Samotnie do Ameryki Południowej - Solo to South America

Część I - Wyspa Chiloe    -    Part one - Chiloe Island 

Tekst i zdjęcia - Wojciech Dąbrowski © - text and photos


 

In December 2016 I successfully completed a fascinating, though not the easiest trip to the Patagonia.  Map the route you can see here. It started with the broken aircraft, flight cancellations and delays. The brand new Airbus 350 of TAM airline twice circled to the runway of the airport in Milan and twice turned back because the captain stated faults. In the middle of the night we were transported us to the hotel and flew to America a different plane - on the next day. In Chile, I was greeted by a magnificent view of snow-capped Andes. A regular cone of Osorno volcano (2652 m) impressed me again:

 

W grudniu 2016 roku pomyślnie zakończyłem fascynującą, choć wcale nie najłatwiejszą podróż do Patagonii!  Mapkę trasy możecie zobaczyć tutaj. Zaczęło się od zepsutych samolotów, odwołanych lotów i opóźnień. Nowiutki airbus 350 linii TAM dwukrotnie kołował na pas startowy lotniska w Mediolanie i dwukrotnie zawracał, bo kapitan stwierdzał usterki. W środku nocy odwieziono nas w końcu do hotelu i polecieliśmy do Ameryki innym samolotem - dopiero następnego dnia. W Chile powitał mnie wspaniały widok ośnieżonych Andów. Ponownie zachwycił mnie regularny stożek wulkanu Osorno, wyrastający na 2652 metry ponad poziom morza:

But in the end I got to the starting point of the route, which was the port city of Puerto Montt in southern Chile. It is nicely situated at the foot of the  mountains. These four high buildings form the "downtown" of the small city:

 

W końcu jednak dotarłem do punktu początkowego trasy, którym było miasteczko portowe Puerto Montt w Południowym Chile. Jest ono ładnie położone u stóp wulkanu Calbuco. Te cztery wysokie budynki tworzą najbardziej reprezentacyjną część niewielkiego miasta:

   

 

 

Z małego lotniska do centrum kursują tu zbiorowe mikrobusy - opłata wynosi 2500 pesos. Na nadbrzeżnej promenadzie Puerto Montt ustawiono popiersia narodowych bohaterów (poniżej), ale także kiczowaty pomnik przedstawiający ponadnaturalnej wielkości parę zakochanych Chilenos, siedzącą na ławeczce (zdjęcie obok).

     

W Puerto Montt mieszkałem w Hospedaje Mirador Angelmo - nieco zaniedbanej prywatnej kwaterze, którą nie jest łatwo za pierwszym razem odnaleźć na wzgórzu ponad porcikiem. Rezerwowałem pokój przez booking.com płacąc za pokój z łazienką w korytarzu i śniadanie tylko 15 dolarów. To bardzo dobra cena dla trampa. Ale jeszcze bardziej ceniłem sobie gościnność gospodarza - senior Gustavo, choć nie zna angielskiego robi wszystko, by ułatwić życie swoim gościom. Mnie dwa razy odwiózł bezpłatnie swoim samochodem na terminal autobusowy, do którego wprawdzie w pół godziny można dojść pieszo, ale z bagażem - to już trudniej.

Przy porcie, po drodze z kwatery do centrum mijałem Mercado Angelmo - bazar z artykułami dla turystów, na którym królowały wyroby z drewna i wełniane swetry oraz czapki:

 

     

     

Puerto Montt could be called the gateway of the Chilean Patagonia. In Patagonia, I was already twice, but I visited mainly the East -  the Argentinean part. This time, I set off to the western part. I knew the Patagonia Chilena for bad roads, a maze of islands, rarely visited fabulous fjords and glaciers - it's much bigger challenge for the traveler. To many interesting places you can get there only by water, using irregular transport - and I was not sure if I was going to succeed... therefore once again a great adventure, improvisation, wiping a new trail.

