Część 1 - El Paso to Chihuahua - Part one

This was  my third travel to Mexico. This time I wanted to see the famous Barranca del Cobre Canyon and Mexican Pacific Coast. Taking the advantage of  three-day autumn promotion of one of Europe's airlines I bought a cheap ticket from Gdansk to Dallas, Texas. And ten it was already not far to El Paso, where the land border crossing point to Mexico is located.  Just  look at the map below:

 

To była moja trzecia podróż do Meksyku. Tym razem zamierzałem zobaczyć słynny kanion Barranca del Cobre i wybrzeże Pacyfiku. Korzystając z trzydniowej jesiennej promocji jednej z europejskich linii lotniczych kupiłem tani bilet z Gdańska do Dallas w Teksasie. A stamtąd było już bardzo blisko do El Paso, gdzie jest lądowe przejście graniczne z USA do Meksyku.

 

 

Takie rozwiązanie pozwoliło mi zaoszczędzić na kosztach przelotów. Dla jego wdrożenia potrzebna jest oczywiście wiza USA. Na szczęście moja amerykańska wiza była wciąż jeszcze ważna.

Władze Meksyku nie wymagają już od Polaków posiadania wizy. Przy przekraczaniu lądowych granic nie wnosi się już żadnych opłat... 

     

 

El Paso jest niewielkim miasteczkiem położonym u stóp brązowych wzgórz... Przyjechałem wieczorem i postanowiłem spędzić noc w hostelu. Wybrany "Gardner Hostel" mieści się w historycznym budynku z archaiczną windą, budką telefoniczną sprzed stu lat i innymi bibelotami z ubiegłych epok. W suterenie jest salka telewizyjna i kuchnia, gdzie goście mogą sobie bezpłatnie pitrasić. Nocleg w hostelu można zarezerwować przez www.hostelworld.com

 

I spent a night in the Gardner hostel in El Paso - the hostel is located in the heart of the town in the nice, old building. It is worth to try here almost century-old lift...

 


W El Paso nie ma wiele do zwiedzania: kilka budynków w stylu kolonialnym - jak ten po prawej, muzeum i biblioteka, gdzie można skorzystać z internetu.

 

 In the morning I put my backpack on and walked like a mile to the land border crossing from the USA to Juarez - Mexico. Remember to find US immigration post for the formalities - it is not easy...
 

   

Rano wyruszyłem pieszo w kierunku przejścia granicznego odległego od hostelu o jakieś 1,5 km. Graniczna rzeka Rio Grande to dzisiaj tylko mały strumyk płynący w betonowym korycie.  Tak wygląda bezpośrednie sąsiedztwo granicy:

   

Okazało się, że w EL Paso są dwa przejścia graniczne. Teoretycznie można przekroczyć granicę w obu miejscach (przygotujcie 50 centów na opłatę za przejście przez most). Ale są pewne problemy: trzeba znaleźć US Immigration by oddać im odcinek karty wjazdowej (Amerykanie wcale nie pilnują swojego kierunku wylotowego) a potem - już po drugiej stronie - budyneczek Kontroli Paszportowej Meksyku, by wypełnić formularz i dostać stempel wjazdowy Meksyku - do tego przejścia doprowadzi was z USA Stanton Street. Stempel trzeba mieć. Będą go sprawdzać na dworcu autobusowym i na rogatkach miasta. 

Mogłem za kilka dolarów przejechać granicę busem kursującym miedzy terminalami autobusowymi granicznych miast, ale chciałem po tamtej stronie zobaczyć jak wygląda centrum meksykańskiego granicznego miasta Juarez. Najciekawszą budowlą Juarez jest katedra, do której przylega stary, biały kościółek historycznej misji:  

  Juarez cathedral

Juarez has the very bad opinion to be the high-crime town. Drugs, smuggling...  So I took only few pictures of the old mission and the much younger cathedral and went by junk city bus /6 pesos/ to the camionera. What is camionera? In Mexico they almost never say -bus station- they call it camionera... Long distance bus to Chihuahua cost 310 pesos. One dollar was worth 12,90 pesos.

