tekst i zdjęcia: Wojciech Dąbrowski © - text & photos

Część VI C - FUTUNA - Alo Kingdom - part six "C"                     


Futuna. Po co przyleciałem na tą zapomniana wysepkę? Oczywiście po to, by zobaczyć, jacy są i jak żyją tu ludzie. Nie znam lepszej metody na poznawanie takiego miejsca jak zarzucenie na ramię torby z kamerami i piesza wędrówka od wioski do wioski, od domu do domu. Trzeba tylko uważać, aby być taktownym, nie podglądać tych rzeczy, których tubylcy mogliby się wstydzić... 

 

 

 

Na mapce Futuny gruba biała linia pokazuje granicę między dwoma królestwami Futuny: Sigave zajmującym zachodnią część wyspy i Alo - na wschodzie.

 

 

W poniedziałek wybrałem się do królestwa Alo. Ale jeszcze wcześniej odwiedziłem "Delegacion de Futuna" - niewielki baraczek będący siedzibą francuskiego delegata, reprezentującego na wyspie francuską administrację. Pan w średnim wieku zajmuje się głównie rozdziałem środków finansowych przydzielanych przez Francję. Jego wiedza o Futunie była bardzo skromna - nie wiedział nawet, ile samochodów jeździ po wyspie (przypuszczam, że nie więcej niż 20)

 

 

Pożegnałem się więc i pomaszerowałem dalej. Tak wygląda z lotu ptaka Ono - stolica królestwa Alo. Wraz z przyległymi osadami Taoa i Mala'e tworzy swego rodzaju Trójwieś, bo przecież nie Trójmiasto..

 

W zabudowie jak widać wciąż przeważają tradycyjne chaty - owalne fale - czegoś takiego na Wallisie dawno już nie ma!

 

 

Te tradycyjne chaty są różnej wielkości, zależnie od zamożności i wielkości rodziny - zupełnie jak u nas. Jedne mają boki osłonięte ścianami, inne jedynie częściowo, co zapewnia większy przewiew we wnętrzu.

 

 

Skrajnym przypadkiem takiej budowli jest fale będące miejscem wioskowych spotkań mężczyzn czyli tau'asu. Tu bocznych ścian nie ma wcale - pozostaje wentylowana przez wiatr wiata...

   
 Ono - solidne wieże kościoła wyrastaja ponad dachy kryte strzechą 
 

 

Ten wielki kościół w Ono nazywa się Leava Church (nie należy go mylić z osadą Leava, gdzie jest przestań i kantorek banku). Leava Church jest siedzibą drugiej na Futunie parafii (obszar każdego królestwa jest jednocześnie obszarem oddzielnej parafii). Krótko mówiąc - tu rezyduje konkurencja mojego patele. Mnie osobiście nasz kościół Sau Sau z jego bajkowymi wieżami bardziej się podobał.

 

 

 

A swoją drogą sąsiedztwo takich odmiennych w stylu budowli sprawia, że ma się wrażenie, że do zacofanej wioski przeniesiono tu żywcem kościół wymontowany z kamiennej zabudowy któregoś francuskiego miasteczka. 

 

 

 W sąsiedztwie chat  tu i ówdzie zobaczyć można stare nagrobki. Ale obecnie zmarłych chowa się tu raczej na cmentarzach. Starą tradycję chowania bliskich przy domu kultywuje się jeszcze np. na niektórych wyspach Samoa.

 
A to coś, czego wcześniej nigdzie nie widziałem - ustawione w kościele przed ołtarzem kwiaty - ale jakie! Zerwane świeże kielichy hibiskusów nawleczone są przez cierpliwe ręce kobiet na długie i cienkie bambusowe patyczki. I taka obsypana kwieciem gałązka wstawiana jest do słoika z piaskiem. Nie jest ona naturalna, ale trzeba przyznać, że wygląda bardzo efektownie.   Te kwiaty niestety po kilku godzinach więdną. A kobiety zrywają następne - całe szczęście, że jest ich pod dostatkiem!
 

