Część V B  relacji z podróży po Afryce Równikowej  -    Part five B

Tekst i zdjęcia:  Wojciech Dąbrowski  © - text & photos

Turystyka w Kongo Brazzaville właściwie nie istnieje. Trwająca przez kilka ostatnich lat wojna domowa wystraszyła potencjalnych podróżników, a przybywający tu zagraniczni specjaliści i doradcy rzadko mają odwagę wyjść poza płot swojego luksusowego hotelu lub opuścić klimatyzowany samochód. Co zatem może zobaczyć tramp, który trafi do tego kraju w pierwszych miesiącach po wojnie?

Na północy kraju jest bardzo ciekawy Park Narodowy Odzala w którym zobaczyć można między innymi liczne stadka nizinnych goryli.  Jako że park odcięty jest komunikacyjnie od reszty kraju (dolatuje się tam niewielkim samolocikiem) nie był on terenem działań wojennych i był przez cały czas udostępniony turystom. Docierały tam jednak tylko małe grupy startujące z gabońskiego Libreville (Patrz Gabon - Mistral Voyages).  Być może dotarłbym właśnie w ten sposób do Odzali gdyby nie to, że na miesiąc przed moim przyjazdem w północnym Kongo zanotowano przypadki eboli i park hermetycznie zamknięto...    Pozostało mi zatem zwiedzanie stolicy kraju oraz atlantyckiego wybrzeża, na które można przelecieć samolotem...

Afm.jpg (19280 bytes)to było tutaj.. Republika Konga (dawne Kongo Francuskie) zaznaczona jest na mapce brązowym kolorem.

Brazzaville (gdyby nie było w nim widać wojennych zniszczeń - między innymi wypalonego hotelu Cosmos) można by było nazwać ładnym miastem. W centrum jest dużo zieleni.  Zabudowa śródmieścia w zasadzie jest niska, choć wyrasta ponad nią kilka nowoczesnych wieżowców.   Bodaj najwyższym spośród nich jest widoczna na zdjęciu obok Tour Nabemba należąca do koncernu naftowego Elf.  Stoi na brzegu rzeki i jest dobrym znakiem orientacyjnem jeśli zmierza się do stacji kolejowej CFCO (Chemin de Fer Congo Ocean).

W centrum miasta jest kilka kawiarenek internetowych. Wprawdzie szybkość transmisji którą oferują  jest żenująco niska, a okresami  w ogóle nie ma dostępu do sieci  to pocztę można w końcu wysłać.  Każą sobie płacić 500 CFA za pół godziny spędzone przy komputerze (co wystarczało mi na odebranie i wysłanie dwóch e-maili). Ale i tak trzeba docenić szansę, którą dają internautom - przecież to Kongo!

Przebiegająca mniej lub bardziej równolegle do rzeki główna ulica zmienia kilka razy swoją nazwę, mijając kolejne ronda.  Centralnym punktem miasta można chyba nazwać krótką uliczkę (Marechal Foch?) z wysokimi arkadami po obu stronach biegnącą od widocznego na zdjęciu obok wieżowca do merostwa  stojącego 500 m dalej plecami do rzeki.  Tu pod arkadami czekają eleganckie kawiarnie, w których podają dobre i zimne piwo.   Przymusowo trafiłem do takiej kawiarni.   Ale to już cała sensacyjna opowieść, którą można opatrzyć osobnym podtytułem. Oto ona:

  KAPITAN  TOPOLI

Ostatniego dnia pobytu w Brazza spacerowaliśmy ulicami sródmieścia: ja, Amerykanin Barnie i Frank - miejscowy nastolat mówiący po angielsku który "przykleił" się do nas i próbował zarabiać na usługach przewodnika.   Zamierzaliśmy wynająć pirogę i popłynąć na widoczną w górnym biegu rzeki dużą wyspę Mbamou. Niestety okazało się, że zlokalizowana na północnych peryferiach przystań, gdzie można wynająć łódź nie jest miejscem bezpiecznym nawet dla Franka. -Zejdźmy nad rzekę, widziałem tam łodzie sunące wzdłuż brzegu! -zaproponowałem. Poszliśmy pustą ulicą w dół - wzdłuż murów pałacu prezydenckiego. Nad rzeką przemierzyliśmy miniaturowe poletka na których pracowali w skwarze miejscowi.  Na brzegu chlapało się kilkunastu nagich wyrostków.  Łodzie płynęły, ale miały na pokładzie szmugiel i z planowanej przejażdżki nic nie wyszło. Upał dokuczał - trzeba było wracać. -Nigdy nie wracam tą samą drogą, obejdźmy pałac z drugiej strony!- zarządził Barnie.  Frank potwierdził, że to możliwe i poszliśmy.  Droga była zapuszczona - dawno widać nikt tędy nie chodził. Wkrótce znaleźliśmy się między opuszczonymi budynkami. Potem za zakrętem ukazało się kilku żołnierzy. W pierwszym momencie i oni  i  my byliśmy skonsternowani: dwóch białych na zapleczu prezydenckiego pałacu!  Potem zaczęli pokrzykiwać.  Frank przetłumaczył: musimy iść z nimi! 

