Z tamtej strony Andów - wspomnienia trampa 

    CZĘŚĆ I 

tekst i zdjęcia: Wojciech Dąbrowski © 

 

Pomysł był dość niecodzienny: polecieć samolotem "Aerofotu" do Buenos Aires w Argentynie i potem drogą lądową dotrzeć aż na drugą stronę kontynentu - do Limy w Peru. Stamtąd samolotem miałem wracać przez Kubę do Europy.  Samotnie, bez większych kłopotów przejechałem Argentynę i spory szmat Brazylii. Potem przez dżungle i góry Boliwii dotarłem do przejścia granicznego nad legendarnym Jeziorem Titicaca.  Po jego drugiej stronie było Peru...  Odprawa paszportowa przebiegła bez komplikacji. Za to boliwijscy celnicy okazali wręcz nadzwyczajne zainteresowanie zawartością mojej torby z aparatami i dokumentami. Dwóch naraz chciało wyjmować jej zawartość. -Wolnego seniores!  Nie mam nic do ukrycia, ale sam pokażę to, co jest w środku!...   Nic nie zginęło. Zbiorowa taksówka dowiozła mnie do Puno - pierwszego większego peruwiańskiego miasteczka.

           W Peru uważanym za najciekawszy kraj Południowej Ameryki można podziwiać ośnieżone górskie szczyty i zielony gąszcz tropikalnej dżungli, przemierzać piaszczyste pustynie o krok od błękitnego Pacyfiku. Miłośnicy starej architektury znajdą tu liczne zabytki z czasów Inków i epoki kolonialnej, a etnografowie – ciekawy folklor.  Brak dobrych dróg i nie najlepszy stan kolei sprawiają, że kraj nie jest łatwy do turystycznej eksploracji.   I właśnie dlatego dla przybysza z dalekiej Europy wędrówka przez Peru wciąż jeszcze pozostaje wielką przygodą.

Peru34Ti.jpg (14884 bytes)

Trzcinowa łódź Indian Uru...

 

Nad Titicaca

Puno to niewielkie, zakurzone miasteczko rozłożone amfiteatralnie na łagodnych wzgórzach obniżających się ku błękitnej tafli jeziora. Senne uliczki skrzypią pedałami rowerowych riksz. Nie ma tu żadnych zabytków, do miasta przyjeżdża się nie dla podziwiania architektury, ale dla legendarnego Titicaca. Bogaci turyści zatrzymują się w luksusowym hotelu zbudowanym na skalistej wysepce naprzeciw portu, biedniejsi kwaterują się w podrzędnych pensjonatach miasteczka. Jedni i drudzy spotykają się wczesnym rankiem na portowym molo, gdzie na amatorów przejażdżki po jeziorze czekają ciemnoskórzy przewoźnicy. – Senior, na pływające wyspy!  Ze mną tylko 8 tysięcy soli!                

Zbutwiała podłoga załamuje się pod stopami, gdy wskakuję do niewielkiej, drewnianej łodzi. Monotonnie terkocze wysłużony silnik. W porcie, przez który przepływamy, zamarły trzy stareńkie parowce o czerwonych kominach i dwa malowane na szaro okręty „wojenne” z drewnianymi nadbudówkami. Pamiętają zapewne początek naszego stulecia i mają świadczyć o autentyzmie stwierdzenia, że rozciągające się na wysokości 3800 metrów Titicaca jest najwyżej położonym żeglownym jeziorem świata.
Peru26Ti.jpg (23481 bytes)

Chaty na wyspach

Stara legenda mówi, że na jednej z wysp jeziora przyszły na świat dzieci Słońca: Manco Capac i Mama Ocllo – protoplaści Inków. Do ruin na Wyspie Słońca można dziś dotrzeć za ciężkie pieniądze luksusowym wodolotem. Znacznie ciekawsze wydały mi się jednak pływające wyspy, które od niepamiętnych czasów zamieszkują Indianie Uru.

