Tekst i zdjęcia - Wojciech Dąbrowski © - text and photos

Część 2 - zachodnie wybrzeże - Part two

 

I collected my entry permit to the Republic of the Monks in the little town of Ouranoupolis. Little ferryboat "Agia Anna" was departing before sunrise - at 6 am. On its daily route it sails down - to the southern tip of the peninsula, returning at 6 pm.

 

Po przybyciu do greckiego miasteczka Ouranoupolis odebrałem załatwione wcześniej zezwolenie na wjazd do Republiki Mnichów. Prom "Agia Anna" kursujący aż na kraniec półwyspu odpływał jeszcze przed świtem - o szóstej rano.

  Miałem  zezwolenie tylko na cztery dni pobytu na półwyspie i zmuszony byłem już na wstępie zdecydować, które klasztory chcę zobaczyć z bliska, które z daleka, a z których całkiem zrezygnuję.  Czytałem, że najciekawszym krajobrazowo fragmentem półwyspu jest jego koniec - tereny położone na południe od porciku Dafni. To tam wznosi się w niebo święta góra - Mount Athos. Tą część półwyspu zamierzałem przejść pieszo, zwiedzając po drodze, co się da... Postanowiłem zatem: klasztory leżące na zachodnim wybrzeżu pomiędzy Ouranoupolis i Agia Anna i obejrzę tylko ze statku, nie wysiadając ze statku w Dafni, jak większość pielgrzymów. Prom zawijając do kolejnych klasztornych przystani płynie blisko brzegu - tworzy to dobrą perspektywę dla zdjęć. Takiego spojrzenia na nadmorskie klasztory nie znajdziecie nigdzie na lądzie! 

Podczas pierwszych kwadransów rejsu, gdy było jeszcze ciemno, na szczęście nie przepływaliśmy obok klasztorów. Potem niebo z tyłu za górami półwyspu zapaliło się różowym kolorem:

     

     

  Ponad górami półwyspu ukazał się ostry kontur Góry Athos (zdjęcie po lewej) wyrastającej na 2033 metry ponad poziom morza.

Gdy rozjaśniło się, okazało się, że brzegi półwyspu są bardzo niegościnne - w większości skaliste:

     

     

 

Zdjęcia robiłem cyfrowym aparatem Olympus SP570 UZ z zoomem x20 i podwójną stabilizacją obrazu. Szczególnie ten teleobiektyw okazał się przydatny - zarówno do fotografowania odległych budowli, jak i mnichów.

 

Na Athos nie wolno przywozić kamer video. Przypomniano mi o tym w e-mailu od mnichów informującym o przyznaniu mi zezwolenia na wjazd do Republiki.

Na zdjęciu obok pierwsze zabudowania na wybrzeżu, które zobaczyłem po wschodzie słońca. Ale to jeszcze nie klasztor...

W chwili obecnej do większości klasztorów na Athosie doprowadzone są górskie, szutrowe drogi. Kiedyś były tam tylko ścieżki. A całe zaopatrzenie wędrowało do monasterów drogą morską. Dlatego każdy klasztor, bez względu na to, czy wzniesiono go na brzegu, czy w głębi lądu miał na wybrzeżu swoją przystań - tzw. arsanas. Pierwszym miejscem, do którego dobiła "Agia Anna" było arsanas klasztoru Chilanadriou (na zdjęciu poniżej). Chilandariou leży kilka kilometrów dalej - w głębi lądu.  To serbski klasztor, z serbskimi mnichami... (wśród 20 klasztorów Athosu jest także jeden klasztor rosyjski i jeden bułgarski)

     

    Arsanas - przystań klasztoru Chilandariou

 

Uśmiechnięty mnich czekający z grupą ludzi na wybrzeżu to raczej rzadki widok, wiec próbowałem go uwiecznić.

 Prom przez moment dryfował z dziobem ustawionym ku lądowi. Kilka osób wysiadło na molo, kilkanaście wsiadło. Cała operacja trwałe może 2 minuty. Potem popłynęliśmy dalej...