 

Puerto Montt nazwać można bramą do Chilijskiej Patagonii. W Patagonii byłem już wcześniej - nawet dwukrotnie, ale zwiedzałem głównie jej wschód - część argentyńską. Tym razem wyruszyłem do części zachodniej.  Wiedziałem, że Patagonia Chilena to kiepskie drogi, labirynt wysp, rzadko odwiedzanych fiordów i bajecznych lodowców - to znacznie większe wyzwanie dla podróżnika. Do wielu ciekawych miejsc można dotrzeć tam tylko drogą wodną, nieregularnym transportem - i wcale nie byłem pewien, czy mi się to uda... Zapowiadała się zatem po raz kolejny wielka przygoda, improwizacja, przecieranie nowego szlaku.

At the begining  I crossed by ferry to the large island of Chiloe, famous for its old wooden churches, they are present even on the list of UNESCO World Heritage. Ferries to Chiloe depart every half an hour from Pargua village - south of the town. The passage takes half an hour. It is free for the walkers and bus passengers:

 

Na początek przeprawiłem się promem na dużą wyspę Chiloe, słynącą ze starych drewnianych kościołów, które trafiły nawet na listę World Heritage UNESCO. Promy na Chiloe kursują co pół godziny z miejscowości Pargua położonej na południe od miasta. Przeprawa promem trwa pół godziny. Dla pieszych i pasażerów autobusów jest bezpłatna:

 

I traveled to Chiloe by bus - ticket from Puerto Montt to Ancud - the oldest city on the island cost 4,000 pesos. At the crossing we waited only few minutes. Hard to believe, but the small ferry was even a small grocery and working wi-fi. As always I tried to make friends with fellow passengers. This time it was a group of young soldiers of the Chilean army:

 

Podróżowałem na Chiloe autobusem - bilet z Puerto Montt do Ancud - najstarszego miasta na wyspie kosztował 4000 pesos. Na przeprawę czekaliśmy zaledwie kilka minut. Trudno uwierzyć, ale na tym małym promie był nawet mały sklepiko-bufet i działająca sieć wi-fi. Jak zawsze starałem zaprzyjaźnić się ze współpasażerami. Tym razem była to grupa młodych żołnierzy chilijskiej armii:

     

 

 

Wyspa Chiloe jest spora - z północy na południe ma około 200 kilometrów. Gdy hiszpańscy kolonizatorzy pojawili się tu (jako pierwsi Europejczycy) w XVI wieku, na wyspie mieszkali Indianie Chono, Huilliche i Cunco. Oficjalnie wyspę zagarnął dla hiszpańskiej korony Hurtado de Mendoza w 1558 roku. W roku 1826 wyspa weszła w skład niepodległej Republiki Chile. Na całej wyspie mieszka dziś zaledwie około 150 tysięcy ludzi. Jej dziwna nazwa oznacza w języku Huilliche "Miejsce, gdzie mieszkają mewy".

 

Chiloe island is large - from north to south it is some 200 kms long. Only 150 000 people live on the entire island. When the Spanish conquistadores arrived on Chiloé Island in the 16th  century, the island was inhabited by the Chono, Huilliche and Cunco Indians  In 1558, Spanish soldier García Hurtado de Mendoza Chiloe claimed it for the Spanish crown. Chiloé only became part of the independent Chilean Republic in 1826.

 

 

Na północy wyspy, na zielonych wzgórzach opadających ku oceanowi rozłożyło się miasteczko Ancud:

     

     
   

W Ancud wypadł mój pierwszy postój na Chiloe. Ancud jest drugim obok Castro największym miastem wyspy. W centrum dominuje niska zabudowa. Partery drewnianych domów mieszczą sklepiki różnej maści i instytucjie użyteczności publicznej:

     

     

 

Ale życie w Ancud płynie znacznie wolniej niż w Puerto Montt. Przed sklepikami wylegują się watahy bezpańskich psów. Te wałęsające się wszędzie psy to utrapienie cudzoziemca podróżującego przez Chile. Idziesz ulicą, widzisz przed sobą kilka takich osobników i do końca nie wiesz, jakie mają intencje... Zazwyczaj jeśli ty zachowujesz się spokojnie, to i one są spokojne. Tylko raz (na kontynencie) zostałem zaatakowany.

