Tekst i zdjęcia - Wojciech Dąbrowski © - text and photos

Część IV - Wschodnie Wybrzeże - Part four

 

Have you heard about the Republic of the Monks?ki.

 

To był trzeci dzień mojego pobytu w Republice Mnichów. Wschód slońca powitałem na wschodnim wybrzeżu Półwyspu Athos, pod murami klasztoru Iviron.

 

Na mapce obok zaznaczyłem kolorem czerwonym trasę mojej wędrówki. Musiałem ją zaplanować tak, aby do maksimum wykorzystać czterodniowy pobyt w republice (tylko na taki okres mnisi wydają zezwolenia). Z drugiej strony musiał być to plan realny, uwzględniający odległości miedzy klasztorami i moja kondycję.

Poprzedniego dnia pokonałem najtrudniejszy odcinek z Agia Anna przez Prodromou do Megistis Lavra. To było prawie osiem godzin marszu w górskim terenie. Przyznam, że po tym wyczynie dziś bolały mnie nogi. Kolejny dzień nie mógł być zbyt forsowny. Jestem zresztą przeciwnikiem "zwiedzania w biegu". Ale wczorajszego etapu nie można było podzielić na krótsze odcinki, bo na jego trasie nie było żadnych możliwości noclegu.

Skorzystałem z klasztornego minibusu, by przed świtem przejechać nieciekawy odcinek szutrowej drogi miedzy Megistis Lavras i Iviron.

 

   

To było zjawisko! Klasztor Iviron zalany pomarańczowymi promieniami wschodzącego słońca pysznił się przede mną w całej okazałości... Podziwiałem jego wysokie mury. Iviron zajmuje wysokie, trzecie miejsce na hierarchicznej liście dwudziestu klasztorów Athosu.

     

 

W Ivironie (spotyka się także pisownię Iveron) mieszkają obecnie greccy mnisi, ale przed nimi przez wiele wieków pracowali tu i modlili się mnisi z Gruzji. Ostatni z nich zmarł w 1955 roku.  

Wysoka wieża (na zdjęciu obok) strzeże głównego wejścia do klasztoru. Przed nią na brzegu czeka kilka łódek. Mnisi łowią ryby na własne potrzeby. Ale w klasztornym jadłospisie pojawiają się one bardzo rzadko - tylko w niedziele i religijne święta.

W klasztorze, który powstał pod koniec X wieku mieszka obecnie około 30 mnichów. Ale podlega  mu skit Św. Jana Chrzcilela i ponad 30 kaplic i miejsc odosobnienia pustelników

 

   

W XVIII i XIX wieku klasztor trzykrotnie trawiły pożary. Dziś wciąż jeszcze trwają tu prace renowacyjne.

 

 

 

 

 

 

 

 

Na obszernym dziedzińcu oprócz głównego kościoła zauważyłem dwie mniejsze kaplice:

     

     

W jednej z kaplic (na zdjęciu obok) wybudowanej tuż obok wyjścia z głównego dziedzińca przechowywana jest jedna najbardziej czczonych ikon całej Grecji. W wolnym przekładzie jest to "Matka Boża od Bramy". Skad taka dziwna nazwa? Podanie mówi, że ikona namalowana w Konstantynopolu sama przypłynęła stamtąd do wybrzeży Athosu, gdzie cudownym zbiegiem okoliczności wyłowił ją mnich i przyniósł do klasztornego kościoła. Nastepnego ranka znaleziono ikonę przy bramie. Nikt nie przyznawał sie do jej przeniesienia. Taka sytuacja powtórzyła sie jeszcze dwukrotnie. Mnisi uznali, że to ikona sama wędruje nocami i wybudowali jej tuż przy bramie osobną kaplicę, gdzie do dziś jest wystawiona i słynie cudami. Widziałem tą ikonę zanim kaplicę zamknięto.

 

 

Wielką Ławrę opuściłem na czczo. Byłem głodny. Tu nigdzie poza stolicą republiki i porcikiem Dafni nie ma kiosków ani sklepików. Wiedziałem o tym. Ale postanowiłem użyć fortelu: zapytałem przechodzącego mnicha czy mógłbym w klasztorze kupić coś do jedzenia. Prawie się obraził. -My jesteśmy już po śniadaniu, ale wejdź bocznymi drzwiami do kuchni. tam cię nakarmią... Mroczne wnętrze kuchni rozjaśniała tylko wątła świetlówka, zasilana chyba ze słonecznej baterii na dachu. Dziwnie to wyglądało w tym wnętrzu wyjętym jakby ze średniowiecza. (zdjęcie obok).

I nakarmili!. Dostałem kompletny posiłek - taki jaki mnisi i ich goście jadają tu dwa razy dziennie: talerz makaronu posypanego tartym serem, sałatkę z pomidorów, chleb, wodę, dwa plasterki fety (zwykle dają tylko jeden). Na deser jabłko. Pałaszowałem ze smakiem, szczęśliwy, że nikt nie czyta mi świętych tekstów i nie trzeba się martwić, że jedzenie się skończy, gdy umilknie...

