Part one  - THE SOUTH  -   Część I    

Tekst i zdjęcia - Wojciech Dąbrowski © - text and photos


Twenty-one years ago I was backpacking in Namibia, traveling around by hitchhiking. In those days, few Poles traveled to this remote corner of Africa. Only at the destination it became clear, that in this vast country's public transport is almost non-existent, roads are scarce, traffic is minimal, and in addition, local car owners are afraid to take strangers. I spent many hours waiting on the roads for a ride and as a result I did not see much. Now I returned to Namibia to drive around by the small, 2WD car.

 

Dwadzieścia jeden lat wcześniej podróżowałem z plecakiem przez Namibię, przemieszczając się autostopem. W tamtych czasach mało kto z Polski trafiał do tego odległego zakątka Afryki wiec i moje informacje o tym kraju były niepełne. Dopiero na miejscu okazało się, że w tym rozległym kraju publiczny transport prawie nie istnieje, dróg jest niewiele, ruch na drogach jest minimalny, a w dodatku miejscowi posiadacze samochodów boją się zabierać obcych. Wiele godzin spędziłem na szosach czekając na podwiezienie i w rezultacie niewiele wtedy zobaczyłem.

Wiedziałem, że kiedyś wrócę do Namibii - kraju wspaniałej przyrody i niezwykłych krajobrazów. O oto po latach przyszła ta chwila...

Zaplanowałem podróż pod koniec pory deszczowej - miałem jednak nadzieję, że deszcze nie rozmyją namibijskich dróg, które zamierzałem przejechać małym, tanim samochodem. Za to opady powinny sprawić, że Namibia będzie bardziej zielona i kwitnąca... Zabrałem namiot. Trasę podróży naniosłem na mapkę, którą widzicie obok... Zapisywane "na gorąco" wiadomości z trasy umieszczałem w moim dzienniku podróży prowadzonym po angielsku w serwisie globosapiens.net . 

 

Travel to the exotic Namibia for Poles is still associated with the need to arrange the country's visa. The nearest Embassy of Namibia is located in Berlin. I did not want to entrust passports and other documents to the courier company and personally decided to go to Berlin. I was looking for affordable accommodation in the city. I found it near the airport due to HRS web site. HRS, offers accommodation bookings all over the world but they have a particularly extensive offer for the area of Germany. I have found that their "hot deals" are really special occasions, worth looking for the accommodation on the last night before flying to Namibia. Because most of the direct flights to Windhoek begins in Germany.

 

 

Wyjazd Polaków do egzotycznej Namibii wiąże się wciąż z koniecznością załatwienia wiz tego kraju. Najbliższa ambasada Namibii mieści się w Berlinie. Nie chciałem powierzać paszportów i pozostałych dokumentów firmie kurierskiej i zdecydowałem osobiście pojechać do Berlina. Szukałem niedrogiego noclegu w tym mieście. Znalazłem go w pobliżu lotniska dzięki witrynie internetowej firmy HRS.  HRS, choć oferuje rezerwacje noclegów na całym świecie to ma szczególnie rozbudowaną ofertę na obszar Niemiec. Przekonałem sie, ze ich "hot deals" to naprawdę wyjątkowe okazje, z które warto przejrzeć szukając zakwaterowania np na ostatnią noc przed odlotem do Namibii.  Bo większość bezpośrednich lotów do Windhoek zaczyna sie na terenie Niemiec.

You can also read about this expedition in English in my travel log: www.globosapiens.net/travellog/wojtekd 

I flew from Poland to Joburg and then onward to Windhoek:

 

Wizę, dzieki uprzejmości personelu ambasady otrzymałem w ciagu jednego dnia. Podróż rozpoczęła sie od lotu samolotami Lufthansy na trasie Gdańsk-Frankfurt-Johannesburg (powrotny bilet kupiony w okresie promocji kosztował 2100 złotych) oraz Air Namibia z Johannesburga do Windhoek. Już na lotnisku w Windhoek czekał na mnie zamówiony samochód - to istotne, bo jest ono oddalone od centrum miasta o ponad 40 km.

