Trzynasta Podróż Dookoła Świata  - 2020 -  13th "Unlucky" Voyage Around the World

Część II -  -   Part two

Tekst i zdjęcia - Wojciech Dąbrowski © - text and photos


By ship, which departed from Sydney at the end of February 2020, I reached, among others, the small Fijian island of Dravuni, located south of Viti Levu. Among the 12 islands, which according to the original program the ship was visiting, I knew 11 from my previous trips. This little Dravuni Island has become the only "unknown land" on this cruise route. In the first part of the report, I wrote about how after reaching the highest hill of the islands, I was completely wet after unexpected rain. I had to go back to the ship to change clothes, but then I sailed back to Dravuni... Below you have satelite photo of the island, which is less than 2 kilometers long and has only 140 inhabitants:

 

Statkiem, który pod koniec lutego 2020 wyruszył z Sydney dotarłem między innym na małą fidżijską wyspę Dravuni, położoną na południe od Viti Levu. Wśród 12 wysp, które zgodnie z pierwotnym programem miał odwiedzić statek aż 11 znałem z moich poprzednich podróży. Ta mała Dravuni Island stała się jedyną "ziemią nieznaną" na trasie tego rejsu. W pierwszej części relacji napisałem o tym jak po dotarciu na najwyższe wzniesienie wyspy zmoczył mnie całkowicie niespodziewany deszcz. Musiałem wrócić na statek zmienić odzież, ale potem popłynąłem na Dravuni z powrotem... Oto satelitarne zdjęcie tej wyspy, która ma niecałe 2 kilometry długości i 140 mieszkańców:

 

 

Kiedy po lunchu zjedzonym na pokładzie statku wróciłem motorówką na Dravuni na wysepce było ponad tysiąc pasażerów z naszego statku; otwarte były wszystkie kramy i zaimprowizowane "punkty usługowe". Dla mieszkańców wysepki przybycie wycieczkowego statku to rzadka szansa na podreperowanie rodzinnych budżetów. W zaimprowizowanych kramach sprzedają co się da - tu na przykład całkiem ciekawe naszyjniki, bransoletki i wisiorki...    

 

 

Orzechy kokosowe rosną na palmach w wielu punktach wyspy. Jedyny problem do rozwiązania to jak wejść na palmę i zerwać te świeże owoce, zawierające orzeźwiający napój. Dokonują tego miejscowi chłopcy. Gdy turysta wypije napój przez odcięty maczetą wierzchołek kokosa to można jeszcze przepołowić owoc (zdjęcie obok), aby wydłubać i zjeść białą koprę.

 

Za takiego świeżego kokosa w kramach na Dravuni żądano 2-3 dolary USA. Miejscowi doskonale wiedzą, że turyści ze statku nie mają miejscowej waluty, więc chętnie przyjmują dolary amerykańskie, australijskie i nowozelandzkie. Banknoty wędrują do dużego słoika (zdjęcie poniżej). Od czasu do czasu ktoś z wyspy bywa w Suvie, gdzie w banku można wymienić walutę na dolary fidżijskie, za którą kupią ubrania i przedmioty codziennego użytku.

 

     

Szedłem tą główną "ulicą" osady, przebiegająca równolegle do plaży i zaglądałem do kramów:

   

 

Te kolorowe tekstylia rozwieszone miedzy drzewami to wcale nie jest suszące się pranie, ale towar przeznaczony na sprzedaż:

   

 

Przekonałem się o tym gdy podszedłem bliżej. Tych sarongów o wymyślnych wzorach oczywiście nie produkuje się na miejscu. Miejscowi sprowadzili je z Suvy, a tam przybyły zapewne z Tajlandii, a może nawet z Indii. Turyści je lubią:

     

 

 

 

Kiedy zobaczyłem wiszącą na sznurku wielka chustę z kwiatami frangipani i wydrukowanym pozdrowieniem "Bula Fiji" to zacząłem na serio zastanawiać się nad zakupem takiej pamiątki. Tylko gdzie ja bym to powiesił w moim ciasnym mieszkaniu?  I tak oto skończyło się na zrobieniu zdjęcia.  Właścicielka tego atrakcyjnego towaru (na zdjęciu po prawej) nie miała nic przeciwko temu.

Ona sama okazała się zresztą utalentowaną modelką, bo przecież nade wszystko liczy się ten szczery uśmiech  :)

 

 

   

Ci turyści, którzy przed wyjazdem nie zdążyli zaopatrzyć się w w mapę Fidżi mogą tu zaopatrzyć w całkiem dokładną mapę tego wyspiarskiego państwa i to w takim rozmiarze, że można ją rozwiesić na ścianie kabiny. Wielu przechodniów dopiero patrząc na tę chustę uświadamiało sobie, gdzie leży Dravuni:

 

 

Znakomita większość pasażerów z naszego statku tylko z dystansu przyglądała się miejscowym - traktowali ich jako jeszcze jeden element pięknego krajobrazu. A ja...  Jak tu przejść obojętnie obok tak sympatycznych ludzi? Rozmawialiśmy, fotografowaliśmy się wspólnie. I tak powstała całkiem niezła galeria ciekawych zdjęć. Mnie każde z nich przypomina konkretną sytuację i konkretną osobę:

   

A te leżanki (czasem z czystą, białą pościelą) pod daszkami z palmowej strzechy to wcale nie prymitywne miejsca noclegowe ale zaimprowizowane salony masażu, czekające na klientów ze statku. Masują zarówno mężczyźni, jak i kobiety:

   

Aż dwa świeże kwiatki zatknięte za uchem!  Gdybym reflektował na masaż to wybrałbym zapewne raczej tę panią niż jej sąsiadkę z jednym kwiatkiem i do tego sztucznym  :) 

