Part  three  - Dakhla & Kharga Oasis -   Część III

Tekst i zdjęcia - Wojciech Dąbrowski © - text and photos


After few days on the oasis trail I reached Farafra Oasis. There are public buses twice a day to the next destination - Dakhla, but on the evening and very early morning, so I decided to find a private transport for me and my two companions from Lithuania. Instead of going back to Cairo they decided to join on the next segment.

 

In the morning we went to the "transport corner" on the main street of Farafra. We were lucky to find there a minibus with a driver sleeping inside. After some negotiations he agreed to take three of us for 300 Egyptian pounds to Mut - the main settlement in Dhakla Oasis, with stopover in Qasr.  

 

Hot news from the route you will find, as always in English in my travel log  in the globosapiens.net portal.

 

 

Po kilku dniach spędzonych na pustynnym szlaku szczęśliwie dotarłem do egipskiej oazy Farafra. Stąd do kolejnego celu - odległej o 230 kilometrów Oazy Dakhla dwa razy dziennie kursuje publiczny autobus. Ale odjeżdża tylko wieczorem i nad ranem, co zupełnie mi nie odpowiadało.

Ale miałem szczęście: para młodych podróżników z Litwy, która dołączyła do mnie w Siwie zamiast zawrócić do Kairu zdecydowała się jechać ze mną jeszcze dalej. Rano przyszliśmy z plecakami do centrum oazy, na róg przy którym zatrzymywały się autobusy. Zbudziłem kierowcę śpiącego na siedzeniach stojącego tam mikrobusu. Dogadaliśmy się szybko: za 300 funtów zabierze nas troje do Mut - głównej osady w osadzie Dakhla. A po drodze zrobimy przerwę w Qasr, aby zwiedzić tamtejszą medinę. Na wszelki wypadek sfotografowałem jego tablicę rejestracyjną:

Jeszcze tylko ostatnie spojrzenie na Farafrę i bez zwłoki ruszyliśmy w drogę. W pojeździe na szczęście było dość paliwa, choć miejscowa stacja świeciła pustkami. 

   

 

Znowu pędziliśmy przez Zachodnią Pustynię. Asfalt, przynajmniej na początku wyglądał na świeży. I choć krajobraz na zdjęciu poniżej wydaje się bardzo niegościnny to tego dnia po drodze zdarzały się nam ludzkie osiedla, czyli oazy.

 

W niektórych stały takie oto wieże z otworami. To nie są wcale jakieś starożytne systemy wentylujące wnętrza domów tylko... gołębniki. W Egipcie gołąbki uchodzą za przysmak, hoduje się je więc na spożycie - w takich właśnie gołębnikach...  

 

Po wczorajszych atrakcjach krajobrazowych Białej Pustyni oglądane dzisiaj nieliczne formy skalne nie robiły już na nas takiego wrażenia:

 

Chyba niesłusznie, bo przy drodze do Dakhli znaleźć można kilka ładnych miejsc...

Niektóre z nich przypominają amerykańską Monument Valley. Tylko kolorystyka skał jest tu inna, w palecie barw brak czerwieni:

     
     
   

Wszystkie te zdjęcia robiłem w trakcie jazdy, bo program tego dnia mieliśmy bardzo rozbudowany i nie chciałem marnować czasu na dodatkowe postoje.     

 

Przy szosie pojawiły się na powrót znaki kilometrażu ustawiane co 10 kilometrów. Bardzo wolno upływały nam te kilometry jazdy. Upał dawał się wszystkim we znaki. Dakhla jest bardzo dużą oazą, rozciągniętą wzdłuż szosy. Nie wiedziałem, czy te 210 km to do jej pierwszych palm, czy też do osady Mut, będącej administracyjnym centrum tej oazy.

 

Po dwóch godzinach jazdy kierowca sam przystanął w małej oazie, by w czajhanie odpocząć i wypić herbatę.

     
    Zastaliśmy tam Egipcjanina palącego wodną fajkę - sziszę. Nie miał nic przeciwko temu, by zrobić mu zdjecie:
     

   

 

 

Drugą co do wielkości osadą w oazie Dakhla jest Qasr. Gdy tam dotarliśmy trafiłem akurat na moment, gdy miejscowe dziewczęta, zakutane w tradycyjne arabskie chusty wychodziły ze szkoły. Z żeńskiej szkoły. Bo chłopcy i dziewczęta pobierają tu nauki osobno. 