   

 

W Windhoek w ciągu 20 lat przybyło wieżowców. Centrum miasta jest jednak bardzo zwarte i można zwiedzać je na piechotę. Pół dnia wystarczy na obejrzenie kilku budowli z okresu kolonialnego (Namibia była kiedyś kolonią niemiecką) i muzeum zlokalizowanego w forciku Alte Feste (gdzie wstęp jest wolny).  Przed forcikiem stoi pomnik upamiętniający tych co "za cesarza i ojczyznę" zginęli w walkach z krajowcami: 

 

 

 

Po zwiedzeniu miasta i wymienieniu pieniędzy (w głównej ulicy są tu już "bureau de change" czyli kantory, które nie biorą prowizji od transakcji) wyruszyliśmy samochodem na południe. Zaraz za rogatkami stolicy rozstaliśmy się z asfaltem. Szutrowa droga zaprowadziła nas w góry - na przełęcz Gamsberg, skąd wcześnie rano mogliśmy spojrzeć na spowite mgiełką góry:

 

View from Gamsberg Pass (above)

 

 

 

 

Po karkołomnym zjeździe z przełęczy nasza szutrowa droga poprowadziła nas na spaloną słońcem półpustynię. Niebawem przecięliśmy Zwrotnik Koziorożca. Jakże ja, koziorożec mógłbym odmówić sobie zdjęcia w takim miejscu? (Poprzednio fotografowałem się na tym zwrotniku w Australii). Zazwyczaj w podróży rzadko się fotografuję. Tym razem byłem w komfortowej sytuacji - miałem jednoosobowe towarzystwo, a to oznaczało nie tylko łatwość robienia zdjęć, ale także zmiany przy kierownicy. Oto nasz fabrycznie nowy volksvagen polo vivo:

     

     

Osady przy naszym szlaku pojawiały się niezwykle rzadko. Ostatnią możliwość uzupełnienia paliwa mieliśmy w bardzo dziwnym miejscu. Solitaire to niewielki przysiółek na skrzyżowaniu pylistych drogowych szlaków. Ozdabiają go między innymi wraki samochodów:  

     

Nasz pierwszy biwak wypadł w Sesriem - obozie, będącym bazą wypadową do eksploracji słynnych namibijskich diun. Popołudnie wykorzystaliśmy, by odwiedzić pobliski Sesriem Canyon, Wyżłobiony przez wodę na głębokość 15-20 metrów, ale zupełnie suchy:  

     

Zachód słońca zapalił nad pustynią niezwykle czerwone niebo. Potem przyszła rozgwieżdżona noc. Ujadanie hien, przypominające śmiech nie pozwalało nam długo zasnąć.

     

Wstaliśmy przed świtem, by własnym samochodem podjechać pod słynną Diunę 45. Wspinaczka trwała około 20 minut. Potem mogliśmy spokojnie poczekać na wschód słońca. Było warto: 

     
     

Widok był niezwykły: wokół rozciągało się morze pomarańczowych diun. A że był to koniec pory deszczowej, to na ich zboczach pojawiła się nawet jakaś anemiczna roślinność. Ta pustynia żyła!: 

A view from the famous Dune 45    

Nacieszywszy oczy widokiem pojechaliśmy dalej na zachód - aż do krańca szosy. Tam, na parkingu musieliśmy zostawić nasz samochodzik i zapłaciwszy po 100 NAD od osoby przesiąść się na małą ciężarówkę z napędem na 4 koła. Bo takich wozów jak nasz na tą piaszczystą drogę do Sosuvlei nie wpuszczają: 

     

     

  Po drodze, w zaroślach  pojawiły się pierwsze dzikie zwierzęta: najpierw szakale, a potem dostojne afrykańskie strusie...

