Część 4 -  Zihuatanejo  to Acapulco - Part four

This was  my third travel to Mexico. After famous Barranca del Cobre Canyon I took a ferry to the peninsula of Baja California. Back in the mainland  I went down the Mexican Pacific Coast. Just  look at the map below:

 

To była moja trzecia podróż do Meksyku. Po odwiedzeniu  słynnego kanionu Barranca del Cobre popłynąłem promem na Półwysep Kalifornijski. Powróciwszy do "kontynentalnego" Meksyku jechałem wzdłuż wybrzeża Pacyfiku - na południowy wschód.

 

 

W poprzednim odcinku przerwałem naszą wędrówkę po Meksyku w Bahia de Navidad. To taka piękna zatoka pomiędzy Puerto Vallarta i Manzanillo.  Kolejnego dnia zamierzałem przejechać do nadmorskiego kurortu Zihuahanejo. Ale w dzień bezpośredniego autobusu nie było. Musiałem najpierw dojechać do Manzanillo  za 44 pesos i tam szukać  połączenia na kolejny odcinek trasy.

 

From Maleque I took a local bus (44 pesos) to Manzanillo and then the next one to Lazaro Cardenas (202 pesos in second class)

 

Manzanillo okazało się wielkim portem z przemysłem w tle. Nie ma po co się tu zatrzymywać. Na północnych przedmieściach mijałem plaże (na zdjęciu obok), ale nie była to żadna rewelacja... 

 

 

Na terminalu autobusowym nazywanym potocznie kamionerą okazało się, że za pół godziny mam autobus, ale tylko do Lazaro Cardenas - "segunda" za 202 peso. Tam znów będę musiał szukać połączenia. Na szczęście było jeszcze wcześnie - miałem nadzieję, że do zmroku jednak dotrę do celu. Na peronie kamionery czyściutki kucharz podgrzewał na metalowej płycie świeże tacos. W środku siekane mięso, cebulka, szczypiorek. I to było moje śniadanie za 10 pesos... 

W wielu meksykańskich sklepach i zakładach usługowych można płacić dolarami po uczciwym kursie eksponowanym w oknie lub przy kasie.

 

Many shops in Mexico accept payment in US dollars. The rate is on display in the window...

 

 

Najpierw za oknem autobusu ciagnęły sie kilometrami plantacje bananów pod kokosowymi palmami. Potem szosa numer 200 do Lazaro, trudna i kręta biegła wzdłuż malowniczego, wysokiego brzegu, ale nie dało się robić zdjęć. Dopiero kiedy stanęliśmy na popas w Pichilinguillo i wszyscy poszli na posiłek mogłem wspiąć się na skarpę i popatrzeć na malownicze wybrzeże...

The route 200 to Lazaro is difficult to drive. Fortunately we stopped for the lunch in the little fishing village Pichilinguillo where I missed my meal, but I took some good pictures.

 

Warto było... U moich stóp przy plaży leżała rybacka wioska z kilkoma łodziami wyciągniętymi na piasek...

 

 

Idylliczna i pusta plaża podzielona była na pół małym skalistym grzbietem. Koloryt wody kojarzył mi się z pocztówkami pokazującymi uroki południowych mórz.  Na stromym zboczu rosły egzotyczne dla nas agawy.  Popatrzcie na tego samotnego człowieczka na plaży - ja chciałbym nim być i móc coeszyć sie uroda tego zakątka!

 Pichilinguillo beach.  

Nieco dalej w małej dolince rosła grupa palm i widać było kolejne domy. Ale mnie najbardziej podobało się morze (a właściwie - ocean) i nadbrzeżne skały.

     

Tak to wyglądało w szerszej perspektywie:

 

It as one of the nicest places I saw during my Mexican Voyage...    

Fotografowałem malowniczy skalisty cypel oddzielający dwie przyległe zatoczki...

 

I was surprised: on the idyllic, clean beach I did not see any tourists.    

... i zaskoczony byłem, że na urokliwej, czystej plaży nie widzę żadnych wczasowiczów... Pewnie dlatego, że to tak daleko od wielkich miast... Moja podróż z Manzanillo do Lazaro Cardenas miała trwać aż 7 godzin!

 

   

Zdążyłem wrócić na mój odjeżdżający autobus i pojechaliśmy dalej. Gdzieś na tysięcznym zakręcie udało mi się zrobić kolejny ładny obrazek pokazujący pejzaż:

 

I changed the bus again i Lazaro. It was dark and 8 pm on the clock when I reached Zihuatanejo.

 

Jak wszedzie po drodze na przystankach w małych miasteczkach wsiadały kobiety oferujące tacos, burritos i inne jedzonko...