 

 Naprzeciwko wielkiego kościoła - w centralnym punkcie osady stoi zbudowana w tradycyjnym stylu chata króla Alo - jest nim Soane Patita Maituku. 

 

 

 Poddani króla Maituku żyją tak, jak za jego poprzedników.  Gdy maszerowałem przez wioskę od wielu fale dochodziło charakterystyczne stukanie.

To kobiety z płatów kory (najpierw moczonej w wodzie co widać to na zdjęciu) - tłuczkami z twardego drewna wyklepują tradycyjną tapę - materiał, z którego przed przed przybyciem Europejczyków wykonywali elementy swojej odzieży. 

 

 

 

 

Dzieci od najmłodszych lat przyglądają się jak ich matki i siostry pracują przy produkcji tapy. Rozklepywana tapa zyskuje na szerokości i staje się coraz cieńsza i coraz bardziej elastyczna. 

 

 

 

 

Ten pasek jest już dostatecznie szeroki i elastyczny, by połączyć go z innym. Uzyskuje się to przez nakładanie brzegów dwóch pasków i ponowne sklepywanie włókien na ich połączeniu. Bardziej  nowoczesne rozwiązanie to stosowanie naturalnego kleju.

 

 

 

 

Tapo- edukacja zaczyna się w bardzo młodym wieku.

 

 

 A to już gotowy produkt. Szeroki pas tapy po wysuszeniu ozdabia się tradycyjnymi wzorami przy wykorzystaniu naturalnych barwników. Widziałem, że używają do tego celu tylko dwóch kolorów: brązowego i czarnego.

 

 

 

Tutejsze kobiety mają także inne robótki. Ta na przykład wyplata dużą, podłogową matę z wysuszonych pasków pandanusa. 

 

 

 

 ... jeszcze inna haftowała, naszywając ręcznie kolorowe aplikacje na spódnicę... 

 

 

 

 

 Mała ślicznotka. Także i na Futunie dzieci są bardzo wdzięcznym tematem dla fotografa. Nie ma tu turystów, więc nie jest znane zjawisko żebractwa. Tu nikt za mną nie wołał "Donne moi une cadeau!" 

 

 

 

Wędrowałem dalej przez królestwo Alo. Kolejna wioska to kolejny kościół...

 

 

 

...i kolejne tradycyjne "fale"... 

 

 

 

...a w nich kobiety wyplatające koszyki z palmowych liści... W ciągu kwadransa potrafią z takiego jednego dużego liścia upleść koszyk, do którego można włożyć 10 obranych kokosów. 

 

 

 Wiązki kokosów można także przechowywać przywiązując je do palika - jak tutaj... Zarówno podwórka jak i wnętrza fale wysypywane są koralowym gruzem. Niezbyt przyjemnie sie po nim chodzi na bosaka, ale to chyba kwestia przyzwyczajenia. 

 

 

Koło kuchennego paleniska na zewnątrz chaty czekają produkty, z których przyrządzi się obiad: banany i jams - grubaśne bulwy rosnące w ziemi.

 

 

 

 

Dorośli mężczyźni całymi godzinami przesiadują w tau'asu - wioskowym domu spotkań do którego zgodnie z tradycją kobiety wstępu nie mają. To jest taki męski klub... 

 

 

 

 

Można tu posiedzieć na uplecionych przez kobiety matach, pogadać z kumplami i zapalić, ale jeszcze częściej  zgodnie z prastarym obyczajem pije się kavę - narkotyzujący napój przyrządzany z korzenia pieprzowca.

 

 

 

 

 

Najpierw korzenie ubija się solidnie w drewnianej stępie...

 

 

 

 

Potem zmiażdżone korzenie wkłada się do specjalnego naczynia - dużej drewnianej misy, zalewa wodą i wielokrotnie wyciska. 