Jezioro z tej strony jest płytkie. Przez dwumetrową chyba warstwę przejrzystej wody widać doskonale pokrywający dno dywan bujnych wodorostów. – Pływających wysp na jeziorze jest ponad trzydzieści, popłyniemy na tą największą, na której jest szkoła! – tłumaczy kiepską angielszczyzną Santiago – kilkunastoletni „kapitan” naszej łodzi. Suniemy wolno kanałem przypominającym korytarz wcięty wśród sitowia.

Sitowie porastające płycizny jeziora stanowi podstawę egzystencji kilkuset Urów. To z niego zbudowane są owe islas flotantes – pływające wyspy, na których stoją chaty z sitowia i między którymi pływa się łodzią wiązaną z pęków tego materiału. – Co trzy miesiące musimy całą powierzchnię wysepki pokrywać nową warstwą suchych łodyg! – objaśnia nasz przewoźnik Santiago – Jesteśmy na miejscu!
Peru31Ti.jpg (22898 bytes) Żółte domki – szałasy przeglądają się w atramentowej wodzie. Zaraz na wstępie niespodzianka. Odbijasz się od chybotliwego pokładu łodzi oczekując, że nareszcie staniesz na twardym, stałym gruncie. Tymczasem brzeg faluje ci pod stopami jak gruby materac z gąbki. Gromada umorusanych malców prowadzi mnie w stronę trzcinowych chat.   Niektóre domki sięgają mi zaledwie piersi.  Przez szpary w małych zasłaniających wejście niedyskretnie zerkam do środka.  Prymitywne legowiska, czasem niski stolik. Obok dużego szałasu-sypialni stoi z reguły drugi, mniejszy pełniący rolę magazynu odzieży, żywności i garnków. – Mister, water! – ciągnie mnie w bok smagła dziewczynka. Niektóre rejony wysepki trzeba omijać, aby nie zapaść się w grzęzawisko.
-Czy chciałby pan popłynąć dookoła wyspy na trzcinowej łodzi? – mieszkańcy znają tu upodobania turystów. Na podobnych łodziach, wiązanych z papirusu pływałem po afrykańskim jeziorze Tana. Konstatuję, że stateczki z Titicaca są szersze i solidniejsze, umożliwiają Urom żeglowanie i pracę nawet w pozycji stojącej. Santiago twierdzi, że budowa takiej łodzi trwa tydzień. Następnie, zanim całkowicie nasiąknie, można nią pływać przez siedem miesięcy; potem trzeba budować nową.
Peru27Ti.jpg (30309 bytes)

Kobiety w barwnych swetrach i melonikach haftują w cieniu makatki z napisem „Uros – Titicaca”. Z tyłu za chatami suszą się na słońcu przekrojone na pół niewielkie rybki. Makatki, ryby oraz wodorosty sprzedawane jako środek do garbowania skór to podstawa utrzymania współczesnych Urów. Jak długo jeszcze przetrwają na swoich pływających wyspach?

 

Śladami Inków i konkwistadorów

        Podróż pociągiem z Puno de Cusco zabiera cały dzień i obfituje w atrakcje. Między stacjami są nimi wspaniałe widoki zielonych dolin parujących gorącymi źródłami i ośnieżonych łańcuchów górskich. Na stacjach kursujący raz na dzień pociąg szturmowany jest przez tłum przekupniów oferujących żywność, wyroby miejscowego rękodzieła i zwyczajną fabryczną tandetę. Czarnowłose Metyski nie mogąc sforsować zabarykadowanych drzwi, rozkładają pasiaste tłumoki na torach i wrzucają swój towar przez okna tych przedziałów, w których widać turystów. Lecą w górę swetry, skarpety, poncha i szaliki zrobione ręcznie z wełny lam i alpak. – Ocho mil! Osiem tysięcy! Nie ma czasu na targi, bo pociąg może za chwilę ruszyć. Trzeba wyrzucić za okno towar lub pieniądze...