 

 

 

Juarez ma złą opinię miasta o bardzo wysokiej przestępczości (przemyt, narkotyki...)  toteż po zrobieniu kilku zdjęć (obok ciekawa fontanna na Plaza de Armas) wsiadłem w rozklekotany miejski autobus i za 6 pesos  pojechałem na kamionerę czyli dworzec autobusowy położony daleko na peryferiach. Bilet do Chihuahua kosztował 310 pesos. Za dolara w Juarez płacili w kantorze czyli Casa de Cambio 12,90 peso - to był najwyższy kurs, jaki widziałem w Meksyku...

     

 

 

After 5.5 hours drive through the picturesque half-desert I disembarked in Chihuahua - the capital of the Chihuahua State.

 

 Tak wyglądał półpustynny krajobraz północnego Meksyku oglądany przez przyciemnioną szybę autobusu. Po 5,5 godzinach jazdy wysiadłem na dużym terminalu w mieście Chihuahua - nieopodal pomnika Jana Pawła II.

Chihuahua (znana z piosenki Ah! Chihuahua...) jest stolicą stanu. Miasto jest rozłożone wokół stromej góry "ozdobionej" masztami anten. W pałacu rządowym (zdjęcie poniżej) znajdziecie m.in. dobrze zorganizowane biuro informacji turystycznej.

 

Government Palace and Angel of Liberty Monument

 

 

 

  Obok pałacu na wysokiej kolumnie stoi Anioł Wolności...

 

 

Chihuahua robi na przybyszu bardzo miłe wrażenie. Znalazłem zakwaterowanie w sąsiedztwie katedry w sympatycznym, wartym polecenia rodzinnym hoteliku El Jardin del Centro. To właściwie luksusowa instytucja jak dla trampa, ale można się potargować i spędzić tu noc w nieco lepszych niż zwykle warunkach.  Zapłaciłem 280 pesos za dwuosobowy pokój. Niestety napięcie w gniazdkach 110 V, a gniazdka amerykańskie. Moja 700-watowa grzałka (220V) na zagotowanie kubka wody potrzebowała aż 20 minut - ale ważne, że herbata była!

 

 

Dla podróżujących Meksykanów Chihuahua to przede wszystkim miasto, gdzie w dawnym domu Pancho Villa mieści się Muzeum Meksykańskiej Rewolucji:

Museum of the Mexican Revolution. (Former house of Pancho Villa)  

 

Sam Pancho to bardzo kontrowersyjna postać: bandyta, kobieciarz i rewolucjonista w jednej osobie. Został zastrzelony w 1923 roku podczas zamachu. W samochodzie, który jak relikwia eksponowany jest w muzeum (na zdjęciu obok). Sprawcy i motywy zamachu do dziś nie są znane.

W podcieniach dziedzińca zobaczyć tu można freski gloryfikujące postać awanturnika. A całym obiektem opiekuje się meksykańska armia... Bo to przecież dom narodowego bohatera!  Warto zobaczyć - wstęp kosztuje tylko 10 pesos.

 

 

Był już wieczór, gdy mijałem jeden z ładniejszych kościołów w Chihuahua - Sagrado Corazon - ładnie iluminowany po zmroku.

 

 

Ceny z supermarketu (tam najtaniej): banany 8 peso za kilo, papaja: 12, duży chleb: 8,50, margaryna 125g- 6, popularny serek Philadelphia 160g -22. Nad Pacyfikiem będzie nieco drożej!

Chihuahua leży na wysokości 1450 metrów nad poziomem morza. Kiedy przed szóstą rano jechałem na stację autobusów było chłodno - stąd ta kurtka. Przy okazji widać, jak wygląda mój pełny ekwipunek: 30-litrowy plecak ważący około 16 kilogramów i torba na kamery, papiery i butelkę z wodą. Każda następna rzecz w rękach to znaczne utrudnienie i... ułatwianie pracy złodziejom.

