Afr2000tyt_pl.jpg (26963 bytes)

Tekst i zdjęcia:  Wojciech Dąbrowski  © - text & photos

Część IX  -    Gambia   -    Part nine

Jeśli lądem do Gambii to tylko przez Senegal... Maleńki kraik, którego wizę uzyskałem w brytyjskim konsulacie w Warszawie jest enklawą w terytorium znacznie większego sąsiada. Jechałem z południa - z Gwinei Bissau. Senegal powitał mnie niesympatycznie: najpierw pogranicznik próbował wyłudzić łapówkę przed wstawieniem pieczątki do mojego paszportu, potem na wyboistym placu dumnie nazywanym dworcem autobusowym w Ziguinchor kilku czarnych zrobiło mi dziką awanturę za zrobienie zdjęcia. Zdjęcia placu z samochodami, nie ludzi... Potem była długa jazda w kierunku granicy Gambii - znacznie częściej po szutrowym poboczu drogi niż po wyjątkowo dziurawym asfalcie... Wreszcie stanąłem przy niewielkim domku celników  i zagadałem po wielu tygodniach znowu po angielsku.  Welcome to Gambia!  

-Patrz, zanim tu dotarłem przekroczyłem tyle afrykańskich granic i nigdzie nie kazano mi otwierać mojego plecaka!  A ty chcesz zaglądać do mojego bagażu?  Machnął w końcu ręką, plecak pozostał na dachu minibusu i wkrótce ruszyliśmy dalej. W zatłoczonym pojeździe jechały matki z małymi dziećmi. Te ostatnie czasem popłakiwały. Gdy kobiety wychodziły z busu przywiązywały sobie dzieciaki na plecach. Maluchy przestawały płakać... Widziałem tysiące afrykańskich kobiet pracujących, podróżujących, plotkujących - z dzieciakami przytroczonymi na plecach. Zastanawiałem się, czy jest im tam wygodnie, czy w tutejszym upale nie jest im duszno... Jedno było pewne - te dzieci nigdy nie płakały, czuły się bezpiecznie...

Po gambijskiej stronie granicy są takie same dziury w asfalcie, jak po senegalskiej. Trzeba się na nowo nauczyć przeliczać ceny... Gambia podobnie jak Ghana i Gwinea ma własną walutę: dalasi. Jak prawie wszędzie tak i na tej granicy spotkać było można wymieniaczy dewiz. Tym razem najchętniej przyjmowane były dolary. Po targach zapłacili mi 11,5 dalasi za USD. Nie wymieniałem dużej kwoty zdając sobie sprawę z tego, że w takich miejscach, gdzie nie ma konkurencji z reguły płacą nieco mniej niż w mieście...

Słońce zaczęło już opadać, gdy upchaliśmy się na powrót w naszej skrzypiącej i grzechoczącej landarze by ruszyć w Gambię. Chaty za oknem minibusu były gliniane jak w Gwinei, ale obszerniejsze i prostokątne. Nieco inna kultura, inna strefa wpływów...  Od 1820 roku Gambia była brytyjskim protektoratem, a potem kolonią. W 1965 roku uzyskała niepodległość, ale wciąż mówi się tu po angielsku, mimo, że wszystkie sąsiednie kraje należą do strefy frankofońskiej... 

Gambia jest jakieś trzydzieści razy mniejsza od Polski. Jeśli wziąć pod uwagę, że mieszka tu 1.2 miliona ludności to okaże się że to jeden z najgęściej zaludnionych krajów Czarnego Kontynentu. Kraj rozciągnął się wzdłuż rzeki Gambia, ale większość ludności mieszka na wybrzeżu. Na wybrzeżu skupia się także większość atrakcji turystycznych. We wnętrzu Gambii zainteresować mogą tylko wyprawy po rzece i prowincjonalne miasteczko Basse Santa Su.

