Część III 

Trzeciego dnia wędrówki nasza mała grupa: dwie Amerykanki Lida i April, autor oraz malijski przewodnik Oumar dotarła do wioski Ende...  Dokuczał nam upał - zbliżała się najgorętsza pora roku.  Moje towarzyszki mimo solidnie poobcieranych pięt sprawowały się bardzo dzielnie...

 wd    

Czy można przejść wzdłuż całego uskoku "od krańca do krańca" - zapytał mnie ktoś po powrocie z podróży - oczywiście tak. Na mojej mapce pokazane są (aby nie zmniejszać jej czytelności) tylko większe wioski - w rzeczywistości jest ich dużo więcej. Oceniam, że na przejście całej długości uskoku (135-150 km) dobry piechur potrzebowałby około dwóch tygodni.  Zatem jeśli tylko nie jesteście ograniczeni  wyliczonymi dniami urlopu (jak ja) to taka wędrówka może być wspaniałą przygodą. Tym bardziej że taki wariant umożliwi dotarcie również do wiosek w północnej części uskoku, do których rzadko zaglądają turyści. Dla oszczędności radziłbym wtedy nie brać wcale przewodnika lub wziąć go jedynie na kilka pierwszych dni wędrówki, dopóki nie oswoicie się z otoczeniem i nie poznacie miejscowych obyczajów... 

Dekoracja rzeźbiarska togin zrobiła na mnie duże wrażenie. Przecież kiedy powstawała większość tych rzeźb nie było tu turystów. Te dzieła sztuki Dogoni tworzyli więc te rzeźby sami dla siebie - po to by przekazać potomnym legendy opowiadające o początkach tego ludu. Szokujące było dla mnie to zestawienie: wspaniała, tajemnicze i pełne ekspresji rzeźby,  a nad nimi prozaiczny dach ze strzechy. Obrazu dopełniało kilku staruszków, siedzących pod dachem toginy wprost na piachu... Nie, nie pozwolili się sfotografować...

 

Osadzona w piachu wspaniała sztuka Czarnej Afryki.  Myślę, że niejednego bogatego kolekcjonera z zachodu stać by było na kupienie takiego rzeźbionego słupa. Dochody Dogonów są tak niskie, że suma którą mógłby zaofiarować za rzeźbę przewyższyć by mogła roczne przychody połowy wioski.  W ten sposób zresztą podobno wyjechało z kraju Dogonów wiele rzeźb, starych narzędzi i rzeźbionych drzwi... Na szczęście wciąż jeszcze jest  co oglądać... 

Ważnym symbolem w kulturze Dogonów są maski. Najważniejszą i największą rozmiarami maskę zwaną iminiana przygotowuje się na obchodzone co 60 lat święto Sigu. Wysokość iminiany może osiągnąć nawet 10 metrów. Przedstawia ona ponoć węża, w którego zamienił się po śmierci ten przodek, który dał początek ludowi Dogonów.       

Prokreacja jest często przeplatającym się tematem w mitologii Dogonów. Ważna jest ponoć także w ich obecnym życiu: pary małżeńskie są kreowane przez rodziców jeszcze przed osiągnięciem przez dzieci dorosłości. Współżycie takich par  zaczyna się podobno bardzo wcześnie, a chłopak dopóki nie zostanie ojcem nie jest uważany za mężczyznę...  Mężczyzna może mieć kilka żon i nikomu to nie przeszkadza... Ale w praktyce takie przypadki są rzadkie.

W wioskach mniej uczęszczanych przez turystów czasami  można zobaczyć kobiety pracujące z odkrytymi piersiami... 

