Przez Atlantyk na Karaiby - 2011 - Across the Atlantic to the Caribbean

 Część III - Wyspy Nawietrzne            Part three - Windward Islands

Tekst i zdjęcia - Wojciech Dąbrowski © - text and photos


In the autumn of 2011 for the first time I crossed the Atlantic by ship - sailing from Europe to the Caribbean. It found out that although such a trip takes almost 2 weeks it can be cheaper than the air ticket on the same route. After leaving the ship in San Juan, Puerto Rico and number of days of  wandering around the Virgin Islands I boarded another cruise ship, heading to the south - to Windward Islands. Why? From my previous experience of travel to the region I know that the Caribbean are for the backpacker very expensive. Discounted fare on the cruise ship still covers inter-island transport, accommodation, full board and even evening entertainment.

 

Jesienią 2011 roku po raz pierwszy przepłynąłem Atlantyk statkiem - z Europy na Karaiby. Okazało się, że taka podróż choć trwa prawie 2 tygodnie może być tańsza od biletu lotniczego na tą samą trasę. Po opuszczeniu statku w San Juan wędrowałem przez Portoryko i Wyspy Dziewicze. Po czym... wsiadłem na kolejny statek zmierzający na południe - ku Wyspom Nawietrznym. Dlaczego? Z doświadczeń moich poprzednich podróży do tego regionu wiem, że Karaiby dla trampa są bardzo drogim regionem.

 

Tym podróżnikom, którzy zwracali się do mnie z zapytaniem o najtańszą metodę zwiedzania małych wysp na Karaibach niezmiennie odpowiadałem: znajdź kabinę na statku wycieczkowym w korzystnej cenie! Najtańsze są te wewnętrzne. Będziesz miał wliczone w cenie   nie tylko przemieszczanie się z wyspy na wyspę i noclegi, ale także pełne wyżywienie i program rozrywkowy na wieczory! A jeśli w ciągu jednego pełnego dnia nie zdążysz zwiedzić wyspy, to resztę zobaczysz przy okazji następnego rejsu!

Zgodnie z tą zasadą wykupiłem miejsce w najtańszej wewnętrznej kabinie i wyruszyłem po raz kolejny na Południowe Karaiby. Mój piękny statek nazywał się "Serenade of the Seas":

 

 

Przełom listopada i grudnia to na Karaibach sezon huraganów. Ale moja podróż pokazała, że nie ma tu reguł - podczas obu rejsów nie doświadczyłem ani silnych wiatrów, ani wysokiej fali i związanego z nią kołysania. Miałem zatem szczęście - i Wam życzę spokojnego morza, gdy podążycie moim śladem!

 

Z San Juan popłynęliśmy prosto na Grenadę. Na wyspę Grenadę, która często bywa mylona z Grenadą - miastem w Hiszpanii i jeszcze z Granadą w Nikaragui (oba te miasta odwiedziłem podczas moich poprzednich podróży). 

A gdzie ta Grenada?  - U samego końca łańcucha Małych Antyli. Widać ją na mapce obok - już bardzo blisko (około 150 km) brzegów Ameryki Południowej... Łańcuch tych wysepek wygiętych na mapie w charakterystyczny łuk żeglarze nazywają Windward Islands - Wyspy Nawietrzne. (Po polsku kiedyś nazywane Wyspami Zawietrznymi)

Po opuszczeniu Grenady, żeglując w kierunku północnym mieliśmy zawinąć kolejno na wyspy St Lucia i Antigua.

     

Our ship was heading to the Windward Islands: Grenada, St Lucia and Antigua.

 

GRENADA

On the third day of our sailing we reached green Grenada:

 

 

I oto już Grenada - zielona, górzysta wyspa z osiedlami rozrzuconymi wzdłuż morskiego brzegu. Od odkrycia przez Kolumba w 1498 roku wyspa miała bardzo burzliwą historię. Najpierw rządzili tu Francuzi ( stąd wiele francuskich nazw w geografii wyspy), potem Brytyjczycy. Były walki białych z rdzennymi Karibami i bunty niewolników. W końcu w 1974 roku Wielka Brytania przyznała wyspie niepodległość...  