 

 

Nasz pojazd zostawił nas w pobliżu wyschniętego jeziorka Sossuvlei. Nad nim piętrzyły się kolejne pomarańczowe wydmy. Więc choć nie było tego w programie zaczęliśmy kolejną wspinaczkę po piaszczystym grzbiecie - dla takich oto fantastycznych widoków, które otwierały się ze szczytów diun:

     

     

W drodze powrotnej do parkingu nasz turystyczny wehikuł wysadził na na wysokości osobliwego pustynnego jeziorka Deadvlei. Od samochodowego szlaku idzie się do niego dobry kwadrans. Ale warto! Na suchym dnie Deadvlei rosły niegdyś drzewa. Dziś pozostały po nich tylko martwe kikuty, komponujące się z pomarańczowymi zboczami okolicznych diun w niezwykły krajobraz: 

     

     

Po pożegnaniu ze słynnymi diunami i zwinięciu biwaku ruszyliśmy szutrową drogą na południe. Towarzyszyło nam malownicze pasmo górskie, ale ten właśnie odcinek drogi okazał się jednym z najgorszym na całym naszym namibijskim szlaku: nawierzchnia z luźnych kamieni była bardzo niestabilna i przy próbie rozwinięcia na niej szybkości większej niż 50 km/godz samochód zaczynał na niej "tańczyć" - tracił sterowność. Na szczęście ruch innych pojazdów na tej drodze był prawie zerowy... 

 

A

 

 I choć nie był to teren żadnego parku narodowego, to na wypalonej słońcem sawannie rozciągającej się u stóp gór widzieliśmy od czasu do czasu zwierzęta. Zwalnialiśmy... Ten oryks stojąc na poboczu drogi z zainteresowaniem patrzył na zbliżający się pojazd. Ale zdarzało się, że zwierzęta  stały na środku drogi i uciekały dopiero w ostatniej chwili...

 

 Z naszej trasy prowadzącej do Luderitz trzeba było zboczyć 22 kilometry, by odnaleźć zbudowany w pustkowiu prawdziwy zamek - Duwisib Castle. Wzniesiony został w 1909 roku przez niemieckiego arystokratę - barona Wolfa dla ukochanej żony. Tej jednak podobno nie uśmiechało się wcale życie na kompletnym odludziu... 

Duwisib Castle - built in 1909 by German aristocrat in the middle of nowhere.

 

 

 

 

 

C-14. Szeroka i prosta jak strzelił szutrowa droga ginąca gdzieś na horyzoncie - normalny widok w Południowej Namibii. - krainie pustki, wielkich przestrzeni z zaskakujących krajobrazów.  na zdjęciu nie widać odcinków "tarki", wybojów i poprzecznych rowów wyżłobionych przez okresowe strumienie, będących nie lada wyzwaniem dla kierowcy jadącego przez to bezludzie samochodu:

 

 

 

 

Często na samotnych drzewach sawanny widzieliśmy coś, co przypominało umieszczone na gałęziach małe stogi wysuszonego siana. Szybko przekonaliśmy się, że to  wielorodzinne ptasie gniazda. Budują je małe ptaszki podobne do naszych wróbli. To domostwo ma wiele otworów wejściowych z różnych stron. A ze środka dochodzi wielki rejwach...

 

     
   

Niewielu turystów odważa się wyruszyć w te okolice. Ale ci, którzy tu docierają mają możliwość przeżywać w samotności wspaniałe spotkania z afrykańską przyrodą. Tu przystanęło stadko wdzięcznych impal... 

N

 

  Nieco dalej przy tej samej szosie na rozległej, płaskiej sawannie pasło się stado oryksów. łatwo je rozpoznać z daleka po długich, szablistych rogach. 
     

 

 

   
   

Z tej drogi zboczyliśmy nieco by odnaleźć miejsce naszego kolejnego noclegu:             

 

 

 

 

Normalną, asfaltową szosę zobaczyliśmy dopiero w dwa dni po wyruszeniu z Sesriem - koło Aus. Była to główna droga prowadzaca do sporego, jak na Namibię miasteczka Luderitz, szosa B4:

     

     

Wzdłuż tej szosy przebiega trasa odbudowywanej od kilku lat linii kolejowej. Nieczynny póki co tor kolejowy upodobały sobie afrykańskie strusie. Widzieliśmy je przy tym torze w wielu miejscach.  Można by rzec: strusie kolejowe.