I współczułem mnichom: ja jadłem u nich te specjały przez cztery dni. A oni jedzą je całymi latami, wciąż to samo, dwa razy dziennie...

 

Podziękowałem z poczestunek i pożegnałem mnichów. Gdy stanąłem na wybrzeżu przy ich łódkach zauważyłem stojący daleko na wybrzeżu zameczek. To był mój kolejny cel:    
     

 

   

Mój szlak wkrótce zszedł z szutrowej drogi na biegnącą ponad wybrzeżem ścieżkę. Byłem znów tylko sam na sam z tą piękną przyrodą. W miarę jak upływały kwadranse marszu widziałem mój "zameczek" coraz dokładniej:

     

Plaże ze wschodniej strony półwyspu są marne: krótkie i przeważnie kamieniste. Ta wieża na cyplu nazywa się bodaj Kaliagra.

     

Ta plaża wyglądała już bardziej obiecująco i szczerze mówiąc, spocony pomyślałem przez chwilę o kąpieli. Ale słyszałem, że pokazywanie obnażonego ciała w Republice Mnichów nie uchodzi. A nuż mnie ktoś zobaczy? Miałem zresztą na ten dzień bogaty program...

Ścieżka schodziła na plażę i... ginęła. Dopiero, gdy wdrapałem się na skałki po przeciwnej stronie znalazłem ślad... 

     

Takich pięknych zatoczek po drodze było kilka. Woda przejrzysta. Ani śladu zanieczyszczeń. Tu nie dotarł jeszcze żaden przemysł. I nie widać nigdzie żadnych drutów na słupach! - skonstatowałem.

     

Po pięciu kwadransach od wyjscia z Iviron stanąłem oczarowany przed "zameczkiem". Pora tu wyjaśnić, że nie był to żaden zamek, tylko kolejny warowny klasztor: Stavronikita

     

Zbudowany na przełomie X i XI wieku klasztor Stavronikita był kilkakrotnie zdobywany i łupiony przez piratów. Nic zatem dziwnego, że w końcu opatrzono go takimi solidnymi murami.

     

Od strony lądu do klasztoru doprowadzono akwedukt, który dziś nie pełni już swojej dawnej roli, ale na pewno przydaje obiektowi malowniczośći.

     
    Przed bramą po drewnianym rusztowaniu wspinają się krzewy winorośli. Kiście dojrzałych winogron zwisały malowniczo z tej kratownicy. Dostaliśmy je na deser do wieczornego posiłku...

     

 

Ojciec furtian nie mógł się doszukać mojego nazwiska w zeszycie z rezerwacjami. Monaster Stavronikita jest najmniejszym wśród dwudziestu klasztorów Athosu. Mnisi mają niezbyt wiele miejsca dla pielgrzymów. Dlatego zalecają zrobienie telefonicznej rezerwacji. Rezerwowałem z wyprzedzeniem dwóch miesięcy. Dlaczego nie było mnie w zeszycie?

Mimo wszystko mnisi przyjęli mnie na nocleg. Okna pokoju do którego pracowicie wdrapywałem się po kilku ciągach drewnianych schodów wychodziły na nadmorskie urwisko. Wieczorem mnisi przynieśli mi świeczkę, a w korytarzu rozwiesili naftowe lampy.

Dziedziniec klasztoru Stavronikita (na zdjęciu powyżej) jest tak maleńki, że brak perspektywy dla zdobienia zdjęcia kościoła. Dlatego ten kościół fotografowałem z góry - z poziomu pielgrzymich kwater: zmieściły się na nim zaledwie kopułki kościoła dedykowanego świętemu Mikołajowi i obronna wieża.

Przed wieczorem spotkaliśmy się na nabożeństwie w mrocznym i przez to tajemniczym wnętrzu kościoła. Zapalono świece. A gdy ojcowie otworzyli na pulpitach swoje święte księgi podświadomie oczekiwałem, że wyciągną z kieszeni taką mała latareczkę na dwie baterie AA, aby przy niej odczytać święte modlitwy. Ale nie!  Z namaszczeniem zapalili olejne kaganki, takie jakich używano tu zapewne w średniowieczu i jak w średniowieczu czytali przy nich nie zmienione od wieków teksty...

 

 

 

Z okien pielgrzymich kwater widać było także północny odcinek dzikiego wybrzeża, a w dali - kolejny klasztor. Postanowiłem jeszcze tego samego popołudnia do niego dotrzeć i wrócić na nabożeństwo:

 

     

   

 

Ścieżka do odległego o dobrą godzinę marszu klasztoru Pantokratora wspinała się na zbocze. Bez plecaka szło mi się znacznie raźniej. Gdy szlak wyszedł na odkrytą skalną półkę obejrzałem się do tyłu. Warto było! Z tej strony morastyr Stavronikita, choć zacieniony, prezentował się bardzo okazale. A ja widziałem okienko mojego pokoju - tuż pod dachem, najbardziej wysunięte nad urwisko...

