Tekst i zdjęcia - Wojciech Dąbrowski © - text and photos

 

This was my second day in the Republic of the Monks.

 

To był mój drugi dzień w Republice Mnichów.

After the night spent in the skete Saint Anna the most difficult segment if my trail was waiting for me: a long walk through the mountains to the monastery of Great Lavra (Megistis Lavra). It was written in the books that it is 6-hours walk. 

 

Po nocy spędzonej w sub-klasztorze św. Anny (Skiti Ag. Annis na mapce obok) czekał mnie najtrudniejszy etap pieszej wędrówki przez góry Atosu - do klasztoru Wielka Ławra (Megistis Lavras). W materiałach pisali, że to 6 godzin marszu. 6 godzin wędrówki z lekkim plecakiem w płaskim terenie to nic wielkiego. Ale to były góry, a ja lata najlepszej formy mam już niestety za sobą. Nie ukrywam, że obawiałem się trochę, czy podołam temu etapowi. Ale nie było możliwości jego skrócenia, bo to sam najdzikszy, południowy kraniec półwyspu i po drodze nie ma żadnych innych klasztorów.

Wczesnym rankiem mnisi nie karmią pielgrzymów, więc zanosiło się na to, że wyruszę na szlak bez śniadania. Zaryzykowałem jednak i przed wyjściem poprosiłem mnicha o duży kubek wrzątku. Z reakcji gospodarzy i pozostałych pielgrzymów wywnioskowałem, że taki obyczaj jest tu nieznany. Ale wrzątek dostałem. Zaparzyłem gar herbaty i z prowiantów przezornie przywiezionych z Ouranoupolis zrobiłem sobie śniadanie. Był kwadrans po ósmej gdy podziękowałem za gościnę i ruszyłem w górę. Dzień wstawał pochmurny, ale ciepły. Te chmurki na niebie wcale mnie nie przerażały, bo na razie przesłaniały słońce, które normalnie potrafi wyciskać ze wspinaczy przysłowiowe "siódme poty".

   

Ten pierwszy odcinek jest najtrudniejszy. Ścieżka wspina się ostro w górę, przecinając takie osypiska głazów, jak na zdjęciu powyżej.  To zdjęcie jest spojrzeniem w dół - gdzieś tam na brzegu morza widać w oddali zabudowania przy przystani Agia Anna.

Na ścieżce jest też takie miejsce, z którego widać w dole malowniczą kaplicę świętego Georgiosa, zbudowaną na poziomie klasztoru, w którym spędziłem noc. Teleobiektyw pozwolił mi zrobić takie zdjęcie:

     
     
   

Gdy ścieżka zanurzyła się w las spotkałem idącego w przeciwnym kierunku młodego człowieka, prowadzącego juczne koniki. Ładunkiem były jakieś religijne książki. Na takich górskich ścieżkach te mikre konie są jedynym środkiem transportu. Na szyjach mają zawieszone dzwonki.

     

 

W końcu spocony wyszedłem na urwisko, na którym ustawiono krzyż. To był już koniec tego morderczego podejścia. Miałem szczęście, bo tego poranka była pochmurna pogoda, co sprawiła, że wspinaczka nie była tak uciążliwa.  Niestety z powodu takiej pogody traciły widoki - jak chociażby ten - otwierający się w kierunku Nea Skiti i klasztoru Św. Pawła.

Rzadko spotyka się na tutejszych szlakach takie starannie zrobione drogowskazy. Ale strzałki na trasach są. Z napisami po grecku. Niestety rzadko pojawiają się na nich odległości w godzinach marszu czy kilometrach.

Z Agia Anna do tego drogowskazu można dojść albo krótszą, bezpośrednią trasą, która ja podążałem, albo podążając dalej wzdłuż wybrzeża przez Mikra Agia Anna i Katounakia. Ten ostatni wariant trasy oferuje podobno piękne widoki, ale wydłuża wędrówkę o co najmniej godzinę. Ścieżka prowadząca do Katounakia okrąża tą górę, którą widać na zdjęciu poniżej i łączy się z główną trasa do Ławry przy tym nowiutkim drogowskazie.