Peru32Cu.jpg (20079 bytes)

Cusco

 Gdy nasz „ekspres” wtacza się w końcu na dworzec Cusco, jest już ciemno. Zajęty studiowaniem powrotnego  rozkładu jazdy nie spostrzegam, że stacja szybko pustoszeje. Po chwili zostaję na ulicy sam, z adresem ludzi, którzy mają mi pokazać miasto. – Corripata? Zaczepiony przechodzień pokazuje światełka majaczące gdzieś daleko w górze i znika. Mijam kilka przecznic. Jest taksówka! Kierowca kiwa głową nad adresem. Wie gdzie to jest.  Uzgadniamy cenę. Stawiam torbę między nogami, by zdjąć i wrzucić na dach wozu ciężki plecak. Ze zdumieniem konstatuję, że torba ucieka gdzieś do tyłu. Odwracam się krzyczę coś, sam nie wiem co. Kilkunastoletni chłopak rzuca torbę kilka kroków dalej i znika w ciemności. Uff!

Nie bez trudu taksówkarz odnajduje mały domek o glinianych, obrośniętych bluszczem ścianach. Muszę się pochylać, by nie uderzyć głową w niski strop. – Bienvenido! Antonia jest wyraźnie zażenowana, gdy opowiadam o swojej przygodzie. – Panujące w kraju bezrobocie sprawia, że wielu młodych ludzi szukając możliwości przetrwania wchodzi w kolizję z prawem!  Kiwam głową bez przekonania.  Przechodząc przez mroczną sień dostrzegam rodzaj gablotki, w której obok słoika z kwiatkami leży sześć ludzkich czaszek. Brr... Gospodyni dostrzega moje zaskoczenie. – To kości naszych przodków!   Przynieśliśmy je z cmentarza, by duchy chroniły dom i lokatorów przed nieszczęściem!

Peru25Cu.jpg (28801 bytes)

Rynek i katerdra w Cusco

 

Światło poranka odsłania pejzaż dawnej stolicy inkaskiego imperium: regularny kwadrat głównego placu, morze czerwonych dachów i strzelające w niebo wieże kościołów. Od czasów kolonialnych stare Cusco przetrwało w niemal niezmienionym kształcie. Aby nie burzyć architektonicznej harmonii starówki i dziś jeszcze zabrania się budowy nowoczesnych wieżowców i krycia dachów blachą.   A gdzie budowle wzniesione przez Inków? Jedynie oczami wyobraźni można odtworzyć sobie w tej samej górskiej dolinie kamienne pałace o ścianach pokrytych srebrnymi i  złotymi blachami, budynki zawierające mumie królów, świątynie pełne złotych idoli, rozbudowane wodociągi i magazyny.

Peru33Cu.jpg (15679 bytes)

Fundamenty inkaskich świątyń wyznaczają ulice dzisiejszego Cusco

Mimo to jest w Cusco co zwiedzać. Podziwiam drewniane, misternie rzeźbione podcienia domów. Kasetonowe stropy w klasztorze La Merced i zamkniętą za podwójną kratą słynną monstrancję, na którą jubilerzy zużyli 22 kg złota pochodzącego ponoć z inkaskich świątyń. 

Kapią także od tego złota ołtarze w tutejszych kościołach, a przede wszystkim w katedrze, gdzie o każdej porze dnia można zobaczyć tłum rozmodlonych chollas przed wizerunkiem ciemnoskórego jak one Chrystusa.

 

Peru35.jpg (21231 bytes)

Podobne jak w Cusco, a nawet wspanialsze kościoły można znaleźć i w Europie. Jest jednak coś, co odróżnia tutejsze świątynie od tamtych: fundamenty.  Kościoły Cusco wzniesiono na gruzach zburzonych przez Hiszpanów inkaskich pałaców i świątyń, wykorzystując dolne partie prekolumbijskich murów.  Zachowane ich duże fragmenty każą chylić czoła przed opanowaną przez Inków do perfekcji sztuką łączenia kamiennych bloków bez użycia zaprawy, a polegającą na idealnym dopasowaniu sąsiadujących ze sobą kamieni. Wystarczy popatrzeć na zdjęcie obok - kamienie przylegają do siebie tak dokładnie, że w szczeliny nie można wsunąć ostrza noża.