     

 

Potem minąłem zbudowaną przy ścieżce, ale najwyraźniej opuszczoną kaplicę z blaszanym dachem. Takich porzuconych budowli na Athosie widziałem więcej. Wygląda na to, że teraz mniej mnichów decyduje się na to, by wieść życie pustelników w izolacji od innych...

   

Zbocze pokryte było lasem ograniczającym widoczność, ale w końcu pojawiło się "okno" w zieleni i zupełnie już niedaleko zobaczyłem klasztor Pantokratora:

     

Sceneria w której położony jest Monaster Pantokratora nie jest tak dramatyczna jak w przypadku Stavronikity, ale klasztor jest położony w ciekawym miejscu. Budowniczowie pomyśleli tu nawet o niewielkim wewnętrznym porciku, do którego z morza prowadzi wąski kanał.

     

Klasztor Pantokratora wzniesiono w średniowieczu. Piersza pisana wiadomość o nim pochodzi z 1358 roku, ale istniał on zapewne o wiele wcześniej.

     

  Zanim zacząłem się wspinać do bramy doceniłem urodę tego starego kamiennego mostu, która u stóp klasztoru płynie ku morzu.
   

A to właśnie arsanas Pantokratora czyli mały porcik dobrze osłonięty przed morskimi falami. Kiedyś był bardzo ważny, bo to właśnie tędy przybywało dla klasztoru wszelkie zaopatrzenie. Dzisiaj zbudowano szutrową drogę z Karies do Pantokratora i droga morska nie ma już takiego znaczenia.

     

Wreszcie brama z niewielką altaną tuz przed wejściem. Klasztor niedawno został odrestaurowany. Należy podkreślić, że zrobiono to z wielką dbałością o zachowani pierwotnego wyglądu budowli, stosując takie same materiały jak przed wiekami:

     

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Była cisza. Wiało pustką. Wygląda na to, że pielgrzymi rzadko docierają do tego odsuniętego na peryferie zakątka. W tym altanowym przedbramiu znalazłem piękne freski... Popatrzcie ponizej. Czyżby to tak nasi ortodoksyjni bracia wyobrażali sobie Boga Ojca? 

     

     

Zachwyciły mnie pieczołowicie odczyszczone ceglane łuki dziedzińca...  Już w dawnych wiekach klasztory miały swoją sieć wodociągową. Miejsca do pobierania wody zaprojektowane były w specjalnych zdobionych niszach - jak na zdjęciu obok. 

 

Odnalazłem archondariki - ojca furtiana, który zaserwował mi tradycyjny poczęstunek. Ale katolikonu (na zdjęciu poniżej) mi nie otworzył - mogłem go obejrzeć tylko z zewnątrz:    

    Kościół Przemienienia Pańskiego w klasztorze Pantokratora

 

W długich krużgankach chroniących przed słońcem stoją stare stągwie - dziś już bedące tylko dekoracją. Ale ta ozdobna, zawieszona poziomo deska - deska - symantron w dalszym ciągu pełni swoją rolę. Uderzając młotkiem w symantron mnisi zwołują mieszkańców na nabożeństwa i posiłki:

     

W klasztorze Pantokratora mieszka aktualnie tylko 15 mnichów. Wygląda na to, że i w greckim kościele brak jest nowych powołań kapłańskich.

   

 

Wracałem do klasztoru Stavronikita tą samą trasą prowadzącą po zboczu nad morzem.  Słońce już powoli opadało. Miałem szczęście - okazało się, że ze ścieżki przy dobrej pogodzie dobrze widać wierzchołek świętej góry Athos. To był piękny widok:

     

Zbliżenie x 20 pozwoliło aparatowi zarejestrować na zdjęciu nawet kaplicę zbudowaną na szczycie. Może Wam się uda wejść na wierzchołek Świętej Góry. Przyślijcie mi proszę zdjęcie tej kapllcy!   :)

   

Po nabożeństwie i posiłku w refektarzu przy świecach i naftowych lampach kładliśmy się spać. Nocą słyszałem morze uderzające o skały u stóp urwiska. Przyznam sie szczerze, że nie dałem się namówić na wstawanie o trzeciej w nocy na liturgię, odprawianą w kaplicy poniżej klasztoru.

   

Chciałem odpocząć. Nazajutrz miał nastąpić ostatni dzień mojej pieszej wędrówki przez Republikę Mnichów. Ale o tym już na kolejnej stronie.

Hot news from this route you will find here in my travel log.    
     
     
     
To the next part of Mt Athos report  

Ciąg dalszy relacji z podróży do Republiki Mnichów

     

 

Przejście do strony "Moje podróże"                                           Back  to  main  travel page 

Powrót do głównego katalogu                                                    Back to the main directory