 

Potem było powitanie, które na Futunie brzmi: Malo te mauli!  I zaproszenie do wychylenia czarki kavy. A te czarki wykonywane są z połówki kokosa. Po wypiciu toastu lekko cierpnie język i poprawia się ogólny nastrój...

Z tyłu za tymi panami stoją koszyki uplecione z jednego liścia palmy...

 

  

 

Popiłem i pomaszerowałem do następnej wioski. A tu kolejny kościół i to sądząc po dachu, chyba niedawno wzniesiony...

 

 

 

...i kolejni sympatyczni ludzie.

Która to młoda mamusia nie chciała by mieć zdjęcia z ze swoją maleńką pociechą?... Ale musiałem poczekać, aż włoży jej reprezentacyjne, sprowadzone z Francji śpioszki... 

 

 

 Czasem udawało mi się złapać na drodze obiegającej wyspę jakiś autostop. Tek pan jadący z synem podwiózł minie kilka kilometrów. Zwróćcie uwagę na to, że nawet samochodem jeździ się tu na bosaka... 

 

 

 

 I tak znalazłem się w końcu po drugiej stronie Futuny, na północnym wybrzeżu, gdzie zbocza górskie docierają w wielu miejscach aż do morza i w związku z tym jest znacznie mniej ludzkich osiedli.

  Za to krajobrazy tu jeszcze piękniejsze i bardziej dramatyczne. Na zdjęciu poniżej: Pointe des Pyramides
   
 

 

 

 Potem na moim szlaku pojawiła się kolejna wioska, a w niej tradycyjne fale fono - czyli wiata będąca miejscem zebrań.

 

 

 Warto zwrócić uwagę na tradycyjną konstrukcję tych budowli. Ich belkowanie nie jest łączone gwoździami czy metalowymi klamrami, ale sznurem z kokosowego włókna. Warto przy tym zwrócić uwagę, że wiązania wykonywane są w artystyczny sposób, dzięki użyciu  sznura o różnych kolorach uzyskuje się bardzo ciekawe efekty.

 

 

 

 Fale oczywiście nie było puste. W cieniu odpoczywało tam kilku miejscowych panów. Po powitaniu zaprosili mnie oczywiście do środka... 

 

 

 

Najważniejszym sprzętem w takim publicznym fale jest zawsze tanoa - drewniane naczynie do kavy, wykonane z nóżkami z jednego kloca drewna. Futuna

 

 

 

 

 W naczyniu z kavą pływają kokosowe skorupy, którymi pije się kavę. Tradycja jest tu wciąż żywa.

Na Wallisie zamiast kavy panowie popijają już raczej puszkowe piwo.    

 

 

 

 Francuzi przywieźli na wyspę swoją grę w metalowe kule - jak widać przyjęła się ona wśród krajowców. 

 

 

 

 I tak zapisywał się w mojej pamięci obraz tej konserwatywnej, odciętej od świata Futuny. Jego podstawowymi elementami były: kryte strzecha fale...

 

 

 

... i kościoły... - tu kolejny...

 

 

 

 Wędrując po obwodzie wyspy fotografowałem ludzi, nigdzie nie spotykając się z niechęcią, czy żądaniem pieniędzy za zrobienie zdjęć. I tak powstała mała galeria futuańskich portretów...

 

 

Macierzyństwo...

 

 

 

 

Z sympatią.... 

 

 

 

 

 

Zamyślenie... 

 

 

 

 

 

Radość... 

 

 

 

W grupie zawsze weselej...

 

 

 

 

Otwartość... 

 

 

 

 

 

Młodzieńcza przyjaźń...

 

 

 

i taka właśnie jest Futuna.

    
 

Przejście do kolejnej strony relacji z tej podróży -  na wyspę Alofi

                                                                         

 

Przejście do strony "Moje podróże"                                           Back  to  main  travel page 

Powrót do głównego katalogu                                                    Back to the main directory