 W Lazaro okazało się, że mój następny autobus - do Zihuatanejo odjeżdża z zupełnie innego terminalu - na szczęście odległego tylko o trzy kwadry. Byłem głodny, było gorąco. Po drodze zdążyłem jeszcze kupić butlę coli i kilka bułek. Wsiadłem do trzeciego już autobusu. Bilet do Zihua kosztował 51 pesos. Słońce zachodziło, gdy odjeżdżaliśmy. Do celu dotarłem już po zmroku... Jeszcze tylko długi marsz z plecakiem z kamionery w dół - do starego centrum miasta położonego nad samą zatoką...

 

 

Mój zapuszczony pensjonat "Hospedaje la Playa" był pusty. Długo dobijałem się do bramy w uliczce prowadzącej równolegle do plaży. Za pokój z wiatrakiem i prysznicem chcieli 350, w końcu zgodzili się na 300. Miał jedna zaletę: przez furtkę w płocie (na zdjęciu) wychodziło się wprost na miejska plażę...

    A tak wyglądała ta plaża - w dali widoczne rybackie łódki...

 

Zihuatanejo Bay is much smaller then the other bays I saw on Pacific Coast.    

Zatoka nad którą leży Zihua (tak często skracają trudną nazwę miejscowości)  jest niewielka, wokół niej na zboczach wybudowano wille i pensjonaty:

 

 

Zihuatanejo.

 

 
   

W kilku miejscach na piasek wystawiono restauracyjne stoliki. Ale sezon się jeszcze nie zaczął - jest pusto...

     

   

Pomaszerowałem do pobliskiej hali targowej po tanie owoce. Panaderia z europejskim chlebem i bułkami po 2,50 była dosłownie za rogiem... To niewielkie, kameralne miasteczko.

 

Zihuatanejo commercial street.

 

 
I started a walk around the bay...

 

Potem ruszyłem wybetonowanym chodnikiem wzdłuż brzegu zatoki

 

  Mijałem ukwiecone wille - słyszałem, ze zamożni meksykanie mają tu swoje letnie rezydencje...

Po drodze mogłem fotografować pelikany, których jest tu bardzo dużo (polują na ryby nurkując przy brzegach zatoki) i inne wodne ptactwo...

 

 

 

     
Playa Madera:   A to już Playa Madera - niewielka, ze skupiskiem restauracji i pensjonatów - jej zaletą jest to, że leży bardzo blisko centrum - da się dojść w ciągu kilku minut...
     

 

 

 

A tak "kąpią się" meksykańscy plażowicze:

 

 

 

 

Playa Madera:

 

 

To ta sama Playa Madera fotografowana ze wzgórza. Niestety, betonowany chodnik na brzegu szybko się kończy - trzeba się cofnąć i wspiąć się wysoko - aż do ulicy z hotelami.

 

 

 

Playa Madera:

 

  A na wzgórzu nad Playa Madera tutejsi inwestorzy zbudowali drogie hotele w meksykańskim stylu - pod strzechami...
    Z okien i tarasów otwiera się piękny widok na zatokę.

 

 

 

 

 

  Z drugiej strony ego samego wzgórza widać najładniejszą plażę nad zatoka Zihua - Playa La Ropa:

Playa La Ropa:

 

     

Zszedłem oczywiście w dół - na piasek, by zrobić zdjęcia.

Playa La Ropa:

 

     

 

   Playa La Ropa
Zwyczaj ustawiania restauracyjnych stolików na piasku u nas jest rzadko praktykowany - tutaj to normalne...  

  A od stolika do stolika przechadzają się wędrowni sprzedawcy pamiątek i wszelkiego innego dobra... Playa La Ropa
     

Goście przyplażowych hotelików płacą za pokój trzy razy tyle co ja w moim hospedaje, ale za to maja do dyspozycji wykwintne leżaki pod palmami...

 

     

  Te kokosy  jeszcze nie dojrzały.  Może i lepiej, bo przyznacie, że są bardzo dekoracyjne. Playa La Ropa.
    Najdalszą  plażą do której można dojść jest Playa Las Gatas - na cyplu u wejścia do zatoki. Ostatni fragment szlaku to kiepska ścieżka po kamieniach wzdłuż wybrzeża... Piszą o niej, że jest "protected" i że można tu nurkować dla oglądania ryb i korali...
     

Las Gatas beach (above) - crowded and dissapointing.   Ja byłem rozczarowany - była wąska i zatłoczona. Motorowe łodzie przywożą tu tabuny meksykańskich wczasowiczów za 35 pesos (bilet powrotny). Za 30 pesos można wypożyczyć na cały dzień maskę i snorkel. Ale raj to to nie jest...
     