Piękna?  Mnie też się podobała... Dałem jej do zrozumienia, że wcale nie zależy mi na tym, aby ubierała górną część swojej barwnej szaty... Niestety większość dogońskich dziewcząt już wie, że za pozowanie można żądać pieniędzy...  Na szczęście ich honorarium jest znacznie niższe od takiego, które inkasują europejskie fotomodelki. Zapłaciłem z góry: "Są sękąt" czyli 150 afrykańskich franków - równowartość mniej więcej ćwierć dolara.  I nie żałowałem...  Sztuka robienia takich zdjęć polega na tym, by spotkać potencjalną modelkę gdzieś na uboczu - z dala od jej ziomków - w większym towarzystwie dziewczyny się krępują... 

Codziennie ponad dogońskimi wioskami całymi godzinami niesie się dudnienie tłuczków uderzających o drewniane stępy. Taka stępa to tutaj sprzęt pierwszej potrzeby w każdym gospodarstwie domowym. Do środka wsypuje się kilka garści wysuszonych ziaren prosa lub kukurydzy. Potem cierpliwie miażdży się ziarno uderzeniami tłuczka. Odsiewa w razie potrzeby otręby i można robić kasze lub ciasto na placki... Tłuczkiem jest drąg o długości do dwóch metrów. 

Kobiety dogońskie odpowiadają nie tylko za przygotowanie posiłków dla rodziny, ale również za pełną obsługę kuchni - także za przyniesienie i przygotowanie upału. Kilkakrotnie widziałem tu kobiety dziarsko rąbiące szczapy drewna przy użyciu prymitywnych siekier. Dlaczego prymitywnych?  Otóż te siekiery mają postać rozszerzonej na jednym końcu drewnianej maczugi. W tym grubszym końcu zrobiony jest otwór do którego wstawia się  żelazny obuch zakończony z przeciwnej strony ostrzem. Dzięki temu w metalowej części siekiery nie trzeba wcale wykonywać skomplikowanego otworu na rękojeść... Obuch wstawia się do rękojeści, a nie jak u nas - rękojeść do obucha.  Proste?   A nam wydaje się to prymitywne!

Wieczorem przed naszą chatą postawili obok naftowej lampy michę gęstej, szarej  kaszy z prosa. Do tego był sos z utłuczonymi liśćmi baobabu. Na deser Oumar rozbił twardy, wydłużony owoc baobabu. W środku  są nasiona w otoczce czegoś, co przypomina kwaskowate, miękkie chrupki. Właśnie to się zjada, wypluwając nasionko na piasek... 

Osły ryczą na pobudkę. Po nocy spędzonej w Ende ruszyliśmy dalej wśród baobabów na południe - do dużej wsi Teli - gdzie podobno często spotkać można turystów... Na całej naszej trasie widzieliśmy dwie grupki: raz 2, raz 3 osoby...

W Teli zamiast małego Case de passage po raz pierwszy zobaczyliśmy prawdziwy zajazd dla turystów, gdzie można było dostać coca-colę, piwo i inne zdobycze zachodniej cywilizacji...  Po drabinie zrobionej z jednego pnia wylazłem na dach... Popatrzcie...

   Ponad płaskie dachy Teli wystają zgrabne wieżyczki małego meczetu. Ale podnieście wzrok nieco wyżej - tam pod klifem widać uczepione zbocza drugie, dawno opuszczone gliniano - kamienne miasto.

Meczecik w Teli wzniesiony jest współcześnie, ale za to w tradycyjnym stylu Sahelu. Podobno mniej więcej jedna trzecia liczacej 350 tysiecy populacji Dogonów wyznaje islam. Ale odniosłem wrażenie, że nie są oni zbyt gorliwymi wyznawcami tej religii - podczas wędrówki rzadko zdarzało mi się  widzieć modlących się w ciągu dnia ludzi... W przewodnikach piszą, że Dogoni przybyli w rejon Uskoku Bandiagara z otaczających go równin około 1300 roku uciekając przed ogarniającymi coraz większe połacie Afryki wyznawcami religii Mahometa. Domy wzniesione pod ścianą uskoku, choć z daleka doskonale widoczne   zapewniały lepsze warunki do obrony.