 Prawdziwym majstersztykiem kamieniarskiej roboty okazują się wzniesione tą samą techniką mury górującej nad miastem twierdzy Sacsahuaman.  Choć to już ruina trudno się i dziś oprzeć poczuciu małości wobec dzieła Inków, którzy nie znając żelaznych narzędzi, koła ani pisma potrafili wznieść 600-metrowy mur z idealnie dopasowanych kamiennych „cegieł”, Których waga przekraczała często 300 ton. Do dziś pozostaje zagadką, jak czciciele słońca zdołali przetransportować z kamieniołomów i spiętrzyć na wysokość do dziewięciu metrów te gigantyczne bloki. I czymże jest w porównaniu z takim dziełem budowa jakiejś tam katedry?

Peru28Cu.jpg (18560 bytes)

Indianki sprzedające cziczę

Osobowy do Machu Picchu

Na granatowym niebie świecą jeszcze gwiazdy, gdy biegnę wąskimi uliczkami w dół - do stacji San Pedro.  Brr... Ale zimno!  Cusco leży na wysokości 3400 m i nawet latem noce są tu chłodne. Na szerokich schodach dworca dymią garnki z gorącą kawą. Zakutani w poncha przekupnie oferują podróżnym owoce, placki i nadziane na patyk kawałki pieczonego mięsa. Z trudnością znajduję miejsce w ciemnym, zatłoczonym wagonie. Osobowy do Machu Picchu. Za godzinę odjedzie tą samą trasą pospieszny pociąg zaledwie w połowie wypełniony amerykańskimi i niemieckimi turystami. Jest jednak znacznie droższy, no i przecież przyjechałem tu poznać codzienne życie Peruwiańczyków...

Gdy pociąg rusza, z wagonu wyskakują młodzieńcy, którzy dotychczas wyglądali na zaspanych, szukających miejsca podróżnych. A tak naprawdę to w ciemności czekali na chwilę nieuwagi nielicznych cudzoziemskich turystów. Na sąsiednim siedzeniu chola – Metyska w brązowym meloniku kołysze na rękach kaszlące i płaczące dziecko. W końcu oboje zasypiają oparci bezceremonialnie o moje ramię – Choclos!  Cafe caliente! – przez zatłoczone przejścia przeciskają się sprzedawcy kolb kukurydzy i kawy, którą wszyscy chętnie degustują z jednego, niemytego kubka. Przypominam sobie, że jestem bez śniadania i kupuję cztery chutas – duże, słodkiej jak maślana bułka placki.  Wystarczy na cały dzień!

Pociąg zygzakami wspina się na górski grzbiet, przekracza go i od tego miejsca rozpoczyna się trzygodzinny zjazd wąskim i krętym kanionem górskiej rzeki. Urubamba – święta rzeka Inków rwie w dół spieniona i hucząca. Robi sie cieplej. Za stacyjką Ollantaytambo, nad którą widać zawieszone wysoko na zboczu mury inkaskiej warowni skromna dotąd roślinność nagle się ożywia: w miejsce kęp eukaliptusów na zboczach wąwozu pojawia się splątana, bujna dżungla. – Puente Ruinas! – podrywa mnie okrzyk konduktora. Kolejowy przystanek jest nieproporcjonalnie mały w stosunku do sławy, jaka otacza piętrzący się nad nim szczyt. Spoglądam w górę: nie widać nic, prócz bieli skał przetykanej kępami zieleni. Za mostem na rzece czeka minibus, który powiezie nas żwirowymi serpentynami w górę.

