Part one   -   Część I

Tekst i zdjęcia - Wojciech Dąbrowski © - text and photos


In November 2010, sailing from Reunion aboard French expedition vessel "Marion Dufresne II"  via Crozet Archipelago I reached Kerguelen Archipelago.

The main island of Kerguelen archipelago is  pristine and deserted apart from the little scientific base. Daily landings from the ship allowed to take guided walks to enjoy local landscapes, flora and fauna.    More you can find in my English travellog.

 

Na Archipelag Kerguelena przypłynąłem w listopadzie 2010 roku francuskim statkiem ekspedycyjnym "Marion Dufresne II" z Reunionu przez Archipelag Crozeta.

Archipelag Kerguelena został odkryty przez francuskiego żeglarza Yvesa de Kerguelen de Tremarec w 1772 roku. Podobno uczestnicy jego ekspedycji tak "kochali" swojego szefa, że ten bał się zejść ze statku na ląd, aby go tam nie zostawili. Po powrocie do Francji Kerguelen ogłosił, że odkrył nowy, wielki kontynent, który nazwał Australazją. Król Ludwik XV wyasygnował więc pieniądze na jego kolejną wyprawę, podczas której okazało się, że nowy ląd jest tylko wyspą, wprawdzie sporą: wielkości francuskiej Korsyki, ale do rozmiarów kontynentu mu daleko. Po powrocie królewski trybunał skazał łgarza na 6 lat więzienia. Wtrącono go do zamku Saumur. Dopiero rewolucja francuska otworzyła przed nim drzwi więzienia, a nawet awansowała - został mianowany komendantem portu w Breście.

 

Główna wyspa archipelagu okazała się dziewicza i (jeśli nie liczyć terenu bazy) - bezludna. Codzienne lądowania ze statku pozwalały na robienie wycieczek z przewodnikiem podczas których mogłem obserwować miejscową faunę i florę. 

 

Z Crozeta na Kerguelena płynęliśmy dwie doby. Ocean pokazał co potrafi: mieliśmy boczny wiatr i dokuczliwą boczną falę. Talerze w mesie wprawdzie nie fruwały, a to dzięki gumowanym obrusom, ale wylewała się z nich zupa. Za to my - pasażerowie i załoga przy dużych przechyłach jechaliśmy często na naszych krzesłach do sąsiedniego stolika... Teraz to się taką zabawę przyjemnie wspomina, ale wtedy nie było to dla mnie takie wesołe, tym bardziej, że miałem prawie 40 stopni gorączki - dopadła mnie choroba, prawdopodobnie wynik wiecznie wyziębionej  kabiny... 

Do archipelagu dopłynęliśmy z kierunku północnego. Pierwszym wartym odnotowania miejscem, które zobaczyłem była zatoka Port Christmas:

 

 

James Cook was here in 1776 and landed on the Christmas Day. He named Port Christmas on the north of the island.

 

Zaledwie w cztery lata po odkryciu archipelagu przez Kerguelena pojawił się u jego brzegów kapitan James Cook i wylądował 25 grudnia 1776 roku na szarej plaży obok charakterystycznej skalnej bramy. Z okazji trwających właśnie świąt nazwał to miejsce Port Christmas:

 

 

Arche des Kerguelen - the main landmark of the island. In 18th and 19th centuries it was real "arch" - looking like a stone gate.

 

 

 

Na starych sztychach wykonanych przez podróżników, którzy dotarli tu w XVIII i XIX wieku widać wyraźnie, że te dwa potężne słupy połączone są u góry poprzeczną belką, tworząc rzeczywiście wielką skalną bramę - stąd nazwa Arche des Kerguelen. Belka jednak uległa erozji pod wpływem wiatru, deszczu i mrozu, spadła i rozsypała się. W 1910 roku już jej nie było...   

 

   

Na tym zbliżeniu wyraźnie widać u stóp obu skalnych baszt mrowie białych kropek. Są to oczywiście pingwiny. Ale nie podchodziliśmy do tych wież dostatecznie blisko, aby stwierdzić jakie to pingwiny. Przypuszczam, że te mniejsze - białobrewe, gdyż królewskie raczej nie zakładają swoich kolonii na tak stromych zboczach... 

 

 

Jeszcze przez kilka godzin płynęliśmy potem wzdłuż urozmaiconego wybrzeża wyspy, zanim pojawiła się zatoka, w której zlokalizowana jest francuska baza - jedyna na wyspie o wielkości Korsyki... Miejsce to nazywa się Port aux Francais.