Zaczęliśmy się wspinać kiepsko widoczną ścieżką  prowadzącą w górę - pod klif, by przysiąść dla krótkiego odpoczynku na głazach przy pierwszych budowlach dawnej wioski-warowni.  Patrzyłem teraz z góry na te wyrastające z żółtego piasku baobaby, chłonąłem zapach dymu palenisk i przygotowywanych posiłków.  Zgarniałem ze stron notatnika wszechobecny żółty pył. Spodnie i koszula też już były żółte, ale nie było w czym ich uprać... Zresztą po co?  Po kolejnym dniu znów przybiorą taką samą barwę...

 Zabytkowa wioska, do której wchodziliśmy warta była kilku fotek.. 

Na kilku małych tarasach pod klifem rozłożyły się dawne domostwa, kwadratowe wieże-spichrze, gliniane ule i wreszcie dom hogona.  Hogon to duchowy przywódca Dogonów z kilku sąsiednich wsi. Taki miejscowy czarownik. Przed jego domem było miejsce składania ofiar wyznaczone przez symbol męskiej płodności. Zwykli ludzie ze wsi składali ofiary o jeden taras niżej. We wnękach skalnych w ścianie powyżej starej wioski chowano kolejnych hogonów...  I dziś Dogoni mają swoich hogonów, którzy są wioskowymi autorytetami i decydują o przebiegu tradycyjnych ceremonii. Mieszkają w zwykłych chatach.  Oumar chciał nas do jednego zaprowadzić, ale akurat wyjechał...

Dogoni są rolnikami i rzemieślnikami, ale dawniej dawniej byli także myśliwymi. Świadczą o tym trofea - czaszki zwierząt (głównie małp) przyklejone gliną do ściany przed domem myśliwego.  Ja we współczesnym  Kraju Dogonów nie widziałem ani jednej małpy. Nic dziwnego, że dziś nie ma tu myśliwych - po prostu nie ma już na co polować! 

Na ścianach skał i domostw zobaczyć tu można także pieczołowicie odnawiane malowidła w kolorach czerwonym, czarnym i białym. Ale ich symbolika jest dosyć skomplikowana, a miejscowi nie potrafią czy może nie chcą jej objaśniać...

Tup-tup, tup-tup - dudnią w dole na zmianę stępy do miażdżenia ziarna. Bosonogie dzieci zbierają na zboczu suche gałęzie na opał...

A wokół  przesłonięta przez pył harmattanu piaszczysta równina. Na skraju wioski skupione wokół życiodajnej studni stado bydła - największe bogactwo Teli...  W takim właśnie krajobrazie ruszyliśmy pieszo dalej - do Kani-Kombole.

Wracała od studni z kalabaszową skorupą na głowie. A w skorupie była cała sterta mokrego prania. Jak to można utrzymać na głowie i jeszcze do tego maszerować z tym przez całą wioskę wcale nie podtrzymując ręką takiego bagażu?  Okazuje się, że można!  Aby zniwelować dolną krzywiznę naczynia kobieta zwija najpierw w warkocz swoją chustkę. Potem robi z niej krążek i układa na głowie. Dopiero na taką podstawkę ustawia się kalabaszową skorupę... I idzie - wyprostowana jak struna. Nic dziwnego, że tutejsze kobiety mają takie strzeliste sylwetki.  Polecam tą metodę naszym paniom!   Na początek jakiś obrotny biznesmen powinien zaimportować z Mali sporą partię kalabaszowych skorup i w ramach promocji rozdawać je w supermarkecie zamiast siatek na zakupy...  Dogonowie też skorzystają - upłynnią nadprodukcję kalabasza....

Aby wrócić do cywilizowanego świata czyli do Bandiagary, a następnie do Mopti musieliśmy wspiąć się teraz ponownie na górną krawędź uskoku. Popatrzcie na  mapkę Z Kani-Kombole do Dżigibombo wspina się droga, która za kilka lub kilkanaście lat będzie pewnie fragmentem międzynarodowej szosy z Burkiny do Mali. Na razie tylko kilka jej odcinków pokrytych jest  asfaltem. Reszta to koszmarne wyboje, które może sforsować tylko solidny terenowy wóz . 