 

 

 

Mnichów na pokładzie mieliśmy kilkunastu. Obserwowałem dyskretnie ich zachowanie. Te brody jak z historycznego filmu i komórkowe telefony w ich rękach... Przyznacie, że to nieco szukujące zestawienie...

   

Cały półwysep ma około 60 kilometrów długości. Odległości między kolejnymi klasztorami nie są duże... Wkrótce "Agia Anna" dotarła do kolejnego arsanas - przystani bułgarskiego klasztoru Zographou. To było już urokliwe miejsce, przypominające średniowieczny zameczek. Na początek to arsanas wyglądało jak atrakcyjna miniaturka klasztoru:

The landing of Zographou Monastery 

   

W niektórych wydawnictwach pod zdjęciem jak poniżej umieszczony jest podpis "Monastery Zographou" co oczywiście jest mylące, bo właściwy klasztor Zographou zbudowano wewnątrz półwyspu, o kilka kilometrów dalej. Niestety do właściwego klasztoru nie dotarłem... Może wam się uda... 

     

Nieco dalej na wybrzeżu stoi ruina kamiennej wieży. Nie udało mi się ustalić, czy był to wiatrak, czy wieża obserwacyjna. Gdybym płynął statkiem turystycznym w innym zachodnim kraju, zapewne bez przerwy z głośników płynęły by objaśnienia: mijamy to, mijamy tamto... Mnie musiała wystarczyć niezbyt dobra mapa...

 

  Ale za to na pokładzie byli prawdziwi ortodoksyjni mnisi, zmierzający do swoich odciętych od świata klasztorów... 

 

 

Niektórzy z nich przymknąwszy powieki robili wrażenie zatopionych w modlitwie...

 

 

 

 

 

 

"Agia Anna" sunęła tymczasem wzdłuż kolejnego fragmentu malowniczego wybrzeża. Są tam miejsca, gdzie morze wypłukało mniejsze i większe groty:

 

     

     

 

 

Czasami mogłem zauważyć w nadmorskich zboczach pozostałości grot, w których do niedawna żyli pustelnicy (zdjęcie obok). Podobno jest na półwyspie jeszcze kilku takich samotników, ale żyją oni w miejscach, których nie można podglądać ze statku...

 

 

 

 

Wkrótce w zasięgu wzroku pojawił się kolejny klasztor - Dochiariou:

 

    Z tej strony widać budowlany żuraw i rozwieszone siatki -  w klasztorze prowadzone są prace remontowe. Zresztą nie tylko w tym. I całe szczęście, bo tysiącletnie budowle zaczynają się rozsypywać, a warto je zachować dla potomności.

Zbliżenie pozwala przyjrzeć się szczegółom architektury. Usunąłem z niego szpecący krajobraz żuraw - takie są możliwości cyfrowej techniki fotograficznej:

     

 

   

A na tym zdjęciu obok widać, że klasztorne przystanie budowane były w ten sposób, że łodzie mnichów na noc można było po pochylni wciągnąć do hali z zamykanymi wrotami...

 

 

Na jednym z drewnianych balkoników wypatrzyłem mnichów, którzy z zainteresowaniem obserwowali z góry, co też dzieje się na klasztornym dziedzińcu:

     

     

   

 

Klasztor został założony w XI wieku przez mnicha Eutymiosa z Wielkiej Ławry, który w macierzystym klasztorze był doczeariosem czyli nadzorcą magazynów. Stąd nazwa.

Ponad linię jego dachów wystaje wysoka wieża obserwacyjna z której mnisi wypatrywali pirackich statków. Wieża jednak nie wystarczyła, by obronić przed nimi klasztor. Został on zdobyty i złupiony przez piratów w XVI wieku. Odbudowano go potem w roku 1578. W klasztornej bibliotece przechowują tu 2000 manuskryptów i 15000 dzieł drukowanych.

 

 

 

 

 

Następny klasztor, który zobaczyłem nazywał się Xenofontos:

     

   

 

Ciekawostką w architekturze tego klasztoru jest fakt, że tradycyjny budynek przystani (arsanas) zblokowany jest tu z murami otaczającymi klasztor, stanowiąc z nimi jedną całość.  

