tekst i zdjęcia: Wojciech Dąbrowski © - text & photos

Część VII A - SAMOA - Upolu - part seven "A"                      


       Z Nadi na Fidżi wylecieliśmy w sobotę przed północą. Gdy w trzy godziny później samolot lądował na Samoa była też sobota tyle, że dopiero trzecia  nad ranem. W środku tropikalnej nocy przekroczyliśmy linię zmiany daty i teraz powtórnie przyjdzie nam przeżyć tą sobotę... Na płycie lotniska w Apii wita nas przyjemny chłodek – tylko 24 stopnie... W sali odprawy paszportowej dwóch gitarzystów w spódniczkach lavalava, z kwiatkiem zatkniętym za uchem śpiewa dla nas rozkołysaną powitalną pieśń. Chciało im się wstać w środku nocy dla kilkunastu pasażerów, który przylecieli z Nadi!  -Talofa Samoa!  Witajcie na Samoa!... Turystów wita się tu z otwartymi ramionami.  I przybywa ich coraz więcej, bo Samoa to nie tylko drugie obok Fidżi najtańsze państewko na Pacyfiku, ale także kraj wspaniałej tropikalnej przyrody i ciekawego folkloru.  

 

Samoa składa się z dwóch dużych wysp: Upolu i Savaii i kilku mniejszych. Położone jest na Południowym Pacyfiku – 4400 kilometrów od Australii i 1200 kilometrów od Fidżi. To dawna kolonia niemiecka, administrowana potem przez Nową Zelandię, niepodległa od 1962 roku. 178 tysięcy mieszkańców archipelagu to w olbrzymiej większości chrześcijanie – w większości protestanci. 

Od polskich turystów przyjeżdżających na Samoa nie wymaga się posiadania wizy, ale często sprawdza się, czy turysta posiada bilet lotniczy na dalszą podróż.

   
 

 

Przed ósmą rano na nadbrzeżnej promenadzie w stolicy kraju - portowym mieście Apia pojawia się dęta orkiestra, a za nią kompania samoańskiej policji w granatowych spódniczkach i białych tropikalnych kaskach. Maszerują przy dźwiękach dziarskiego marsza przed katedrą aż do gmachu rządowego, gdzie następuje ceremonialne podniesienie państwowej flagi. Nie, to nie żadne państwowe święto – tak dzieje się tu codziennie - ku uciesze turystów i miejscowych dzieciaków.

 

Apia leży w głębi zatoki osłoniętej Półwyspem Mulinuu. Miasto jest otwarte w kierunku morza. Jak większość turystów zaczynam jego poznawanie od Beach Road - bulwaru wysadzanego cienistymi drzewami, przebiegającego wzdłuż wybrzeża. Przy nim skupiły się najbardziej reprezentacyjne budowle miasta: nowa siedziba rządu z dachem stylizowanym na strzechę samoańskiej chaty, szacowny kolonialny hotel Aggie Grey’s, kościoły i ustawiona na rondzie stara wieża zegarowa, często pokazywana na pocztówkach.

 

 

 

Ludzie są tu niezwykle sympatyczni - to przecież Polinezja! Piękne kobiety noszą za uchem świeże kwiaty frangipani lub hibiskusa. Już pierwsze godziny spędzone w stolicy przekonują przybysza, że Samoańczycy są wciąż bardzo przywiązani do swoich tradycji. Rodzimy język samoański słyszy się na ulicy częściej niż angielski, a wygodne w upale spódniczki lavalava noszą nie tylko recepcjoniści w hotelu, ale także policjanci, listonosze i wielu zwykłych przechodniów. Miasto zachowało do dziś wiele z dawnej, kolonialnej atmosfery.

Katedra przy promenadzie w Apii

W biurze informacji pytam o zabytki. -Trzeba przejść się na Półwysep Mulinuu, tam znajdziesz grobowce naszych dawnych wodzów i stary parlament! Tylko nie zachowuj się tam zbyt głośno! Duchy wodzów tego nie lubią; jeśli się im narazisz, to może ci się przydarzyć coś niedobrego! Społeczeństwo na Samoa wciąż jeszcze zorganizowane jest tak, jak przed wiekami. Każda rodzina ma tu swojego patriarchę, którego nazywają matai. Wszyscy matai z jednej wioski tworzą radę zwaną fono. Wybierany na trzy lata przewodniczący fono reprezentuje wioskę wobec władz. Matai, których jest na Samoa ponoć około 15 tysięcy wybierają spośród siebie 45-osobowy parlament, który zbiera się w stylizowanym budynku obok grobowców wodzów.

 

 

Gdy słońce zapada za horyzont idę do eleganckiego hotelu "Aggie Grey’s" na folklorystyczny wieczór „Fia-fia” ze śpiewami i tańcami. Takie występy to samoańska specjalność – popisują się podczas nich nie zawodowi artyści, ale amatorzy – pracownicy hotelu, którzy na codzień są kelnerami czy pokojowymi. Każdego dnia występy odbywają się w innym hotelu – istnieje więc swego rodzaju rywalizacja… Z początku przeraziła mnie cena imprezy obejmująca także kolację: 55 tala, ale potem okazało się, że można także znaleźć się tam płacąc tylko 15 tala za sam spektakl. Wierzcie mi - warto! Zachwyciły mnie śpiewy barwnie ubranych kobiet i tańce półnagich wojowników.

