tekst i zdjęcia: Wojciech Dąbrowski © - text & photos

Część VI B - FUTUNA  ISLAND - part six "B"                     


 W światowej sieci internetowej niewiele znajdziecie wiadomości o Futunie. Do dziś nie poznałem żadnego Polaka, który był na tej wyspie. Gdy w końcu na moje zapytanie na międzynarodowym forum odezwał się jakiś Francuz skwitował mój list praktycznie jednym zdaniem: "To jest miejsce, gdzie czas się zatrzymał" ... To brzmiało bardzo obiecująco!

 

Odległość między Wyspą Wallis i Futuna wynosi aż 240 kilometrów.  Z lotniska Hihifo na Wallis na Futunę teoretycznie codziennie lata 16-miejscowy, śmigłowy twin otter  kaledońskiej linii Aircalin. Bilet powrotny kosztuje 52000 CFP. W praktyce loty uzależnione są od pogody więc warto zostawić sobie pewną rezerwę czasu. Zanim poprowadzono mnie do tego samolociku zostałem skrupulatnie zważony razem z moim bagażem. Chodziło nie tylko o ustalenie, jak wyważony będzie samolot, ale także o wykorzystanie ewentualnej rezerwy nośności samolotu dla zabrania dodatkowych towarów zaopatrzeniowych na rzadko odwiedzaną wyspę.  

 

Przelot na niskiej wysokości trwał zaledwie około pół godziny. W ciasnej kabinie panował hałas, wiec ucieszyłem się zobaczywszy pod skrzydłami ląd. Tak naprawdę, to tuż obok siebie leżały dwie górzyste wyspy: Futuna i Alofi. (Alofi to ta na drugim planie). Już z okna samolotu podchodzącego do lądowania mogłem docenić ich urodę. Futunę i Alofi odkryli Holendrzy w 1616 roku. Początkowo nazywano je wyspami Hoorn, ale dziś rzadko kto pamięta tą nazwę.      

 

 

Najwyższe wzniesienie Futuny: Mt Puke ma 524 metry. Pod koniec pobytu dowiedziałem się, że można mając przewodnika wspiąć się na tą górę.  Zbocza gór wypełniających wnętrze wyspy są strome i utrudniają dostęp do jej wnętrza. Już z samolotu dało się zauważyć, że wszystkie osiedla ludzkie skupiły się na wybrzeżach i że łączy je jedyna droga przebiegająca po obwodzie wyspy. Widać ją na zdjęciu - przebiegającą niemal wszędzie tuż nad brzegiem.

 

Długo krążyliśmy nad zielonymi górami Futuny, zanim pilot zdecydował się usiąść na trawiastym lądowisku. Odebrałem plecak wprost z bagażowego luku i pomaszerowałem do małego domku ozdobionego dumnym napisem „Aerodrome de Futuna”.

 

 

Lądowisko na Futunie położone jest na brzegu morza koło wioski Vele. Widać z niego doskonale położoną po drugiej stronie dwukilometrowego przesmyku siostrzaną, ale bezludną wyspę Alofi.

 

 

 

Futunianki, które czekały na przylot swoich bliskich okazały się bardzo urodziwe.  Byłem pod wrażeniem!    U tej pani brakowało mi tylko kwiatów we włosach...

Choć powierzchnie Wallisa i Futuny są porównywalne, to na "stołecznym" Wallisie mieszka aż 2/3 ludności terytorium, podczas gdy na Futunie tylko 1/3, czyli około 5 tysięcy.

 

 

 

Już na lądowisku dostrzegłem pierwszą tradycyjną chatę. Zaskoczeniem była dla mnie ustawiona obok niej antena satelitarna. 

 

 

Domy głównego osiedla wyspy - Leavy skupione są wokół niewielkiego molo. To jedyna przystań na Futunie. Raz na miesiąc do brzegów Futuny płynie zaopatrzeniowy stateczek. Pojawia się na redzie osady Leava.  I jeśli ocean jest spokojny dobija na kilka godzin do niewielkiego molo. Jeśli morze nie jest spokojne – zawraca na Wallis.

