Podróż na Wyspy Kanaryjskie  - 2022 -   Voyage to Canary Island

Część I -  -   Part one

Tekst i zdjęcia - Wojciech Dąbrowski © - text and photos


In January 2022, during the still prevailing covid pandemic, I set off alone to the Canary Islands. The purpose of the trip was not so much the islands that are well known to tourists and visited in large numbers, but the small ones, which do not attract crowds with beautiful, wide beaches, but amaze with the diversity and richness of landscapes. Among these "Little Canaries" I liked the most Gomera.

 

W styczniu 2022 roku, podczas panującej wciąż pandemii covidu  wyruszyłem samotnie na Wyspy Kanaryjskie. Celem wyprawy były nie tyle te spośród nich, które są turystom dobrze znane i licznie odwiedzane, ale  te małe, które nie przyciągają tłumów pięknymi, szerokimi plażami, ale za to zadziwiają różnorodnością i bogactwem krajobrazów, Wśród tych "Małych Kanarów" najbardziej podobała mi się Gomera. 

My overseas visitors are kindly requested to use the internet tools to translate this page to English or other languages... Sorry...  :)  

Przypłynąłem na Gomerę promem z portu Los Christianos na Teneryfie. Rejs trwał tylko godzinę. Wyspa wyglądała niezbyt gościnnie - ze wszystkich stron dostępu do niej broniły wysokie, skaliste brzegi. Stolica wyspy i jej jedyny port - San Sebastian de Gomera powstała w niewielkiej zatoce i stóp klifu. Nowa część miasta wykorzystuje niewielki płaskowyż na poziomie górnej krawędzi klifu:

   

Drogę do portu wskazuje ustawiona wysoko na klifie latarnia morska San Cristobal mająca tylko 15 metrów wysokości, ale dzięki ustawieniu na klifie jej światło zapala się na poziomie 84 metrów ponad oceanem. Można do niej dojść od strony miasteczka:

   

Stolicę wyspy otaczają wysokie, strome góry. Kolorowe domki najstarszej części miasteczka przycupnęły na zboczu tuż nad zatoką. Od lustra wody oddziela je tylko wysadzana palmami nadbrzeżna ulica i plaża z czarnego piasku:

   

Promy cumują po wewnętrznej stronie falochronu. Stąd pieszo pomaszerowałem pod klifem do miasteczka. Jego najważniejszym zabytkiem jest kościół Asuncion (Wniebowzięcia NMP). Na rogu placu obok kościoła znajdziecie biuro informacji turystycznej, gdzie można dostać dobrą mapkę wyspy i rozkład jazdy autobusów:

   

Jakieś 200 metrów dalej, w zadbanym miejskim parku stoi inny ciekawy zabytek: XV-wieczna wieża Torre del Conde. Mieści ona obecnie małe muzeum. Nie ma na wyspie drugiej takiej wieży, więc chętnie fotografują się przy niej turyści: 

   

Moja kwatera na Gomerze mieściła się w Valle Gran Rey - prawie dokładnie po przeciwnej stronie wyspy. Dojeżdża tam guagua czyli publiczny autobus. Bilet za 5 euro kupuje się u kierowcy. Dobrze jest być pierwszym w kolejce i zająć miejsce zaraz za kierowcą, bo przednia szyba jest mniej przyciemniona i pozwala robić podczas jazdy lepsze zdjęcia. A jest co fotografować bo zaraz za miasteczkiem szosa wspina się na góry. To widok na stolicę wyspy i Teneryfę na horyzoncie:

Sieć głównych dróg Gomery zaznaczona jest czerwoną linią na mapce obok, Jak widać nigdzie nie przebiegają one wzdłuż wybrzeża. Wszędzie po drodze są góry, a na ich zboczach rozrzucone maleńkie wioski, wypełnione kamiennymi domami krytymi ciężką dachówką:

Widoki po drodze są fantastyczne. Na zdjęciu poniżej góra La Fortaleza, mająca 1241 metrów przypomina Górę Stołową, oczywiście w mniejszej skali. Dla Guanczów przed przybyciem kolonizatorów była świętym miejscem. Na szczyt prowadzi dość trudna ścieżka. Punktem wyjściowym jest wieś Chipude:

 

   

Jazda autobusem tą trasą to praktycznie atrakcyjna i bardzo tania wycieczka. Po "Fortalezie" podziwiałem skalną basztę, która nazywa się Roque Agando i sięga 1182 metrów n.p.m. Niestety fotografowanie przez szybę autobusu ma tę niedogodność, że pojawiają się na niej refleksy świetlne, za które was przepraszam:

   

Droga, która jechaliśmy jest bardzo spektakularna, ale kręta i niełatwa dla kierowcy. Normalnej wielkości autobus musi czasami stawać, gdy zanosi się na mijankę. Na szczęście tutejsza flota guagua czyli autobusów dysponuje także o połowę mniejszymi minibusami, lepiej dającymi sobie radę na tutejszych drogach. Takim minibusem jechałem m.in. na lotnisko...