     

Wracałem z Las Gatas do miejskiej plaży motorową lodżią za pół ceny dało mi to szansę zrobienia z wody kilku ładnych zdjęć Zatoki Zihuatanejo:

 

    To już miejska plaża, a na niej rybackie łódki. Rybacy dorabiają zabierając turystów na przejażdżki...

 

  W zbliżeniu widać piękne palmy.
Tam właśnie, w cieniu można kupić świeże ryby - wśród nich są okazy mające po pół metra i więcej.  

Do zatoki wpływały kiedyś duże wycieczkowe statki. Wyglądały bardzo malowniczo na tle tych zielonych wzgórz, ale miejscowi zorientowali się, że zwiększają one poziom zanieczyszczeń w niewielkim przecież akwenie. Teraz statki kotwiczą naprzeciwko nowoczesnego kurortu Ixtapa - kilkanaście kilometrów na północ. Nie jechałem tam - wieżowce hoteli i apartamentowce mnie nie pociągają - wolę kameralną atmosferę Zihua.

   
     

And now Zihuatanejo city tour:

   

Zanim pożegnałem miasteczko chciałem podpatrzeć jak żyją to zwykli, miejscowi  ludzie. Wyruszyłem a aparatem na spacer po miasteczku. Tu robi się i sprzedaje na wagę tortillas: 

 

   
     

     

To jedyny kościółek katolicki. W miasteczku nie ma zabytkowych budowli, ale jest małe muzeum...

 
Zihua market:  

 

 

W straganach jest duży wybór pamiątek dla turystów. w tym dominuje kolorowa ceramika. Zanim kupicie pamiętajcie, ze trzeba to będzie bardzo ostrożnie wieźć do odległego kraju. 

No i ludzie - ta panienka pomagała mamie w kramie z broszkami i wisiorkami.  

  Proszę nie dziwić się temu strojowi, jest bardzo gorąco...
Starsze panie odpoczywają w fotelach. Czasem i przez godzinę nie widać klienta...  

  Wśród przekupek są także młode elegantki. Znudzone, zachowują się tak, jakby siedziały tu za karę...

 

W końcu znalazłem się znowu na sennym autobusowym terminalu. Autobus do Acapulco w ciągu dnia odjeżdża stąd co dwie godziny. Bilet  drugiej klasy kosztuje 111 pesos. Jedziemy!

 

A C A P U L C O

 

 

  Acapulco mnie nie zachwyciło. To wielkie miasto z setkami mniejszych i większych hotel. Zatłoczone samochodami ulice. Korki...

Miałem zarezerwowany nocleg w hostelu przy nadbrzeżnej ulicy Costera Miguel Aleman (na zdjęciu po lewej) - rezerwować można przez hostelworld.com

A to właśnie Costera -  ciągnąca się kilometrami reprezentacyjna ulica Acapulco

 

 

 

Costera Miguel Aleman -main Boulevard of Acapulcol

 
     

  Panienka z kiosku informacji turystycznej podarowała mi mapkę Acapulco
     

Plaża była o krok...

 

     

 A przy niej łańcuch wysokich hoteli...  Acapulco

     

 Sezon w Acapulco jeszcze się nie rozpoczął - to były dopiero pierwsze dni grudnia - wczasowiczów jeszcze mało...

 

     

 

  Niektóre hotele przyciągały wzrok ciekawą architekturą...
     Słońce w ciągu dnia operuje tu tak silnie, że wszyscy nemal chronią sie pod parasolami.
     
Acapulco lovers  
     
       Acapulco
     
  Mój pierwszy zachód słońca w Acapulco
Słońce zachodzi nad wzgórzami Quebrady  
     

  ..... i zaczyna się nocne życie w licznych barach i dyskotekach.

Nightlife in Acapulco....

 

 

  Od 1 grudnia trwają codzienne procesje ku czci patronki Meksyku.
Miejscowi idąc w procesjach grają i śpiewają... Duchownych nie widać...  

  A ja od wczesnego rana zwiedzam. Na początek wjechałem dla widoku na najwyższe pietro Grand Hotelu.
Na początek widok cypla zamykającego Zatokę Acapulco

 

Views ob the Bay from the top floor of Grand Hotel.

 

A tu już słynna plaża Acapulco    

 


 

Plaża piękna i czysta ale to ilość hoteli przytłacza....

