim nabrzeżu w Omura swój własny mini-terminal. Zapewniano mnie, że biletu na Haha nie muszę kupować z wyprzedzeniem - wystarczy przyjść na nabrzeże na pół godziny przed odpłynięciem statku. Tak też zrobiłem. W eleganckiej kasie czekała uśmiechnięta dziewczyna. Przywitałem się grzecznie i poprosiłem o jeden bilet. Kosztowa 4570 jenów - całkiem sporo jak na 2 godziny i 10 minut rejsu! Rozkład rejsów "Hahajima Maru" jest nieregularny i ściśle powiązany z przyjściem i wyjściem pływającej do Tokio "Ogasawara Maru". Solidni Japończycy planują rejsy z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem i nawet z daleka można je w każdej chwili sprawdzić na internetowej stronie http://www.ogasawarakaiun.co.jp/english/service/ Niestety - jak już pisałem internetowej sprzedaży biletów jeszcze nie wprowadzono.

 

"Hahajima Maru" ticket desk in Omura- Chihijima:

 

Razem z kolorowym biletem ta panienka daje do wypełnienia kartę wyjazdową do której należy wpisać (na szczęście po angielsku) podstawowe dane pasażera. Połowę tej karty zabierają przy wejściu na statek, a drugą połowę - przy schodzeniu z pokładu u celu podróży.

Ta pani była dla mnie bardzo miła i choć nie znała angielskiego polubiliśmy się "od pierwszego wejrzenia". pomachała mi ręką, gdy po regulaminowym wytarciu butów wchodziłem na pokład. A gdy kilka dni później wracałem na Chichi, oczywiście na pokładzie "Hahajima Maru", czekała na nabrzeżu. Wysoka jak na Japonkę. Zgodzicie się zapewne, że reprezentuje raczej europejski typ urody. Czyżby miała wśród przodków europejskich osadników zamieszkujących na Chichi w czasach gdy Futami Port nazywał się jeszcze Port Lloyd? Bo to Europejczycy wraz z grupą Polinezyjczyków w 1830 roku zbudowali pierwszą osadę na Chichi.

 

Punktualnie o 10 zawyła statkowa syrena i odpłynęliśmy na południe, mijając znaną mi Minami-jimę. Miałem czas, by obejrzeć bliżej "Hahajima Maru". W salonie z rzędami lotniczych foteli spotkałem dwoje pasażerów (zdjęcie obok). Tu włączony był monitor, na którym podczas rejsu wyświetlali krajoznawczy film o Haha-jimie.

 

Interior of "Hahajima Maru"

 

 

O pokład niżej była ogólna sypialnia, gdzie leżąc pokotem na wyłożonej wykładziną podłodze można było się zdrzemnąć. Tu spotkałem trzeciego pasażera...

Na dolnym pokładzie stateczku, na solidnych ławkach schowanych pod dachem siedział zakutany w anorak czwarty pasażer:

     
     

There were only 6 passengers in total on this sailing:

 

 

 

Piątego pasażera spotkałem na górnym pokładzie - od jeden znał trochę angielski i potrafił nazywać mijane zatoki i półwyspy...

Ja byłem szóstym i ostatnim pasażerem w tym rejsie. Daje to jakieś wyobrażenie o tym, jak mało turystów trafia na zapomnianą i izolowaną Haha-jimę. Chichi ma około 2000 mieszkańców, Haha zaledwie około 400...

 

Tak wyglądała Haha-jima, gdy zobaczyłem ją po raz pierwszy, jeszcze z morza:

Northern tip of Haha-jima island.

   

Wkrótce potem mijaliśmy charakterystyczne skałki wystające z morza kilkaset metrów od brzegów wyspy. Podobnie jak Chichi Haha jest wyspą pochodzenia wulkanicznego:

     

     
     
Oki Harbor on Haha, where I landed:  

Porcik na Haha, do którego zmierzała "Hahajima Maru" nazywa się Oki Harbor i ukryty jest w głębokiej zatoczce, dodatkowo przegrodzonej falochronami. To zdjęcie zrobiłem po południu, gdy wspiąłem się na wzgórze ponad portem: 

     

     
   

Wkrótce zobaczyłem krótkie nabrzeże, a na nim zaledwie kilka osób. Wiedziałem już, że biało-różowy budyneczek mieści biuro informacji turystycznej:

     

 

 

 

   

U krańca zatoki zobaczyłem niewielką plażę, a za nią domy najstarszej części osady - Motochi. Na lewo od plaży  zwraca uwagę rozłożyste drzewo Gadzimaru Tree. Później okazało się, że pod nim chętnie przesiadują mieszkańcy Motochi - to ulubione miejsce towarzyskich spotkań:. 