Oaza Dakhla jest podobno jedynym miejscem w Egipcie, gdzie tubylcy noszą słomkowe kapelusze. Zarówno mężczyźni jak i niektóre kobiety. Bo kobiety z Dakhli są bardziej wyemancypowane niż w innych rejonach Egiptu. Można tu zobaczyć np. kobiety - urzędniczki, czy sprzedawczynie w sklepach... 

 

  Qasr słynie z dobrze zachowanej starej mediny. Nic dziwnego, że przy przelotowej ulicy stoi tablica pokazująca jak do nie dojechać.

Zostawiliśmy nasz pojazd pod nowym meczetem, który zbudowano pod glinianymi murami starego miasta. To właśnie te mury:

     

 

 

 

 

Ponad starą, tradycyjną zabudowę wystaje minaret leciwego, nieczynnego już meczetu. On też został wzniesiony z gliny, a dokładniej z nie wypalanej cegły, a następnie "otynkowany" gliną. Żerdzie wystające z wieży na dwóch poziomach nie tylko wzmacniają konstrukcje, ale po położeniu na nich deski staja sie rusztowaniem, z którego można dokonywać napraw:

     

     
   

Kręcą się tu różne cwaniaczki z nadzieją zarobienia na oprowadzaniu turystów. Ale wiedziałem z przewodnika, że wstęp do starego miasta jest bezpłatny. Tam gdzie na murze widać tablicę pisze, że tu mieści się muzeum. Drzwi były jednak na głucho zamknięte...

     
   

Zagłębiłem się zatem w pojedynkę w labirynt uliczek, zadaszonych przejść, tuneli łączących niewielkie placyki.  W kilku miejscach ustawione są tablice, na których po arabsku i po angielsku napisano, co to za obiekt... 

 

   

Medina (niektórzy nazywają ję cytadelą) w Qasr jest bardzo ciekawa, ale kompletnie wyludniona. Filmowałem i robiłem zdjęcia, gdy dogonił mnie jakiś wyrostek wykrzykując: -No video! No video! A ponieważ wkrótce przyprowadził starszego kolegę z identyfikatorem, to wypadało respektować zakaz...

 

     
   

 

Starszy pan w galabiji zaprowadził mnie na mini-podwórko, gzie stały prasy do wyciskania oliwy z oliwek. Upewniłem się, że nie oczekuje wynagrodzenia za taką przysługę...

 

 

 

 

Niektóre nadproża, wykonane z grubych, drewnianych belek są tu bardzo pięknie rzeźbione:

 

 

 

 

Potem pokazali mi jeszcze maleńką medresę - dawną muzułmańską szkołę. Tu z kolei można było podziwiać pięknie dekorowane portale:  

 

   

A potem pojawiła się sugestia, abym dał "bakszysz" w wysokości 20 funtów. Sorry, przecież pytałem na początku, czy oczekujecie wynagrodzenia...

 

W godzinę później byliśmy już w Mut - największej osadzie oazy Dakhla. Zaskoczyły mnie tu szerokie ulice i zupełnie współczesna zabudowa. Kierowca zostawił nas w hoteliku Anwar, gdzie za 30 egipskich funtów zaproponowano mi pokój  - wprawdzie z łazienką na korytarzu, ale za to z wliczonym skromnym śniadaniem. To czysty hotel. Nie można tego powiedzieć o położonym w pobliżu "Garden Hotel", gdzie pokoje mają wprawdzie łazienki ale nie jest tak schludnie... 

 

Po obowiązkowym prysznicu wyruszyłem na miasto (Mut jest rozległy, nowoczesny i zasługuje na to miano). Po około 10 minutach marszu od hotelu Anwar krajobraz trochę się zmienił: uliczki stały się wąskie i pojawiły się przy nich stare gliniaki.

 

 

  Okazuje się, że u stóp wzgórza ocalało trochę starej, tradycyjnej zabudowy, że mieszkają tu jeszcze ludzie i osiołki. 

 

 

 

 

Wiele starych domów leży już jednak w ruinie. Pewien świat odchodzi...

     
     

     
     

Mogłem przypuszczać, że tych rozpadających się domach teraz zamieszkuje już tylko miejscowa biedota...