 

     

     

Kilkadziesiąt metrów dalej przy starym drzewie ozdobionym świętym obrazkiem (zdjęcie poniżej) od głównej ścieżki prowadzącej do Wielkiej Ławry odgałęzia się w lewo niepozornie wyglądający szlak prowadzący na szczyt Mount Athos (2033 m npm) - Świętą Górę dla wyznawców wschodniego obrządku. 

   

Dlaczego nie poszedłem na szczyt? Bo nie jest to ani krótka, ani łatwa wędrówka. Wspinaczka z najbliższego sub-klasztoru (Agia Anna) zabiera 4 godziny, zejście niewiele mniej i wypada doliczyć chociaż dwa kwadranse na pobyt na szczycie, gdzie jest kaplica. Taka wyprawa zabiera zatem cały dzień. A ja miałem  zezwolenie na tylko cztery dni pobytu. Wolałem przeznaczyć ten dzień na poznanie kolejnych klasztorów, z których każdy przecież jest inny. Obłoki, które przez większą część dnia spowijają wierzchołek Mt Athos zapewne ograniczają widoczność ze szczytu - idąc tam można dużo wypocić, stracić cały dzień i niewiele zobaczyć...  

 

 

Wracając na moją trasę do Megistis Lavra to wyruszając nie miałem wiedzy o możliwościach uzupełniania wody po drodze i taszczyłem ze sobą spory zapas. Wam mogę przekazać, że to niepotrzebne. Na całej trasie, mimo że nie ma ani jednego domostwa jest kilka miejsc, gdzie można popić, dolać do butelki i zmyć pot. Są to prymitywne ujęcia wody z rurek (jak na zdjęciu obok, przy odgałęzieniu szlaku na Mt Athos) lub wartkie górskie potoki.

Tutaj wypada napisać o pewnym rozczarowaniu: okazało się, że widoków na tym odcinku szlaku jest niewiele: zaraz za krzyżami na urwisku nad Agia Anna ścieżka zanurza się w las i prowadzi wśród drzew przez kilka godzin. Takie "okna" jak obok zdarzają się raczej rzadko.

 

     

     
 Przy ścieżce kwitną tutejsze krokusy.

Po trzech godzinach od wyruszenia z Agia Anna nad potokiem urządziłem sobie mały odpoczynek połączony z posiłkiem. Słońce tymczasem już przetarło się przez chmury. Spotkałem kilku rosyjskich pielgrzymów, w tym młodego popa, idących z przeciwnego kierunku.

 

   

 

Lubię samotne górskie wędrówki i mogę powiedzieć, że był to przyjemny marsz - w ciszy, która zakłócały tylko głosy ptaków.

 Na tym zdjęciu można ocenić jakość ścieżki. Sandały, nawet mocne to za mało, aby w komforcie przejść tą trasę. Zabierzcie mocniejsze obuwie - najlepiej takie, które zakrywa kostkę!

 

 

 

 

 

 

 

Dopiero po pięciu godzinach od wymarszu z Agia Anna z mojej ścieżki otworzyły się widoki w kierunku morza:

     

     

To najbardziej wysunięta w morze część Athosu. Składają się na nią niewielkie górzyste półwyspy i puste zatoczki.  Moja ścieżka na tym odcinku wspinała się łagodnie na przełęcz. .

 

 

 

 

 

Zerkając bez przerwy pod nogi, by nie potknąć sie na mniejszych i większych kamieniach wchodziłem wyżej i wyżej. Nie wiedziałem jeszcze, że z przełęczy otworzy się kolejny piękny widok. Popatrzcie na kolejne zbliżenia:

 

     

     
    Tu już widać biegnącą przez skalne osypisko ścieżkę:

     

Ale dopiero na tym zdjęciu widać, że na skalnym grzbiecie półwyspu jest kaplica - Ayios Nilos. Można tam powędrować. Pod warunkiem, że ma sie rezerwę czasu. No i wypoczęte nogi...

 

   

Z tej samej przełęczy, na której stoją drewniane krzyże patrząc w kierunku północnym zobaczyłem na horyzoncie zabudowania klasztoru. Z mapy wynikało, że to już była Wielka Ławra - wciąż w odległości godziny marszu:.

     

Ale z tego samego miejsca przenosząc wzrok bardziej w prawo zauważyłem jeszcze jeden klasztor. Całkiem duży! Na mapie w tym miejscu był pokazany rumuński skit (sub-klasztor) Timiou Prodromou.  Nie sadziłem, że jest tak duży.