     

 

Haha tourist info office located in the harbor:

   

 

Schodząc ze statku musiałem ponownie oczyścić buty... A potem pomaszerowałem do biura informacji. Biuro it na Haha zatrudnia tylko jednego pracownika, ale jest on bardzo pomocny. Dostałem u niego mapkę Haha i potem wielokrotnie wyjaśniałem u niego różne wątpliwości. Jego angielszczyzna jest powolna i trochę niegramatyczna, ale chłop ma wiele dobrych chęci! Z boku budynku it wynurza się z trawnika naturalnej wielkości humbak:

     

   

 

   

Ta część osady, która zlokalizowana jest przy porcie nazywa się Shizukazawa i to tutaj pod zielonym zboczem odnajdziecie schronisko młodzieżowe, oferujące najtańsze noclegi na wyspie. Jeśli będziecie mieć wcześniejszą rezerwację, to będą czekać na was w porciku. Oto Anna Beach Youth Hostel:

   

 

   

W jadalni schroniska siedzi się na podłodze przy niziutkich stolikach. Na zdjęciu poniżej z prawej strony siedzą gospodarze schroniska. Przyjeżdżając na Haha jeszcze nie wiedziałem, że spotkam tu kogoś, o kim będę mógł powiedzieć "największy znany mi osobiście japoński podróżnik". Ten pan po prawej stronie to Seiji Tazawa. Samotnie, z plecakiem przejechał 5 kontynentów. I to bez znajomości angielskiego, czy innego zachodniego języka. Teraz prowadzi schronisko i jest przewodnikiem po Haha-jimie.

     

   

 

The hostel has for tourists only four small rooms located on the first floor. Cubicles with bunk beds, of course, no chairs. The hosts live on the ground floor  and tourists can enjoy at this level  a shared bathroom and a Japanese-style dining room, where you ca use electric kettles to boil water. With the youth hostels card you will pay here 3360 yen per night (a thousand Japanese yen more with two meals). The hostel has free wi-fi.

 

W schronisku mają dla turystów tylko 4 małe pokoiki zlokalizowane na piętrze. Pokoiki z piętrowymi łóżkami, oczywiście bez krzeseł. Na parterze mieszkają gospodarze, a turyści mogą korzystać na tym poziomie ze wspólnej łazienki w stylu japońskim i jadalni, gdzie stoją elektryczne czajniki z wrzątkiem. Z legitymacją schronisk młodzieżowych płaci się tu za nocleg 3360 jenów, a z dwoma japońskimi posiłkami ponad tysiąc jenów więcej. W schronisku jest darmowe połączenie wi-fi.

Zostawiłem plecak i pomaszerowałem do "centrum" czyli do Motochi. Tu przy głównej ulicy biegnącej prostopadle do plaży mieszczą się najważniejsze dla przybysza instytucje: posterunek policji, 3 sklepy i poczta:

     

 

Przy nadbrzeżnej ulicy zobaczyłem po raz pierwszy taki oto ciekawy znak drogowy, ostrzegający kierowcę przed krabami przechodzącymi przez drogę. Skonstatowałem, że dotychczas widziałem takie znaki tylko w jednym miejscu na globie - na australijskiej Christmas Island.

 

 

 

Przy tej samej nadbrzeżnej ulicy wystrzela w niebo rząd malowniczych palm.  Przez te  palmy widać porcik i przylegające do niego domy Shizukazawy:

     

     

 

 

Z czego żyją mieszkańcy Haha-jimy? Od początku żyli z rolnictwa i rybołówstwa. Ostatnio doszła do tego nieśmiało rozwijająca się turystyka. A takie kutry, jak te wyciągnięte na ląd na zdjęciu poniżej (w sumie stacjonuje ich na wyspie mniej niż tuzin) są wykorzystywane  także dla organizowania wycieczek wokół wyspy. 