 

Na tych kilku miejscowych, z którymi przyleciałem czekały przy lądowisku furgonetki. A co ze mną? W starym przewodniku znalazłem jakiś względnie tani pensjonat "Marie Jo" z dwoma pokojami.  Pytam. –Ten jedyny pensjonat już nie istnieje! – ktoś pozbawia mnie nadziei!  Wiem, że poza nim na całej wyspie są tylko dwa, raczej drogie hoteliki. Ale w Motelu Fia Fia żądają aż 9000 CFP za pokój z klimatyzacją i śniadaniem. Na Futunie nie ma niestety ani schroniska młodzieżowego ani innej "backpackers accommodation". – Może patele z Nuku pana przenocuje? – ludzie na skrzyni furgonetki dostrzegli widać moje zafrasowanie.  Patele to w miejscowym języku ojciec, czyli ksiądz. W tutejszym języku nie występują wcale niektóre nasze twarde głoski np. r czy d,  co czyni go bardzo miękkim i śpiewnym.

 

Katolickie kościoły na prowincjonalnej Futunie są równie okazałe jak te na Wallisie... Zostawili mnie przy kościele  Sau Sau w wiosce Nuku. Musiałem trochę poczekać na powrót  księdza, ale gdy młody patele Lisjate w końcu się zjawił dowiedziawszy się, że jestem z Polski przyjął mnie z otwartymi ramionami. –Weź prysznic i schodź na kolację!

Patele ku mojemu zdumieniu płynnie mówił po angielsku, a gdy zapytałem o francuski, który we francuskiej kolonii wydawał mi się niezbędny okazało się, że patele go nie zna, bo został oddelegowany na Futunę z Wysp Tonga, gdzie się urodził i kształcił. Odprawia i porozumiewa się z parafianami w języku polinezyjskim. A gdy trzeba porozmawiać z francuskimi żandarmami lub delegatem rządu z Paryża to bierze kogoś miejscowego na tłumacza polinezyjsko-francuskiego. Było to dla mnie bardzo zabawne.

 

 

Kuchnia plebanii, a właściwie palenisko mieściło się pod dużym chlebowym drzewem na podwórku. Przygotowywane w niej menu było bardzo proste: dwa razy dziennie jadaliśmy taro (gotowane bulwy z wyglądu przypominające szare mydło) ze smażonymi rybami, które parafianie codziennie łowili na rafie ze swoich drewnianych, dłubanych łódek. Posiłki przygotowywał księży kucharz - półnagi Ponave (na zdjęciu obok skrobie kokosowe wiórki, którymi posypują tu wiele dań i dodają je do sosów). Jowialny grubasek znał swój fach, więc mimo pewnej monotonii na jedzenie nie narzekałem.

 

 

Tak wygląda taro rosnące w ogródku tuż obok. Wielkie liście taro też znajdują zastosowanie w polinezyjskiej kuchni.

 

FUTUNA

 

 

W moim małym pokoiku na pięterku plebanii w umywalce nie było wody, była za to w prysznicu, ale ciekła tam tylko wątłą strużką, ale nie narzekałem - zdarzało mi się w tropiku sypiać w znacznie gorszych warunkach...

 

Palmy pochylone nad szumiącym oceanem - typowy krajobraz z Południowych Mórz.

 

 

 

Następnego dnia przypadała Niedziela Palmowa, pierwszy raz dzwonili na wieży już o 4.45. Potem o 5.30 - gdy niebo dopiero szarzało. O 6.00 wszyscy byliśmy już na placu przed kościołem Sau Sau. Najefektowniej reprezentował się pluton ponad 20 ministrantów.

 

 

 

Diakoni - asystenci księdza pojawili się w kwiatowych naszyjnikach ...

 

 

A to król Sigave - jednego z dwóch królestw na Futunie (w zielonej spódniczce). Nazywa się Visesio Moeliku i jak widać zawsze występuje z asystą wioskowych wodzów (w skład Sigave wchodzi 6 wiosek)

 

Król Moeliku w zbliżeniu. I tu pora napisać coś o królach na Futunie: trudno w to uwierzyć, ale Futuna, mająca zaledwie kilka kilometrów długości podzielona jest od dawien dawna na dwa królestwa: Sigave i Alo. Dla przybysza z zewnątrz granica między nimi jest niedostrzegalna, ale miejscowi doskonale zdają sobie sprawę z jej istnienia. Pokazywali mi graniczny strumień. Kiedy wędrowałem piechotą przez wioski królestwa Alo miejscowi pytali mnie, w której części wyspy mieszkam. A gdy odpowiadałem, że w Sigave, to widziałem na ich twarzach grymas rozczarowania: ja nie byłem „swój”, bo mieszkałem u „tamtych”.