   

 

Klasztor Xenophonts założony został w X wieku przez błogosławionego Ksenofona. W XIX wieku na dziedzińcu zbudowano nowy kościół (katolikon). Klasztor dedykowany jest świętemu Georgiosowi (czyli naszemu św. Jerzemu) i obchodzi swoje święto w jego dniu - 23 kwietnia.

   

 

Podobał mi się ten klasztor. Ale gdy zerknąłem do moich materiałów okazało się, że na liście hierarchii klasztorów Athosu zajmuje on dopiero 16 miejsce na 20 klasztorów. Poprzedni - Dochiariou jest na dziesiątym miejscu tej listy. 

     

Kiedy spojrzałem potem w kierunku południowym widok wybrzeża przesłonił półwysep. Nie było jeszcze widać kolejnego klasztoru. Za to ponad wzgórzami widać było przesłonięty nieco obłokami wierzchołek Świętej Góry Athos:

     

     
   

Z drugiej strony tego niewielkiego półwyspu otworzył się widok na kolejny klasztor: to rosyjski Monastyr Św. Pantelejmona. Budowę tego klasztoru rozpoczęto w XII wieku...

     

     

Rządzą u mnisi którzy przybyli z Rosji. Dostrzega się też rosyjskie wpływy w architekturze - choćby cebulasty kształt niektórych kopuł:

   

 

Szczególnie szybki rozwój tego klasztoru miał miejsce w XIX wieku, kiedy monastyr był wspomagany finansowo przez kolejnych carów Rosji. Rosyjscy pielgrzymi, którzy zaraz po Grekach stanowią największą grupę wśród pielgrzymów ze zrozumiałych względów obowiązkowo odwiedzają ten klasztor.  

 

Potem nasz stateczek zwinął do porciku Dafni. To główny port Republiki Mnichów. Przez Dafni trafia na półwysep większość niezbędnego mnichom zaopatrzenia, materiały budowlane dla remontu klasztorów. "Port" to dużo powiedziane. W Dafni - jak widać na zdjęciu poniżej jest zaledwie kilka domów i kawałek betonowego nabrzeża.  Tu wysiadła większość pasażerów, bo Dafni połączone jest szutrową drogą prowadzącą przez góry do stolicy Republiki Mnichów - Karies. Do Karies (czasem piszą: Karyes) jeździ jedyny autobus Republiki.  A stamtąd można dojechać do kolejnych klasztorów...   

     
Nasz postój  w Dafni trwał nie więcej niż 10 minut. Ja, zgodnie ze swoim planem płynąłem dalej.

 

 

 

 

Za kolejnym małym półwyspem wszyscy wysoko podnieśli wzrok. Byłem zaskoczony. Wysoko na stromym zboczu majaczył kolejny klasztor, ale zupełnie niepodobny do innych klasztorów Grecji. Przywodził mi raczej na myśl klasztory Tybetu lub warowne wioski, które widziałem w górach Jemenu... Widzicie go na zdjęciu obok? Z morza wygląda wyjątkowo efektownie!

 

 

 

 

 

To klasztor Simonos Petra zbudowany w połowie XIV wieku. Zbudowany na skale 230 metrów nad poziomem morza.  Jak każdy klasztor Athosu ma nad wodą swoją przystań - arsanas. Marsz stromą ścieżką z arsanas do Klasztoru zabiera minimum pół godziny.

 

 

Monastery  Simonos Petra  

Simonos Petra wyróżnia się wśród dwudziestu klasztorów Athosu nie tylko niepowtarzalną architekturą i położeniem. Ma on opinię najbardziej kosmopolitycznego klasztoru na półwyspie. Mnisi, którzy tu mieszkają pochodzą z  różnych krajów i maja opinię bardzo otwartych i komunikatywnych. Chętnie rozmawiają z turystami i zapraszają ich do uczestnictwa w religijnych praktykach. Świętem klasztoru jest dzień Bożego Narodzenia.

     
   

Już w kwadrans po odpłynięciu z arsanas Simonos Petra znaleźliśmy się przy kolejnym klasztorze, tym razem położonym tuż nad morzem. To Agios Grigoriou - Klasztor Św. Grzegorza, zbudowany w XVI wieku: 

     

     

To niewielki klasztor. Może dlatego dlatego, że musiał zmieścić się na stosunkowo niewielkiej skale wysuniętej w morze. Tu szczególnie czci się Św. Mikołaja...