     

     
   

Dobrze sytuowani podróżnicy mogą wynająć sobie taki kuter i popłynąć w pełne morze na wędkowanie. Próbowałem dowiedzieć się, o której rybacy wracają z połowu. Wczesnym rankiem!  A wielkie ryby natychmiast po zważeniu wędrują do małej chłodni stojącej na nabrzeżu - może 100 metrów od schroniska. Ale mi niestety nie wyszło - tego ranka, którego zamierzałem wstać wcześnie i iść z aparatem na ryby rozszalała się tropikalna ulewa...

     

 

 

 

Neb

Wszystkie sklepy Haha-jimy (słownie: trzy) zlokalizowane są przy głównej ulicy Motochi. Jak na wioskę, w której żyje tylko 400 dusz to sklepy są zupełnie nieźle zaopatrzone. Zaopatrzone w japońskie artykuły; z japońskimi etykietami. Przeznaczenie tych artykułów Europejczykowi trudno często odgadnąć:

     

 

 

Dwuosobowa załoga najlepiej zaopatrzonego sklepu była bardzo sympatyczna. Pan kierownik akurat miał lekki katarek, więc nawet do zdjęcia nie chciał zdjąć maseczki. Od razu zaprzyjaźniłem się ze sklepową. Miała na imię Asako. Nazwisko natomiast miała mało poetyczne: Baba, ale jakie to miało znaczenie?

     

   

 

 

Rozczarowany japońskimi posiłkami, które serwowano mi na Chichi postanowiłem na Haha żywić się sam. Potrzebowałem prozaicznego chleba. W sklepie Asako wykupiłem cały zapas chleba - słownie sześć kromek (na zdjęciu obok). Okazało się, że na Haha nie ma piekarni. Chleb przypływa statkiem z Tokio. Jak wszędzie w Japonii jest to biały chleb tostowy, krojony na grube kromki i pakowany po 6.

Miła Asako obiecała ponadto, że odłoży dla mnie odpowiedni zapas chleba, gdy tylko w sklepie pojawi się kolejna dostawa. I dotrzymała słowa! Za 6 kromek chleba płaciłem około 250 jenów.

 

W sklepach Ogasawary można kupić piwo, sake i mocniejsze alkohole, ale turyści kupują jako pamiątkę produkowane lokalnie: rum i likier z owoców passion fruits. Półlitrowa butelka tego specjału kosztuje aż 1000 jenów. Próbowałem  rumu by stwierdzić, że nie wytrzymuje on porównania z innymi światowymi markami. Może zatem wy spróbujecie raczej likieru?   :)

 

 

Najbardziej okazałą budowlą Haha jest bez wątpienia... szkoła. To przed nią (zdjęcie obok) powiewa japońska flaga z czerwonym słońcem...

Uczy się w niej niecała setka dzieci. Warunki mają komfortowe. Klasy mają po kilka-kilkanaście osób. Przy szkole mają dwa baseny: kryty i otwarty, komputery i doskonale wyposażone pracownie...

 

 

Ale tradycyjna tablica i kreda -jak widać- pozostają dalej niezastąpione. A my - przybysze z zachodu możemy tylko podziwiać, jak taka kilkuletnia dziewczynka mogła już opanować  niewyobrażalnie trudną dla nas sztukę pisania hieroglifów...

 

Tablica ma olbrzymie rozmiary i jest wysoko zawieszona. Nic dziwnego, że pomyślano o specjalnym solidnym stołeczku, z którego można sięgnąć wyżej:

     

     
   

Niedaleko szkoły w tzw. Rolf's House mieści się małe, ale ciekawe muzeum. Sam budynek muzeum jest budowlą historyczną. zbudowany został z bloków Rolf stone - kamienia Rolfa. Kimże był ów Rolf, od którego nazwiska pochodzą obie nazwy?

     

 

 

 

 

Przed budynkiem muzeum ustawiono spiżowe popiersie Rolfa. Podobno był z pochodzenia Niemcem. W połowie XIX wieku przybył na tą zapomnianą wyspę w towarzystwie dwojga innych Europejczyków, by spędzić tu resztę życia. Odkrył ma wyspie pewien rodzaj wulkanicznej skały, która nadawała się na budulec - nazwano ją kamieniem Rolfa... 

