CZĘŚĆ II A - Anjouan  - PART  TWO "A"

Tekst i zdjęcia:  Wojciech Dąbrowski  © - text & photos

 

Samolotem Comores Aviation przyleciałem na Anjouan. Zaraz na początku czekało mnie zaskoczenie: okazało się, że po przybyciu na każdą z wysp turysta jest rejestrowany i musi zadeklarować adres i okres pobytu na wyspie.

Między Moroni i pozostałymi wyspami archipelagu kursują małe towarowe stateczki zabierające także pasażerów. Za segment morskiego rejsu płaci się 8500 franków. Ale znacznie szybszy i pewniejszy jest transport lotniczy. Na Komorach działają dwie liczące się krajowe linie. Między trzema wyspami Republiki Komorów lata się płacąc około 40 euro za segment. Pojemność samolotów jest niewielka, a rozkład lotów płynny. Loty wewnętrzne trzeba rekonfirmować po przylocie na wyspę podając przewidywany kontakt - miejsce zamieszkania, bo może się zdarzyć, że decyzją firmy kolejnego dnia samolot odleci np. dwie godziny wcześniej. Większa kompania: Comores Aviation ma już swoje strony w internecie: www.comoresaviation.com Znaleźć tam można taryfy, rozkład lotów i ogólne informacje. 

 Wyspa Anjouan ma kształt nieregularnego trójkąta. Jej wnętrze wypełniają wysokie, zielone góry z najwyższym szczytem – Mt Ntingui sięgającym 1600 m npm. Stolica wyspy - portowe miasteczko Mutsamudu wciśnięte jest w niewielką dolinę otwartą w kierunku morza...

Transport na Anżuanie jest utrudniony, bo przez górzyste, pokryte dżunglą wnętrze wyspy nie poprowadzono żadnych dróg. Jedyna szosa łącząca osiedla prowadzi po obwodzie wyspy.   

 

Ludzie zamieszkujący Anjouan mają opinię pracowitych i przedsiębiorczych. Odniosłem również wrażenie, że są mniej konserwatywni niż ich pobratymcy z pozostałych wysp. Ta dziewczyna handlowała słodyczami w niewielkim ulicznym kramiku. Gdy zapytałem, czy mogę jej zrobić zdjęcie, zgodziła się ze śmiechem. Taka pozytywna  reakcja na Grand Comore jest raczej nie do pomyślenia.  Zainteresowała mnie nie tylko jej uroda, ale i "maska piękności" na twarzy. U nas panie raczej nie pokazują się w takich maseczkach poza domem czy gabinetem kosmetycznym. Tutaj nikomu nie przynosi to ujmy...

 

 

 

Taki wspaniały widok miasta i portu otwiera się z usytuowanej ponad miastem dawnej misji katolickiej - obecnie jest to placówka charytatywna katolickiego Caritasu.

 

 

 

W czasach gdy Komory były kolonią francuską w misji funkcjonowała kaplica (na zdjęciu obok) w której odprawiono nabożeństwa dla pracowników francuskiej administracji i ich rodzin. Dziś kaplica stoi pusta, na Anjouanie nie ma katolickiego księdza, a placówką Caritasu zarządza  pan Saverio Grillone - Włoch pracujący w organizacjach pomocowych.

Na tym samym wzgórzu na którym kiedyś wzniesiono katolicką misję  zobaczycie górujące ponad miastem  dość dobrze zachowane mury dawnej cytadeli. Warownia była ostoją sułtańskiej władzy na wyspie. Sułtanat Ndzuwani powstał na na wyspie około roku 1500. Przetrwał do roku 1866, gdy przeszedł pod protektorat Francuzów. Na początku XX wieku Komory zostały anektowane przez Francję. W 1912 roku   instytucja sułtanatu Anjouan przestała istnieć.

 

Ta cytadela to moim zdaniem niewykorzystana turystyczna szansa Anjouanu. Aż się prosi, by otworzyć tu chociaż małą restauracyjkę z widokiem na miasto i wybrzeże. Na razie restauracji nie ma. Bo nie ma turystów... Zaledwie kilka razy w roku rankiem na redzie pojawia się jakiś wycieczkowy statek.  Odpływa wieczorem tego samego dnia... I znowu jest tu pusto.
Zwiedzanie starego miasta powinno się rozpocząć właśnie od cytadeli. Prowadzą do niej szerokie schody zaczynające się przy miejscowym bazarze. Wstęp jest bezpłatny, a miejsce rzadko odwiedzane. Na murach zachowały się wycelowane w kierunku portu armaty. Ale największą zaletą tego miejsca jest widok: port i medyna leżą u waszych stóp. Horyzont zamykają zielone, nadbrzeżne góry. Najlepsze światło do zdjęć jest tu rano.