 

 

 

Podróżowałem w towarzystwie miejscowych - jako jedyny gringo w całym autobusie. W czapce z gdańskim herbem. Panowie w Meksyku najczęściej noszą takie kapelusze jak ten na zdjęciu. No i oczywiście wąsy...

 

Celem tego etapu podróży był najwyższy wodospad Meksyku. Wiecie, że jestem fanem wodospadów. Ten odległy był zaledwie o 5,5 godziny jazdy autobusem. Jak mogłem przepuścić taką okazję? Przy sprzedaży biletu w kasie zawsze proszą o podanie nazwiska podróżnego: -Su nombre?. Dobrze mieć przygotowany kartonik z wydrukowanym imieniem i nazwiskiem, do wielokrotnego użytku, bo usłyszawszy polskie nazwisko seniority nie bardzo wiedzą, jak je wpisać...

Prowadziła nas cały czas szosa numer 16. Na początku wygodna i prawie prosta - jak na zdjęciu, ale później wąska, trudna i kręta. Autobus kompanii Estrella Blanca jechał do Sonory (odjeżdża z Chihuahua o 7 i 11). Za bilet zapłaciłem 246 pesos.

     

 

Wysiadłem tam, gdzie od szosy 16 odchodzi lokalna droga prowadząca przez niewielką miejscowość Basaseachi (spotyka się także pisownię Basaseachic). Ze względu na wodospad miejscowość ta ma ambicje kurortu, ale realia są raczej smutne - to na razie tylko kilka sklepów i zaimprowizowanych małych pensjonatów rozłożonych wzdłuż ulicy, na której właśnie zmieniają nawierzchnię na lepszą. Sytuację ratują trochę malownicze skałki piętrzące się nad wioską. Zero informacji... -A gdzie wodospad?- pytam miejscowych. -A prosto, prosto drogą! -Ile kilometrów?  Może jeden, a może trzy...

 Zostawiam plecak w sklepie i ruszam pieszo... Za wsią rogatka parku narodowego. Szutrowa droga przez iglasty las... Po około 45 minutach marszu osiągam mały parking obrośnięty sklepikami. Stąd dobrze utrzymana, betonowana ścieżka prowadzi do wodospadu przez wiszący most (na zdjęciu obok). Nie wiem jeszcze, że to właśnie ta mizerna rzeczka płynąca pod mostem zasila wodospad...

 

     

   

W końcu, po około 20 minutach marszu ścieżką otwiera się widok na głęboki kanion. Barierki wyznaczają efektowny punkt widokowy. Tylko że słońce świeci z naprzeciwka uniemożliwiając zrobienie dobrych zdjęć...

 

A gdzie ten Basaseachi Fall - najwyższy wodospad Meksyku? Przy kompletnym braku rzetelnej informacji dopiero teraz orientuję się, że szlak doprowadził mnie nie do podnóża, ale na próg wodospadu. Wszystko, co można stąd zobaczyć wychylając się poza barierkę widzicie na zdjęciu obok. Kończenie wędrówki w tym miejscu jest oczywiście nieporozumieniem.  Dokąd zatem dalej iść, by zobaczyć wodospad w całej okazałości?

Okazało się, że są 3 opcje: po przekroczeniu metalowego mostka przerzuconego nad kamiennym korytem rzeki ścieżka prowadzi dalej:

- na sąsiednie wzgórze i dalej w dół - do punktu widokowego Ventana mniej więcej w połowie wysokości zbocza kanionu

- przez Ventanę dalej w dół do jeziorka u stóp wodospadu

- do punktu widokowego San Lorenzo wysoko na grani (altanka widoczna w lewym górnym rogu poprzedniego zdjęcia)

View from the "mouth" of the waterfall (above) and a path heading to Ventana view point (right column):

