Japońskie Wyspy Ogasawara - 2013 - Ogasawara Islands

 Część V - Ostatnie dni            Part five - Last days

Tekst i zdjęcia - Wojciech Dąbrowski © - text and photos


Little ship  "Hahajima Maru" took me back from a lovely island Haha-jima to Chichi-Jima, which is the main island of the Japanese archipelago Ogasawara and its administrative center.

 

 

Małym pasażersko-towarowym statkiem "Hahajima Maru" wracałem z uroczej wyspy Haha-jima  na Chichi-jimę, która jest główną wyspą japońskiego archipelagu Ogasawara i jego ośrodkiem administracyjnym. 

 

Do dnia, kiedy miał odpłynąć mój statek do Tokio pozostały mi jeszcze dwie doby. Zamierzałem wykorzystać je na zwiedzanie kolejnych zakamarków Chichi-jimy. Znałem już wprawdzie największe atrakcje tej wyspy (napisałem o nich w pierwszych dwóch częściach mojej relacji Chichi1i2   ale przewidywałem, że jest to moja pierwsza i ostatnia (ze względu na wysokie koszty) podróż na Ogasawarę i chciałem do końca wykorzystać szansę jaka dawał mi pobyt w tak odległym zakątku świata - także dla stworzenia w miarę kompletnej relacji.

 

 

 

Płynący z Haha-jimy statek zbliża się do "stołecznej" wyspy od południowego zachodu (lewy dolny róg mapki obok). Daje to szansę oglądania od strony morza tej części wybrzeża wyspy Chichi, która jest niedostępna od strony lądu: 

     

 

 

 

Southern Chichjima (above)

and Omura "downtown":   

 

I tak oto po 2,5 godzinach rejsu znalazłem się ponownie na głównej ulicy wielkomiejskiej (w porównaniu z Haha) Omury. Omura ma właściwie tylko dwie liczące sie ulice, przebiegające równolegle do wybrzeża. To główna ulica ze schludnymi sklepami i restauracyjkami:

     

S

 

 

 

Przy tej ulicy (nazwijmy ją Front Street) znajdziecie dwa dobrze zaopatrzone supermarkety, gdzie Europejczyk ze znanych sobie artykułów może kupić jajka po 22 jeny i czasem chleb tostowy z Tokio po 220 za 6 kromek - szczególnie zaraz po przybyciu "Ogasawara Maru". Ale tego popołudnia, kiedy przypłynąłem chleba już nie było. W takiej sytuacji trzeba iść na drugą, równoległą  ulicę - nazwijmy ją Back Street: 

   

 

     

 

Tu w brązowym domku po prawej stronie zdjęcia jest piekarnia. Niestety szczęście mi nie sprzyjało. na schodkach był wystawiony w artystycznej ramie napis "Wyprzedane". A po japońsku zapewne dopisano: "przepraszamy, zapraszamy jutro wcześnie rano". No i tego popołudnia musiała mi wystarczyć chińska zupka z jajkiem!  :)

W sytuacjach kryzysowych można spróbować coś kupić w jednym z wielu automatów - znajdziecie tam napoje, ale także kubki z kluskami czy zupami typu instant.

 

 

Warto i trzeba próbować nawiązywać rozmowę. Miejscowi są bardzo chętni do pomocy i życzliwi. Nie zdarzyło mi się, aby ktoś odburknął i poszedł sobie, nawet jeśli nie znał angielskiego.

 

 

Zdecydowanie nie jestem entuzjastą hard rocka. Co innego heart rock! Taki szyld znalazłem na jednym z domów w centrum Omury. Niestety instytucja była zamknięta i mogłem sobie jedynie wyobrazić, że we wnętrzu można posłuchać piosenek Elvisa Presleya...

Nazwa kawiarni w oczywisty sposób nawiązuje także do oryginalnej skały w kształcie serca, która oglądać można z morza na południowym krańcu wyspy Chichi. Pokazałem ją w poprzednich częściach relacji.