Przez noc dryfowaliśmy i dopiero rankiem obsługa wypchała z hangaru nasz jedyny i niezastąpiony helikopter. Aż strach pomyśleć, co by było, gdyby uległ uszkodzeniu - misja zakończyła by się fiaskiem. Szybko pakowano do kabiny najpierw naukowców, potem nas - turystów i helikopter odfruwał. Bazę na Kerguelenie najpierw zobaczyłem z powietrza:

 

French base Port aux Francais on Kerguelen:

 

 

Ta baza jest znacznie większa niż "Alfred Faure" na Crozecie. Latem mieści nawet 120 osób. Na zimę zostaje tylko około 50:

 

 

 

        

 

 

 

 

W skład bazy wchodzi także Centrum Badań Przestrzeni Kosmicznej. Jego budowle z charakterystycznymi kopułami anten ustawiono nieco na uboczu:

 

 

 

 

 

Na lądowisku powitali nas strażacy, którzy zabezpieczają lądowania i starty helikoptera. Przepisy bezpieczeństwa są rygorystycznie przestrzegane. Oni pierwsi podchodzą do maszyny, otwierają drzwiczki i pomagają wysiąść pasażerom, kierując ich najkrótszą drogą poza strefę wirującego non-stop śmigła...

Na tydzień przed rozpoczęciem naszej wyprawy na Antarktydzie rozbił się śmigłowiec lecący z innego ekspedycyjnego statku do francuskiej bazy Dumont d'Urville. Wszyscy zginęli. Nam na szczęście żadna awaria się nie przytrafiła...

 

 

 

 

Witały nas także ptaki i morskie słonie, które upodobały sobie płaski teren wokół bazy.  Mimo okazałych rozmiarów są to niegroźne zwierzęta i pracownikom stacji nie przeszkadzają... No chyba, że wybiorą sobie na miejsce drzemki pas betonowej drogi przebiegający od nabrzeża przez stacje do Centrum Badania Przestrzeni Kosmicznej - jak to widać na zdjęciu obok.

A ten krótki (i jedyny na wyspie) odcinek drogi ktoś dowcipnie nazwał miejscową Route 66 (przez analogię do słynnej trasy w USA):

There is a short road on Kerguelen linking the jetty and the Space Observatory. They call it Kerguelen Route 66...  

 

Główny budynek bazy mieści przede wszystkim dużą salę imprezową, z barem i kinowym ekranem... We wnętrzu było tu znacznie cieplej niż w mojej kabinie na statku...

 

Interior of the base' main building

Gdy zwiedzałem bazę pracowała tam już 61 misja. Pierwsza misja przybyła tu w 1950 roku. Fotografie członków poprzednich misji można obejrzeć na ścianach sali widowiskowej i w przedsionku. Czasami mają bardzo kontrowersyjną formę - jak chociażby to tableau na zdjęciu obok (to 27 misja).

 

  Sala widowiskowa pełni również funkcje stołówki. Naszą grupę podjęto lunchem, ale menu nie było już tak smaczne jak na Crozecie czy (potem) na Amsterdamie. 

 We francuskiej bazie nie może oczywiście zabraknąć świeżych francuskich bagietek...

Miałem wciąż temperaturę, ale zdecydowałem się zejść ze statku na ląd - przemierzyłem przecież tysiące kilometrów, aby zobaczyć to miejsce...

 

  Najbardziej niezwykłym budynkiem stacji jest ten oto trójkątny baraczek, który kiedyś mieścił stację meteo, a dziś pełni funkcje biblioteki. Sekret: w pustej zazwyczaj bibliotece zainstalowany jest komputer z dostępem do wolnego internetu. Przy dużej dozie cierpliwości udało mi się nie tylko sprawdzić pocztę, ale i wykonać jedną bankową operację! 

Przed budynkami bazy ustawiono w charakterze dekoracji stare żeliwne kotły, używane przez łowców fok i wielorybników do wytapiania tłuszczu.

 

     

 

Na niewielkim wzgórzu na zachód od budynków bazy wzniesiono niewielka kaplicę z wieżą pod wezwaniem Notre Dame des Vents - Matki Bożej Patronki Wiatrów. Nazwa jest trafna, biorąc pod uwagę, że przez okrągły rok wieją tu silne wichry. Nawet w pogodne dni! Sam tego doświadczyłem - bez naciągniętego kaptura ciężko było wyjść z budynków.

To zdjęcie, wykonane przez brudną szybę helikoptera pokazuje jednak ciekawą lokalizację kaplicy. W bazie nie ma kapłana, ksiądz pojawił się tu kiedyś - dawno temu - by poświęcić kaplicę...

 

 Notre Dame des Vends chapel (Our Lady of the Winds) 

interior:

   

Wnętrze kaplicy możecie zobaczyć poniżej. Rządzący na Kergulenie Chef de District ma prawo udzielania ślubów. I zdarzyła się bodaj raz taka ceremonia, ale kaplicy jeszcze wtedy nie było... -Czekamy na następnych ochotników!

 

 

 

Przed kaplicą stoi na wybrzeżu figura Madonny z dzieciątkiem. Oboje patrzą w niegościnny, zimny ocean. 

 

  W ciągu 60 lat istnienia bazy zdarzały się także i pogrzeby - w sąsiedztwie kaplicy jest kilka niezbyt zadbanych nagrobków.

Graves near the chapel...

