Through Amazon' Delta to the paradise islands of Atlantic Ocean

Part 2A - Brazilian Nordeste -  Część IIA - Brazylijskie Nordeste

Tekst i zdjęcia - Wojciech Dąbrowski © - text and photos


tu większa mapa

 

Wiosną 2014 roku wyruszyłem z Gujany Francuskiej, by po przekroczeniu granicy Brazylii znaleźć się w rozległej Delcie Amazonki. Z miasta Macapa płynąłem ponad dobę pordzewiałem rzecznym stateczkiem przez labirynt kanałów i rozlewisk, by zobaczyć w końcu na horyzoncie wielkie miasto Belem. Napisałem o tym w pierwszej części mojej relacji. Ta opowieść zaczyna się na małej, zatłoczonej stateczkami przystani obok starego miasta w Belem. Widać ją na zdjęciu poniżej. Po prawej wystają wieże remontowanego (jak się później okazało) kościoła Carmo. Po lewej widać w głębi wieże katedry. Trudno mi było z wyprzedzeniem zdobyć informacje o tym miejscu lądowania. Dla naszego statku nie było wolnego miejsca przy nabrzeżu. Cumowaliśmy do burty innej jednostki i przechodziliśmy przez jej pokład na zagracone nabrzeże.  W perspektywie krótkiej uliczki widać było z daleka blaszaną bramę za która było miasto. Po tej stronie stało kilka taksówek. -Ile na ulicę Tiradentes? 60 reali, no niech będzie 50!. Gdy znajduje się w końcu kierowca, który gotów jest pojechać za 30 reali postanawiam skorzystać, z jego usług nie wiedząc nic konkretnego o miejskim transporcie.

 

Belem leży nad południowym ramieniem delty Amazonki. Zaraz za blaszaną bramą tego portu okazało się, że moja decyzja była słuszna. Porcik otacza bowiem "szemrana" dzielnica, w której samotny cudzoziemiec objuczony plecakiem może łatwo mieć jakąś nieprzyjemną przygodę. Żadnych stróżów porządku oczywiście tam nie widać... Jechałem przez dwumilionowe miasto w wilgotnym żarze, który lał się z nieba. Było powyżej 30 stopni!

Zarezerwowany dużo wcześniej przez booking.com pokój czekał na mnie we wciśniętym między dwa większe domy pensjonacie "Residencia B&B". To zdjęcie obok pomoże wam go odnaleźć - nie jest to proste. Warto zapamiętać, że to zaledwie kilka domów od Praca Republica. Przygotujcie się na problemy językowe. Po angielsku mówi tylko młody manager tej instytucji, ale on tylko czasem jest na miejscu. Podobnie jak połączenie internetowe wi-fi ze światem. Okazuje się, że nie ma tu internetu np. wtedy gdy pada, albo gdy jest burza. Po przyjeździe warto sprawdzić, czy w pokoju działa klimatyzacja, czy świecą lampy... Uwaga: w sieci jest tu tylko 110 V, gniazdka dostosowane są do płaskich bolców typu amerykańskiego. Warto przywieźć konwerter i rozwidlacz!

 

 

Ale "Residencia B&B" to na pewno w miarę bezpieczne miejsce w tym niebezpiecznym mieście. Już choćby dlatego, że droga do środka wiedzie przez trzy kolejne, zamykane kraty.

Za mały jednoosobowy pokój z klimatyzacją, łazienką w korytarzu i śniadaniem płaciłem tu 65 brazylijskich reali. W pensjonacie jest także sypialnia wieloosobowa.

Obiekt jest niewielki, czysty, panuje w nim rodzinna atmosfera. Większość gości to Brazylijczycy. Przy odrobinie szczęścia można trafić na takich, którzy mówią po angielsku lub francusku i mogą pośredniczyć w kontaktach z obsługą. Rano, od 7.00 w mrocznej jadalni na dole serwują śniadanie składające się z kawy/herbaty, soków, wędliny, sera, ciasta, pieczywa i krojonych owoców. Można się najeść na pół dnia! Zdecydowanie polecam trampom to miejsce!