 

 

 

 

Ale Acapulco to nie tylko plaże - tak wygląda panorama wnętrza miasta:

 

 

 

Miejskim autobusem pojechałem szukać słynnej Quebrady, gdzie popisują się nurkowie. Od przystanku dobry kilometr marszu, ale po drodze można zrobić ciekawe zdjęcia wybrzeża:

 

 

Acapulco

 

 

Miejsce, gdzie odbywają sie skoki jest bardzo malownicze:

 

 

 

W skalnej ścianie są tu ciekawe groty...

 

 

 

 

 

 

Widzicie te dwie małe seledynowe kapliczki - to jest właśnie to miejsce. Skoki odbywają się codziennie o 13.00 , 19.00 i 20.00 (wieczorem przy sztucznym świetle)

 

 

Famous Quebrada rock, where divers are jumping down:

 

 

 

   

 Zaskoczeniem było dla mnie, że nurkowie skaczą nie do otwartego morza, ale do wąskiego "kanionu". Za wejście na punkt widokowy widoczny na zdjęciu trzeba zapłacić 35 pesos. Dolary tez przyjmują, ale po niekorzystnym kursie!

 

 

 

Nurkowie najpierw przepływają "kanion" i wspinaja sie po skale...  

     

  Było ich pięciu, ale tylko jeden z nich modlił się przed skokiem przed kapliczką.
     
Potem skakali - tylko jeden z tej najwyższej platformy koło kapliczek zawieszonej na wysokości 35 m nad wodą. Reszta zeszła nieco niżej.  

 

I już po... trudno uchwycić w obiektywie moment skoku...

   

     

  Potem nurkowie ustawiają się przy wejściu i do reklamówki zbierają dodatkowe datki - najchętniej dolary...
Dla pasażerów wycieczkowego statku tańczy przez chwilę zespół folklorystyczny...  

     

     
Na placu przed Quebradą oferuje się pamiątki...  
Playa Caleta:  

 

A potem można wrócić na główną arterię i podjechać busem na Playa Caleta...

     

 

To kolejna atrakcja turystyczna Acapulco - za 70 pesos zabierają na łódź płynącą na pobliską wyspę Roquetta

 

     

  Po drodze program: oglądanie (mizernej) podwodnej fauny przez przeszklone dno łodzi.
   

 

Nurek wydobywa jeżowca....

 

.... piękny widok wstecz na wybrzeże z willami miejscowych sław...    

     
  i tak zwane sanktuarium z figurka Matki Bożej na skałkach. Druga figurka jest w wodzie nieopodal, ale marnie ją widać....
Po powrocie do przystani można kupić tacos...  
Z miejskiej plaży do której doczłapałem pieszo (odległości są duże) widać linię hoteli i wycieczkowy statek zacumowany naprzeciwko fortu.    

 

 

     

 

Acapulco - jak dla mnie to zbyt dużo tej zabudowy...

 

     

  Przy Zocalo - głównym miejskim placu schowana za drzewami stoi miejscowa katedra.
     

A w pobliżu zawsze polują taksówkarze. Najtańsze są tu te taksówki - garbusy...

     

Wreszcie odwiedziłem najważniejszy zabytek Acapulco - Fuerte San Diego, zbudowany jeszcze przez Hiszpanów. Głęboka fosa, wysokie mury...

     

 

Do środka wchodziło się przez zwodzony most nad fosą... I dziś też...

     

  Tyle, ze dziś miesci sie tu muzeum....

 

 

Słońce już opadało ku zachodowi, ale warto było zrobić jeszcze kilka zdjec z murów fortu:

 

 

 

 

   

     

 

 

 

Prawie jak pocztówka. Prawdziwe pocztówki sprzedają tu po 7-8 pesos...

 w  

 

     

Gdy wracałem pieszo do hotelu kolejna procesja ku czci Maryi z Gwadalupe maszerowała nadmorskim bulwarem...

 

     

A potem był jeszcze wspaniały zachód słońca nad zatoką...

 

     

Acapulco jarzyło się światłami. Rozpoczynał się kolejny ciepły wieczór, rozbrzmiewający muzyką i klaksonami...

 

   

 

 

 

....i ja tam byłem, rum tego wieczora piłem i cieszyłem się urokami Meksykańskiej Riwiery. Ale był to już niestety mój ostatni dzień w Meksyku.

 

Kolejnego dnia przed świtem odleciałem z Acapulco przez Meksyk i Dallas do Europy. Linie lotnicze zagubiły na tej trasie mój plecak, odzyskałem go dopiero po czterech dniach. Ale to już zupełnie inna i mniej wesoła historia...

 

     

 

     
 

 

   
     
Back to beginning of the Mexico report  

Przejście na początek relacji z Meksyku

 

Przejście do strony "Moje podróże"                                           Back  to  main  travel page 

Powrót do głównego katalogu                                                    Back to the main directory