Wieżowiec banku stoi naprzeciw poczty

Wieżowiec towarzystwa ubezpieczeniowego

W koszarach zaczęły się pytania (po francusku) sprowadzające się do jednego: Co tu właściwie robicie?   Młody, gorliwy porucznik wskazując na moją torbę sugerował aby zabrać kamerę i przejrzeć film.  Telefony...  Pod eskortą idziemy do sztabu przed którym stoi wartownik z "kałachem" na sznurku.  Nerwowe czekanie. Wywołują na przesłuchanie. Pojedynczo.  Dwóch wojskowych i jeden cywil. Coś notują. Jeden z wojskowych  ma   amerykański polowy mundur z naszytym nazwiskiem: Topoli.   Zna angielski. Chwali się, że był na przeszkoleniu w Stanach. Wyraźnie widać, że czuje się lepszy od pozostałych.  Ucina wypowiedzi kolegów.  Gdy w końcu po licznych pytaniach na powrót spotykamy się wszyscy w pokoju kapitan Topoli niespodziewanie rzuca: - To może pojedziemy do miasta na piwo lub coś mocniejszego?   Uff!- oddychamy i oczywiście ochoczo się zgadzamy!

Brazz889.jpg (49541 bytes)

Czarny żołnierz - kierowca rozklekotanym prywatnym peugeotem kapitana wiezie nas do kawiarni w centrum.   Od whisky wykręcamy się, tłumacząc że mocnych rzeczy nie pijemy, a  i  jemu na służbie chyba nie wypada...   Zamawia więc najdroższe piwo.   Pijąc i rozglądając się czujnie prosi nas o finansowe wsparcie ("...bo  ta  przemycana benzyna jest bardzo droga...").  Dajemy niewielką sumę wymawiając się, że resztę wydaliśmy, bo już jutro  wyjeżdżamy. Mimo wszystko zadowolony (?)  woła czekającego kierowcę.  Odjeżdża.  A my płacimy rachunek - to kolejne wsparcie dla kongijskiej armii.

Uff!...  Z ulgą zanurzam się na powrót w ten czarny uliczny tłum.   Mogło się skończyć znacznie gorzej...

Brazz746.jpg (50102 bytes)

Elegantka...

Wielkie kałuże wody na peryferyjnych ulicach. Wilgotny tropik. Deszcz tu pada często i tak jest dobrze, bo pozwala zgromadzić zapasy wody używanej w gospodarstwach domowych.  Oczywiście przed spożyciem trzeba ją filtrować lub gotować.  Europejczycy kupują butelkowaną wodę mineralną "Mayo" po 800  CFA za 1,5 litrową butelkę. Półlitrowa butelka coli kosztuje 400 CFA, za dużą papaję w ulicznym straganie trzeba zapłacić 500, za banana - 100, za przejazd w mieście zbiorowym mikrobusem - 150, a indywidualną taksówką - 700. Przypominam ze 1 USD to około 650 CFA.

Brazz988.jpg (34724 bytes)

Niewątpliwą atrakcją turystyczną Brazzaville są katarakty rzeki  Kongo zlokalizowane kilka kilometrów poniżej miasta. Można tam dojechać zatłoczonym publicznym mikrobusem.  Punktem orientacyjnym jest most na bocznym dopływie Konga nazywany Pont de Djoue. Tak naprawdę, to są tam dwa mosty: stary i nowy stojące obok siebie. Przechodzimy przez most podziwiając bujną tropikalną roślinność spiętrzoną ponad dopływem. Za mostem zaczyna się już Route Nationale No.1 prowadząca na południe kraju i w kierunku wybrzeża - aktualnie nieprzejezdna.  Ale my schodzimy w lewo, polną drogą w kierunku nurtu odległego o kilkaset metrów Konga. Taką pirogą, po zapłaceniu dwóch tysięcy CFA zawiozą Was na tą kamienistą wysepkę z drzewami - bliżej głównego nurtu.