 

W Belem podróżnikowi nie jest łatwo zdobyć plan miasta dlatego zdecydowałem się umieścić powyżej to zdjęcie, pokazujące dwa najważniejsze miejsca w Belem: Stare Miasto i terminal autobusów. Duża zielona plama na linii łączącej te dwa punkty to Praca Republica, gdzie w przecznicy Tiradentes ukryta jest "Residencia B&B". Nic dziwnego, że zwiedzanie miasta zacząłem od tego właśnie placu. Po jego drugiej stronie znajdziecie jedno w nielicznych miejsc, gdzie można wymienić pieniądze - kantor "Turvicom". Po zachodniej stronie placu ponad tropikalną zieleń wrastają wieżowce:

 

Na środku Praca Republica wzniesiono dawno temu kolumnę dla uczczenie Francuskiej Rewolucji - wygląda zatem na to, że ta kobieta z mieczem na jej szczycie to francuska Marianna. Pytałem miejscowych - nie byli tego pewni. Ktoś nawet rzucił, że to bogini Atena. Kto wie?

 

 

 

Cokół kolumny dekorowany jest spiżowymi alegorycznymi rzeźbami. Okazały anioł jest równie duży jak postać na szczycie kolumny.

 

Najpiękniejszą budowlą na Praca Republica jest jednak Teatro da Paz, Teatr Pokoju. Zbudowano go podobnie jak operę w Manaus w czasach kauczukowego boomu:

 

 

W okresie, kiedy tam byłem teatr był zamknięty, więc mogę jedynie pokazać na reprodukowanym zdjęciu jak wygląda jego foyer.

W gablotce z pamiątkami dostrzegłem ciekawy stary program koncertu. Wydrukowano go na pierwszy publiczny koncert "cudownego dziecka" - młodego pianisty Arthura Moreira Lima. Niewiele lat późnej Arthur został laureatem Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina w Warszawie. Przypadkiem pierwszą płytą dającą początek mojej kolekcji nagrań muzyki poważnej była płyta z nagraniem sonaty b-moll i innych utworów naszego wielkiego kompozytora w konkursowym wykonaniu Arthura. Mam ją do dziś.

 

 

Przy Praca Republica znajdziecie jeszcze kilka innych stylowych budynków, których elegancka architektura kłóci się z nieco toporną bryłą wieżowca hotelu "Hilton", którą widać w tle.

 

 

 

 

 

W dzień powszedni na trawnikach Praca Republica jest pustawo i przezorny turysta powinien się dyskretnie rozglądać, czy przypadkiem nie znajdzie się sam na sam z grupą łobuzów.

Ale w niedzielne poranki plac przeobraża się - wzdłuż alejek wyrastają jak grzyby po deszczu stragany oferujące nie tylko jedzenie i napoje, ale także pamiątki, odzież i chińską tandetę. Zaimprowizowane targowisko przyciąga setki ludzi:

   

Przychodzą tu w niedzielę całe brazylijskie rodziny, rozkładają na trawie derki i torby z jedzeniem. To okazja, by spotkać się z rodziną i znajomymi. A także pobawić się z dziećmi piłką czy kupionym u przekupnia balonikiem...

   

W niewielkim amfiteatrze można obejrzeć popisy amatorskich zespołów tanecznych i cyrkowych, a w przeciwległym kącie placu - koło teatru - posłuchać zespołu muzycznego, a nawet potańczyć na betonowych płytach:

   

W dolnej (południowej) części placu znajdziecie supermarket Yamada, gdzie liczący się z każdym realem tramp może kupić pieczywo i pozostałe artykuły spożywcze.

Koło Yamady zaczyna się Avenida Nazare - reprezentacyjna ulica Belem, ocieniona drzewami mangowymi. Można przy niej znaleźć wiele przykładów starej, stylowej architektury. Na przykład w tym gmachu mieści się gimnazjum: 

 

Przy tej samej alei wzniesiono na początku XX wieku sanktuarium - bazylikę Nossa Senhora de Nazare. Jak zdążyłem się zorientować ta wysoka katolicka świątynia jeśli chodzi o hierarchię z powodzeniem konkuruje z tutejszą katedrą. A o jej ważności decyduje przechowywana w bazylice cudowna figurka Matki Bożej z Nazaretu. Na główne uroczystości religijne, które odbywają się w październiku ściągają do bazyliki setki tysięcy pielgrzymów.

 

 

 

 

 

Tak wygląda bogato wyposażone wnętrze świątyni, która otwarta jest przez cały dzień: 

Z przepychem tego kościoła kłócą się takie obrazki jak na zdjęciu obok. Belem to miasto kontrastów.

 

 

Tutejsza biedota namiętnie gra w gry liczbowe w nadziei na zdobycie tą drogą większej sumy pieniędzy i poprawę poziomu życia. Przed kolekturami wielokrotnie widziałem długie kolejki - jak na zdjęciu obok.