     
    Potem zza skały wynurzył się klasztor Dionysiou. Jego sylwetka ginęła zupełnie na tle potężnej góry:

     

Monastyr Dionysiou ma metrykę sięgającą roku 1384. W hierarchii klasztorów Athosu zajmuje wysokie, piąte miejsce.

 

     

 

Niestety kiedy przepływałem obok tego klasztoru tkwił on jeszcze w cieniu, stąd jego zdjęcia nie są rewelacyjne. Wybór pory dnia na rejs trzeba przemyśleć. Jeśli brak zezwolenia na wjazd sprawi, że będzie to tylko rejs wycieczkowy godziny popołudniowe są lepszym wyborem...

   

Na tym odcinku wybrzeża wypatrywałem klasztoru Św. Pawła. Ale mapa była nieścisła - okazało sie, że Święty Paweł ukryty jest w głębi doliny, w odległości kilkuset metrów od wybrzeża... Powędrowałem do niego pieszo przez góry jeszcze tego samego popołudnia. 

   

Klasztory usytuowane na zachodnim wybrzeżu się skończyły. Ale w Republice Mnichów oprócz nich są jeszcze sub-klasztory, tzw. skity (sketes). Jest ich 12. Pierwsze z nich zobaczyłem właśnie w tej części półwyspu. Na zdjęciu poniżej widać grupę budowli rozrzuconych na kilku sąsiadujących ze sobą wzgórzach - to tzw. Nea Skiti - jeden z tych dwunastu sub-klasztorów. 

     

 

 Wkrótce potem wysiadłem ze stateczku na przystani Agia Anna. I tu czekało mnie kolejne zaskoczenie. Miałem zarezerwowany nocleg w skicie Św. Anny. Na mapie był pokazany tuż przy przystani. Rozejrzałem się. - Gdzie ta Agia Anna?  Pokazano mi bordową plamkę w niebieskiej mgiełce wysoko na zboczu, jakieś 200 m nad poziomem morza. Co było robić? Zarzuciłem plecak i ruszyłem dobrze utrzymaną ścieżką w górę.   Dostrzegacie cel mojej wędrówki?

   

Do Agia Anna nie doprowadzono dotąd żadnej drogi. Zaopatrzenie dla klasztoru przypływa statkiem. Potem przeładowują wszystko na oczekującą karawanę  jucznych koników. Wędrują potem w górę tą samą ścieżką, którą ja się teraz wspinałem:

     

Ścieżka nie była trudna. W wielu miejscach miała betonowane stopnie. Po dwudziestu minutach pot wprawdzie ściekał mi z czoła, ale skit św. Anny był już bardzo blisko. Podobało mi się to uczepione skały gniazdo jeszcze zanim do niego dotarłem:

     

Po pół godzinnym marszu dotarłem do celu. Nad bramą skitu zobaczyłem piękną mozaikę przedstawiającą świętą Annę, z Matką Bożą na ręku. To był przedsmak tych wspaniałych malowideł i mozaik, które miałem oglądać w kolejnych dniach... 

     
     

 

Na niewielkim dziedzińcu klasztoru powitał mnie ojciec Chrisantos. Po angielsku! -Usiądź, odpocznij!  Po chwili pojawił się z małą tacką. A na niej stał kubek wody, maleńka filiżanka mocnej kawy (zaparzonej "po turecku") dwa kawałki lukumi (rodzaj twardej galaretki posypanej cukrem-pudrem) i kieliszek ouzo - greckiej wódki. To było tradycyjne powitanie. Takim poczęstunkiem od wieków wita się pielgrzymów w klasztorach Athosu. I w ten sposób byłem witany także w następnych klasztorach.

Potem zapisano moje nazwisko i numer mojego zezwolenia w tym grubym rejestrze, który widać na zdjęciu obok. To też rytuał, który powtarza się w każdym klasztorze.