Węzłem komunikacyjnym   i najważniejszym centrum handlowym kraiku nie jest wcale stolica ale miasto Serekunda. Paradoksem jest, że owa Serekunda ma wąskie, zatłoczone uliczki przez które z trudem przepychają się pojazdy....

Zatrzymałem się w hoteliku "Romana" w Bakau płacąc 200 dalasi za duży pokój z wiatrakiem i łazienką. Hotelik jest korzystnie zlokalizowany - o krok od supermarketu i warzywnego bazaru.   Na południe od Banjulu ciągnie się wzdłuż wybrzeża łańcuch miejscowości z ładnymi plażami: Kololi, Kotu, Fajara i Bakau. Ta ostatnia miejscowość, najbliższa stolicy zachowała charakter rybackiej wioski - jest tu małe molo, przy którym cumują kutry...

Ale na plaży w Bakau można także zobaczyć małe rybackie łodzie, które miejscowi wspólnymi siłami wyciągają na piasek gdy o czwartej czy piątej po południu wracają z połowu. Te same łodzie można bez trudu wynająć na wycieczki wzdłuż wybrzeża - pływają aż do odciętej od świata rybackiej osady Ganjur przy senegalskiej granicy - tam nie docierają hordy turystów, a wodna droga jest dużo przyjemniejsza od tej wyboistej, lądowej.

Gambia jest chyba jedynym krajem Zachodniej Afryki do którego latają czarterowe samoloty z Europy Zachodniej. Zbudowano tam kilkanaście plażowych hoteli w których miejsca wykupują hurtem zachodnie firmy turystyczne. W Niemczech bez trudu można wykupić imprezę "last minute" do Gambii (przelot i tydzień w hotelu) za 600 DEM.  Dla trampa to wyjątkowo korzystna okazja - nawet wtedy, gdy wykorzysta tylko sam przelot...

Turyści mieszkają w dobrze strzeżonych hotelach, do których nie mają wstępu ani czarne prostytutki ani słynni czarni "beach boys". Ci ostatni chętnie zawierają znajomości z turystkami z Europy Zachodniej, towarzyszą im na plaży i w kąpieli i gotowi są spełnić wszelkie inne życzenia - za odpowiednią odpłatnością... Usługi turystyczne są tu dobrze rozwinięte...   Ta pani na poczekaniu przyrządza owocowe soki...
Przeszedłem sobie plażą od Kololi aż do Bakau. Mijałem night-cluby, plażowe bary oferujące na zapleczu masaż, stoiska z napojami i owocowymi sałatkami. Zaczepiały mnie czarne dziewczęta (zrozumiałe!) ale i czarni chłopcy (nie rozumiem!) Na tych ostatnich znalazłem w końcu sposób: gdy taki podchodził i mówił "hallo!" pogodnie i rzetelnie odpowiadałem: -Wiesz, że jesteś dwunastym bumsterem (tak ich nazywają) który mnie dziś zaczepia?...  Z reguły od razu dawali mi spokój...  Ostatni  tego dnia miał numer 18...

Między wczasowymi miejscowościami wybrzeża kursują tu zbiorowe taksówki i minibusy, które za zryczałtowaną opłatą 2 dalasi (bardzo tanio!) przewożą podróżnych - także cudzoziemców... Czasem trzeba się przesiąść w Serekundzie - kierowca pokaże wtedy gdzie znaleźć następny pojazd. Po prostu macha się ręką na przejeżdżający wehikuł i jeśli tylko ma miejsce to staje...  Ludzie w Gambii są generalnie mili i życzliwi - i tym lepsi w kontaktach im rzadziej spotykają turystów...   Tego jegomościa z bliska oraz inne sympatyczne czarne twarze z trasy mojej podróży możecie zobaczyć na stronie LUDZIE  AFRYKI - zapraszam!.