 

 

Stare Belem założono nad rzeką i tam właśnie zgrupowane są najważniejsze zbytki miasta. Kolejnego poranka pomaszerowałem z Praca Republica aleją Prezydenta Vargasa w dół - do rzeki, gdzie stoi okazały różowy budynek jakiejś instytucji, czyżby był to zarząd portu?

   

Tuż obok, nad rzeką stał kiedyś rząd portowych składów. I stoi dalej, łącznie ze starymi portowymi dźwigami. Tyle że wnętrza składów odnowiono i adoptowano do nowych potrzeb, tworząc centrum wystawienniczo - handlowe, które nazywa się Estacao das Docas:

 

Wewnątrz dawnych portowych magazynów są dzisiaj błyszczące szkłem i metalem sale wystawowe i sklepy, ale także restauracje...

Nie może wśród tych "instytucji" zabraknąć tak popularnych w Brazylii "bufetów na wagę" - gdzie klient w systemie samoobsługowym wybiera sobie i nakłada na talerz dowolny zestaw potraw, który potem przy kasie jest ważony i opłacany wg zunifikowanej ceny - na przykład 25 reali za 1 kg...

 

 

Naprzeciwko Docas rozciąga się dzielnica starych wąskich uliczek - Comercio. Wiele domów nosi tu ślady dawnej świetności, niektóre mają fasady dekorowane majolikowymi płytkami, przy małych placykach przycupnęły kościoły Św. Anny i Rosario. Ale Comercio to dzielnica zaniedbana...

... i do tego mająca paskudną opinię - grasują tu kieszonkowcy i zdarzają się nawet napady na turystów więc skoro już zapuścicie się w te uliczki, to zachowajcie maksymalną ostrożność!   :)

 

 

Na skraju tej starej dzielnicy Comercio stoi okazały kościół Igreja das Merces. Tu można się już zapuścić, bo jakąś gwarancją bezpieczeństwa jest komisariat policji zlokalizowany naprzeciwko głównego wejścia.

 

 

 

Władze Belem zdają sobie sprawę z opłakanego stanu bezpieczeństwa na ulicach miasta. Próbując choć trochę poprawić sytuację wysyłają na ulicę patrole policji. Ilość funkcjonariuszy w takim patrolu dowodzi, że problem jest poważny. Mnie na szczęście udało się "przeżyć Belem" bez żadnych strat. Ale po zmroku hoteliku nie opuszczałem   :)

   

Na zachód od Docas nad rzeką rozłożyła się stara dzielnica handlowa Ver-o-Peso z dziesiątkami kramów ukrytych pod tym "grzybiastym" dachem:      

Można tu kupić przedmioty codziennego użytku, artykuły gospodarstwa domowego, warzywa i egzotyczne owoce. W hali ozdobionej zgrabną wieżyczką sprzedaje się mięso i ryby.

 

 

Wystarczy spojrzeć na tabliczkę i już wiadomo, że to ryba z Amazonki. Cena: cztery dolary za kilogram jest dość wygórowana, ale na bazarze można znaleźć także coś tańszego... 

Zawsze przedkładam ryby ponad mięso i przyznaję, że świeciły mi się oczy do tych pięknych sztuk wyłożonych na ladzie. Niestety w moim pensjonacie nie było kuchni dla gości...

Tuż przy hali targowej jest niewielki i płytki basen w którym cumują rybackie kutry. Za nimi na drugim brzegu widać kolorowe kamieniczki starego miasta, a na brzegu - mury fortu, do którego zmierzałem:

 

   

Ale zanim pomaszerowałem dalej postanowiłem sfotografować fałszywą ulicę. To ciekawy pomysł tutejszych artystów - nie widziałem jeszcze czegoś takiego w świecie. Na pustej bocznej ścianie budynku wymalowano z zachowaniem praw perspektywy dodatkową uliczkę. Gdyby jeszcze nie ta realna ławka, która stoi u wjazdu w tą uliczkę to wrażenie byłoby jeszcze większe:

   

Te kamieniczki po drugiej stronie rybackiego basenu pamiętają XIX wiek i są na pewno jednym z najbardziej malowniczych przykładów starej architektury Belem.