Peru36.jpg (16798 bytes)

Głęboka dolina Urubamby

Peru38MP.jpg (15002 bytes)Machu Picchu

Urubamba była podobno świętą rzeką Inków.  Czterysta metrów ponad jej poziomem, w szerokim siodle między dwoma szczytami zbudowali Inkowie kamienne miasto. Tak naprawdę to nie wiadomo jak się naprawdę nazywało. Gdy w 1911 roku odkrył je biały człowiek, przyjęto nazwę jednego z sąsiednich  szczytów – Machu Picchu. Uczeni przypuszczają, że miasto było miejscem wypoczynku inkaskiego władcy i jego świty. Trudno wyobrazić sobie bardziej odpowiednie miejsce: to orle gniazdo zawieszone jest na wysokości przepływających rzadko obłoków, między zielenią doliny i bielą ośnieżonych skał zamykających horyzont.
Peru37.jpg (21548 bytes)

Świątynia Trzech Okien

 

Gdy Amerykanin Hiram Bingham odkrył ruiny, pokrywała je dżungla. Kilka lat trwało trzebienie zieleni. Gdy w końcu odsłonięto całe miasto, okazało się, że zachowało się ono w doskonałym stanie – kamiennym budowlom brakowało tylko dachów z żerdzi i strzechy.   Spaceruję wąskimi uliczkami, wspinam się setkami wykutych w skale schodków. Podziwiam niezwykły wodociąg, w którym woda przepływa z poziomu na poziom rowkami i otworami kutymi w kamiennych blokach. Świątynia Trzech Okien, zegar słonecznym, torreon, tarasy z miniaturowymi poletkami..... Przeznaczenie wielu budowli pozostaje zagadką. Terkoczą kamery, trzaskają migawki aparatów. Każdy chce zarejestrować i zabrać ze sobą obraz tego niezwykłego miejsca – jednej z największych atrakcji turystycznych naszego globu.

Inne spojrzenie na Świątynię Trzech Okien. Nigdy jeszcze zwierzęta nie pozowały mi tak wdzięcznie...

 

Peru40MP.jpg (20827 bytes)

Rowkami inkaskiego wodociągu i dziś płynie woda...

Peru39MP.jpg (17699 bytes)

Słoneczny zegar

Peru30Areq.jpg (16447 bytes)

Aby dostać się z Cusco do Limy trzeba zjechać nad morze. Po drodze jest jeszcze zabytkowa Areguipa nad której dachy wystają ośnieżone wierzchołki wulkanów...

Obok słynnych figur w Nazca przejechałem nocą. Nie było czasu na stopover w tym miejscu. Nawet specjalnie nie żałowałem: zagadkowe figury dobrze można obejrzeć tylko z samolociku na który nie było mnie stać. A ze stosunkowo niskiej wieżyczki widokowej podobno niewiele widać...

 

Dziedziniec klasztoru w Arequipie

Hostal Polonia

 Poprzez wiszącą nad ziemią zawiesinę wilgotnej mgły, z trudnością przedziera się słońce. To właśnie charakterystyczna dla tego miasta garua. Od dwóch dni jestem w Limie. Mieszkam w Hostal Polonia – przytulnym hoteliku w dzielnicy Miraflores prowadzonym przez Żonatego z Peruwianką Polaka – Jerzego Zakrzewskiego. – To jedyny poza Polską hotel o tej nazwie – podkreśla z dumą. Z jego inicjatywy powstał w Limie Związek Rodzin Polsko-Peruwiańskich. Okazuje się, że w samej stolicy Peru jest ich aż 55.

Pan Jerzy prowadzi mnie na avenida Arequipa. Chcę na własne oczy zobaczyć znaną mi z książkowych ilustracji wspaniałą aleję, którą niektórzy uważają za najpiękniejszą w całej Ameryce Łacińskiej. Dwie jezdnie rozdzielone długimi szpalerami królewskich palm o gładkich białych pniach, jakby wyciosanych z kamienia. Po bokach ukryte za solidnymi ogrodzeniami eleganckie rezydencje, gdzieniegdzie wieżowce z metalu i szkła. Wizytówka miasta. Ale mnie bardziej podoba się stara, kolonialna Lima.