Gdy traficie do Ancud, a nie widzieliście wcześniej pingwinów żyjących w naturalnych warunkach to wybierzcie się na zachodnie wybrzeże wyspy, gdzie w miejscu nazywanym potocznie pinguinera - koło Punihuil mieszkają dwa gatunki malutkich pingwinów. Problemem jest dojazd - publiczny autobus dociera tam tylko dwa razy dziennie, więc taka wycieczka zabiera praktycznie cały dzień. Ja pingwiny widziałem wielokrotnie, a poza tym musiałem zdążyć na prom odpływający z południa wyspy i mój czas był limitowany. Może następnym razem!

 

Centralnym punktem Ancud jest Plaza de Armas czyli Plac Broni ze skwerkiem w środku. W jednym krańcu tego placu wznosi się katolicka katedra. To nowa katedra, wzniesiona od podstaw na miejscu starej, która zawaliła się po trzęsieniu ziemi w 1980 roku. Przy tymże placu znajdziecie małe muzeum.

Narożniki głównego placu ozdobione są rzeźbami. Wśród nich najbardziej podobała mi się bogini morza Pincaya (na zdjęciu obok) Chile jest katolickim krajem, ale z czasów przed kolonizacją przetrwały tu liczne legendy.  

Po Hiszpanach natomiast pozostała w Ancud mała forteczka - Fuerte San Antonio z tuzinem starych armat ustawionych na niezbyt wysokich murach (zdjęcie poniżej). Poza tymi armatami niewiele jest tam do zobaczenia. Nic dziwnego, że nie pobierają tu żadnych opłat za wstęp:

 

Ancud    
     

W Ancud zobaczyłem też pierwsze drewniane kościoły. Ponad setka takich kościołów rozsiana jest po tej wyspie i otaczających ją mniejszych skrawkach lądu. Były one wznoszone przez Jezuitów, a potem Franciszkanów w XVII i XVIII wieku. Są architektoniczną osobliwością. Szesnaście najciekawszych świątyń znalazło się na liście World Heritage UNESCO.  Kościołami opiekuje się fundacja, której siedzibę znajdziecie w jednym z nich, schowanym z tyłu za katedrą. Ale aby zobaczyć te najciekawsze świątyńki trzeba wyjechać poza Ancud. Po to aby je odnaleźć drugiego dnia wyruszyłem autobusem z Ancud do Castro w środkowej części wyspy. Bilet kosztował 1500 pesos. Tak wyglądało wnętrze Chiloe obserwowane przez szybę autobusu:

Chiloe Island

 

 

Castro - the capital of Chiloe Island:  

 

 

Castro podobnie jak Ancud ma około 39 tysięcy mieszkańców i jest stolicą wyspy Chiloe. Miasto zostało założone w 1567 roku. Najbardziej reprezentacyjną budowlą miasta jest malowana na kanarkowy kolor katedra, stojąca zgodnie z tradycją przy głównym placu. Niestety nie mogłem zobaczyć wnętrza tego okazałego kościoła, gdyż od kilku lat jest ono remontowane. Jeszcze efektowniej prezentuje się katedra od strony prezbiterium:

     

     

 

Będąc w Castro warto wspiąć się na wzgórze Millantuy, gdzie stoi figurka Madonny. To zaledwie kilka bloków od głównej ulicy... Otwiera się stamtąd piękny widok na miasto i okolicę. Ale po to, aby fotografować palafitos lepiej udać się na Mirador (Punkt widokowy) Chacabuco. Palafitos to ciekawostka tego miasta - kolorowe domki na palach zbudowane w ujściu rzeki i na brzegu zatoki. Jest ich tutaj kilkaset:

     
     
   

W porze odpływu pale, na których zbudowano domy są całkowicie odsłonięte. Dopiero jak przyjdzie przypływ chlupie pod nimi woda i bezpośrednio do ich tarasów można dopłynąć łodzią:

   

 

     
   

Niektóre z tych domów są bardzo zaniedbane. Ale jak słyszałem wśród co zamożniejszych obywateli Chiloe staje się modne posiadanie takiego weekendowego domu - kupują je i remontują, co przy okazji poprawia wizerunek miasta. Palafitos i kanarkowa katedra królują na pocztówkach wysyłanych przez turystów z Castro.