Ruszyliśmy pieszo, ścinając skrótami zakręty drogi... W zasięgu wzroku ani skrawka cienia. Upał obezwładniał. Czuliśmy jego skutki również dlatego, że był to już przecież czwarty dzień dość wyczerpującej wędrówki... Ale za to jakie towarzyszyły jej wrażenia!

Końcowy fragment wspinaczki prowadził po słabo nachylonej, litej skale.  

Dochodziła 15-ta gdy weszliśmy w wąskie uliczki wyznaczone kamiennymi murkami.  Dżigibombo - jedna z tych egzotycznych nazw, które pamięta się przez wiele lat. To była już ostatnia wioska na szlaku naszej wędrówki przez Kraj Dogonów. 

Ponad linię domów i spichrzów wystawał niepozorny minaret miejscowego meczetu. Nie wydaje mi się, aby Dogoni byli gorliwymi muzułmanami: rzadko zdarzało mi się widzieć w ciągu dnia modlących się ludzi

M-3, a może nawet M-4?  Prawdą jest, że w ciągu dnia w takiej chatynce znaleźć można trochę cienia ale prawdą jest i to, że w ciągu dnia taki gliniak strasznie się nagrzewa i popołudniowy zaduch panujący w środku staje się trudny do zniesienia... Im grubsze ściany tym łatwiej ograniczyć ten efekt. Dlatego te domostwa czasem przypominają solidne bunkry...

Znacznie przyjemniej niż w takim domu spędza się czas pod przewiewną toginą...

A to bardzo nietypowe domostwo - ta wyszukana architektura wyróżnia siedzibę miejscowego doktora. Mieszka tu słynny w całej okolicy dogoński znachor, który również turystów gotów jest leczyć przy wykorzystaniu miejscowych ziół i innych medykamentów własnej produkcji.  O wysokość honorarium za wizytę zapomniałem zapytać...

 

Przyszła wreszcie pora wpłacić Oumarowi drugą połowę jego honorarium i pożegnać naszego przewodnika...

Tu jeszcze praktyczna rada: starajcie się przywieźć do Kraju Dogonów dużo drobnych pieniędzy: banknotów po 500 i 1000 CFA a także monet... Miejscowi nie mają z reguły drobnych na wydawanie reszty. A jeśli już coś się znajdzie, to papier jest tak zniszczony, że nikt nie chce go potem przyjąć!

Z Dżigibombo rozklekotana zbiorowa taksówka zabrała nas do stolicy regionu - miasteczka Bandiagara. Tu na szczęście czekał na nas kolejny środek publicznego transportu: znane już nam bache - filar maliskiej komunikacji.  Zapłaciliśmy po 1200 CFA + 500 za plecak. Sprawnie upakowano nas (jak sardynki) na skrzyni i ruszyliśmy w kierunku odległego o 70 km Mopti.

Na skrzyżowaniu dróg w Sevare przyszło nam się rozstać: ja jechałem do Mopti szukać transportu do legendarnego Timbuktu  a Lida i April miały po odpoczynku jechać dalej przez Gao do Nigru.  Długo machałem im ręką...   Dziękuję dziewczyny - byłyście bardzo sympatyczne!

Afr2000tyt_pl.jpg (26963 bytes)

I tyle o wędrówce przez niezwykły Kraj Dogonów...   A teraz proponuję Wam  powrót na trasę podróży przez Afrykę  Zachodnią...  

>>>>>>>>>>>>>>>>>>CIĄG  DALSZY - powrót do części 1  relacji z Mali

Przejście do strony "Moje podróże"                                           Back  to  main  travel page 

Powrót do głównego katalogu                                                    Back to the main directory