    Ponad klasztorkiem powiewały dwie flagi: pasiasta - Grecji i żółta z dwugłowym orłem - Republiki Mnichów. Bardzo ważną funkcję pełni ta zawieszona na specjalnym stojaku deska - to symantron. Uderzając młotkiem w symantron mnisi zwołują mieszkańców na nabożeństwa i posiłki:

   

Przydzielono mi łóżko w sypialni dla pielgrzymów, gdzie mogłem zostawić swój plecak. - O 16.30 zapraszamy na nabożeństwo do kościoła. Po nabożeństwie wszyscy idziemy na posiłek do refektarza!... - wyjaśnił ojciec Chrisantos. Z dziedzińca klasztoru otwierał się wspaniały widok na okoliczne góry i na morze:

     

Jeśli spojrzeć przez balustradę w dół, to widać tam arsanas - przystań, do której przypłynąłem z Ouranoupolis:

     
   

Zabrakło mi perspektywy, by sfotografować klasztorny kościół czyli katolikon. Ale udało mi sie uwiecznić na zdjęciu jego ciekawe kopuły pokryte skalnymi łupkami. Ta technologia znana jest tu od wielu wieków: 

     

Skrawek trawnika z tyłu za kościołem pełni funkcję cmentarza. Tu pochowanych jest kilku mnichów - wśród nich mnich Cyryl (Kiriłłos Monachos - napisano na krzyżu).

 

     
   

Piękny widok otwiera się z Agia Anna w kierunku północnym. Na pierwszym planie, na sąsiednim wzgórzu przyciąga uwagę mała kapliczka Agios Giorgiors - świętego Jerzego. To stosunkowo nowa budowla. Ale na tle bezkresnego błękitu morza prezentuje się bardzo malowniczo.

     
   

Postanowiłem wykorzystać wolne godziny popołudnia i pomaszerować ścieżką do sąsiedniego klasztoru świętego Pawła. Mnisi, znający tutejsze górskie ścieżki zapewniali, że to tylko godzina drogi w każdą stronę. A ścieżka biegnie po zboczach w takim krajobrazie:  

     

Na ścieżkę wyszedłem z klasztoru przez żelazną furtkę i choć dalej nie było znaków, to trudno było się zgubić. Wkrótce otworzyły się wspaniałe widoki na wybrzeże. Mogłem teraz popatrzeć z góry na Nea Skiti: 

Na mapce widać, gdzie znajduje się klasztor Św. Pawła - M. Ag. Pavlou. Ale tą mapke należy traktować tylko orientacyjnie. Nie wynika z niej, że ścieżka prowadzi dalej - do klasztoru Dionissiou ( a przecież prowadzi, tyle, że jest trudniejsza)

 

 

Na trasie w kilku miejscach spotkałem małe grupki pielgrzymów - Greków i Rosjan. W tym miejscu przechodzili akurat przez ciekawą kapliczkę dobudowaną do wielkiego głazu...

Wykorzystałem ją w chwilę potem, by zrobić takie oto zdjęcie malowniczego wybrzeża w kierunku północnym:  

 

Przy mojej ścieżce w kilku miejscach rosły krokusy  - takie same jak wiosną w Polsce!

   

W końcu po trzech kwadransach marszu stanąłem na urwisku nad wylotem sporego wąwozu. tam w dole, na brzegu stała ruina jakiejś kamiennej budowli, ale żadnego klasztoru jeszcze widać nie było...  Pejzaż był jednak wspaniały...

     

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dopiero za zakrętem, na którym zbudowali jakąś nową kaplicę (wokół nie było żywego ducha) zobaczyłem w dole klasztor Św. Pawła. Stał na skale u krańca wąwozu. Nic dziwnego, że nie mogłem go zobaczyć z morza:

     

     

 

Monastyr  Św. Pawła czyli Aghiu Pavlou został założony przez świętego mnicha Pawła z innego klasztoru - Xeropotamou. Obecna nazwa klasztoru używana jest dopiero od 1108 roku, ale klasztor ma metrykę o przynajmniej 100 lat starszą. W wieku XIV klasztor został opuszczony, ale odrodził sie potem dzieki donacjom różnych monarchów, m.in z Serbii.  Plagi też nie omijały tego miejsca: w 1902 roku był tu pożar, a w 1911 klasztor został zalany po ulewnych opadach... Teraz jest już starannie odbudowany... 