 

 

 

Ale najbardziej efektowna była zespołowa żonglerka płonącymi pochodniami – to samoańska specjalność - takich wyczynów nie widziałem na innych wyspach Pacyfiku!

 

 

 

Kolejną niezaprzeczalną atrakcją Apii jest poranny targ rybny. Trzeba (i warto) wstać jeszcze przed świtem, by jeszcze w ciemnościach znaleźć się w hali koło rybackiego portu (to wciąż centrum stolicy) i popatrzeć, co miejscowi rybacy złowili ostatniej nocy. Ryby są okazałe - różnych kolorów i różnej wielkości. Niektóre - jak widzicie - tnie się od ręki, by umożliwić klientowi kupno odpowiedniej dla niego, niewielkiej ilości. Bo kto kupi do domu 1,5-metrowego tuńczyka?...

 

 

A to stoisko z okazałymi ośmiornicami. Zawsze wzbudzały moje obrzydzenie...

 

O urodzie tego kraju stanowi również przyroda: górzyste wnętrze wyspy pokryte bujną, tropikalną roślinnością, dyszące wilgotną zielenią.  Oto mapka "stołecznej" wyspy Upolu. Do ciekawych miejsc poza samoańską stolicą najłatwiej dotrzeć wypożyczonym jeepem. Samochody wypożyczają agencje które można znaleźć w Apii i na lotnisku.

 

 

 

Północno-wschodnie wybrzeże Upolu ma urozmaiconą linię, składają się na nią miedzy innymi mniejsze i większe wysepki. Ale ładnych plaż tu nie ma, choć można uprawiać snorkeling.

 

 

 

Mój sfatygowany suzuki wspina się najpierw na zielone wzgórza do rezydencji Vailima, zamienionej obecnie na muzeum Roberta Luisa Stevensona. Któż z nas nie czytał w dzieciństwie „Wyspy skarbów”? Mało kto jednak wie, że autor tej klasycznej powieści przygodowej przybył na Samoa w 1890 roku i oczarowany wyspą spędził tu ostatnie lata swego życia. Jego dom, wzniesiony w stylu kolonialnym pełni dziś funkcje muzeum i oficjalnej siedziby głowy państwa.

 

To własnie Vailima (nota bene - to także marka dobrego samoańskiego piwa)

Sam Stevenson spoczywa na szczycie góry ponad Vailimą. Wspinam się tam ociekając potem, by przekonać się wkrótce, że nagrobek pisarza jest wprawdzie bardzo skromny, ale za to ze szczytu otwiera się piękny widok na miasto i zatokę.

 

Z Vailimy wąska szosa prowadzi w głąb wyspy do świątyni religii bahai. Nowoczesna bryła budowli jest ładnie wkomponowana w otaczający ogród. Jest tu cicho i pusto. Na maleńkim Samoa mającym zaledwie 175 tysięcy ludności reprezentowanych jest aż 15 różnych wyznań i religii. W każdej wiosce wznosi się jakaś malowana w wesołe kolory świątynia, a czasem dwie i więcej...

 

 

Z górzystego wnętrza wyspy płyną do oceanu wartkie rzeki, tworząc w kilku miejscach malownicze, wysokie nawet na 50 metrów wodospady. To ulubione miejsca niedzielnych wycieczkowiczów ze stolicy, ale dziś jest przy nich pusto. Z upodobaniem fotografowałem te samoańskie siklawy... 

Na zdjęciu obok: Wodospad Sopoaga mający wysokość 53 metrów

 

 Na południowe wybrzeże Upolu zjeżdża się z gór wśród szpalerów palm. To tutaj znaleźć można najpiękniejsze plaże, obramowane błękitem oceanu i zielenią tropikalnej roślinności. Przy wielu spośród nich samoańskie rodziny wybudowały fale - plażowe domki będące miniaturami tradycyjnych, owalnych i krytych strzechą domostw bez ścian, które dominują w tutejszych wioskach. Już za 20 tala na dobę można wynająć taki domek, kąpać się w morzu i spać pod palmami, wsłuchując się w szum oceanu.

 

 

Po drodze podwożę jakiegoś samoańskiego autostopowicza w czerwonej spódniczce owiniętej wokół bioder. Gdy docieramy do jego rodzinnej wioski zaprasza, by wstąpić do domu. Gospodarstwo składa się z trzech fale. Najmniejsze to kuchnia, gdzie na palenisku zmajstrowanym z połówki beczki przyrządza się posiłki. Średnie to sypialnia bez ścian, a w największym stoi szafa, w której przechowuje się rodzinne skarby.