     

     

 

Zostawiwszy plecak w przechowalni na terminalu autobusowym (to koszt 900 pesos) wyruszyłem mikrobusem na prowincję szukać drewnianych kościółków. Pierwszy znalazłem w miejscowości Dalcahue (zdjęcie obok). To Iglesia de Nuestra Señora de los Dolores - kościół Matki Bożej od Trosk i Smutków - jeden z tych szesnastu na liście UNESCO. Kiedy przyszedłem kościół był na głucho zamknięty. Zauważyłem jednak kobietę na podwórku stojącej obok plebanii. Zapytałem o klucz, ale ona bezradnie rozłożyła ręce... Gdy zmierzałem już do furtki zaczepiły mnie dzieci, pytając skąd jestem. Polonia? Polonia - un pais de Juan Pablo Segundo - un papa mehor! - usłyszałem.   I klucz się jednak znalazł!

 

 

Dzięki temu, że to Polska wydała tego "lepszego" według nich papieża mogłem zrobić dla was to zdjęcie skromnego wnętrza świątyni:

     
   

W tym samym Dalcahue blisko brzegu cieśniny rozłożył się pamiątkarski bazar (Feria Artesanal de Dalcahue) - podobno największy w Południowym Chile:

     

     
   

Na straganach wyłożone są wyroby z wełny, drewna ale także plecionki z korzeni i trawy:

     
     
   

Wąski przesmyk oddziela Dalcahue od dużej i prawie płaskiej wyspy Quinchao (na zdjęciu poniżej po lewej). Na Quinchao rozwinięte jest rolnictwo, jest sporo wiosek, a w nich - stare kościoły, które chciałem odwiedzić.

     

     
   

Mostu tu nie ma. Przesmyk między wyspami pokonuje się małym promem. Na zdjęciu poniżej widać minibus wjeżdżający na pokład promu. Właśnie takie niewielkie autobusiki kursują do wiosek na Chiloe i przyległych wysepkach. Za przejazd z Castro do Dalcahue zapłaciłem 800 pesos, z Dalcahue do Achao - 1400 pesos:

     
     
   

A to już Achao - najciekawsza moim zdaniem miejscowość na wyspie. Wzniesienie po południowej stronie plaży na pewno przydaje urody temu krajobrazowi. Sama plaża nie zachwyca, szczególnie w trakcie odpływu, gdy odsłonięty jest szeroki pas zamulonej płycizny, ale trzeba pamiętać, że to zimna Patagonia, a nie gorące Karaiby:

     

     
   

Od czasu, gdy pojawili się tu Europejczycy podstawowym budulcem było drewno. Do pokrywania dachów i ścian domów wciąż jeszcze używa się gontu, co na pewno dodaje takim domom urody:

     
     
   

Drewniane domy budowane w takim stylu - pokryte deszczułkami gontu można znaleźć także w centrum wioski - przy niewielkim molo, z którego odpływają kilka razy motorówki na jeszcze mniejsze wysepki. Te domy na zdjęciu poniżej mieszczą sklepiki i garkuchnie.

     

Achao, Quinchao Island    
   

Największą atrakcją Achao jest Iglesia de Santa María de Loreto - drewniany kościół Matki Bożej Loretańskiej. To jeden z tych szesnastu umieszczonych na liście World Heritage:

     

     

 

 

Kościół pochodzi z 1740 roku. Tak samo jak w pozostałych zabytkowych kościołach Chiloe wstęp jest tu bezpłatny. Przy wejściu stoi jednak puszka z tabliczką w języku hiszpańskim i angielskim: sugerowany datek: 1 dolar USA lub 500 miejscowych pesos...  Za jeden dolar dawali w kantorze 640 pesos...

     

 

 

Kościół w Achao wyróżnia się bogatym wystrojem wnętrza. Czymś nowym w porównaniu ze świątyniami oglądanymi wcześniej są wykonane z drewna figury świętych...

 

 

 

W drewnianych ścianach wykonano niewielkie wnęki, wstawiono do nich figurki i powstały w ten sposób oryginalne, małe kapliczki.

 

 

 

 

 

 

 

 

Główny ołtarz kościoła w Achao w całości wykonany jest z drewna i na pewno należy do najpiękniejszych na wyspie. Warto poprosić opiekuna kościoła o włączenie na chwilę oświetlenia, które wydobywa z ciemności ciekawe szczegóły snycerki:

 

W wielu kościołach Chiloe widziałem małe ekspozycje pokazujące makiety konstrukcji kościołów, sposoby łączenia poszczególnych belek i historie ich budowy.