1gamb039p.jpg (11048 bytes)     1gamb040p.jpg (16670 bytes) Stolicą małej Gambii jest Banjul. Od strony lotniska i plaż wprowadza do miasta monumentalna brama - rodzaj łuku triumfalnego w którym mieści się nie tylko muzeum historyczno- etnograficzne ale i kawiarnia na otwartym tarasie. Na rondzie przed bramą wzniesiono grób nieznanego żołnierza...   Widząc zaraz na wstępie taką budowlę turysta oczekuje, że za bramą zobaczy jedną z najładniejszych stolic Afryki. Za chwilę przekonacie się, że rzeczywistość jest nieco odmienna...

Przyportowa dzielnica ze sklepami i składami ma w sobie jeszcze wciąż sporo z dawnej kolonialnej elegancji. Zamieszkałem w pobliżu łuku triumfalnego w skromnym hotelu "Princess Diana".  Za skromny pokój z wentylatorem i natryskiem płaciłem 175 dalasi. Wkrótce poznałem obowiązujące w nim prawo: jak była woda w natrysku to nie było światła. A jak było światło, to nie było wody...  Świeczki dostawałem gratis...
Wtłoczone między rzekę, morze i porośnięte mangrowcami bagna miasto nie jest duże i z powodzeniem można je zwiedzać na piechotę. Z tego samego powodu Banjul jest miejscem, gdzie łatwo i szybko załatwić można sobie wizy innych afrykańskich krajów... Mieszczą się one najczęściej w dawnych kolonialnych rezydencjach...

 Ale o dwa kroki o nich jest też nieco inny Banjul.  Boczne uliczki nie posiadają tam nawierzchni. Wzdłuż nich poprowadzono niezbyt ładnie pachnące rowy ściekowe. Ponad dachy parterowych domów wystają pozbawione liści korony baobabów - tak wygląda Banjul poza centralną dzielnicą... Chodziłem tymi zaśmieconymi uliczkami nie czując żadnego zagrożenia, także wieczorami... 

Życie miasta koncentruje się wokół  bazaru, który nazywa się Albert Market!   Z jednej strony bazaru jest poczta, a z drugiej - State House - siedziba prezydenta, której nie wolno podglądać, a co dopiero fotografować!...  Próbowałem sfotografować inny, historyczny budynek z wieżą zegarową - the Quadrangle, który stoi z tyłu za katedrą. Nie było na nim żadnego szyldu...   Zostałem przyłapany na gorącym uczynku przez tajnego agenta i musiałem gęsto się tłumaczyć...

 

Ceny w Gambii są nieco wyższe niż w krajach położonych na wschód: cola kosztuje 3 dalasi, piwo - 10,  butla wody mineralnej - 10, bagietka - 2, jajko -2,  krążek serków - 10, kostka importowanej margaryny -10, mała konserwa mięsna też 10. Owoców o dziwo nie sprzedają tu na kupki albo na sztuki ale na europejskie kilogramy: za banany - 10, grapefruity - 5, mango - 20. Widać, że obecność turystów zrobiła już swoje...

W pobliżu plażowych hoteli zainstalowali się sprzedawcy pamiątek, wisiorków, materiałów drukowanych w barwne afrykańskie wzory...  Trzeba się targować... Bogaci urlopowicze którzy przylatują tu na tydzień wcale nie orientują się w cenach i z reguły przepłacają...  Ceny kształtowane są przez popyt, dlatego jeśli w planie waszej wyprawy będą jeszcze inne afrykańskie kraje, to zakupy suwenirów lepiej zrobić gdzie indziej...

Te owce i kozy prowadzane ulicami stolicy i oferowane na sprzedaż nie wiedziały jeszcze co je czeka... Następnego dnia mieliśmy obchodzić wielkie muzułmańskie święto Avir nazywane popularnie Tabaski - jedno z najważniejszych religijnych świąt w ciągu roku...