 

 

 

Podczas gdy ja zwiedzałem bazę załoga naszego statku przysta piła do rozładunku zaopatrzenia dla stacji. Na Kerguelenie mają niewielką, płaskodenną szalandę "l'Aventure II" z własnym napędem, na którą przeładowują skrzynie i  która następnie dostarcza je na ląd. Praca na wietrze i w bryzgach wody nie jest na pewno łatwa. Współczułem chłopakom z TAAF zatrudnionym przy wyładunku! 

Jeszcze trudniejszą operacją było pompowanie paliwa ze statku do zbiorników na lądzie. Kilkusetmetrowa plastykowa rura pływała na powierzchni oceanu zawieszona na specjalnych bojach.

 

     
Elephant seal colony close to the Port aux Francais base:  

Nie trzeba było daleko odchodzić od bazy, by fotografować pierwsze okazy miejscowe fauny. To przede wszystkim wspomniane już słonie morskie. Te młode leżą na pobliskiej plaży i w bezruchu wyglądają jak martwe. Ale to taki styl życia... matka karmi je podobno swoim bardzo tłustym mlekiem tylko przez pierwsze trzy tygodnie. Potem zostają same i rosną. W końcu idą do oceanu. Gdy po raz pierwszy idą do wody stają się przysmakiem dla orek (to dlatego Francuzi, nawiązując także do kształtu ich ciała nazywają je "les bonbons" - cukiereczki...

     

 

 

Elephant seals.

 

 

Dorosłe osobniki zazwyczaj trzymają się z daleka od tej młodzieży. Co innego gdyby to były samice "w wieku poborowym"   A swoją drogą co za cielsko, prawda?

 

 

   

Ta otwarta paszcza wygląda groźnie, ale słonie morskie ludziom krzywdy nie robią. Blizna na karku świadczy jednak, że ten młody samiec chciał nierozważnie zbliżyć się do cudzego haremu - no i oberwał!  Pamiątka zostanie na całe życie! 

     
   

Wielkie, szeroko otwarte oczy młodej samicy wyrażają raczej ciekawość niż niepokój.  Boczne płetwy ma schowane pod wrzecionowatym ciałem. Gdyby przyszło uciekać do oceanu potrafi zrobić z nich nadspodziewanie dobry użytek...

     

 

Sleeping well on the freezing wind...

 

Słonie morskie są dla fotografa bardzo dobrymi modelami  - potrafią bardzo cierpliwie pozować. I jeśli tylko jest odpowiednie światło, to zdjęcie portretowe nie może się nie udać:  

 

 

     
     

 

Rosnąca na archipelagu kapusta kergueleńska jest rośliną endemiczną. Ale widziałem ją tylko w jednym miejscu - w ogrodzonym siatką ogródku za kaplicą. Resztę już dawno zjadły króliki, nieopatrznie sprowadzone kiedyś na Archipelag Kerguelena przez ludzi. Bardzo szybko się rozmnożyły. Mieszkają w norach i... lubią kapustę. Francuzi powiadają, że plaga królików jest nie do opanowania...

A tak wyglądają królicze nory:

Endemic Kerguelen cabbage (up) must be protected from the plentiful rabbits. I saw their holes (right) in many places..

 

     

 

   

 

There is also the colony of emperor cormorants close to the base

 

W pobliżu zbiorników paliwa na brzegu zatoki gniazdują cesarskie kormorany (le cormorant imperial). To bardzo piękne ptaki, których rozpiętość skrzydeł sięga metra. Moim zdaniem mają znacznie więcej wdzięku niż wielkie albatrosy... 

     

     
     

 

No i te modre oczy...

 

 

Gdy maszerują, z przodu przypominają pingwina...

 

 

Wśród innych gatunków ptaków wyróżnia się goeland dominicaine. Nie wiem jak to przetłumaczyć: może mewa dominikanka? (od białego habitu dominikanów)

 

 

Snowed mountains on the other side of Morbihan Bay where we anchored. Unfortunately the highest peak - Mt Ross - 1850 m was not visible:

 

Wiejący bez przerwy silny wiatr w końcu rozpędził nieco te grube chmury, które wisiały nad wyspą i zobaczyłem góry, a płatami śniegu na szczytach. Niestety najwyższy szczyt - Mont Ross, mający 1850 metrów - nie był widoczny. Podobnie jak Lodowiec Cooka, spływający z gór w zachodniej części wyspy. Ale i tak była to okazja, by sfotografować surowy krajobraz:

 

   

 

On the next day we plan to fly to the interior - see the pictures on the next page.

   

Kolejnego dnia miałem polecieć śmigłowcem do interioru. Ale o tym już na kolejnej stronie...

 

 

. My hot news from this expedition (in English) you can read in my travel log:  www.globosapiens.net/travellog/wojtekd 

 

 

Notatki robione "na gorąco" na trasie podróży (po angielsku) można przeczytać w moim  dzienniku podróży w serwisie globosapiens.net

     
     

To the second part of Kerguelen report

 

Przejście do drugiej części raportu z Kerguelena

 

 

Przejście do strony "Moje podróże"                                           Back  to  main  travel page 

Powrót do głównego katalogu                                                    Back to the main directory