 

 

 

Król Sigave.

Monarchie na Futunie nie są dziedziczne. Króla wybierają spośród siebie co kilka lat członkowie królewskich rodzin. Najważniejsze instytucje wyspy są sprawiedliwie podzielone. Królestwo Sigave ma jedyną przystań na wyspie, a Królestwo Alo – lądowisko dla samolotów. Na terytorium Sigave są oba miejscowe hoteliki i rezydencja przedstawiciela Francji. Ale za to w Alo jest najważniejsze miejsce kultu – bazylika będąca celem pielgrzymek.

 

 

 

 

Rośli, bosonodzy strażnicy w spódniczkach i nabijanych ćwiekami pasach, z 3-metrowymi dzidami z twardego drewna pełnią funkcję porządkowych.

 

 

Patele rozdał ważniejszych osobistościom poświecone uprzednio zielone gałązki (liście prawdziwej palmy, których jest tu aż nadto - jak oświadczył - są zbyt wielkie i kłujące) w wszyscy weszliśmy do kościoła.

 

Rozpoczęło się nabożeństwo zawierające wiele elementów polinezyjskiego folkloru.  Na zdjęciu obok - czytanie lekcji. Mimo wczesnej pory wewnątrz kościoła  było bardzo duszno. Miejscowi, także mężczyźni, chłodzili się wachlarzami uplecionymi z pandanusa, śpiewają i gorliwie uczestniczyli w nabożeństwie.

Zauważyłem, że ławki z lewej strony ołtarza przeznaczone są dla króla i jego rodziny. Jego królewska mość występuje w grubym kwiatowym wieńcu na szyi i jako pierwszy otrzymuje komunię.

 

 

 

Patele odprawiał mszę w pięknym naszyjniku z kwiatów frangipani. Podczas całego nabożeństwa nie padło ani jedno francuskie słowo. Wszystko po polinezyjsku - pełna egzotyka - w takim języku przekazywaliśmy sobie także znak pokoju.

 

 

Oprócz mnie w kościele było tylko dwoje Europejczyków - francuski "delegat" z żoną.  Słyszałem, że na Futunie stacjonuje także pięciu francuskich żandarmów, ale widać do kościoła nie uczęszczają. Futuna jest na pewno o wiele bardziej katolicka od francuskiej metropolii.

 

 

Gdy przyszła pora komunii przystępowali do niej także strażnicy, ze swoimi trzymetrowym dzidami...

 

 

 

Dopiero na tym zdjęciu widać, że nawet w kościele występują oni boso, w swoich polinezyjskich spódniczkach... 

 

 

Podczas mszy czułem się nieco skrępowany, i jeśli nawet zdecydowałem się zrobić zdjęcie, starałem się robić to dyskretnie. Dopiero po nabożeństwie mogłem fotografować bez ograniczeń. Dziewczyny, jak widać były chętne...

.

 

 

 

Dwie siostry z Leavy. Prawda, jakie podobne? Ludzie zamieszkujący wyspę są gościnni i sympatyczni, raz jeszcze potwierdziło się moje przekonanie o tym, że najsympatyczniejsi ludzie żyją na odciętych od świata wyspach Pacyfiku. (Często pytają mnie o to na spotkaniach i prelekcjach)

 

 

 

 

Młode dziewczęta noszą tu bardzo kolorowe, luźne sukienki z kretonu. Z nimi łatwiej się porozumieć, bo francuskiego uczą się w szkole. Taka jedna szkoła jest naprzeciwko kościoła Sau Sau, a druga w konkurencyjnym królestwie Alo.  Gorzej jest z dorosłymi... Oficjalne dane sprzed kilku lat mówiły o tym, że tylko 11% dorosłej ludności posługuje się  francuskim w mowie i piśmie.