W muzealnym budynku (wstęp jest bezpłatny) pokazano stare urządzenia do przerobu trzciny, cukrowej, sieci do połowu korali, plecionki.  sporo starych fotografii pokazujących dzieje wyspy.

     

     
   

Na tych zdjęciach widać, jak wyglądały kiedyś domy na Haha-jimie. Kryte były takimi samymi strzechami z liści miejscowego pandanusa, jakimi pokryty jest budynek muzeum. Budynek ten był zresztą wcześniej magazynem, sklepem i urzędem pocztowym.

   

 

 

Mieszkańcy wyspy starają się, by umiejętność wyplatania różnych przedmiotów z miejscowego surowca nie została zapomniana. Kustoszka w muzeum pokazała mi, jak sprawnie potrafi wyplatać wzorzyste bransoletki i pudełka na papierosy. Te przedmioty są jednak dość drogie... 

Postanowiłem odnaleźć grób Rolfa na miejscowym cmentarzu. Cmentarz zlokalizowany jest na zboczu wzgórza przy wylotowej drodze z Motochi do Kita. Zaniedbane schodki prowadzą od szosy przez tropikalny gąszcz.

U krańca tej ścieżki zobaczyłem pierwszy nagrobek. Zgodnie z miejscowym obyczajem na groby przynosi się ofiary w postaci np. puszki z piwem, czy butelki sake. To jeszcze można zrozumieć. Ale wyczytałem, że to nagrobek wzniesiony... owadom. Owady przed wojną niszczyły tutejsze uprawy. Niszczono je, a potem aby je za to przebłagać, postawiono im nagrobek. Dziwni potrafią być Japończycy: 

 

   

 

   

Nie było mi łatwo odnaleźć groby Fryderyka Rolfa i małżeństwa Motleyów - schowane są one wśród drzew na górnym tarasie cmentarza. Przy grobach są umieszczone tablice informacyjne w języku japoński i angielskim. Wyczytałem na nich między innymi, że w 1878 roku Rolf został naturalizowany jako Japończyk i otrzymał nowe, japońskie imię... Jak widać miejscowi uhonorowali jego grób sztucznymi kwiatami i dwiema puszkami piwa...

   

 

Przy wejściu na ten nieco zapuszczony cmentarz rośnie wielkie drzewo pomarańczowe. Nocna wichura strąciła z niego kilkadziesiąt wielkich pomarańcz. Nikt się nimi nie interesował. Wyznam w sekrecie, że podniosłem kilka. Mam nadzieję, że zmarli nie mają mi tego za złe...  :)

   

Przy okazji okazało się, że nie tylko ja lubię rosnące tu cytrusy. Udało mi się sfotografować z bliska przy uczcie endemicznego białookiego ptaszka Bonin white eye spotykanego tylko na wyspach Ogasawary. Widziełem te ptaszki w wielu miejscach na wyspie Haha. Towarzyszyły mi w moich wędrówkach, ale nigdy już nie zechciały tak pięknie pozować:

 

 

 

 

Pierwszego dnia pobytu na Haha miałem jeszcze dość czasu, aby wdrapać się na wzgórze ponad Shizukazawą. Jest tam leśna ścieżka, którą oni nazwali Shizukazawa Forest Walk. Słabo przetarta i mocno zaniedbana warta jest jednak spaceru ze względu na rosnące tam pandanusy (na zdjęciu obok).

 

 

 

Na górnym odcinku ścieżki zobaczyć jeszcze można "zabytki" z okresu drugiej wojny światowej - zbudowane przez Japończyków niewielkie schrony: 

     

   

A nieco w bok od głównego szlaku - także ukryte w zieleni duże działo obronne, którego ogień w razie potrzeby mógł skutecznie zablokować wejście do portu Oki:

     

Pora wyjawić, że Haha-jima to po przetłumaczeniu Wyspa Matki . (A Chichi-jima to Wyspa Ojca). Po nocy spędzonej w na twardym łóżku w schronisku młodzieżowym (łóżka w japońskich hostelach są prawie tak samo twarde jak w chińskich!) zjadłem swoje skromne śniadanie, napełniłem butelkę przegotowaną wodą i wyruszyłem pieszo na całodniową wycieczkę z zamiarem dotarcia do południowego krańca wyspy. Chciałem dotrzeć aż do odludnej plaży Minamizaki.