   

A ten rząd straganów i budek ustawiony naprzeciw starych  kamieniczek, to wcale nie kolejny rybacki bazar ale rynek owocowy znany jako Feira do Acai. Aby tam dojść musiałem okrążyć rybacki basen, przejść obok kilku jednostek wyciągniętych na piasek i trochę pretensjonalnej zegarowej wieży postawionej jeszcze w czasach kauczukowego boomu:

 

To ten bazar nazywa się Feira do Acai i tu można w sezonie kupić owoce acai,  z których słynie region. Ale to nie był sezon na acai i musiałem się zadowolić oglądaniem wielkich kiści pupunii (oni piszą: pupunhas)

 

Każda z tych kiści waży ze 4 kilogramy - niełatwo było pozować do zdjęcia w tej pozycji:

    Już sto metrów dalej otwiera się przed turystą mały placyk, przy którym w 1771 roku zbudowano tutejszą katedrę. Jej fasada jest imponująca, ale wnętrze raczej skromne:

 

Projektował katedrę jakiś Włoch i jej styl odróżnia się od innych brazylijskich kościołów z tego okresu. W dziesięciu bocznych ołtarzach nie ma posągów świętych, tylko religijne malowidła.

 

O tej części miasta tutejsze władze mówią: Feliz Lusitania Cultural Complex. Znaczna część placu katedralnego zamieniona  została na zadbany skwer z pomnikiem biskupa w środku:

   

Naprzeciw katedry stoi dawny Kościół Św. Aleksandra z przylegającym do niego Pałacem Episkopalnym, w którym mieszkali niegdyś biskupi. Obecnie mieści się w nim Muzeum Sztuki Sakralnej, niestety w dniu, kiedy tam byłem muzeum było zamknięte:

Plac i skwer odgrodzony jest od rzeki klasycystyczną bryłą Domu Jedenastu Okien (Casa das Onze Janelas) - to dawna siedziba cukrowego barona, która potem była wojskowym szpitalem, a obecnie mieści na dole wykwintną restaurację, a na górze - galerię malarstwa i fotografii:

   

Po drugie stronie tego zabytkowego domu zobaczyłem szeroko rozlaną rzekę. Miejscowi nazywają ją Rio Guajara. Dla mnie było to po prostu jedno z ramion tworzących deltę Amazonki. Na brzegu zauważyłem przystań, w której cumował rzeczny okręt brazylijskiej marynarki wojennej:

   

Tuż obok mogłem sfotografować najstarszy zabytek Belem - Forte de Presepio. To pierwsza budowla wzniesiona przez Portugalczyków nad Amazonką. Było to w 1616 roku. Portugalczycy budowali takie forteczki, aby nie wpuścić do Amazonii konkurujących z nimi Francuzów i Holendrów.

   

Wstęp na dziedziniec fortu jest bezpłatny, natomiast za wstęp do małego muzeum archeologiczno - etnograficznego trzeba zapłacić 2 reale. Tak wygląda niewielki dziedziniec fortu:

   

Warto wejść na mury - już choćby dla samego widoku który się z nich otwiera. Ustawiono tu armaty z różnych okresów, wycelowane przede wszystkim w rzekę.

   

W kierunku wschodnim z murów fortu otwiera się widok na rynek Ver-o-Peso (to te szpiczaste wieżyczki) i kilka wysokich budynków stojących przy ulicy eleganckich sklepów i supermarketów - Sousa Franco.

   

Liczyłem też na to, ze z murów fortu otworzy się ciekawy widok na stojącą w pobliżu katedrę. Niestety - jak widać na poniższym zdjęciu przesłania ja skrzydło Episcopal Palace i drzewa:

 

Wąska, ale kolorowa uliczka (zdjęcie poniżej) prowadzi od katedralnego placu w kierunku kościoła Carmo. Zaraz na jej początku stoi pięknie zdobiona siedziba jakiegoś wodnego klubu (zdjęcie obok). Jednak znaleźć więcej takich architektonicznych perełek nie jest łatwo.

     
     

Gdy doszedłem w końcu do Kościoła Carmo, okazało się, że budowla jest właśnie remontowana i oczywiście na głucho zamknięta. Może gdy wy tam dotrzecie prace będą już zakończone.

Przyłapałem się na tym, że porównuję turystyczne atrakcje Belem z tym, co turysta zobaczyć może w znacznie większym i powszechnie znanym brazylijskim miastem Sao Paulo. I nie ukrywam, ze doszedłem do wniosku, że w prowincjonalnym Belem turysta ma do zobaczenia znacznie więcej  pamiątek historycznych i interesującej starej architektury. Gdy wyremontują kolejne kościoły i kamieniczki będzie jeszcze ciekawiej.  Gdyby jeszcze turysta mógł się czuć na tych ulicach w pełni bezpieczny...

 

 

Ta uliczka prowadzi od kościoła Carmo do przystani statków na której wysiadałem z mojego rzecznego statku "Almirante do Mar". Nie wygląda ona jednak zachęcająco i z planu miasta wynikało, że nie ma tam już nic ciekawego. Zawróciłem - po co kusić los?