     

     
     
    Ale na wzgórze warto wejść dla widoku miasta, który się stamtąd otwiera. Na pierwszym lanie widać dachy gliniaków starej części miasta. Nieco dalej za pasem palm - nowe budynki:
     

 

Ale teleobiektyw aparatu pozwala spojrzeć nieco dalej. I ty dopiero widać, że Daklha rzeczywiście jest oazą w pustyni - za zieloną palmiarnią  widać klif, a u jego stóp - wielkie diuny:

     

 

Recepcjonista powiedział mi, że w okolicach tego największego w oazie meczetu znajdę inernetową kafejkę. Daremnie szukałem - ten gość tylko udaje dobrze poinformowanego. Internet w końcu znalazłem - na nowym osiedlu w północnej części Mut działa salonik gier dla dzieci. Mają dwa komputery dołączone do sieci. Zawiózł mnie tam jakiś uczynny motocyklista - samemu trudno znaleźć to miejsce...
     

     
   

Tymczasem trzeba było znaleźć coś do jedzenia. Z owocami i warzywami nie ma problemów. Ale gdzie kupić chleb? Trzeba pytać ludzi... Dzieci w końcu zaprowadziły mnie do piekarni w zaułku. Nie miała szuldu, ale przed tym okienkiem stała kolejka:

     

     

 

 

Podałem piekarzowi jednofuntową monetę. Myślałem, że w zamian dostanę 5-10 chlebowych placków. Dostałem... 20! Taka jest cena dla miejscowych... Placki prosto w pieca parzą ręce. Nie można ich wrzucić do plastykowej torby, bo skisną. Wzorem miejscowych rozłożyłem je na wózku, który stał obok i dopiero po kwadransie, gdy ostygły zabrałem do hotelu. Starczyły na długo - i mnie i moim towarzyszom, z tórymi sie podzieliłem. 

 

 

 

Moi Litwini postanowili przejechać ze mną jeszcze jeden odcinek pustynnej trasy. Kolejnego poranka po śniadaniu mieliśmy ruszyć lokalnym transportem do Khargi (to 200 km). Recepcjonista zapewniał, że na tej ruchliwej trasie mikrobusy kursują co godzinę... Dopiero rano się zreflektował: dziś piątek - święto, mikrobusy nie kursują! A państwowy bus odjechał o szóstej rano!  Obok stał już właściciel osobowego samochodu - jego kumpel. To oczywiście nie był przypadek. Strzeżcie się takich "przypadków"! Pozostało tylko ostro się targować: zeszliśmy do 100 funtów za osobę, z postojami na trasie. Pierwszy postój wypadł przy starej medinie w Balat:

     

     

 

To bardzo ładna, stara medina, z zadaszonymi odcinkami uliczek mającymi po 20 - 30 metrów. Zastanawiałem sie nawet, czy ta medina w Balat nie jest ciekawsza od tej w Qasr... Warto tu zajrzeć:

     

     

 

Kilka kilometrów za Balat stanęliśmy wśród typowego krajobrazu egipskiej oazy: poletko, kanał, palma, osiołek...

     

     
     

A powodem postoju były wielbłądy. Nie te żywe, bo takich nie spotyka się już w egipskich oazach (szok!), ale kamienne. Stoją tam dwie formy skalne przypominające wielbłądy. Tego akurat obsiadła egipska wycieczka szkolna:

     

 

     

Drugi wielbłąd na szczęście miał mniejsze "wzięcie":

     

     
   

 

Im bliżej byliśmy Oazy Kharga tym lepsza była jakość asfaltu:

 

Oprócz silnie zerodowanych skalistych wzgórz mieliśmy także i diuny:

 

 

 

 

Diuny są agresywne - tu pracowicie zasypują linie wysokiego napięcia do Dakhli:

     

 

 

 

A kilka kilometrów dalej uparły się, aby zasypać szosę. Człowiek walczył z nimi prze kilka lat, a potem musiał się poddać. Zbudowano nowy odcinek asfaltowej szosy okrążający agresywną diunę, a stara szosa ginie dziś pod piaskiem, na dowód tego, że nie jest łatwo wygrać z przyrodą: 

     

 

 

 

 

A to już Kharga - najbardziej "miejska" i nowoczesna oaza na moim szlaku: 

 

 

 

Hotelik Al Beida nie jest łatwo odnaleźć w tej uliczce na zdjęciu powyżej, jego wejście (po prawej) jest kiepsko oznakowane. Ale hotelik jest dobrze położony - zaledwie 150 m od stacji busów.

Ta stacje busików widać na zdjęciu poniżej po prawej stronie. A na wprost widać najładniejszy meczet, który widziałem na szlaku oaz. Niestety to budowla współczesna - kończyli właśnie prace budowlane...  

 

     

   

Kharga była kiedyś końcowym punktem niesławnej "Drogi 40 Dni" - pustynnego szlaku, którym przez Saharę pędzono na północ niewolników z krajów Czarnej Afryki.