     

Tuż pod przełęczą zauważyłem prymitywne drogowskazy: w lewo do Megistis Lavras, w prawo do rumuńskiego skitu. No i miałem dylemat...

     

 

Miałem już za sobą  pięć godzin wędrówki z plecakiem, ale miałem wielką ochotę zobaczyć ten rumuński klasztor, choć oznaczało to nadłożenie drogi. Nie czułem jeszcze powalającego zmęczenia, a ciekawy, pozaplanowy klasztor był w zasięgu wzroku...

Ale to nie był jeszcze koniec pokus:  w prawo od rumuńskiego skitu widziałem w dali skały Przylądka Akrathos - najbardziej wysuniętego na południowy-wschód skrawek Republiki Mnichów. Kiedy patrzysz w domu na mapę próbujesz wyobrazić sobie, jak może wyglądać ta część Athosu nie sposób podjąć decyzję. Dopiero gdy zobaczysz to na własne oczy dochodzisz do wniosku, że warto! 

     

    Zarzuciłem plecak i ruszyłem w drogę...

Zbliżenie pozwala zajrzeć na dziedziniec tego ciekawego klasztoru. Skete Timiou Prodromou.

     

Chyba jeszcze ładniej Skete Timiou Prodromou prezentuje się z bliska. Mieszkają tu mnisi z Rumunii. 

     

 

Jak w każdym klasztorze Athosu i tutaj gośćmi zajmuje się wyznaczony zakonnik nazywany archondariki (odpowiednik naszego ojca-furtiana). Strzałka wskazywała drogę do jego kantorka.

Archodnariki powitał mnie tradycyjnie woda, kawą, wódką i ciasteczkiem czy może raczej galaretką. Powiedziałem, że zmierzam do Wielkiej Ławry, ale chciałbym zwiedzić klasztor. Nie było problemu, bo klasztorny kościół właśnie sprzątano (zwykle kościoły otwierane są tylko na czas nabożeństw).  

     
    Kościół czyli katolikon stoi tu na środku dziedzińca:

     
     

Mnisi z Athosu niezmiernie rzadko pozwalaja fotografować we wnetrzach klasztorów. Dodatkowym problemem jest fakt, że te wnetrza są mroczne, brak w nich elektrycznego oświetlenia i trudno zrobić dobre zdjęcia. Tu wykorzystałem moją szansę. Przez okna wpadało akurat słońce..

 Na podstawie zdjęć ze Skete Timiou Prodromou możecie wyrobić sobie opinię o tym jak wspaniale zdobione są wnętrza kościołów w Republice Mnichów. Złocony ikonostas, ozdobne kandelabry - to obowiązkowe elementy wyposażenia katolikonu. 

 

     

Strop i ściany pokrywają wspaniałe freski: 

     

W centralnej części kopuły Chrystus Pantokrator...

 

   

 

Oglądałem także kościoły w innych klasztorach, ale nigdzie nie miałem już szansy fotografowania...

 

 

 

 

 

 

 Zapytany zakonnik pokazał mi drogę prowadzącą na klif i dalej - do przylądka. Na początek musiałem wyjść do klasztornych ogrodów. Gdy tylko znalazłem sie za murami otworzył sie nowy, ciekawy widok - ten szczyt nad klasztorem to Święta Góra Athos. Pomyślałem, że chyba żaden inny klasztor nie jest tak pięknie usytuowany...  Popatrzcie:

     

     

Pod murami klasztoru w starannie utrzymanym ogrodzie rosła papryka i pomidory. Takie ogrody maja tam przy wszystkich klasztorach. Monastery są samowystarczalne jeśli chodzi o warzywa i owoce... 

 

    Skete Timiou Prodromou

     

  Kiepska szutrowa droga (pokazałem ja na zdjęciu powyżej) poprowadziła mnie na klif...

 

 

 

 

 

... a tam otworzyły się nowe widoki na wybrzeże.

Okazało się, że w tym wysokim klifie przed wiekami były pustelnie, w których mieszkali zakonnicy.  Jeden z nich cieszy się do dziś sławą i uwielbieniem, gdyż to on zainicjował budowę pierwszego klasztoru na Athos - Wielkiej Ławry.

Pustelnicy mieli piękne widoki - jak ten - na szczyt Mt Athos.