Z tyłu za wieżą zegarową, którą już wam pokazywałem jest spory, wysadzany zielenią plac - Praca Dom Pedro II. Ta postać na pomniku to właśnie Pedro II - drugi cesarz Brazylii. Mało kto w Europie wie, że po uzyskaniu niepodległości Brazylia przez krótki czas była cesarstwem:

     
     

 

Południową pierzeję placu wypełniają dwa dawne pałace. Obok widzicie Palacio Lauro Sodre - w czasach kolonialnych była to siedziba przedstawiciela portugalskiego króla, później mieszkali tu gubernatorzy stanu Para. Dziś pałac mieści się Muzeum Stanu Para. 

Drugie ciekawe muzeum z ekspozycją pokazującą historię miasta mieści się w dawnym pałacu Antonio Lemosa - człowieka, który dorobił się w czasach boomu kauczukowego:

     
     
   

Paradne schody wprowadzają na pierwsze piętro, gdzie zachowało się kilka oryginalnie umeblowanych wnętrz z czasów kauczukowego barona. 

     
   

Oficjalnie można fotografować tylko na klatce schodowej. Ale byłem tu jedynym zwiedzającym  :)

     

I to był ostatni punkt mojego programu zwiedzania Belem. Kolejnego dnia miałem wyruszyć w 1500-kilometrową trasę do Fortalezy. Postanowiłem wykupić bilet na autobus z jednodniowym wyprzedzeniem. Na terminalu nie bez trudności językowych ustaliłem, że trasę obsługują dwie kompanie: Guanabara - odjazdy o 8.15 i 13.00 oraz Itapemirin o 12.00. Przejazd miał trwać 28 godzin, a cena biletu wynosiła odpowiednio 250 i 209 reali. Zdecydowałem się jechać z Guanabarą - ich busy wyglądają solidniej!

Był wczesny ranek, gdy miejskim busem za 2,30 reala dotarłem z przystanku przy supermarkecie Yamada do stacji dalekobieżnych autobusów. Autobus podstawili o czasie. Plecak pokwitowany powędrował do bagażnika. Ruszyliśmy...

     
     
   

Mogłem oczywiście przelecieć tych 1500 kilometrów samolotem - w ciągu zaledwie 2 godzin zamiast 28 godzin siedzenia w autobusie. Tylko że z wysokości na której leci odrzutowiec niewiele tej Brazylii można zobaczyć!  Autobusowy bilet był także tańszy, co dla trampa wędrującego z plecakiem nie było bez znaczenia.

 

Gdy tylko wyjechaliśmy poza rogatki Belem mogłem przyglądać się do woli tej prowincjonalnej Brazylii. Rozległym pastwiskom z rampami do ładowania bydła na samochody, palmom i gęstym mangowcom. I małym miasteczkom, w których funkcjonowały liczne warsztaty stolarskie produkujące meble z kolorowego, litego drewna.

Mijaliśmy małe, proste kościółki malowane na żywe kolory i przydrożne garkuchnie ze stolikami wystawionymi w podcieniach. Przez przyćmioną szybę autobusu, która niestety mocno przekłamywała kolory oglądałem kraj, który raczej  trudno było nazwać zamożnym:

     

Na krótkich postojach kierowca wpuszczał do środka przekupniów oferujących pierogi (dostaje za to jednego gratis), obrane pomarańcze pakowane w plastykowe torebki (5 sztuk za 2 reale) i napoje.  W mijanych osadach przeważały domy kryte dachówką:

   Przecinaliśmy wielką rzekę. Miałem trudności z filmowaniem, bo kierowca starannie zamykał swoją kabinę szczelnie osłoniętą firankami - jedyne widoki które mogłem rejestrować to te, które otwierają się za bocznym oknem autobusu.

No i chłodził nasz "motoriszta" (kierowca) wnętrze autobusu tak skutecznie, że z torby musiałem wyciągnąć   ciepły sweter - warto mieć go w podręcznym bagażu!

Noc zastała nas w przydrożnej churrascarii - restauracji gdzie serwują różne rodzaje mięsa z rusztu. Tu mieliśmy postój na wieczorny posiłek. Churrascarie są w Brazylii bardzo popularne - mieszkańcy tego kraju jedzą bardzo dużo mięsiwa. Często w takiej restauracji można jeść bez ograniczeń za jedną, zryczałtowaną opłatą. Ale tu płaciło się za wybrane samodzielnie skomponowane dania według ich wagi.