 

Na mapce obok granatową linią zaznaczone są drogi asfaltowane lub betonowane, a linia ciemnożółta to już tylko pieszy szlak...

 

Zaraz na początku droga wspinała się na nadmorskie wzgórze Hyogidaira, skąd otworzył się widok na długi falochron osłaniający port Oki. W dali majaczyła bezludna wysepka Muko-jima:

Na pierwszym odcinku szosa wysadzana jest krzewami hibiskusa. Szosa była zupełnie pusta. No, może niezupełnie - od kwiatka do kwiatka fruwały moje znajome - endemiczne ptaszki o białym oku - jak pamiętacie spotkałem je już na cmentarzu:

 
   

Krótka ścieżka odgałęzia się od szosy w lewo - do szintoistycznej świątyni Ontake Shrine. Musze napisać, że to miejsce mnie bardzo rozczarowało. Cała świątynia to niewielka kapliczka z zamkniętymi okiennicami i ustawioną pod daszkiem z blachy skarbonką na ofiary. Całość stoi na wzgórzu na niewielkiej polanie wśród gęstej roślinności. Nie ma stąd żadnego widoku, więc myślą, że szkoda czasu na taki "skok w bok" od głównej trasy.

     

     

 

Po powrocie na drogę zauważyłem drogowskaz kierujący w prawo, w dół - na plażę Ishijiro . Kiedy schodzę po stromych schodkach (to zaledwie 5 min marszu) okazuje się, że ta najbliższa osadzie pozamiejska plaża ma zaledwie jakieś 15 metrów szerokości. Fakt, że leży w obrębie zatoki, osłonięta przez falochron sprawia, że prawie nie ma tu fali. Jeśli ktoś kocha samotność na plaży to to miejsce, wciśnięte między dwie wysokie skały jest w sam raz dla niego:

     

   

 

 

 

Wróciłem na szosę i czas jakiś maszerowałem na południe. Żadnych pojazdów! Na autostop lepiej nie liczyć! na tym odcinku juznie widać z drogi oceanu. Przy starym, nieczynnym heliporcie strzałka skierowała mnie w prawo - ku brzegowi. Ponad linią haszczy i krzewów znów zobaczyłem błękit morza:

     

     
   

Na brzegu stoi tam mała altanka - tzw. cesarski pawilon (dużo powiedziane - strzechę niemal całkowicie zwiało!) , a przed nią okazała platforma obserwacyjna, z której otwiera się prawdziwie cesarski widok. Nic dziwnego, że gdy kiedyś cesarz Japonii pojawił się na Haha-jimie przywieziono go tutaj, by bez potrzeby wspinania się na góry mógł podziwiać krajobraz wyspy. W polu widzenia podobno często pojawiają się barszkujące wieloryby - specjalna plansza zamocowana na platformie objasnia ich zachowania:

   

 

 

 

Nieopodal pawilonu stoi kamień z japońskim napisem. Przypuszczam, że to on poświadcza obecność cesarza w tym zakątku.

 

 

 

 

Na skalistym, niskim brzegu rosną wielkie agawy. Ich nasienne pędy na pewno są ciekawym urozmaiceniem krajobrazu. W dali widać Muko-jimę:

     

     

 

Zaledwie 130 merów dalej (oznakowanie szlaków jest wzorowe) jest plaża Miyukinohama. Niestety jest to plaża kamienista - usiana dużymi kamieniami: białymi- koralowymi i ciemnymi - wulkanicznymi. Gdybyście zamierzali schodzić tu do wody,to radzę przynieść sandałki lub inne obuwie, które ochroni stopy!

Wątpliwą ozdobą plaży jest widoczny na zdjęciu bunkier z czasów wojny. Ale takich "pamiątek" na wyspie jest więcej!