L

 

 

Zaledwie kilka kilometrów przed Luderitz po lewej stronie szosy pojawia się wśród piasków pustyni opuszczone miasto. To Kolmanskop - miasto zbudowane przy kopalni diamentów. Mieszkańcy opuścili je, gdy okazało się, że na południu są większe złoża. Dziś Kolmanskop ma status muzeum. Wstęp kosztuje 50 NAD od osoby, ale w ramach tej opłaty dostaje się przewodnika oprowadzającego po "mieście duchów". Do wielu budynków wtargnął tu piasek...

     

d

 

 

Położone nad oceanem niewielkie miasteczko Luderitz uważam za najbardziej malownicze w całej Namibii. Rozłożyło sie na wzgórzach zbiegających ku portowi. Ładny luterański kościół (na zdjęciu poniżej) stoi najwyżej i widoczny jest z niemal każdego punktu miasta. Mieszkańcy są wyjątkowo gościnni i życzliwi. To tutaj znaleźliśmy najprzytulniejszy i najtańszy pensjonat w Namibii, z bezpłatnym internetem - polecam: Ville Lodge przy stacji benzynowej u wjazdu do miasta - tylko 240 ND za pokój z łazienką i lodówką! 

     

 

 

 

22 kilometry szutrowej drogi dzieli Luderitz od Diaz Point - przylądka na cyplu u wejścia do zatoki. To tutaj portugalski żeglarz Bartolomeo Diaz w 1488 roku zatknął krzyż. Dziś na przylądku stoi replika tamtego krzyża, a obok latarni morskiej zbudowano nastrojową kafejkę.

     

A

 

 

Z Luderitz zamierzałem przedostać się do kanionu Fish River. Szukałem informacji o stanie drogi biegnącej nad rzeką Oranje w tamtym kierunku. Nikt ze znajomych tam nie był. Miejscowi udzielali tylko okólnikowych odpowiedzi, a ja wciąż nie wiedziałem, czy nasze polo tamtędy przejedzie. Trasa była zaznaczona na mapie jako widokowa, co zachęcało do podjęcia ryzyka...

     

A

 

 

Dobrą drogą dotarliśmy do kopalni cynku w Rosh Pinah. Ale tam skończyła się nawierzchnia. Zatankowałem więc na wszelki wypadek samochód "do pełna" i ruszyłem dalej po nierównym szutrze. Po kilku kilometrach droga zaczęła serpentynami opadać w dół, by wkrótce znaleźć się na dnie doliny wypełnionej kusząco zielonymi  zaroślami. Wśród nich leniwie płynęła szeroka na kilkadziesiąt metrów rzeka. Nie było wątpliwości: byliśmy nad rzeką Oranje, a te góry po jej drugiej stronie to było już terytorium RPA:

     

     

 Ucieszyło mnie, że nasza szutrówka C-13 była w zupełnie niezłym stanie. W niektórych miejscach przebiegała półką tuż nad korytem rzeki, potem oddalała się do podnóża gór... Towarzyszyły nam wspaniałe krajobrazy:

A

 

 

Oranje River (po angielsku - Orange) jest jedną z większych rzek tego regionu. Wypływa z gór Lesotho, by po przebyciu kilkuset kilometrów ujść do Atlantyku. Na tym malowniczym odcinku jest rzeką graniczną między Namibią i RPA. Szkoda tylko, że tak nieliczni podróżnicy oglądają te wspaniałe pejzaże!