Szyld nad instytucją był mylący, wjeżdżaliśmy do stanu Ceara a nie Pernambuco...

Sen był kiepski, bo droga, którą jedzie autobus to nie jest żadna autostrada, ale zwykła szosa - w dodatku z licznymi garbami zainstalowanymi na jezdni w mijanych osiedlach. Wschód słońca (zdjęcie powyżej) zastał nas w drodze. Przecinaliśmy malownicze góry Parku Narodowego Uhajara.

Po 22 godzinach w autobusie pasażerowie byli już solidnie zmęczeni, ale do celu wciąż było daleko:

Tymczasem za oknem pędzącego autobusu otwierały się krajobrazy znacznie ciekawsze od tych, które widzieliśmy poprzedniego dnia:

Góry, przez które jechaliśmy miały bardzo ciekawe kształty i kolory. Ta część Brazylii jest bardzo rzadko odwiedzana przez zagranicznych turystów, a szkoda:

I to była ta prawdziwa Brazylia, której na pewno nie zobaczył bym z pokładu samolotu...
U stóp tych wymyślnych gór przycupnęły małe, biedne miasteczka z brukowanymi bocznymi uliczkami...

 

 

 

 

 

 

 

 

Na pewno ludziom, którzy tu mieszkają nie żyje się łatwo. ale chociaż widoki mają piękne:

     

 

 

Okazuje się jednak, że te góry kryją wiele bogactw naturalnych - między innymi rudy rzadkich metali. Jedną z kopalń udało mi się nawet sfotografować:

Do terminalu autobusowego w Fortalezie dotarliśmy dopiero o 12.30. W pół godziny później szukałem już przystanku miejskiego autobusu 73, który miał mnie zawieźć do plażowej dzielnicy Iracema, gdzie miałem zarezerwowany hotel. Po wyjściu z terminalu w lewo, a potem na światłach w prawo. I widzę już na raz aż 3 przystanki busów. Tylko że brak na nich jakichkolwiek oznaczeń. Pytam oczekujących ludzi celowo podnosząc głos: czy ktoś zna angielski? Francuski? Hiszpański? Wśród 20 osób nie ma żadnego poligloty. Pozostaje pokazać jakiemuś studentowi adres hotelu i pokazywać kolejno na trzy przystanki. Który? Aha, ten naprzeciwko! Jadę!

Hotel Portal da Praia stoi o 150 metrów od plaży i pewnie dlatego jest tańszy od innych - za mały dwuosobowy pokój z łazienką i obfitym śniadaniem płaci się tu 160 reali. Za rogiem, jakieś 200 m od hotelu, wśród barów odnajduję sklep, gdzie można kupić coś na spóźniony obiad:

 

Następnego poranka leje. Ulica prowadząca do zabytkowego centrum (zdjęcie obok) nie wygląda zbyt reprezentacyjnie. Dopiero po 20 minutach przeskakiwania przez kałuże zmoczony przez ciepły deszcz docieram do Centro Dragão do Mar de Arte e Cultura - centrum kulturalnego, będącego wizytówką miasta.  W kompleksie jest muzeum, biblioteka, galeria sztuki, kino a także planetarium, którego kopułę widać z daleka:

   

Centrum otwarto w kwietniu 1999 roku. Na niewielkim dziedzińcu planetarium pysznią się zadbane drzewa podróżników:

 

 

 

 

Z tyłu za centrum Dragao stoi na poziome ulicy naturalnej wielkości spiżowy posąg jakiegoś brazylijskiego śpiewaka. On wciąż  tu śpiewa tak jak niegdyś...

 

 

 

 

 

Nazwę  "Dragão do Mar" (Morski Smok) nadano obiektom na cześć Chico da Matilde - XIX-wiecznego bohatera tutejszego ruchu abolicjonistów. Poszczególne budynki kompleksu połączone są ze sobą pomostami ze stalowej kratownicy:

 

A tutejsi plastycy zafundowali zwiedzającym nie lada żart. popatrzcie na zdjęcie poniżej. Druga część pomostu domalowana jest na ścianie zgodnie ze wszystkimi prawami perspektywy. W rzeczywistości pomost kończy się tam, gdzie kończą się lampy i tam należy ostro skręcić w lewo:

Najciekawszą w całym kompleksie wydała mi się wystawa "Vaqueiros" pokazująca życie codzienne i folklor brazylijskich kowbojów.