   

Przez zielone góry Gomery poprowadzono całą sieć dobrze oznakowanych szlaków turystycznych (mapkę można dostać w biurze it w San Sebastian) I choć najwyższe wzniesienie na wyspie ma tylko 1487 metrów to nie są to łatwe szlaki. Również dlatego, że na trasach brak jest schronisk i punktów zaopatrzenia w wodę:

   

Po ponad godzinnej jeździe wśród gór nasza szosa zaczyna w końcu opadać w dół głęboką doliną - u jej krańca, niemal nad oceanem wyrasta stroma góra Merica. Można się na nią wspiąć, ale oczywiście nie z tej strony:

   

Między tą górą i plażami z czarnego piasku usadowiło się miasteczko-kurort Valle Gran Rey - moim zdaniem najładniejsze na wyspie, choć nie może się pochwalić zabytkami. Miałem tu zarezerwowany pokoik w hostelu Casa Escuela (to była najtańsza opcja zakwaterowania). Miejsce jest sympatyczne, ale od ratusza (Ayuntamiento) trzeba się do niego za każdym razem wdrapywać jakieś 50 m w górę stromymi schodkami!

   

Tam, gdzie nad oceanem kończy się na ślepo szosa (ta część kurortu nazywa się Vueltas) znajdziecie maleńki porcik, z którego wyruszają turystyczne i rybackie  stateczki (40 euro za kilkugodzinny rejs). Na wschód za porcikiem jest już tylko stromy klif, a u jego stóp krótka ścieżka, którą można dojść do mini-plaży Las Arenas:

   

Jeśli iść z miasteczka w przeciwnym kierunku, to po przejściu około kilometra dociera się do Playa del Ingles - plaży naturystów. Piasek tu czarny, ale czysty :)  Miejsce jest ustronne i urokliwe i dostępne także dla "tekstylnych", ale dojść do plaży można tylko pieszo:

   

Playa del Ingles nie jest osłonięta żadnym falochronem dlatego zazwyczaj fale są tu wysokie, a jakiegokolwiek ratownika brak. Jeśli zdecydujecie się na kąpiel z nagusami to uważajcie - nie warto szarżować!

   

Z mojego miniaturowego balkoniku w hostelu "Casa Escuela" mogłem podziwiać zachody słońca. W sklepiku na dole zaopatrywałem sie w podstawowe produkty: małe bagietki sprzedawano po 0,60 euro, karton niezłego vino tinto kosztował 1,35, litrowy karton soku 1,25 a tuzin jaj - 2 euro. W hostelu jest mała wspólna kuchenka, gdzie każdy ma półkę na swoje produkty, ale że towarzystwo bywa tu rozmaite, to lepiej trzymać je w pokoju :) 

   

Kolejnego dnia wyruszyłem na wycieczkę do Playa de Alojera, o której napisano w przewodnikach, że to najpiękniejsza plaża na Gomerze. Mała guagua wspina się najpierw w górę naszej malowniczej doliny. Gdybym jechał wynajętym samochodem to bym zapewne przystanął na punktach widokowych przy kaplicach w Retamal i wyżej - w Arure...  Ale i tak jest po drodze co fotografować:

   

Centralna część wyspy pokryta jest o dziwo gęstym, zielonym lasem, mającym status parku narodowego, przez który wytyczono turystyczne ścieżki. Stali mieszkańcy wyspy uciekają tu szczególnie w upalne, letnie dni, by znaleźć trochę ochłody. Parque Nacional de Garajonay jest osobliwością w tej strefie klimatycznej i został umieszczony przez UNESCO na liście World Heritage:

   

Gdy przejechaliśmy przez park znowu otworzyły się przede mną szerokie górskie Panoramy. Guagua jechała widoczną na zdjęciu drogą do Villahermoso. Musiałem wysiąść po drodze w Epina i szukać na skrzyżowaniu transportu w dół - na wybrzeże:

   

Po dziesięciu minutach czekania na okazję zdecydowałem ruszyć dalej pieszo. To był marsz wśród ciszy i wspaniałych krajobrazów. W dali, na górskich zboczach majaczyły rozrzucone białe zabudowania, ale w polu widzenia nie było żadnego przemysłu, wielkich ośrodków wczasowych czy linii wysokiego napięcia. I to jest właśnie wielka zaleta Gomery!