 

 

 

Postanowiłem zacząć od Ventany. Za mostkiem betonowana ścieżka szybko się skończyła. Gdy pocąc się solidnie wdrapałem się na małe wzgórze butelka z wodą była już w połowie pusta... Potem ścieżka jak na zdjęciu obok zaczęła opadać zygzakami w głąb kanionu. W tym kierunku szło się zupełnie nieźle i nie myślałem o tym, jakiego wysiłku będzie wymagał marsz w przeciwnym kierunku. Po dwóch kwadransach szybkiego marszu znalazłem się na skalnym grzebieniu - i dopiero tutaj otworzył się widok na niewidoczny wcześniej wodospad, i to było to, po co tu jechałem:

 

     

Basaseachi Fall - 246 m high from Ventana Lookout... Highest waterfall in Mexico in a dry season.

 

Pierwsze skojarzenie: Basaseachi Fall przypomniał mi jako żywo Angela - najwyższy wodospad świata, który też spada z takiej stromej skalnej ściany (tepui). Basaseachi  ma tylko 246 metrów wysokości - jest zatem czterokrotnie niższy od Angela, ale podobieństwo wydaje mi się oczywiste. 

 

Kąt obiektywu mojej kamery nie był dostatecznie szeroki, aby zmieścić w nim cały wodospad. Popatrzcie zatem na jego dolną część i niewielkie jeziorko uformowane u podnóża skalnej ściany... Kolejny fragment ścieżki prowadzi w dół, nad to jeziorko. Ale ja musiałem kontrolować czas - to kolejne pół godziny schodzenia i potem ponad godzina powrotnej wspinaczki do mostka. A przecież trzeba zdążyć na autobus odjeżdżający przed zmrokiem... 

 

 

 

Dla ścisłości wypada tu napisać, że Basaseachi Fall jest najwyższym wodospadem Meksyku w porze suchej. W porze deszczowej ten tytuł odbiera mu Cascada de Piedra Volada - znacznie wyższy okresowy wodospad położony w odległości zaledwie 7 kilometrów od Basaseachi. W porze suchej nie ma co go szukać. Jeśli ktoś z Was zobaczy jak wygląda w porze deszczowej, to wdzięczny będę za relację.

Po powrocie na wzgórze, skąd odgałęzia się ścieżka do San Lorenzo view point oceniłem, że mam pół godziny rezerwy czasu i mimo braku wody zdecydowałem ruszyć tą ścieżką, by zobaczyć wodospad z nieco innej perspektywy. I udało się: widok otworzył się mniej więcej z połowy drogi na grań - popatrzcie na zdjęcie na sąsiedniej kolumnie. Podobny widok otwiera się z Mirador San Lorenzo - tyle, że wodospad jest na nim jeszcze mniejszy, bo wzrasta odległość - dla dobrych zdjęć trzeba przywieźć tu solidny superzoom!

 

 

 

Oglądałem Basaseachi podczas pory suchej, przy stosunkowo niewielkim wypływie wody.

Tutaj: http://www.youtube.com/watch?v=S25WGABK6o4  możecie zobaczyć film pokazujący ten sam wodospad w porze deszczowej - większość pokazanych tam zdjęć wykonano właśnie z San Lorenzo view point.

   

 

Another purpose of my Mexico expedition was the famous Canyon Barranca del Cobre (Copper Canyon). I wanted to went down the canyon to Los Mochis on the coast of the Pacific taking El Chepe train riding one of the most spectacular railway lines of the world. The route began in Chihuahua, but to not repeat a sizable portion of the way from the waterfall and to avoid waking up in the middle of the night (train departs Chihuahua at 6 am) I decided to spend the night in the small town Cuauthemoc.  El Chepe timetable and fares can usually be found here: http://www.chepe.com.mx/ing_html/   and general railway info here: http://www.mexonline.com/chihuahua/coppercanyon-train.htm

 