 

 

 

-Chcesz mieć zdjęcie w lavalava? - przynosi zapasową spódniczkę. Gdy chcę ją potem oddać nie chce o tym słyszeć, oświadczając, że powinienem ja zabrać do nieznanego mu kraju, który nazywa się Poland. Odwdzięczam się pamiątkami z Polski....

 

 

Ludzie są mili. Ale zwiedzając prowincjonalne Samoa warto pamiętać, że na wyspach Polinezji bardzo rozwinięte jest poczucie własności ziemi. Każdy fragment plaży, okolica wodospadu jest tu czyjąś własnością. Miejscowi zwykli pobierać niewielkie opłaty za dostęp do najbardziej malowniczych zakątków. Z reguły są to kwoty od 2 do 5 tala.

 

Co jeszcze warto zobaczyć na wyspie Upolu?

Wodospad Togitogiga z kąpieliskiem i miejscem piknikowym (na zdjęciu obok),

Wodospad Papapapai-tai

Malowniczą plażę Return to the Paradise – na której zrealizowano film o tym samym tytule

Sliding Rock – rodzaj naturalnej ślizgawki - skałę po której zjeżdża się do jeziorka...

 

Teraz może dwa zdania o zakwaterowaniu na Wyspie Upolu: najtańsza noclegownia stolicy to pozbawiona szyldu Betty Moors Accommodation – 40 tala za noc. Nieco droższe (60 tala za pokój ze śniadaniem) jest Seaside Inn przy wejściu do portu (na zdjęciu obok). Jeszcze dalej na północ – blisko oceanu położone jest kolonialne Princess Tui Inn, gdzie znajdziecie zakwaterowanie w kilku standardach: od łóżka w zbiorowej sali za 35 do klimatyzowanego pokoju za 120. Dla znużonych upałem ciekawą opcją może być Villa Gardenia na górskim zboczu ponad Apią (tel.21987) gdzie za dwuosobowy pokój ze śniadaniem płaci się 40 USD.

Skąd brać turystyczne informacje gdy już będziecie na miejscu? Na trawniku przed rządowym wieżowcem w Apii znajdziecie budyneczek wzniesiony w kształcie tradycyjnego samoańskiego fale. To właśnie biuro informacji Samoa Tourism Authority czynne od poniedziałku do piątku od 8 do 16, a w soboty od 8 do 12. Można tu otrzymać mapy, listę cen autobusów i taksówek oraz inne turystyczne informacje. Niewielki kantorek informacji turystycznej znajdziecie także na międzynarodowym lotnisku.

Ciekawą opcją dla indywidualnych turystów jest skorzystanie z wycieczek agencji Green Turtle. Ich mikrobusy wyruszają codziennie po ustalonej trasie wokół obu wysp zatrzymując się przy turystycznych atrakcjach. Całodzienna tura na każdej wyspie z wliczonym lunchem kosztuje 90 tala, a kilkudniowy pass umożliwiający nocowanie na trasie i nielimitowaną ilość przejazdów mikrobusem na wybranej wyspie – 170 tala.

 

 

 

Tak wygląda ujście jednej z wielu rzek. W porze deszczowej rzeczki wzbierają. Przez cały rok na Samoa jest gorąco i wilgotno. Pora deszczowa trwa od listopada do marca (od stycznia do marca zdarzają się tajfuny). Najlepszy okres na wyjazdy: maj do listopada, gdy wiejąca tu bryza pozwala łatwiej znieść upał.

 

 

Dla smakoszy zanotowałem coś o miejscowej kuchni: najpopularniejsze miejscowe dania to palusami – wołowina zapiekana z młodymi liśćmi taro, cebulą i mleczkiem kokosowym, taofolo – owoce drzewa chlebowego pieczone w liściach taro z dodatkiem mleczka kolosowego, fa’usi – pudding z owoców chlebowca. Łakomczuchy mogą spróbować także dań rybnych: faiaipusi – węgorza w kokosowym mleczku lub faiaifee – przyrządzonej w podobny sposób ośmiornicy.

 

Centrum Apii

Informacje praktyczne.  Waluta: Jednostką monetarną - jest tala (WST). 1 USD to około 2,64 tala, 1 euro to 3,58 tala. Międzynarodowe karty płatnicze akceptowane są tylko w restauracjach i hotelach najwyższej kategorii.

Przykładowe ceny: chleb lokalny – 3 tala za kg, ser żółty 36 tala za kg, masło 4,50 za kostkę, tuzin jaj – 7, konserwa mięsna – 12, rybna – 4, karton soku 5 tala, wino od 30, duże piwo – 5, coca-cola – 1, kilogram owoców na targu 1-2 tala, pocztówka – 1,50, litr benzyny – 1,70 tala. Kwadrans surfowania w internet cafe - 10 tala.

   
   
 

Przejście do kolejnej strony relacji z tej podróży - na wyspę Savaii

Przejście do strony "Moje podróże"                                           Back  to  main  travel page 

Powrót do głównego katalogu                                                     Back to the main directory

Powrót na początek strony