Ludzie tego dnia ubierają się odświętnie. Szczególnie wystrojone są dzieci...   Muzułmańska obyczajowość nakazuje, aby każda rodzina uśmierciła na ofiarę przynajmniej jedno zwierzę. Uboższe rodziny zabijają małą kozę, te większe i zamożniejsze - nawet krowę - jak na zdjęciu obok. Mięso jest od razu przetwarzane i zjadane... Przyglądałem się kilku egzekucjom: wszystko działo się bardzo normalnie, bez żadnego ceremoniału. Spętanemu zwierzęciu w banalny sposób podrzyna się gardło, krew płynie strumyczkiem do kanału ściekowego. Wykrojone połacie mięsa wędrują do kotła. Gambijczycy nie mieli nic przeciwko temu, że robiłem zdjęcia na ich podwórkach. Pytałem też co zrobią z taką ilością świeżego mięsa. Przecież statystycznie przez większą część doby  w mieście nie ma prądu i nie działają lodówki, więc o przechowywaniu zapasów przez dłuższy czas nie ma mowy... Większość zjemy, a resztę zaniesiemy do sąsiada, który ma japoński agregat - zapewniali. 

Trochę na uboczu - poza centrum miasta zbudowano wielki meczet... Bardzo fotogeniczna budowla... Gdy byłem tam przed południem wokół nie było widać żywego ducha...  Nie zanosiło się także na jakieś zbiorowe modły... Warto może wspomnieć, że islam w tutejszym wydaniu nie jest  wcale taki ortodoksyjny, nie dostrzega się programowej niechęci do innowierców.

Za to wieczorem na placu przed łukiem triumfalnym zaroiło się od odświętnie ubranych spacerowiczów. Przy dźwiękach afrykańskich bębnów odbywały się tam popisy tancerzy przybranych w tradycyjne stroje i maski. Za wstęp pobierano jakąś symboliczną opłatę. Co zamożniejsi obywatele stolicy rzucali potem tancerzom demonstracyjnie dodatkowe datki. Poziom imprezy nie był rewelacyjny, myślę, że występowali amatorzy, ale publiczność reagowała głośno i bardzo spontanicznie - wyglądało na to, że okazji do podziwiania takich widowisk w ciągu roku mają raczej niewiele...

1gamb041p.jpg (13872 bytes)

1gamb036p.jpg (18468 bytes)

                    Z policją też można się zaprzyjaźnić. Nawet w Banjulu. -Prom na drugą stronę rzeki kursuje średnio co 2 godziny....   Zapłacisz 3 dalasi - informowali.  Po tamtej stronie będą czekały zbiorowe taksówki i mikrobusy jadące do senegalskiej granicy. Biorą po 10 dalasi od osoby.   Potem musisz szukać transportu do miasta Kaolack - to będzie kosztowało jakieś 1500 CFA. Za przejazd z Kaolack do Dakaru trzeba będzie zapłacić następne dwa tysiące!...

W święto Tabaski nie sposób było wyruszyć w dalszą drogę - po prostu nie funkcjonowała żadna komunikacja...  Wolne popołudnie spędziłem przy basenie w najlepszym hotelu Banjulu.  Nazywa się Atlantic. Wprawdzie osoby które nie zamieszkują w hotelu powinny zapłacić za korzystanie z basenu  ale nie mogłem znaleźć właściwego funkcjonariusza - pewnie też świętował... Moczyłem się zatem bezpłatnie w cieniu palm i chwaliłem proroka, co wymyślił święto Tabaski...
Używając tych przycisków można przejść do poprzednich krajów, które odwiedziłem w tej podróży:

Kolejnego dnia wcześnie rano pojawiłem się na promowej przystani. Bo podróż na północ rozpoczyna się od przeprawy przez szerokie ujście rzeki Gambii...  Ale o tym już na kolejnej stronie...

Afrarrow.jpg (9045 bytes)do Senegalu

Przejście do strony "Moje podróże"                                           Back  to  main  travel page 

Powrót do głównego katalogu                                                    Back to the main directory