 

 

 

 

 

Moja ścieżka w okolicach kaplicy zmieniła się w szutrową górską drogę, najwyraźniej prowadzącą do klasztoru. I to właśnie z tej drogi miałem najlepszy widok na klasztor Św. Pawła - taki jak na zdjęciu obok i na zbliżeniu poniżej. 

     

     
   

W drodze powrotnej spotkałem na mojej górskiej ścieżce do Agia Anna dwóch mnichów jadących na mikrych konikach. Jak możecie sami dostrzec na takie okazje swoje czapki zamieniają na kapelusze o szerokich rondach - dla ochrony przed słońcem, które nawet w październiku silnie tu operuje. Przyznaje, że zrobiłem to zdjęcie bez pytania o zgodę. I pewnie dzięki temu jest pełne życia...

     

   

 

Mnisi nie pozwalają robić zdjęć we wnętrzach klasztornych kościołów. Ale refektarz, to już co innego... Po powrocie do Agia Anna uczestniczyłem w długim nabożeństwie z modlitwami i śpiewami. Po grecku oczywiście! Jedyne, co zapamiętałem to wielokrotnie powtarzane "Kyrie elejson!". A potem przyprowadzono nas tutaj:

     

Te zdjęcia dają wyobrażenie o tym, jak wspaniale dekorowane są klasztorne jadalnie. Freski u św. Anny były świeżo odnowione. W większych klasztorach często są one spatynowane, ale za to wielkie wrażenie robi wielkość sal - w Wielkiej Ławrze czy Vatopedi są to prawdziwe hale...

Podobnie jak noclegi także i posiłki oferowane są pielgrzymom bezpłatnie. Ale i tu obowiązuje pewien szokujący rytuał: po modlitwie wszyscy jedzą w absolutnym milczeniu. Jedzą tak długo, jak długo jeden z mnichów czyta tekst ze świętej księgi. Gdy tylko skończy wszyscy wstają od stołu, następuje modlitwa i wszyscy natychmiast opuszczają refektarz. Pierwszego dnia nie zdążyłem skończyć i zjeść deseru, którym był plaster arbuza. :)

Menu jest skromne i dzień w dzień takie same. Mnisi nie jedzą mięsa. Każdy dostaje talerz ryżu lub makaronu posypanego tartym serem, talerzyk sałatki z pomidorów lub papryki , plaster fety, chleb i kubek wody. W niektórych klasztorach dodają do tego szklaneczkę wina domowej roboty...

 

   

Było nas dwóch cudzoziemców (ja i sympatyczny starszy Niemiec) i pewnie ze dwudziestu Greków. Wkrótce po posiłku oglądaliśmy z dziedzińca klasztorku wspaniały zachód słońca za Półwyspem Sithonia:

   

Jeden z mnichów opowiadał (po grecku) o dziejach skitu św. Anny - w hierarchii sub-klasztorów Półwyspu Athos zajmuje on pierwsze miejsce. Podlega klasztorowi Wielka Ławra (Megistis Lavra). Zakonnicy zaofiarowali się obudzić nas o 3 nad ranem, po to, abyśmy mogli przyjść na poranną liturgię, która zaczyna się o godzinie 4.00...

 

Płonęły świece. W kościele nie ma oświetlenia elektrycznego. Bramę klasztoru zamknięto o 19.30 i położyliśmy się spać. Nie była to dobra noc. Współlokatorzy - Grecy chrapali strasznie  i dosłownie na wyścigi. Gdy przed czwartą poszli na swoją liturgię odetchnąłem z ulgą: może jeszcze uda mi się w ciszy zdrzemnąć. Choć do świtu!  Bo następnego dnia czekał mnie przecież  najtrudniejszy etap: 7-godzinna wędrówka przez góry do klasztoru Megistis Lavra.

     

 

     
To the next part of Mt Athos report  

Ciąg dalszy relacji z podróży do Republiki Mnichów

     
     

Przejście do strony "Moje podróże"                                           Back  to  main  travel page 

Powrót do głównego katalogu                                                    Back to the main directory