     

     
   

Byłem z tą wspaniałą przyrodą tylko sam na sam. Czasami przystawałem zadziwiony rozmaitością i oryginalnością flory tej zapomnianej wyspy. To prawdziwy raj dla przyrodnika: 

     

   

 

Ścieżka prowadząca mnie dalej wzdłuż wybrzeża w kierunku południowym przebita była przez gęstwinę młodych bambusów. Potem znów pojawiły się pandanusy z okazałymi, ale zielonymi jeszcze owocami:

Po dwóch kwadransach znalazłem się na kolejnej plaży. Z mapy wynikało, że to Nankinhama. Wyglądała na rzadko odwiedzaną. Tu nie było już ani śladu piasku - tylko drobne kamienie. I masa przyniesionego przez morze śmiecia: butelki i pudełka, fragmenty lin i sieci. Japończycy dawno tu nie sprzątali. Tej plaży zdecydowanie nie polecam:

Z Nankinhamy ścieżka biegła na powrót ku szosie. Gdy w końcu na nią wyszedłem przystanąłem zadziwiony. Tuż obok jezdni kwitły wysokie na 3-4 metry krzewy.   Ale jak kwitły!   Ich kwiaty przypominały kiście winogron. Wdziałem je pierwszy raz w życiu. A po to by je zobaczyć trzeba było przyjechać aż na daleką Ogasawarę:

     

Przy szosie pojawiły się także ślady działalności człowieka: najpierw jakieś wieże z antenami... Czyżby odbierali tu sygnały z kosmosu?

A potem duże foliowe namioty z uprawami.

I obok nich spotkałem nareszcie człowieka. nie pamiętam jak miał na imię. Ale okazał się bardzo sympatyczny. Kalecząc mocno angielski najpierw obdarował mnie pomidorami, a potem pozwolił sfotografować się przy swoich dorodnych passion fruits. Tak, to z tych owoców robią likier - specjalność wyspy. Ja za nimi nie przepadam, bo wewnątrz maja bardzo dużo nałych pestek:

A tak wyglądają wyhodowane przez mojego dobroczyńcę pomidory. Z nieznanych mi powodów na Ogasawarze  sadzą tylko małe, gronowe pomidory, które my nazywamy koktajlowymi.

 

W punkcie, gdzie szlak ponownie opuszczał szosę stała tablica pokazująca, że do celu dzisiejszej wędrówki mam jeszcze tylko 2,4 kilometra. Ale ta liczba jest myląca. Japończycy niestety nie mają zwyczaju pokazywania dystansów w godzinach i minutach marszu. A ja - jak się okazało miałem po drodze szereg podejść i zejść, wydłużających znakomicie czas marszu. Po drodze odbijałem jeszcze w kierunku wybrzeża by zobaczyć jeszcze kolejne małe plaże. Na przykład Omatohamę:

     
Tiny Horraine Beach a little jewel of  Hahajima:

 Na maleńkiej i ustronnej Horraine Beach znalazłem trochę piasku. Ta plaża jest odmienna od poprzednich - kamienistych i przez to łatwa do zapamiętania:

Wspinając się potem na wzgórza moja ścieżka doprowadziła mnie do tzw. Sunbachi Obserwatory. Nazwa tego miejsca jest moim zdaniem grubo przesadzona. Jest to punkt widokowy z ławeczkami schowanymi przed słońcem pod dużym parasolowatym daszkiem ze strzechy.

 

Z tego punktu widokowego otwiera się widok na małą zalesioną dolinkę i na wschodnie wybrzeże wyspy. Widok w tym kierunku jest jednak ograniczony:

Znacznie ciekawszy wydaje mi się widok z Sunbachi na osuwisko gruntu w kierunku dalszego marszu. Erozja odsłoniła na nim kilka kolorów gleby. Ciekawe, że gęsta roślinność powyżej osuwiska praie całkowicie zapobiega dalszej erozji:

 

A potem idąc ścieżką słabo przetartą przez leśny gąszcz spotkałem niespodziewanie sympatycznego młodego Japończyka. Nie pamiętam jego imienia, ale warto go tutaj pokazać, bo był to jedyny turysta, którego tego dnia spotkałem na szlaku. Taka bratnia japońska dusza, niestety nie znała angielskiego  :)

Wielogodzinna samotna wędrówka wśród tropikalnej roślinności daje unikalną szansę niezakłóconego niczym kontaktu z tamtejsza wspaniałą przyrodą. To zdjęcie poniżej zapewne nie zmieści się w całości na waszym ekranie, ale oddaje atmosferę takiej wędrówki słabo przetartą ścieżką, po grubym dywanie zeschniętych liści:

A liście drzew na Haha osiągają czasem niezwykłą wielkość i kolor - popatrzcie na zdjęcie obok - ten czerwony liść ma wielkość mojej czapki.