Kolejnym celem mojej ekspedycji był słynny kanion Barranca del Cobre, którym chciałem zjechać do Los Mochis nad Pacyfikiem. Zjechać pociągiem El Chepe, jedną z najbardziej efektownych linii kolejowych świata.      Trasa zaczynała się w Chihuahua, ale aby nie powtarzać sporego odcinka trasy wracając od wodospadu i uniknąć wstawania w środku nocy (pociąg odjeżdża z Chihuahua o 6 rano) zdecydowałem przenocować w małym miasteczku Cuauthemoc. Rozkład jazdy El Chepe i taryfy znaleźć można zwykle tutaj: http://www.chepe.com.mx/ing_html/

A ogólne informacje o tej wyjątkowej linii kolejowej tutaj: http://www.mexonline.com/chihuahua/coppercanyon-train.htm

 

Ferrocarril Chihuahua al Pacífico - tak oficjalnie nazywa się ta linia kolejowa ma 661 kilometrów długości. Jej budowę rozpoczęto w 1880 roku, ale zakończono dopiero w 1961. Codziennie na jej trasę wyruszają po dwa pociągi: primera express jako pierwszy, a segunda clase w godzinę po nim. Primera jest dwa razy droższy, ale zdecydowałem się nim jechać, bo przy kierunku jazdy w kierunku oceanu tylko on daje szansę zobaczenia najciekawszej części kanionu w świetle dnia. Pokonuje trasę w ciągu 13 godzin. Segunda wyrusza godzinę później i wlecze się 15-16 godzin...

 

 

Kasa na maleńkiej stacyjce Cuauthemoc była zamknięta, gdy przyszedłem, ale na szczęście bilet można kupić także w pociągu. Przyjechał o czasie: wagon restauracyjny, barowy i dwa wagony dla pasażerów bez podziału na przedziały. Gwizdek i... ruszyliśmy.  Po drodze piękne krajobrazy i małe wioski. W niektórych z nich biedne kościółki wzniesione dawno temu przez Jezuitów.

Sam kanion zaczyna się właściwie dopiero w miasteczku Creel (na zdjęciu obok) będący bazą dla tych turystów, którzy mają więcej czasu i chcą pieszo wędrować do różnych miejsc na jego krawędzi  

 

Creel

 Barranca del Cobre is not a single canyon. It’s a series of more than 20 spectacular canyons. "Cobre" is one of them, but the name was adopted for all system. The best viewing of the canyons is at Divisadero station. EL chepe stops at Divisadero for 20 minutes to allow easy canyon viewing. It is here:

 

 Barranca del Cobre nie jest pojedynczym kanionem, ale całym systemem połączonych ze sobą około 20 mniejszych i większych kanionów. Niegdyś tylko jeden z nich nazywał się "Cobre" - Miedziany. Dziś tą nazwą określa się cały ciąg. Najlepszy widok kanionów otwiera się ze stacyjki Divisadero. El Chepe staje tu specjalnie na 20 minut:

From the train to the lookout is just 20 m. The view from the Divisadero terrace is just magnificent:    

Od pociągu do widokowego tarasu jest dosłownie 20 metrów. A z tarasu otwiera się naprawdę rewelacyjny widok:

 

Dla tych, co chcą się tu zatrzymać na urwisku koło tarasu zbudowano widoczny powyżej hotel. Niestety jest drogi!

 

   

 

Pociąg oblegany jest przez kobiety z plemienia Tarahumara oferujące na sprzedaż rękodzieło - głównie wyroby plecionkarskie. 

 

Indianie Tarahumara mają własny język. Ich liczebność ocenia się na 70 tysięcy. Zamieszkują w wioskach na dnie kanionu. To stamtąd kolorowo ubrane smagłe kobiety przychodzą na stacyjki, by oferować swoje wyroby.