Brazz694.jpg (42227 bytes)

To miejsce nazywa się Manssimou i jest już właściwie podmiejską wioską. Na piaszczystych łachach dokazują czarni chłopcy...

Brazz686.jpg (42548 bytes)

... a ich mamusie i siostry piorą bieliznę w mocno zamulonej wodzie.

Brazz993.jpg (49794 bytes)

Katarakty wielkiej rzeki rzeczywiście robią wrażenie.  Masy mętnej wody spotykając na swojej drodze skalistą przeszkodę piętrzą się i z wściekłością wylatują w górę nawet na wysokość dwóch metrów.  Nie chce się wierzyć, że ta szeroko rozlana, ale przecież spokojna rzeka, którą oglądaliśmy kilometr wyżej tutaj zmienia się w rozszalały żywioł przypominający raczej morze podczas sztormu... Miejscowi znają tą rzekę i wiedzą jak daleko można się zapuścić drewnianym czółnem aby nie być porwanym przez wartki nurt.

 

 

 

Brazz991.jpg (34353 bytes)

 

Za mgiełką wodną podnoszoną przez spienioną wodę majaczy zairski brzeg (zdjęcie wykonane przy użyciu 25-krotnego zbliżenia optycznego - warto mieć w podróży kamerę, która daje takie możliwości)

 

 

 

 

Brazz709.jpg (42297 bytes)

Tamta strona rzeki to już oczywiście Demokratyczna Republika Konga czyli dawny Zair.  Z Brazzaville na drugą stronę rzeki - do Kinshasy kursują kilka razy dziennie dwa promy:  mały - szybki i drogi speedboat, którzy pokonuje rzekę w 10 minut i kosztuje 11 000 CFA w każdą stronę oraz duży - wolniejszy i tańszy:   za 4 500 CFA  OW.   Do tego dochodzą liczne opłaty: 1000 CFA opłaty portowej w BZV i 200 napiwku i 1000 za wypełnienie karty przekroczenia granicy.

Brazz901.jpg (29343 bytes)

 

Mój towarzysz w Brazzaville - amerykański podróżnik Bernie Rosen postanowił popłynąć na kilka godzin na drugą stronę rzeki - do Kinshasy. Ja nie dałem się namówić choć okazało się, że w Brazzaville bez problemu można dostać wizę Zairu  (opłata 29 000 CFA przy odbiorze następnego dnia, 36 000 CFA na dziś). Doszedłem do wniosku że nie ma sensu  ponosić tylu opłat po to tylko by spędzić kilka godzin w mieście które ma opinię nieciekawego i niebezpiecznego... Przecież w moim podróżowaniu nie chodzi o zdobywanie jeszcze jednej pieczątki do paszportu...               

Wiadomości które przywiózł Bernie z Kinshasy potwierdziły moją decyzję: Kinshasę trudno nazwać ładnym miastem - krajobrazem przypomina Lagos: ulice zadymione i zatłoczone samochodami pełne żebraków i dość agresywnych przekupniów. W centrum wiele internetowych kafejek (600 franków za godzinę) i kantorów. W stolicy dawnego Zairu wciąż panuje bezprawie. Skorumpowana policja jest lub chce być bezradna. Przestępcy przebrani w mundury zatrzymują cudzoziemców, wywożą samochodami w ustronne miejsca i rabują.  Z tego samego powodu konsulaty odradzają korzystanie z taksówek (w innych miastach Afryki to właśnie taksówka daje poczucie bezpieczeństwa!). Kurs miejscowej waluty: 1 USD=150 kongijskich franków...        
 

 

 

 

Powrót na początek relacji z tej podróży

Po kilkudniowym pobycie w Brazzaville postanowiłem wyruszyć na wybrzeże Konga - do jedynego regionu poza stolicą gdzie było względnie spokojnie.  Okazało się, że droga i szlak kolejowy do Pointe Noire  są zablokowane przez działające na prowincji bandy.   Pozostał samolot - ale o tym jaki to był samolot przeczytacie już na kolejnej stronie:        

>>>>>>>>>>>>>>>>>>CIĄG  DALSZY - przejście do relacji z Pointe Noire

Przejście do strony "Moje podróże"                                           Back  to  main  travel page 

Powrót do głównego katalogu                                                    Back to the main directory