 

 

W sąsiedztwie wspaniale kwitły drzewa. Nie przypominam sobie, abym gdzieś wcześniej widział takie kwiaty. Presleya można słuchać na całym świecie. Ale takie kwiaty można zapewne oglądać tylko na wyspach Ogasawara...

 Późnym popołudniem wyruszyłem z Omury na pieszą wycieczkę - na taras obserwacyjny Weather Station i na szczyt Mikazuki. Do Weather Station - jak widać na mapce obok doprowadza  wspinająca się ostro w górę i zazwyczaj zupełnie pusta asfaltowa szosa. Dalej na szczyt wiedzie już tylko piesza ścieżka.

Już z tej szosy otwiera się piękny widok na Omurę i Futami Port: 

 

     

     

Gdy lekko zasapany dotarłem asfaltem na szczyt klifu zawieszonego ponad wybrzeżem okazało się, że Japończycy wybudowali tam duży, zadaszony taras obserwacyjny. Piszą, że to idealne miejsce dla oglądania zachodów słońca.

To właśnie miejsce nazywają Weather Station. Otwiera się z niego piękny widok na wejście do portu Futami z małą, skalistą wysepką Eboshiiwa:

 

     
     

Observation Terrace on the Weather Station Point offers great views of Eboishiwa Rock (above) and Anijima channel (below):

 

 W przeciwnym kierunku widać wejście do kanału oddzielającego Chichi-jimę - Wyspę Ojca od Ani-jimy - Wyspy Starszego Brata:

     

Path from Weather Station to Mt Mikazuki:

   

 

  Z Weather Station Point wygodna ścieżka prowadzi grzbietem przez piękny las w kierunku szczytu Mikazuki (205 m npm) To tylko 750 metrów trasy.
Tylko w jednym miejscu po drodze otwiera się ciekawy widok na klif. To urwisko jest niemal pionowe i ma kilkadziesiąt metrów wysokości:  

 

Potem mijałem ładne miejsce piknikowe zbudowane w niewielkim siodle obok małej  jaskini, która podczas wojny pełniła prawdopodobnie funkcję schronu.

Dalej wędrowca czeka małe rozczarowanie: ścieżka wcale nie prowadzi na szczyt Mikazuki, ale na punkt widokowy poniżej szczytu. Otworzył się tam ciekawy widok na Omurę i port. Było jednak zbyt późno i słabe warunki oświetleniowe dla dobrych zdjęć. W dole widziałem mój hostel - był niemal "na wyciągnięcie ręki". Ale wracać do niego musiałem tą samą długą, okrężną drogą. 

     

     

 

Ogasawara ma swoją komunikacją publiczną - małe autobusy, w których przejazd kosztuje zawsze 200 jenów. Całodzieny bilet kosztuje 700 jenów, a dwudniowy 1200. Płaci się u kierowcy. Przystanki są oznaczone tak jak na zdjęciu obok. Tłoku nie ma...

Jeśli nie liczyć kursów po stolicy wyspy, to mają właściwie jedną linię: z Omury wzdłuż zachodniego wybrzeża do pętli przy Kominato Beach. Postanowiłem wykorzystać tą linię dla odwiedzenia na własną rękę południowej części wyspy.

Dzień jednak zaczął się od opadów. Pech! Gdy około dziesiątej jednak trochę przetarło zdecydowałem zaryzykować, zabrałem parasol, który jest na wyposażeniu każdego pokoju w schronisku i wsiadłem do autobusu - przyjechał zgodnie z rozkładem - co do minuty!

 

 

 

Małym niebieskim autobusikiem jechało nas tylko dwoje pasażerów: początkowo znaną mi trasą wzdłuż plaż zachodniego wybrzeża. Potem z trasy prowadzącej wokół wyspy skręciliśmy w prawo - by dnem pustej doliny dojechać do pętli przy plaży Kominato.

 

 

Nocny i poranny deszcz sprawił, że na ścianach doliny, którą jechaliśmy pojawiły się małe wodospady - to było bardzo ciekawe urozmaicenie trasy:

 

 

   

 

 

Plaża Kominato leży w tym miejscu, gdzie do oceanu wpada wezbrana po deszczu rzeka Yatsusegawa. Widoczny na zdjęciu most wyznacza początek pieszego szlaku prowadzącego przez Przełęcz Nakayama do John Beach - szlak ten zaznaczony jest na  mapce powyżej kolorem ciemnożółtym. 