 

 

Kupiłem... Nie, nie te plecionki, ale worek czerwonych jabłek za 15 pesos - to niewiele ponad dolara. Było tego ze dwa kilogramy - zanim dotarliśmy do celu podróży zostały tylko dwa jabłuszka bo po pierwsze bardzo lubię jabłka, a ceny posiłków w wagonie restauracyjnym wykraczały poza mój dzienny budżet trampa. 

   

Po spotkaniu z Indiankami zaczął się emocjonujący zjazd w dół kanionu. Na szlaku pokonaliśmy łącznie 37 różnych mostów i 86 tuneli...

The tracks pass over 37 bridges and through 86 tunnels, rising as high as 2,400 m (7,900 ft). Traveling through pine forests, next to towering canyon walls, incredible vistas, sheer drop-offs, flowing little waterfalls, it's no wonder this train journey has been referred as the "train ride in the sky".

 

 

Na trasie dwukrotnie tory kolejowe biegną na wysokości powyżej 2400 m nad poziomem morza: w Ojitos i San Juanito. Górne odcinki trasy prowadzą przez iglaste lasy. Niżej szlak wiedzie ścianami wąwozów u stóp piętrzących się nad nimi szczytów. W kilku miejscach mijaliśmy małe wodospady. Linia kolejowa w górnej części trasy przebiega na wysokości naszych Rysów. Nic dziwnego, że w przewodnikowej literaturze ta podróż nazywana jest  czasem poetycznie "kolejową przejażdżką w niebie". 

   

Jak wygląda ta efektowna trasa kolejowa w porównaniu ze słynną koleją andyjską zaprojektowaną przez naszego rodaka Ernesta Malinowskiego, którą opisałem w mojej książce i na mojej internetowej stronie ?

   

Meksykańska kolej jest dłuższa. Peruwiańska wspina się za to znacznie wyżej i krajobraz w którym przebiega jest bardziej dramatyczny. Nie ma w nim prawie zieleni. Na samym szlaku występują wielokrotnie zmiany kierunku jazdy, bo i teren jest trudniejszy. Głosuję na kolej Malinowskiego! 

 

W miarę, jak mijały godziny i opadaliśmy w dół cienie stawały się coraz dłuższe... Stojąc w otwartych do połowy drzwiach wagonów (przewidziano taką opcję z myślą o fotografujących turystach) fotografowałem piętrzące się nad kanionem szczyty.    

 

Finally we left the canyon. Just one more glance at the picturesque mountain which lags behind...

 

 

W końcu opuściliśmy kanion. Jeszcze tylko rzut oka na pozostające w tyle malownicze pasmo górskie...

And suddenly the next bend of the track opens up before us a view of the mountain lake!  In fact, this is apparently artificial lake, but what does it matter? On the banks do not see any traces of human activity ... It's really a beautiful spot...

 

 

... i oto niespodziewanie otwiera się przed nami górskie jezioro! Tak naprawę, to jest to podobno sztuczny zalew, ale jakie to ma znaczenie?  Na brzegach nie widać żadnych śladów działalności człowieka... To naprawdę piękny zakątek... 

 

     

 

It was 9.30 pm and completely dark when we reached the final station Los Mochis.  The station is located on the outskirts of the town. In the late evening there is no public transport to the center. The shared taxi to Fenix Hotel cost me 40 pesos...

 

 

Była 21.30 i już kompletnie ciemno gdy nasz "primera express" dotarł do końcowej stacji Los Mochis. Stacja położona jest niestety na peryferiach miasta. Publiczny transport o tej porze już nie funkcjonuje i przyszło mi targować się z czekającymi na zdobycz taksówkarzami. Za 40 pesos/osobę wraz z czwórką innych pasażerów dojechałem w końcu do hotelu "Fenix". Byłem nad Pacyfikiem!  Prawie...

     
     
To the next part of my  Mexico report  

Przejście do kolejnej części relacji z Meksyku

 

Przejście do strony "Moje podróże"                                           Back  to  main  travel page 

Powrót do głównego katalogu                                                    Back to the main directory