 

Ostatnią plażą wciśniętą między skały jeszcze przed słynną Minamizaki jest maleńka plaża Wai. Nazwali ją chyba Amerykanie, bo spotkałem się z cytowana gdzieś jednoliterową nazwą tej plaży: Y

Plaża Y jest jedną z ładniejszych na Haha, dzięki malowniczym skałkom, które ją obramowują i dzięki białemu piaskowi:

Ale ja czekałem na Minamizaki Beach, o której piszą we wszystkich przewodnikach po Ogasawarze. I w końcu do niej dotarłem. Minamizaki jest długa na kilkaset metrów, piaszczysto-kamienista:

Ciekawe, że na spłachetkach piasku można było zobaczyć zarówno  piasek biały, jak i ciemny, wulkaniczny. Najbardziej malowniczy okazał się północny fragment Minamizaki, który uwieczniłem tym zdjęciu:

To właśnie z tego krańca plaży otwiera się szeroki widok plaży Minamizaki w którym mieści się także wielka góra wyrastająca na południowym krańcu Haha-jimy. To Mt Kofuji [kofudzi] - na zdjęciu poniżej. Z plaży na szczyt Kofuji jest jakieś 20 minut forsownego marszu, ale warto się tam wspiąć dla ciekawego widoku - ja właśnie tak zrobiłem.

Jeśli od sylwetki Kofuji przeniesiemy wzrok w prawo, to zobaczymy kilka mniejszych i większych skalistych wysepek (zdjęcie poniżej). Podobno z powodzeniem można przy nich uprawiać snorkeling. Ale na miejscu nie ma nie tylko wypożyczalni sprzętu do nurkowania, ale jakiejkolwiek infrastruktury. wszystko zatem trzeba przynieść ze sobą:

Na plaży Minamizaki zjadłem mój skromny lunch - z widokiem na te rozrzucone łukiem wysepki.

A potem - jak się zapewne domyślacie - ruszyłem na szczyt Kofuji. Podejście było umiarkowanie strome, ale w górnej jego części były nawet stalowe drabinki.

Kofuji ma około 150 metrów wysokości. To z jednej strony niewiele, ale jednocześnie wystarczająco dużo, by zachwycić się widokiem ze szczytu. na południ mamy wysepki, każda z nich wyrasta z oceanu na wysokość około 50 metrów. Największa z nich jest ta najbardziej odległa: Hirashima

W kierunku północnym widać ostatnie, strome skały wschodniego wybrzeża Haha-jimy. To właśnie jest ten ostatni południowy przylądek archipelagu Ogasawara:

Przesuwając obiektyw nieco w lewo zobaczymy zachodnie wybrzeże (to, wzdłuż którego szedłem do Minamizaki), a w tle - najwyższy masyw wyspy - Chibusa-yama. Co przypomina wam ten wierzchołek?

Szczyt Mt Kofuji jest długi na kilkadziesiąt metrów. Są na nim pozostałości stanowiska artylerii przeciwlotniczej z czasów wojny. Warto przejść na zachodni kraniec tego szczytu, bo to dopiero tam otwiera się piękny widok na plażę Minamizaki, na której pół godziny wcześniej zajadałem moje kanapki z darowanymi pomidorami:

Cel został osiągnięty!  Wędrówka na południowy kraniec Haha-jimy  warta była wysiłku. Pogoda mi sprzyjała. Krajobrazy, które zobaczyłem należały do najpiękniejszych, jakie oglądałem w tej podróży. Do schroniska w Shizukazawa dotarłem dopiero w późnych godzinach popołudniowych.

 

 

Na następny dzień planowałem wyprawę na najwyższy szczyt wyspy. A co z tego wynikło, napisałem na kolejnej stronie mojej relacji... 

 

 

 

   

 

     

My hot news from this expedition (in English) you can read in my travel log:  www.globosapiens.net/travellog/wojtekd 

   
     

To the next part of my report from Ogasawara

 

 

Przejście do kolejnej części relacji z wyspy Haha

 

 

Przejście do strony "Moje podróże"                                           Back  to  main  travel page 

Powrót do głównego katalogu                                                    Back to the main directory