     

 

 

 

 

Niestety wezbrana rzeka przynosi do morskiej Zatoki Kominato wiele mułu i właśnie dlatego woda w tej zatoce, przynajmniej przy brzegu ma kolor daleki od lazuru...

Wciąż było pochmurno, ale na chwile przestało siąpić więc zdecydowałem przejść się szlakiem w kierunku Nakayama Pass. W przeciwnym kierunku (jak widać na mapce obok) szlak prowadzi do Kopepe Beach.

Na mostku jest zainstalowana bramka zapobiegająca wędrowaniu dzikich kóz (to plaga wyspy Chichi) na objęte ochroną południowe obszary wyspy. Miałem okazję stwierdzić, że bramka nie była skuteczna: na Nakayama Pass usłyszałem najpierw beczenie, a potem zauważyłem w dali białe plamki pasących się na zboczu kóz... 

 

Na razie jednak rozpoczynająca się na mostku ścieżka zaczęła wspinać się w górę, było mokro, w wielu miejscach przypominała koryto małego potoku. Po lewej zostawiłem kolejny wodospadzik (zdjęcie obok).

 

 

 

 

 

Po prawej ze ścieżki otworzył się widok na pustą plażę Kominato. Ta plaża w głębi po lewej to jeszcze od niej ładniejsza plaża Kopepe :

 

     

     
   

Po 20 minutach wspinaczki znalazłem się na malej przełęczy. Ustawiono tam ławeczki i tablice z komentarzem do widoku - niestety tylko po japońsku:

     
     
   

Widoki z przełęczy warte były wspinaczki. Oto w dole plaża Kopepe, a ponad nią Futami Bay i zabudowania Omury pod górą Mikazuki, na która wędrowałem poprzedniego wieczoru:

     

     
   

Na południe natomiast widać było Minami-jimę - wysepkę-rezerwat na którą płynąłem wcześniej motorówką "Pink Dolphin" wraz z całym łańcuchem wyspiarskiego drobiazgu, który ogranicza dostęp do niej większym jednostkom.

Na dole zdjęcia widać plażę Buta, na którą schodzi szlak z przełęczy. To szara plaża - nie umywa się do Kominato czy Kopepe.

     

 

 

 

   

Z przełęczy można ponadto popatrzeć na niedostępną dla turysty południową część Chichi-jimy. W tym grzbiecie zamykającym horyzont uformowała się od strony oceanu czerwona skała w kształcie serca nazywana Heart Rock - pokazywałem ja już wcześniej, fotografując ze stateczku.

     

   

 

  Takie dowcipne tablice zabraniają biwakowania i palenia ognisk na wyspie...

Już na Przełęczy Nakayama ponownie zaczęło padać. Do John Beach jest stąd jeszcze 1,5 godziny drogi. Nie chciałem kontynuować marszu w deszczu i zawróciłem do Kominato. I okazało się, że była to słuszna decyzja, bo po południu rozszalała się tropikalna ulewa, przed którą (wróciwszy do osady) musiałem schronić się w bibliotece. Może wam uda się dojść do John Beach...

 

Jedno stwierdziłem na pewno: gdy padają tu ulewne deszcze to na zboczach gór Chichi-jimy pojawiają się wodospady - czasem całkiem wysokie, jak ten na zdjęciu poniżej:

     

     

 

 

Na południowym wjeździe do osady (od strony plaży Sakaiura) nad zatoką funkcjonuje Ogasawara Marine Center. Wstęp jest wolny,  otwarte w godz. 9-16 z przerwą na lunch 12 - 13.30:

     

Ogasawara Marine Center, located on the southern exit from the town.  

Zanim jednak wszedłem do środka przystanąłem przy niewielkim krzewie rosnącym obok podjazdu do budynku. Bo jak tu nie przystanąć, widząc tak niezwykły kwiat?:

     

     

 

U tej sympatycznej pani urzędującej przy wejściu można kupić pocztówki przedstawiające morskie żółwie i wieloryby. Po 100 jenów. Ponad dolara za jedna pocztówkę! Japonia jest droga!.