     

A    
   

 Drogi Namibii, także te podrzędne, są bardzo dobrze oznakowane.  Przy tym drogowskazie stojącym w pustkowiu pożegnaliśmy dolinę Oranje, by skręcić w lewo ku kanionowi rzeki Fish: 

A

 

 

Najpierw wspinaliśmy się łagodnie na pustynny płaskowyż. Potem, drogą C10 opadaliśmy w niezliczonych serpentynach w głąb kanionu. W nieklimatyzowanym wnętrzu naszego samochodziku  zrobiło się piekielnie gorąco. W końcu zobaczyliśmy na własne oczy, co kryje się za tajemniczą nazwą Ai-Ais. To podobno najgorętsze miejsce w Namibii - niewielka oaza nad rzeką płynącą dnem kanionu. Fish River o tej porze roku prezentowała się okazale:

     

A

 

 

W Ai-Ais są gorące źródła, drogie lodge i campsite pod kilkoma wysuszonymi palmami. Planowaliśmy tu biwak, ale gdy zobaczyliśmy to wypalone słońcem klepisko to szybko przeszła nam ochota. Było jeszcze wcześnie - ruszyliśmy do campu Hobas na krawedzi kanionu.

     

Camp Hobas leży blisko punktów widokowych rozrzuconych na krawędzi kanionu. Przekonaliśmy się, że rzeczywiście najlepsze światło dla zdjęć jest tu rano. Trzeba opłacić wstęp do parku narodowego: 80 NAD od osoby i 10 od samochodu (ważny na 24 godziny). A potem paskudną, kamienistą drogą można dojechać do głównego punktu widokowego. Na szczęście to tylko kilka kilometrów.  Warto - dla takiego właśnie widoku:

     
   

Fish River Canyon jest największym kanionem Afryki. Jego głębokość dochodzi do 540 metrów. Niektórzy uważają, że to drugi największy kanion świata, ale to zależy od przyjętych kryteriów. Kiepska droga pozwala przejechać po kilka kilometrów w prawo i lewo wzdłuż krawędzi kanionu - do kolejnych punktów widokowych. Każdy z nich otwiera nową perspektywę: 

A

 

   

Kiedy 21 lat wcześniej stałem w tym miejscu szukając wzrokiem rzeki trwała pora sucha i tam w dole nie było ani kropelki wody. Teraz widać było Fish River - płynącą leniwie w kierunku Ai-Ais i rzeki Oranje...

     
   

Opony wytrzymały jakoś ciężka próbę i po powrocie znad kanionu ruszyliśmy dalej szutrówkami w kierunku Keetmanshoop. W krajobrazie pojawiło się znowu więcej zieleni. Forsowaliśmy w bród niewielkie rzeczki i strumienie.

     

S    
 

 

 

Kilkanaście kilometrów na północ od miasta Keetmanshoop odnaleźliśmy Quiver Tree Forest - las drzew kołczanowych. To bardzo oryginalne drzewa, rosnące praktycznie tylko w Namibii. Krajowcy z ich gałęzi robili niegdyś kołczany do strzał. Las rośnie na terenie prywatnej farmy. Tuż obok niego maja campsite, na którym sie zatrzymaliśmy.

     
   

Za dwie osoby i samochód zapłaciliśmy 290 NAD, ale w ramach tej opłaty gospodarze oferują także i inne atrakcje - spacer wśród ciekawych form skalnych - tzw. Giants Playground:

     

... a codziennie o 17.00 odbywa się na farmie karmienie oswojonych gepardów.

     

Wejście za wysokie ogrodzenie i asystowanie przy karmieniu wielkich kotów jest dużym przeżyciem, bo zwierzaki potrafią pokazać zęby. Co odważniejsi mogą ostrożnie pogłaskać geparda i zrobić sobie przy nim zdjęcie... 

   

   

Pełen  wrażeń dzień zakończyła tropikalna burza z piorunami. Ale deszczu spadło niewiele. W nocy wokół namiotu stukały jakieś kopytka, a nieco dalej coś pochrząkiwało...

Kolejnego poranka mieliśmy wyruszyć w bardzo długi etap. Nasz samochodzik miał nas przenieść do Północnej Namibii. Ale o tym napisałem już na kolejnej stronie.

 

 

To the second part of the report  

Przejście do drugiej części relacji

 

 

Przejście do strony "Moje podróże"                                           Back  to  main  travel page 

Powrót do głównego katalogu                                                    Back to the main directory