Mury cytadeli powoli zarastają tropikalną roślinnością. Kiedyś strome i wąskie kamienne schodki prowadziły z niej prosto w dół - do medyny. Dziś urywają się one gdzieś w połowie wzgórza.   

Analizując podróż po Komorach z perspektywy kilku miesięcy doszedłem do wniosku że Mutsamudu –stolica Anżuanu (tak wymawia się nazwę) to najciekawsze i najbardziej malownicze miasto na Komorach. Najstarsza jego część – arabska medyna przypominająca tą na Zanzibarze leży u stóp szarych murów cytadeli. Wśród gęstej i bezładnej zabudowy wyróżnia się bryła meczetu z oryginalnym minaretem.

Trzeba oczywiście zejść na dół i zagłębić się w labirynt wąskich, szarych uliczek. Był niestety piątek - muzułmański dzień świąteczny i większość małych sklepików była na głucho zamknięta. Również i ludzi w tym labiryncie krążyło niezbyt wiele. Mimo to warto było poświęcić  godzinę na wędrówkę uliczkami medyny. Tyle czasu wystarczy w zupełności by obejrzeć ciekawsze miejsca.

Było gorąco, doceniłem cień królujący w tych wąskich przejściach. Zrazu trochę trudno się w tym labiryncie orientować, ale ludzie chętnie pokażą właściwy kierunek. Niestety, aby się z nimi porozumieć trzeba znać chociaż podstawowe francuskie zwroty - angielski jest bezużyteczny. Ta uliczka biegnie pod górę i kończy się w okolicach bazaru...

 

Dzieciaki z medyny. Biegają wąskimi uliczkami starego miasta. Placów zabaw tu nie ma. Zabudowa jest bardzo stłoczona Na Anżuanie mieszka ponad 210 tysięcy ludzi - jest on najgęściej zaludniona wyspą Komorów - ktoś obliczył, że średnio na każdej kwadratowej mili mieszka tu 1280 obywateli. 
W końcu znalazłem jednak jakieś otwarte instytucje handlowe. I okazało się wtedy, że w tym samym mrocznym pomieszczeniu można handlować odzieżą, napojami i dywanami... 

W małym, odrapanym sklepiku kupiłem coca-colę zagadując  właściciela po francusku. Po chwili rozmowy zgodził się, aby mu zrobić zdjęcie... Ale nakrętki na butelkach z wodą mineralną warto mimo wszystko sprawdzić – czasem butelki są powtórnie napełniane kranówą! 

Nikt jednak nie był w stanie powiedzieć, kiedy dokładnie powstała ta medyna. Najbardziej wiarygodne wypowiedzi wskazywały koniec XVIII wieku...     

W ogóle nie jest łatwo uzyskać informacje o historii Anjouanu. Jedyna lista tutejszych sułtanów którą udało mi się zdobyć zaczyna się w XVII wieku od... panującej kobiety. I tak podobno rządzili tu kolejno:..  

1676 - 1711          Alimah III 
1711 - 1741          Salim                             
1741 - 1782          Saidi Ahamad
1782 - 1788          Abdallah I
1788 - 1792          Halimah 
1792 - 1796          Abdallah I (ponownie)
1796 - 1816          Alawi bin Husain

Nie jest łatwo w labiryncie wąskich, szarych uliczek odnaleźć meczet wyróżniający się oryginalnym minaretem, który tak dobrze widać z cytadeli. Zbudowano go podobno za panowania Abdallaha I - w tym samym okresie kiedy powstała sama cytadela.

Kiedy w końcu traficie na miejsce  to okaże się, że i pozostałe elementy jego architektury odbiegają od wzorców z innych wysp: na wysokości pierwszego piętra budowla ma otwartą w kierunku oceanu, ozdobioną kolumnadą galerię.  
Naprzeciw meczetu w uliczkę wciśnięto wysoką bryłę sułtańskiego pałacu. Budowla jest jednak zaniedbana - poza drzwiami i okiennicami, które są ciekawymi przykładami misternej snycerki nie ma w nim nic do zobaczenia... Od dawna pałac stoi pusty. Ostatnim sułtanem Anżuanu był Saidi Mohamed (Ahmed) bin Saidi Omar panujacy od 1892 do 1912 roku.

 

 

  >>>>>Przejście do drugiej części relacji z Anjouanu  

Przejście do strony "Moje podróże"                                           Back  to  main  travel page 

Powrót do głównego katalogu                                                    Back to the main directory