     

Masaż barków i kręgosłupa szyjnego może odbywać się na siedząco - z widokiem na plażę:

     

 

Nietrudno się domyślić, że to małżeństwo. Małżonka bardziej elegancka, bo jednak chodzi w klapkach: 

 

   
   

Tuż przy przystani czekały łódki z motorami, których właściciele proponowali przejażdżki wokół wyspy. Cena za taką  wycieczkę - 10 dolarów - nie była wysoka, pod warunkiem, że pasażer miał miejscowe dolary. Ja na szczęście miałem. Trzeba było tylko poczekać, aż zbierze się kilka chętnych osób:

   

Popłynęliśmy najpierw wokół północnego, ostrego i skalistego cypla wyspy. Gdy łódź wyszła poza osłonę wyspy gwałtownie nami zakołysało na wysokiej fali... Zdążyłem jednak zrobić to zdjęcie - widać, że na przylądku jest wśród czarnych skał skrawek białego piasku - dla amatorów całkowitego odosobnienia:

   

Po przepłynieciu kilkuset metrów wzdłuż skalistego brzegu pojawiła sie pierwsza większa plaża, a na niej - zaledwie kilku turystów schowanych pod palmami.  Powód tak niskiej frekwencji w tym miejscu był oczywisty: aby się tu dostać od przystani trzeba przejść przez te zielone wzgórza: 

   

Ta plaża ma kilkaset metrów długości i kończy się pasmem czarnych, wulkanicznych kamieni. Niestety - wędrować boso wzdłuż brzegu w kierunku południowym się nie da. Na szczęście pas kamieni nie jest długi - mając mocne buty można łatwo obejść go lasem:

   

Palmy, kokosowe palmy pochylone nad plażą i w godzinach słonecznego skwaru dające trochę zbawczego cienia. Na słońcu wysiedzieć jest trudno. Jest bardzo gorąco i wilgotno - pewnie zwróciliście uwagę na zdjęciach powyżej, że moja koszula po dwóch godzinach spacerowania po wyspie mokra była od potu.

   

W końcu nasza łódź podążając na południe znalazła się na wysokości największego wzniesienia na wyspie. To właśnie do tej grupy skałek wspinałem się rano grzbietowa ścieżką. Z tej ścieżki nie widać niestety, że pod nią, po wschodniej stronie wyspy jest kolejna piękna i pusta plaża: 

   

Nasza łódź nie zatrzymywała się na plażach, choć można sobie zażyczyć, aby nas na wskazanej plaży wysadzono.  Wkrótce znaleźliśmy się przy południowym przylądku wyspy. Tak on wygląda od wchodu: 

     

A tak prezentuje się od strony zachodniej: 

   

Sam przylądek przypomina mi swoim kształtem nos delfina. Z obu stron ma wysokie, strome ściany i nie sadzę, aby ze szczytu prowadziła nań jakoś ścieżka. Ale na kolejnym zdjęciu widać, że zaraz za przylądkiem po stronie zachodniej zaczyna się kolejna plaża. To z tej płazy turyści wyruszają na snorkeling na "Shallow Reef": 

     

Jeszcze pięć minut żeglugi i byliśmy na powrót przy "naszej" plaży, koło przystani - cała podróż wokół wyspy trwała 20 - 25 minut": 

   

Turyści z naszego statku ciągnęli już powoli do motorówek kursujących nonstop między przystania i wycieczkowcem, ale ja postanowiłem wykorzystać limit czasu do końca i zobaczyć mały cmentarz w północnej części wyspy. Nie było trudno go odnaleźć. Zobaczyłem dwa rzędy nagrobków ułożonych z kawałków koralowej skały. Z wierzchu przykryte były kawałkami wypłowiałego już niebieskiego materiału. Żadnych krzyży, tablic ani kwiatów:

 

 

Obok cmentarza była kiedyś pierwsza osada na tej wyspie, potem wieś przeniesiono w obecne miejsce, a tu tropikalna dżungla zarosła prawie wszystko. Wróciłem z cmentarza do rozwidlenia ścieżek i poszedłem prawą dróżką wijącą się wśród gęstwiny pandanusów:

   

 

Jedyną żywą istotą spotkaną w tym rejonie był spory prosiak, ryjący ziemię w poszukiwaniu przysmaków...  A prawa odnoga ścieżki doprowadziła mnie do pierwszej plaży na wschodnim wybrzeżu Dravuni (zdjęcie poniżej - widać na nim także inne wysepki grupy Kadavu). Nie było jednak czasu na kąpiel - musiałem wracać na przystań., by zdążyć na ostatnią motorówkę.  Odpłynęliśmy przed zachodem słońca.

   

Mam nadzieję, że Dravuni spodobała się wam, tak jak mnie. Gdyby ktoś z was chciał sie tam wybrać, to musi śledzić trasy statków wycieczkowych. Ale jest też wariant hardcorowy: średnio co dwa tygodnie przypływa na wysepkę z Suvy stateczek z zaopatrzeniem (na zdjęciu poniżej). Zabiera także pasażerów. Tylko, że wtedy na wyspie trzeba spedzić w prymitywnech warunkach aż dwa tygodnie... 

     

 

My hot news from this expedition (in English) you can read in my travel log:  www.globosapiens.net/travellog/wojtekd 

 

 

Notatki robione "na gorąco" na trasie podróży (po angielsku) można przeczytać w moim  dzienniku podróży w serwisie globosapiens.net

Przejście do mojego serwisu o wyspach świata

 

Przejście do strony "Moje podróże"                                           Back  to  main  travel page 

Powrót do głównego katalogu                                                    Back to the main directory