 

Z wyspy Quinchao musiałem wrócić minibusem do Castro, które jest węzłem komunikacyjnym Chiloe. Dopiero stąd pojechałem do położonej 20 km na południe miejscowości Chonchi [czonczi]. Centrum 12-tysięcznego miasteczka rozłożyło się  wzdłuż głównej uliczki zbiegającej od kościoła aż do maleńkiej przystani:   

Chonchi, Chiloe Island    

 

Przy głównej ulicy warto tu zwrócić uwagę na kilka ładnych drewnianych domów. Najważniejszym obiektem w Chonchi jest jednak kościół pod wezwaniem Św. Karola Boromeusza (na zdjęciu obok).  Jego budowę rozpoczęli Jezuici w 1754 roku. To kolejny drewniany kościół z listy UNESCO. Ma swoją atmosferę, którą tworzą między innymi skrzypiące podłogi z powycieranych tysiącami butów desek. Fragment wnętrza tego kościoła widzicie na zdjęciu poniżej.

 

To był  ostatni stary kościół, który odwiedziłem na Chiloe. Podróżnikowi przecież nie chodzi o to, aby "zaliczyć" wszystkich 16 zabytkowych kościołów umieszczonych na liście World Heritage, ale aby po obejrzeniu kilku z nich mieć wyobrażenie o ich stylu, nastroju warunkach zwiedzania.  Nie bez znaczenia był też fakt, że do niektórych z nich - na przykład do tych, które zbudowano na małych wysepkach bardzo trudno dotrzeć publicznym transportem...

 

 

 

 

 

 

   

Chonchi założono już w 1767 roku. Jest tu maleńkie muzeum, a naprzeciw kościoła działa kilka rękodzielniczych warsztatów - wśród nich Artesanat Donia Lula (na zdjęciu poniżej). Aż dziw, że z wełny można wydziergać ręcznie tak różnorodne wyroby:

     
     
   

Przez Chonchi przebiega główna szosa z Castro do Quellon na południowym krańcu Chiloe. W ciągu dnia kursują tą szosą normalne autobusy kompanii Cruz del Sur. Kupiłem bilet za 1500 pesos i pojechałem! Szosa prowadząca na południe jest zupełnie przyzwoita i w wielu miejscach otwierają się z niej piękne widoki, te najładniejsze po lewej  - w okolicach Compu.

     
     
   

Do Quellon - największego miasteczka na południu Chiloe i jednocześnie jedynego portu w tej części wyspy dotarłem na pół godziny przed zachodem słońca. Quellon przytulił się do morskiego brzegu. Jego główna arteria przebiega wzdłuż linii wody:

     

     
   

Na wschodnim horyzontem majaczyły w dali ośnieżone szczyty Andów. To w tamtą stronę miałem popłynąć jeszcze tej nocy:

     

     
   

Przy niewielkim molo czekał już mój statek - "Queulat"  kompanii Naviera Austral. Ale na pokład jeszcze nie wpuszczali. Miałem więc czas, by w sklepikach kupić coś na długą drogę (34 godziny!). Typowy chleb w postaci dziurkowanych bułeczek sprzedawali po 1000 pesos za kilo. 1,5 litra coli kosztuje tu 1400 pesos...

     

     
   

Na pokład promu wpuścili nas dopiero o 21.30. Była 23.00 gdy rzuciliśmy cumy i popłynęliśmy w kierunku Puerto Chacabuco.

Ale o tym już w następnej części mojej relacji...

 

My hot news from this expedition (in English) you can read in my travel log:  www.globosapiens.net/travellog/wojtekd 

 

 

Notatki robione "na gorąco" na trasie podróży (po angielsku) można przeczytać w moim  dzienniku podróży w serwisie globosapiens.net 

To the next part of this report  

   

  Przejście do drugiej części relacji  

 

Przejście do strony "Moje podróże"                                           Back  to  main  travel page 

Powrót do głównego katalogu                                                    Back to the main directory