 

 

Na początku jest niewielka ekspozycja o życiu oceanu, o ochronie zielonych żółwi, a dalej - pod wiatą na dziedzińcu baseny, w których baraszkują morskie żółwie różnej wielkości:

 

 
   

Turyści karmią zielone żółwie jakąś zieleniną. A te widać są do tego tak przyzwyczajone, że podpływają do ocembrowania basenu i wystawiają głowy z niemą prośbą o smakołyk:

     

 

 

 

   

W jednym z basenów zauważyłem żółwie podobnej wielości, ale o znacznie jaśniejszym ubarwieniu. Nie udało mi się niestety ustalić, czy to zupełnie inny gatunek, czy też może żółwie - albinosy...  :)

 

 

Gry wychodziłem z tej szacownej instytucji znowu zaczęło kropić. Jakieś 100 metrów od centrum w kierunku rybackiego portu zauważyłem na podwórku przed barakiem wielkie kotły pod którymi palił się ogień.

 

Zaciekawiony podszedłem bliżej i nie mogąc się porozumieć z pracownikiem, który kręcił się przy kotłach gestem poprosiłem o zdjęcie pokrywy. Cały kocioł wypełniony był drobno siekanym mięsem. na moje pytające spojrzenie ten człowiek wypowiedział o dziwo dwa angielskie słowa: Green turtle!

 

 

   

Potem dostrzegłem walające się przed barakiem wielkie, puste już skorupy morskich żółwi.

Trochę dziwnie się poczułem. Z jednej strony ochrona żółwi, z drugiej - żółwie mięso gotowane w kotle i to w niezbyt higienicznych warunkach. A może te w kotle to specjalnie hodowane na spożycie?  Wolę zapomnieć...

 

O faunie i florze Wysp Ogasawara można dowiedzieć się więcej także w Ogasawara Visitor Center, schowanym w zaułku tuż przy plaży w Omura (zdjęcie obok). Nazwa instytucji jest nieco myląca - jest to właściwie małe muzeum z ekspozycją historyczno - przyrodniczą - na pewno warto tam zajrzeć!

 

   

Powita Was tam ta oto uśmiechnięta pani i zapewni, że zwiedzanie jest bezpłatne. Dla trampa to dobra wiadomość!  :)

Niestety pani nie zna angielskiego i tylko nieliczne eksponaty opisane są po angielsku.

We wnętrzu znajdziecie stare fotografie, modele statków pływających kolejno na Ogasawarę i makietę domu nakrytego strzechą - takie domy dominowały tu jeszcze po drugiej wojnie światowej:

 

Ostatniego dnia mojego pobytu na Ogasawarze do portu Futami zawinął kolejny japoński statek wycieczkowy - elegancki "Nippon Maru". Pięknie prezentował się na tle gór otaczających zatokę:

   

 

     

 

Świeciło słońce, było ciepło i wiała lekka bryza. Ludzie uśmiechali się do mnie i naprawdę nie chciało mi się opuszczać Roześmianych Wysp... 

Tego ostatniego dnia w "Papai", gdzie mieszkałem "padł" internetowy router i nikt nie potrafił go naprawić. Poszedłem oczywiście z reklamacją, która okazała się bezskuteczna. Byłem rozczarowany, bo akurat miałem coś do wysłania,  a wiedziałem, że na statku internetu nie będzie. Ale jak tu się gniewać na taki uroczy, uśmiechnięty personel?...

 

 

Przyszła pora pożegnać sympatyczne dziewczyny z "Papaya Lodge". One fotografowały na pamiątkę gościa z Polski, a ja chciałem zabrać ze sobą uśmiechy z wyspy Chichi. Zwróćcie uwagę, że obie mają rozjaśnione włosy - chciały się podobać...