Do pomieszczeń wystawowych wprowadza galeria portretów vaqueiros. Patrząc na te twarze nietrudno stwierdzić, że  różnią się one od tych, które znamy z amerykańskich westernów.

Pozostałych wystaw nie udało mi się niestety obejrzeć, bo w części kompleksu odbywała się jakaś zamknięta impreza pilnowana przez ochroniarzy i taką oto urodziwą hostessę. Mówiła po angielsku!

Około pół godziny zabiera przejście z Centro Dragao do katedry. Miejscowi twierdzą, że została zbudowana na wzór gotyckiej katedry w Kolonii i zapewne  jest w tym stwierdzeniu coś z prawdy...

 

        ...szczególnie jeśli spojrzy się na katedrę od frontu:

Świątynię wznoszono, gdy w Europie szalała II wojna światowa.

 

 

 

 

 

Świątynia była na szczęście otwarta, co pozwoliło mi choć na krótko schronić się przed padającym cały czas deszczem. W odnowionym wnętrzu katedry niepodzielnie panuje biel. podobno katedra mieści 5000 wiernych:

 

 

 

Najciekawszym elementem wystroju katedry w Fortalezie (oni nazywają ten obiekt Igreja da Se) wydał mi się wielki witraż zaprojektowany nad głównym ołtarzem.  Witraże - już mniej efektowne wypełniaaja także boczne okna.

 

 

 

Bezpośrednia okolica katedry nie jest zbyt ciekawa:

   

 

Ciekawszą i bardziej elegancką architekturę można zobaczyć kilkaset metrów dalej -  przy rua Joao Moreira. Solidne kamienice z przełomu XIX i XX wieku mieszczą instytucje publiczne -między innymi szpital.

W tej samej części miasta cały jeden kwartał terenu między sąsiadującymi ulicami zajmuje piękny park pełen starych drzew, w którym kiedyś promenowało najlepsze miejscowe towarzystwo - Passeio Publico.

Budowlą do której ciągną dziś i krajowi i zagraniczni turyści jest dawne więzienie zamienione w "Centro de Turismo". Nie dajcie się zwieść tej nazwie. Ja też sadziłem, że można będzie tu uzyskać jakieś prospekty i informacje, ale okazało się, że samotne biurko pod znakiem "i" było puste...  

Ale poza tym to miejsce żyło: w budce na dawnym więziennym spacerniaku sprzedawano likiery i słodycze przygotowane według miejscowych receptur, a w dawnych celach funkcjonowały dziesiątki sklepików z pamiątkami i wyrobami rękodzieła:

 

     
   

 

 

Można tu za 30 reali kupić sobie haftowaną maszynowo koszulkę albo (znacznie już droższe) rzeźby - koszmarki, wśród których wypatrzyłem legendarnego morskiego smoka - dragao do mar:

To miejsce daje także szansę studiowania różnych typów ludzkich - a także podziwiania urody miejscowych Mulatek. Taki odcień skóry mają córki potomków czarnych niewolników sprowadzonych do pracy na plantacjach bawełny i białych Europejczyków lub Amerykanów.

Prowincja Ceara bogaciła się w wieku XVIII i XIX głównie dzięki produkcji bawełny. Na plantacjach pracowali czarni niewolnicy.

 

 

Portugalczycy przywieźli do Brazylii umiejętność ręcznego wyrobu koronek. Ten kunszt, który wciąż tu kwitnie demonstruje starsza pani siedząca w głównym korytarzu dawnego więzienia. Wpina szpilki i przekłada w sobie jedynie znany sposób szpulki z nićmi. I w ten sposób powstają koronkowe cudeńka - dziergane obrusy, serwetki, bluzki oferowane w wielu sklepikach centrum:

 

 

Gdy deszcz osłabł, zamieniając się w słabą mżawkę wróciłem w okolice katedry, by sfotografować nową, zbudowaną na planie owalu w hale targową - to Mercado Central:

   

 

   

O kilkaset metrów niżej wciąż funkcjonuje stary rynek nakryty dachem z blachy. Dlaczego wciąż istnieje? Zapewne dzierżawa stoiska w nowej hali jest kosztowna, co przekłada się na ceny. A zwykli ludzie wciąż wolą przyjść tutaj i zapłacić mniej...