   

Za kolejnym zakrętem daleko w dole zamajaczył błękit oceanu. Oho - coś w końcu jedzie! Kierowca - młody Francuz był bardzo zaskoczony widokiem samotnego wędrowca. Zabrał mnie oczywiście do na wpół opuszczonej osady Alojera, której atmosferę tworzą palmy i ruiny starych, kamiennych domów.

 

Ale okazało się, że od osady Alojera do zachwalanej plaży Alojera to jeszcze daleko - ta ostatnia leży w dole - pod wysokim klifem, po którym opada umocniona w wielu miejscach betonem wąziutka droga - widać ją na zdjęciu poniżej. W dole, nad wodą stoi kilka białych domów mieszczących skromny hotelik i rybną restaurację. A gdzie ta słynna plaża? Poniżej zabetonowanego brzegu - zalewana przez fale. To było moje największe rozczarowanie na Gomerze:

   

Następnego dnia zapakowałem butlę wody do torby i wybrałem się z mojego Valle na górską wędrówkę. Szlak zaczyna się jakieś pół kilometra w górę doliny. Ścieżka nie prowadzi tu przez wilgotny las, ale wśród kaktusów porastających suche zbocze:

   

Celem mojej wspinaczki była ta oto góra, z której spodziewałem się zobaczyć wspaniałe widoki wybrzeża i doliny. Ścieżka była oznakowana. Tyle tylko, że jak widzicie odległości są tu pokazywane nie w godzinach marszu, tylko jak na szosie - w kilometrach:

   

Idąc zygzakami w górę pracowicie nabierałem wysokości. słońce świeciło, ale wkrótce zaczęło wiać: Silniej i silniej... Momentami myślałem, że zdmuchnie mnie z tej ścieżki...

   

Widoki były piękne - szczególnie na te dzikie, zielone zbocza po drugiej stronie doliny. Po godzinie marszu byłem prawie na wysokości tamtych szczytów:

   

Po mojej stronie mogły zaciekawić urozmaicone i kolorowe formy skalne, przypominające bazaltowe słupy:

   

Nieco wyżej pojawiło się więcej zieleni - były to niskie krzaki, które  kojarzyły mi się z naszą kosodrzewiną:

   

Niestety wiatr się wzmagał i postanowiłem zawrócić, bo dalsza wędrówka w takich warunkach przestała być przyjemnością. Zrobiłem jeszcze jedno zdjęcie - to uwieczniony patriotyczny akcent, bo na tym odcinku prowadziły mnie biało-czerwone znaki. A ja wszędzie na świecie podkreślam moją polskość - choćby tutaj.

   

Zejście w dół taką ścieżką jak na zdjęciu poniżej obfitowało w nowe widoki, ale stało się - jak się zapewne domyślacie - trudną próbą dla moich kolan. Do hostelu dotarłem po czterech godzinach od wyjścia. Dwa kwadranse później zajadałem już zasłużoną jajecznicę z cebulką! Była to mimo wiatru interesująca wycieczka  :)

 

Pod wieczór wiatr dalej hulał. Poszedłem do portu Vueltas pytać czy planują na jutrzejsze przedpołudnie jakieś turystyczne rejsy. Może do skał Organos? Ale nikt nie zamierzał wyjść w rozhuśtane morze... Trzeba będzie kiedyś tu jeszcze wrócić! Gomera na to zasługuje!

 

Transport turystyczny na Gomerze jest dobrze zorganizowany. Na 1,5 godziny przed każdym odlotem samolotu (nie ma zbyt ich wiele!) z San Sebastian i Valle del Rey odjeżdżają minibusy dowożące pasażerów na lotnisko oddalone od ludzkich osiedli. Skorzystałem z takiej możliwości płacąc 5 euro za przejazd. A gdy dotarłem na miejsce zaskoczył mnie elegancki terminal. Popatrzcie tylko na te marmury, fontanny i panoramiczne okna. Czyżby to wszystko za unijne pieniądze?

   

Lotnisko na Gomerze jest spektakularnie położone na wysokim, skalistym brzegu. Gdy turbośmigłowy samolot wzbił się w powietrze przez chwilę podziwiałem taki widok, jak na zdjęciu poniżej. Tylko pogodę miałem znacznie gorszą i dlatego zdecydowałem się pokazać tu fotografię pana Nacho - thank you Mr Bea!

    Z Gomery poleciałem na wyspę El Hierro, ale to już inna historia...

 

My hot news from this expedition (in English) you can read in my travel log:  www.globosapiens.net/travellog/wojtekd 

 

 

Notatki robione "na gorąco" na trasie podróży (po angielsku) można przeczytać w moim  dzienniku podróży w serwisie globosapiens.net

                                                       Powrót do strony "Świat Wysp"

Przejście do strony "Moje podróże"                                           Back  to  main  travel page 

Powrót do głównego katalogu                                                    Back to the main directory