I choć z "Papai" do portowego terminalu jest zaledwie kilka minut marszu, to zawiozły mnie na nabrzeże swoim mikrobusem. A tam, przed trapem "Ogasawara Maru" stała już kolejka pasażerów. Wyjeżdżając z Chichi do Tokio nie trzeba już było starannie wycierać butów - wracaliśmy do tzw. cywilizacji:

     
     

     
   

Wiedziałem już, że wchodząc na pokład dostanę kartkę z numerem mojego materacyka. Tym razem w tej stuosobowej "kabinie" przypadł mi materac w kącie - tuż pod półką, obok japońskiego staruszka, na którego (przepraszam!) turlałem się w nocy przy przechyłach statku na prawą burtę  :). Tymczasem jednak rzuciłem plecak na półkę i czym prędzej wróciłem na otwarty pokład.

   

 

   

 

   

Na nabrzeżu bębnili już na pożegnanie w tradycyjny bęben. Podobno przywieziono go z wielkich wysp Japonii. Trochę nie pasuje on do obrzędowości Polinezji, do której starają się nawiązywać mieszkańcy Ogasawary (tutejsze panie uczą się hawajskich tańców hula). 

     

     
   

Takie widoki jak poniżej zdarzają się natomiast raczej rzadko - przed terminalem ustawił się cały oddział Coast Guard. Żegnali swojego podoficera, który odpływał do Tokio, odkomenderowany na "mainland": 

     

     

 

 

Spotkałem go potem na pokładzie i zechciał pozować mi do zdjęcia. Jak widzicie na pożegnanie koledzy ofiarowali mu naszyjnik z muszli i kwiatów hibiskusa.

 

Te same kwiaty hibiskusa zatknięte za ucho miało kilka pań na pokładzie - na pewno podkreślały ich urodę!

Daremnie jednak rozglądałem się za jakimś Europejczykiem lub Europejką. Wyglądało na to, że wśród kilkuset pasażerów znowu będę jedynym "białasem".

 Zawyła statkowa syrena i "Ogasawara Maru" zaczęła powoli odsuwać się od nabrzeża. No lądzie powiewały ku nam dziesiątki rąk i czapek, a także wojenna bandera Japonii:

 

     

     
     
   

Ale wkrótce okazało się, e był to jedynie początek pożegnalnej ceremonii. Gdy tylko "Ogasawara Maru" nabrała szybkości dołączyła do niej cała kawalkada mniejszych i większych motorówek, płynących równoległym kursem: 

   

 

 

 

 

Było na co popatrzeć i co fotografować! O tej ceremonii pożegnalnej odbywającej się co 6-7 dni - w zależności od rozkładu rejsów statku czytałem wcześniej. Ale nikt nie pisał o tym, że zanim motorówki zwrócą do portu niemal z każdej z nich na pełnej szybkości skaczą do morza współcześni "kamikadze" obojga płci. I po wynurzeniu się na powierzchnię jeszcze z wody machają na pożegnanie do pasażerów odpływającego statku. W taki sposób nie byłem żegnany jeszcze nigdzie na świecie:

     

     

 

 

Następnego dnia po południu zawinęliśmy do Tokio. Było pochmurno i padał drobny deszcz. Smutno było. Bajka się skończyła... 

     

   

 

 

Przenocowałem w hotelu przy lotnisku Narita, bo na następny poranek był zaplanowany odlot do Polski. Podczas długiego lotu uzupełniałem na świeżo moje notatki. Dzięki nim powstała ta relacja, która (mam nadzieję) nie tylko przybliżyła wam  piękne, zapomniane wyspy, ale być może pomoże także komuś przygotować ciekawy wyjazd na Ogasawarę.

A ja... ja będę długo wspominać moje Wyspy Roześmiane. I spróbuję sobie wymyślić kolejną piękną bajkę  :)

Wojciech Dąbrowski

     

 

 

 

 

   

 

     

My hot news from this expedition (in English) you can read in my travel log:  www.globosapiens.net/travellog/wojtekd 

   
     

To my page "World of islands"

 

 

Przejście mojej strony "Świat Wysp"

 

 

Przejście do strony "Moje podróże"                                           Back  to  main  travel page 

Powrót do głównego katalogu                                                    Back to the main directory