Peru43.JPG (15770 bytes)

Peru42L.jpg (12525 bytes) Centrum starej Limy.

Lima jest bardzo rozległa. Jeśli nie stać cię na taksówkę, musisz korzystać z autobusów. W olbrzymiej większości są to stare, prywatne gruchoty z nieodłącznym konduktorem – naganiaczem wiszącym na tylnym stopniu. Taki klekoczący i dymiący spalinami wehikuł zwalnia przy każdym skrzyżowaniu, a konduktor zdartym gardłem wykrzykuje trasę  - Arequipa, Tacna, Rimac!   Kierowca staje, gdy widzi chętnych, a czasem tylko przyhamowuje, by jego kolega mógł zgarnąć do środka jednego czy dwóch pasażerów. Adelante!  Naprzód!  Biletów nikt nie wydaje i nikt nie zamyka drzwi. Gdy chcesz wysiąść krzyczysz do kierowcy: Baha! Wysiadam!  Stanie w dowolnym punkcie trasy.

Centrum Limy to dla mnie trzy place połączone ciągami handlowymi ulic. Przy pierwszym stoi wśród palm elegancki Hotel Sheraton. Na drugim, z pomnikiem San Martina od święta odbywają się demonstracje, a na co dzień przedsiębiorczy młodzieńcy sprawnie wyławiają w tłumie cudzoziemskich turystów szepczą : -Cambio! Change money! Kręcę głową pomny rad znajomych: wymieniaj tylko naprawdę niezbędne kwoty, za tydzień dostaniesz więcej!.  Rzeczywiście – miejscowa waluta szybko traci na wartości – w ciągu dwóch ostatnich tygodni kurs dolara wzrósł o 10 procent.

Peru41.jpg (12335 bytes) Plaza de Armas

Trzeci, najstarszy i najpiękniejszy z wielkich placów Limy to Plaza de Armas. Całą jego północną stronę zajmuje pałac prezydencki strzeżony przez huzarów w białych kurtkach i lśniących hełmach. Po jego obu stronach usadowiły się: ratusz i pałac arcybiskupi. Wszystkie trzy budowle miłe są szczególnie dla oka Polaka, gdyż są dziełem architekta polskiego pochodzenia - Ryszarda Jaxa-Małachowskiego. Jest tu wreszcie limańska katedra.

Za mętną od ścieków rzeką Rimac zobaczyć można zupełnie inne oblicze stolicy. Zaczynają się tam wzgórza obrośnięte szczelnie domkami biedoty. Niektóre, jak Cerro San Cristobal do samego szczytu pokryte budami z blachy, dykty i słomianych mat. Wielki problem pięciomilionowego miasta. Kiedyś być może przestanie istnieć. Tymczasem jednak stanowczo odradza się turystom wycieczki do tych dzielnic.

Kilkunastoletnie dziewczynki sprzedają z koszyków zielone owoce kaktusów - tunas. Jedna z nich uśmiecha się nawet gdy robię jej zdjęcie. Ale w tym kraju turysta raczej rzadko spotyka takie reakcje.

Na kamiennym moście stara kobieta sprzedaje wielkie niemal jak ubraniowy wieszak strąki fasoli pacay. Kupuje za grosze. Nasiona są niejadalne, ale łupina zawiera biały miąższ smakiem przypominający arbuz. – Będę fotografował fasolę, nie ciebie – tłumaczę cierpliwie. Reakcja jest głośna i gwałtowna – muszę szybko rejterować ścigany pustymi strąkami. Dobrze, że niczego twardszego nie było pod ręką!     

Peru29Ar.jpg (13376 bytes)

                                                             Przejście do drugiej części relacji z Peru

Powrót do głównego katalogu                                                            Powrót do strony "Moje podróże"