Z ciekawszych budowli starej Fortalezy warto jeszcze odnotować Seminario da Prahinia - seminarium katolickie działajace od 1864 roku:

   

Każde miasto ma swoje "pocztówkowe" widoki - panoramy, które można bez rumieńca wstydu umieścić na kartkach pocztowych i prospektach. Myślę, że jednym z takich pocztówkowych mógłby być ten:

   

Zmierzając tamtą ulicą w kierunku dzielnicy plażowej Praia de Iracema dojdziecie po około pół godzinie do początku nadbrzeżnej promenady. To w tej okolicy stoi (odsunięty od plaży) nasz względnie tani hotel  Portal dePraia:

 

 

Wzdłuż długiej, białej plaży przebiega reprezentacyjna Avenida Beira Mar przy której w ciągu ostatnich 20 lat wybudowano linię wysokich hoteli i apartamentowców. Przedtem było tu smutno i pusto: 

o  

Zaraz na początku plaży i promenady wybudowano wysunięte w morze na kilkaset metrów spacerowe molo. Wstęp na molo jest bezpłatny. A z mola otwiera się taki oto widok na pustą plażę i wieżowce: 

 

o  

Spojrzenie z mola w kierunku centrum pozwalało stwierdzić, że tam, gdzie kończy się plaża kończy się także linia wieżowców. Tu także nie było widać żadnych plażowiczów - był 9 kwietnia - koniec tutejszego umownego lata. Temperatura około 30 stopni i ocean ciepły jak zupa:

   

Przy wysadzanej palmami promenadzie stoi tu kilka ładnych pomników. Przypuszczam, że panom będzie się szczególnie podobać właśnie ten: 

Kolejnego poranka na 9.00 trzeba było dotrzeć na stację autobusów, bo o tej właśnie porze odjeżdżał autobus do Natalu. Miejski autobus 73 przyjechał o czasie, gorzej, że wkrótce utknął w gigantycznym korku (zdjęcie poniżej). Posuwaliśmy się ponad godzinę w ślimaczym tempie przeżywając nie lada emocje. Zdążę czy nie zdążę?  Na szczęście wyruszyłem  z hotelu wcześnie, dając sobie duży zapas czasu.

Zastanawiałem sie nad tym, czy nie wysiąść z unieruchomionego w korku autobusu i nie szukać taksówki. Tylko skąd mieć pewność, że taksówka przepcha sie przez zatory?

Gdy zziajany i spływający potem pojawiłem się na terminalu okazało się, że autobusu do Natalu nie ma!  Jeszcze nie ma, bo on też utknął w miejskim korku

 

Gdy czekaliśmy na spóźniony autobus miałem czas przyjrzeć się oczekującym na peronie współpasażer. Szczególnie jedna pasażerka (na zdjęciu obok) przypadła mi do gustu. Bardzo lubię fotografować dzieci!

 

 

Wyjechaliśmy w końcu z Fortalezy z 45-minutowym opóźnieniem.  Jazda do Natalu miała potrwać 9 godzin. Kupiony już wcześniej bilet kosztował 104 reale.

 

Temperatura na zewnątrz 33 stopnie Celsjusza. Na szczęście wnętrze autobusu było klimatyzowane. Podobnie jak na poprzedniej trasie krajobraz mogłem podziwiać tylko przez boczne okna.

Tym razem gór na naszej trasie nie było, były za to wielkie rzeki:

s  

Tropikalna zieleń, palmy, rozlewiska. Egzotyka. Postoje na posiłki przy przydrożnych restauracjach...

 

 

 Kilka razy zjeżdżaliśmy z głównej trasy do sennych miasteczek, ale trudno się w nich dopatrzyć ciekawej architektury. To była zwykła, prowincjonalna Brazylia:

 

 

Pewnym novum w krajobrazie były liczne cegielnie, które mijaliśmy. Nie były to żadne nowoczesne zakłady. Można się domyślać, że to w takich zakładach produkują tą dachówkę, którą kryją tu większość domów.

 

   

 

 

Po siedmiu godzinach jazdy w krajobrazie pojawiły się nareszcie zielone wzgórza...  

Każdy przejechany kilometr przybliżał nas do Natalu - stolicy brazylijskiego stanu Rio Grande. Ale o Natalu napisałem już na kolejnej stronie...

tu większa mapa

 

My hot news from this expedition (in English) you can read in my travel log:  www.globosapiens.net/travellog/wojtekd 

 

 

Notatki robione "na gorąco" na trasie podróży (po angielsku) można przeczytać w moim  dzienniku podróży w serwisie globosapiens.net

To the next part of this report    Sorry not ready yet...  

Przepraszam, kolejna część relacji wkrótce   :)

Przejście do kolejnej części relacji  

 

Przejście do strony "Moje podróże"                                           Back  to  main  travel page 

Powrót do głównego katalogu                                                    Back to the main directory