Nieopodal meczetu, w uliczce zaczynającej się naprzeciw stacji busów znalazłem ładny, kolorowy bazar: 

     

 

   
   

Handluje sie na nim nie tylko ciuchami, ale także przyprawani i suszonymi owocami:

     
   

Turystyczne klejnoty Khargi znajdziecie jakieś 2 km za miastem - przy drodze do Asyut. Pierwszy z nich to świątynia Hibis:

     

To o dziwo perska świątynia, zbudowana w VI wieku pne. Persowie dotarli aż tutaj. Płaskorzeźby na ścianach świątyni przedstawiają króla Dariusza oddającego cześć egipskim bogom.

     

 

   
   

Świątynia Hibis jest nadspodziewanie dobrze zachowana:

     

     
   

 

Jakiś kilometr dalej po tej samej stronie szosy zobaczycie piękne palmy rosnące przed nekropolią Bagawat:

 

     
   

To koptyjska nekropolia składająca się z 256 kaplic rozrzuconych na pustynnych wzgórzach:

 

   
   

To bardzo ciekawy kompleks z IV wieku naszej ery. Niestety trzeba zapłacić 30 funtów za wstęp:

 

   
   

 

Z niewypalonej cegły powstały tu nawet piękne kolumnady: 

 

     
   

 

A w dwóch kaplicach w kopułach zachowały się freski: 

 

     
   

 

  Został mi do pokonania ostatni, newralgiczny odcinek pustyni - z oazy Kharga do Luksoru. 300 ostatnich kilometrów...

Żle to wyglądało! Już na wjazdowym posterunku wojskowym powiedziano mi, ze nowa bezposrednia szosa do Luksoru jest zamknięta "ze względu na bezpieczeństwo".

Pod wieczór znalazłem właściciela prywatnego wozu, który zaklinał się, że za 500 funtów jutro rano mnie zawiezie. Nie przyjechał. Rano dzwonili po innych taksówkarzy. Wszyscy zgodnie powtarzali: szosa zamknięta nawet dla prywatnych wozów!

Nie miałem wyjścia - musiałem jechać takim minibusem najpierw przez pustynię do Asyut nad Nilem. A dopiero stamtąd do Luksoru.

     

     
   

No i pojechałem... Znowu przez pustynię...

     

     
   

Asyut to wielkie, zatłoczone miasto. to juz inny świat: 

     
     
   

Dotarłem na stację kolejową. Pociąg bedzie za 2 godziny - o 13.00, ale biletów nie ma!  Przyjdź na godzinę przed odjazdem, może coś da się zrobić.

 

 

Na zdjęciu poniżej stacja w Asyut. Zegar nieczynny....

     
   

Cud sie zdarzył: pojawił się jeden jedyny bilet, ale aż do Assuanu, dwukrotnie droższy. Zapłaciłem szczęśliwy i pomaszerowałem na peron. 

 

   Druga klasa...

     
   

Na peronie czekałem z tłumem ponad 3 godziny. Bo demonstranci 60 km przed stacja zablokowali tor, by przybyły władze i wysłuchały ich opinii o egipskiej rewolucji:

     

 

 

  W końcu - jest!

Do Luksoru dotarłem o 21.30.

Pokoik z łazienką w czystym i pustym hoteliku Happy Land kosztował 80 funtów.

 

Następnego dnia miałem czas by przypomnieć sobie Luksor - jego monumentalne starożytne świątynie. Tu Luksor Temple:    
     

     

A tu Karnak: 

     
   

Ale niestety przekonałem się, że to juz nie ten sam Luksor, co w 1976 roku. Teraz turysta jest tu bez przerwy atakowany przez właścicieli feluk, dorożek, sprzedawców, przewodników.... Ufff...

Najlepiej uciec na bazar, tam turyści nie bywają i jest spokój:

     

     
   

Wieczorem odleciałem do Kairu, stamtąd przez Warszawę do Gdańska. W Warszawie były minus 4 stopnie!

Jeszcze jedna fascynująca podróż nieprzetartym szlakiem dobiegła końca!

     

 

 

You can read about this expedition in English in my travel log: www.globosapiens.net/travellog/wojtekd   

 

Zapisywane "na gorąco" wiadomości z trasy umieszczałem w moim dzienniku podróży prowadzonym po angielsku w serwisie globosapiens.net . 

 

 

   
     
Back to the beginning of this report  

Powrót na początek relacji

 

 

Back  to  main  travel page                                                                       Przejście do strony "Moje podróże"  

Back to the main directory                                                                        Powrót do głównego katalogu