 

 

 

Na zakończenie opowieści o obchodach Palmowej Niedzieli wypada powiedzieć, że przed mszą, gdy patele i najważniejsi oficjale otrzymywali z rąk kobiet kwiatowe naszyjniki ja też, jako honorowy gość zostałem udekorowany. To było bardzo miłe i po powrocie na kwaterę nie omieszkałem zrobić sobie pamiątkowego zdjęcia w tym wieńcu. Do wieczora kwiaty niestety zwiędły, ale i tak miałem wiele radości.

 

 

 

Po południu patele zabrał mnie na wycieczkę samochodem na przeciwległą  stronę wyspy. Celem wyjazdu była bazylika w Poi.

 

 

Dwa królestwa małej Futuny od niepamiętnych czasów prowadziły ze sobą wojny. Gdy w 1837 roku na wyspie pojawił się francuski ksiądz Pierre Chanel miejscowy król Niuluki powitał go życzliwie. Ksiądz nie tylko szerzył wiarę, ale starał się pogodzić wiecznie zwaśnione strony. Szybko zdobył szacunek tubylców i z każdym dniem zyskiwał na popularności. Ale jego nauki kolidowały z istniejącym na wyspie porządkiem społecznym. Po czterech latach król w końcu zażądał, aby misjonarz opuścił wyspę, a gdy ten odmówił, napadł ze swoimi wojownikami na misję. Podanie mówi, że król własnoręcznie uśmiercił księdza przy pomocy ciężkiej, drewnianej maczugi.

 

 

 

Relikwie księdza - męczennika zrazu zabrano do Francji, ale potem zwrócono je Polinezji. Dziś spoczywają one w specjalnie zbudowanej dla tego celu rotundzie. Rotunda stoi tuż obok bazyliki w Poi. To właśnie ta budowla na zdjęciu obok.

 

 

Tak wygląda wnętrze sanktuarium w Poi. wielki relikwiarz umieszczono po prawej stronie ołtarza

 

 

Maczuga, którą uśmiercono późniejszego świętego zamknięta jest w gablocie z tyłu, za sarkofagiem ze szczątkami Pierre Chanela.

Ksiądz Pierre Chanel w roku 1954 został ogłoszony świętym. Do dziś jest jedynym katolickim świętym z obszaru Oceanii.  Jedynym katolickim, bo był jeszcze  inny męczennik z Polinezji: John Williams, zabity i zjedzony przez kanibali na wyspie Erromango (obecnie należy do Vanuatu). Ale był on protestantem

 

 

 

 W bocznym korytarzu sanktuarium obejrzeć można alegoryczny obraz przedstawiający Pierre Chanela w otoczeniu tubylców.

 

 

W pobliżu rotundy sanktuarium jest to wielkie "fale", gdzie na wolnym powietrzu, ale pod dachem mogą spać pielgrzymi przybywający do grobu świętego .

 

 

 

 

 

W Poi obok okrągłego sanktuarium mieszczącego prochy świętego wzniesiono bazylikę mogącą pomieścić około tysiąca wiernych.

 

 

 

Tak wygląda wnętrze bazyliki. Na ołtarzu jest ukrzyżowany Chrystus o polinezyjskich rysach. Gdy wszedłem, we wnętrzu nikogo nie było. 

 

 

 

Zaraz przy wejściu wiernych wita wielka, drewniana figura świętego.

Ale jak widać ze zdjęć i bazylika i sanktuarium świecą pustką. Bo pielgrzymom nie jest łatwo dotrzeć na izolowaną od świata Futunę. Nawet z sąsiednich wysp.

 

 

 

Bazylika i sanktuarium św. Piotra Chanela mają w tle wysokie, zielone góry porośnięte kokosowymi palmami. U podnóża tych gór jest mały cmentarz z bielonymi nagrobkami, na którym  spoczywają między innymi kolejni władcy królestwa Alo, na którego terenie znajduje sie cały kompleks.

 

 

 

Kolejnego dnia pobytu postanowiłem wybrać się pieszo do królestwa Alo. Ale o tym już na kolejnej stronie...

 

   
 

Przejście do kolejnej strony relacji z Futuny -

                                                                         

 

Przejście do strony "Moje podróże"                                           Back  to  main  travel page 

Powrót do głównego katalogu                                                    Back to the main directory