 

 

 

 

 

 

Wyrąbana w zboczu wąska ścieżka zbiega schodkami w dół. Po drodze widać jaskinie... 

 

     

     

Aż w końcu dociera się do niewielkiej groty ze świętymi obrazkami pozostawionymi na skalnych półkach. Według podań to właśnie tu żył mnich Athanasios - budowniczy Wielkiej Ławry.

 

 

 

 

Jeśli wspiąć się ponownie na klif i przejść kilkaset metrów to wkrótce otwiera sie widok na Przylądek Akrathos. Powiewają nad nim dwie flagi: Grecji i Republiki Mnichów. Za nim jest już tylko szeroko rozlany błękit morza.

 

 

 

 

Mimo zmęczenia byłem szczęśliwy (maszerowałem przecież od świtu) i uważam, że najpiękniejsze panoramy tego dnia widziałem właśnie tutaj, na samym krańcu półwyspu:

     

     

Od skitu Timiou Prodromou przyzwoita szutrowa droga prowadzi do Wielkiej Ławry. Zabrałem plecak pozostawiony w rumuńskim skicie i pomaszerowałem tą drogą. Ojciec furtian zapewniał, że to tylko godzina marszu.

Po drodze spotkałem grupę mnichów pracujących przy usuwaniu zarośli. Pozdrowiłem ich i z uśmiechem zagadałem po angielsku do pierwszego z brzegu: -Czy mogę zrobić zdjęcie?  Chyba nie bardzo zrozumiał o co chodzi, ale zanim cokolwiek odpowiedział ja już miałem aparat przy oku i tak powstało to zdjęcie - jedyne takie zdjęcie mnicha z bliskiego dystansu... Nie protestował... Podziękowałem i poszedłem...

     

Mnisi na Athosie nie tylko modlą się, ale i pracują. W przyklasztornych ogrodach, ale także przy remontach monasterów. Widok mnicha siedzącego za kierownicą ciężarówki zaskoczył mnie, ale tylko za pierwszym razem.

 

Klasztor Wielka Ławra (Megistis Lavras) mogłem sfotografować już z drogi, gdy dzielił mnie od niego już tylko mały oliwny gaj:

   

     
   

Wielka Ławra to najwyższy w hierarchii, największy i najstarszy klasztor w Republice Mnichów. Gdy patrzymy na zdjęcie poniżej widząc go na tle błękitu wody wydaje się, że warowny monastyr stoi nad morzem. Ale tak naprawdę wzniesiono go 160 metrów ponad poziomem wody i do przystani (arsanas) idzie się spod murów dobry kwadrans.

     

Już w wieku 963 mnich Athanasios rozpoczął budowę tego klasztoru. Przedtem zakonnicy mieszkali tu w rozrzuconych pustelnia. Budowę rozpoczęto od łańcucha murów obronnych, które zachowały się do dziś:

     

Ponad mury wystają kopułki klasztornego kościoła - katolikonu. Do środka Wielkiej Ławry dostałem się przez tą niewielką bramę widoczną na zdjęciu. Jak się później okazało było to tylne wejście - takie wejście "od kuchni"... Nic dziwnego, że nie mogłem znaleźć ojca furtiana  :). Od wyjścia z Agia Anna minęło 8 godzin. Byłem głodny i zmęczony...

     

 

Główna brama Wielkiej Ławry znajduje się po drugiej stronie murów, przy solidnej baszcie. Sfotografowałem ja dopiero później...

   

Wewnątrz dziedzińca mieści się szereg starych budowli. Jak wszędzie, i tutaj dostałem na powitanie "welcome drink".  Następnie zostałem zapisany do klasztornego rejestru i zaprowadzono mnie na kwaterę dla pielgrzymów, która mieściła się w tym starym budynku:

     

W niewielkiej salce stłoczonych było 6 łóżek z czystą pościelą i kocami. Zaskoczeniem była dla mnie elektryczna żarówka pod sufitem - mieli tu gdzieś agregat wytwarzający prąd, co umożliwiało zainstalowanie oświetlenia w kilku pomieszczeniach (ale nie w kościele). -Za pół godziny w dużym kościele będzie nabożeństwo, a stamtąd idziemy wszyscy na posiłek! - oznajmił mnich.

 

Aby wykorzystać dzienne światło ruszyłem robić zdjęcia. Poniżej duży kościół (katolikon). Z kronik wiadomo, że przy jego budowie zginał razem z sześcioma innymi robotnikami założyciel kasztoru - mnich Athanasios. Zawaliła się nad nim kopuła.

 

 

Nabożeństwo w kościele trwało ponad godzinę. To na pewno ciekawe przeżycie. Ceremonialne zapalanie świec i kaganków. Modlitwy i śpiewy w półmroku, z których zapamiętałem tylko wielokrotnie powtarzane "Kyrie elejson".  Całowanie w rękę przeora klasztoru siedzącego po prawej stronie. Poczerniałe ikony i freski. Mnisi spoglądali na mnie jakoś dziwnie. W końcu zrozumiałem: zmęczony 8-godzinnym marszem szukałem wewnątrz siedzącego miejsca. Niewiele ich było. I niebacznie usiadłem na jednym z miejsc przeznaczonych dla zakonników... A to widać nie uchodzi... Mam nadzieje, że Pan mi to wybaczy..

Naprzeciw kościoła jest wielka jadalnia zbudowana na planie krzyża - refektarz. Ma rzędy wielkich kamiennych stołów i wspaniałe, choć mocno juz spatynowane freski na ścianach i sklepieniu. Najpierw wchodzą zakonnicy, potem pielgrzymi. Modlitwa. Siadamy. Jeden z zakonników zaczyna przy pulpicie czytać święty tekst. Wszyscy zaczynają jeść - szybko i w całkowitym milczeniu. Koniec czytania. Dzwonek. Koniec jedzenia. Wszyscy wstają. Modlitwa. Wychodzimy: najpierw przeor, za nim mnisi, na końcu pielgrzymi. Wszyscy wracają do kościoła. Modlitwa. Na stołach przed ikonostasem wykładają cały rząd relikwiarzy. Tu paluszek jakiegoś świętego, tam skrawek szaty... Pielgrzymi ustawiają się w kolejkę do całowania relikwii.  Wycofuję się dyskretnie do wyjścia, ale mnich przy drzwiach jest czujny. Mówi do mnie coś po grecku. I choć nie rozumiem co mówi, to jego gestykulacja jest jednoznaczna: - Marsz do kolejki!

Great Lavra Monastery  

 

Wielka Ławra. W klasztornej bibliotece przechowuję ponad 2000 manuskryptów, nie licząc dzieł drukowanych...

     

W XI wieku w Wielkiej Ławrze zyło 700 mnichów. Dziś mieszka ich tutaj około 40.

     

 

Nie powtórzcie mojego błędu: w oparciu o internetowe informacje zaplanowałem, że z Wielkiej Ławry popłynę kursującym codziennie stateczkiem wzdłuż wschodniego wybrzeża do następnego klasztoru, który zamierzałem odwiedzić: do Ivironu.  Zapytany zakonnik stwierdził, że od ponad tygodnia statku w arsanas Wielkiej Ławry nie widział. -O 6.45 będzie od nas jechał minibus do Ivironu. Zapisać cię na listę pasażerów? Co miałem robić?

Tym razem spałem z korkami w uszach. Ale i tak zbudzili mnie Grecy wstający około 3.30 na poranną liturgię. Niebo dopiero szarzało, gdy z plecakiem wyszedłem przed bramę. Minibus przyjechał. Kierowca zebrał od pielgrzymów po 7 euro i pojechaliśmy szutrówką na północ.

 

Gdy sie rozjaśniło mijaliśmy zbudowaną na wybrzeżu warowną wieżę przy przystani (arsanas) klasztoru Karakallou: 

 

 

 

Słońce wschodziło dopiero, gdy kierowca wysadził mnie pod murami klasztoru Iviron. Rozpoczynał sie nowy dzień mojej przygody w Republice Mnichów.

     

 
 
 At the sunrise time minibus left me at Iviron monastery.   Ale klasztor Iviron to już inna historia... 
     
Hot news from this route you will find here in my travel log.   Krótkie wiadomości z trasy jak zwykle możecie przeczytać - tutaj.    
     
     
To the next part of my Athos report  

Ciąg dalszy relacji z podróży do Republiki Mnichów 

     
     
     

 

Przejście do strony "Moje podróże"                                           Back  to  main  travel page 

Powrót do głównego katalogu                                                    Back to the main directory