 

   

Stolicą Grenady jest urocze miasteczko St. George's podzielone małym górskim grzbietem. Tak wygląda stolica Grenady oglądana z dwunastego pokładu pasażerskiego wycieczkowca kotwiczącego przy nowym molo wybudowanym kilka lat temu specjalnie dla pasażerskich statków:

    Na wzgórzu widać wieżę katolickiej katedry.

Druga część miasta, do której przechodzi się ciasnym tunelem rozłożyła się po drugiej stronie góry, wokół St George's Harbour - jednego z najpiękniejszych naturalnych portów na Karaibach. Port okolony jest nadbrzeżnym bulwarem, który nazywa sie z francuska Carenage. Włosi ustawili tu pomnik Chrystusa Głębin - w podziękowaniu dla mieszkańców za uratowanie wszystkich pasażerów z włoskiego statku "Bianca":

   

 

Wokół  Carenage znaleźć można wiele zabytkowych budowli: składów i urzędów portowych pamiętających czasy kolonialne. Ale tylko niektóre z nich zostały odnowione po zniszczeniach, które poczynił huragan Ivan w 2004 roku. Wyspa przeżyła wtedy wielką tragedię, a straty szacowano na ponad miliard dolarów.

     

A mieszkańcy? Jacy oni są? Są ciemnoskórzy i przyjacielscy. Grenada wg moich doświadczeń to jedna z najbardziej przyjaznych wysp Karaibów. Dzieci są zadbane. Do szkoły chodzą w mundurkach, czyli w jednolitych, czystych koszulach z krawatami - innymi w każdej szkole:

     

 Kiedy przed laty byłem po raz pierwszy na Grenadzie do najpiękniejszych budowli miasta należał anglikański kościół St George's. Dziś można oglądać jedynie jego ruinę (zdjęcie obok). Dach zerwał huragan 2004 roku i od tego czasu nie udało się zgromadzić środków na odbudowę świątyni. Katedra katolicka została odbudowana i odnowiona.

 

I decided to go by myself to the Concord Fall on the western coast, using the public transport. The one-way ride on the minibus costs just 1 USD:

 

 

 

Tuż obok terminalu statków pasażerskich w St George's znajdziecie miejscowy dworzec autobusowy, a właściwie mikrobusowy, bo duże autobusy po wyspie nie jeżdżą. Postanowiłem wykorzystać pół dnia na samotną wycieczkę wzdłuż zachodniego wybrzeża wyspy do wodospadu Concord.

Na terminalu musiałem poczekać, aż mikrobus zapełni się do ostatniego miejsca. Potem ruszyliśmy drogą prowadząca wzdłuż malowniczego wybrzeża. Wysiadłem w Concord, płacąc za przejazd tylko dolara. Amerykańskiego dolara. Mimo, że oficjalną walutą Grenady są dolary wschodnio-karaibskie waluta USA jest wszędzie akceptowana, a nawet preferowana przy zachowaniu oficjalnego przelicznika 2,70...

 

 

 

Tubylcy są bardzo sympatyczni. Wszyscy tu mówią po angielsku, więc nie ma problemu z porozumiewaniem się. Zapytałem chłopaków o drogę do wodospadu. - Musisz iść drogą w górę doliny. To będzie jakieś 2,5 kilometra... Ocho! Nie sądziłem, że to tak daleko od głównej drogi i do tego pod górę!  A temperatura tego dnia balansowała wokół 30 stopni...

 

 

Zanim wyruszyłem sfotografowałem jeszcze jego kumpla z jakimś niezwykłym owocem przyniesionym z dżungli. Nigdy jeszcze takiego nie widziałem. To nie był ani durian ani jackfruit! Mówił jak to się nazywa i że z jego miąższu robi się sok. Może wy wiecie co to za owoc? 

 

 

Wąska, ale asfaltowana droga wspinała się wzdłuż szumiącej górskiej rzeki Concord. Po nocnym deszczu, o którym mówili mi tubylcy rzeka była wezbrana, co dawało mi nadzieję, że i wodospad będzie wyglądać efektownie.

 

 

From the village of Concord it is still 2,5 kms walk to the interior. Normally it is easy. But keep in mind that the side road goes uphill. And the temperature is around 30 deg Celsius! I did not know about that... It is sweaty but nice walk: a lot of cocoa trees, breadfruit and nutmeg around...


At the waterfall you have to pay 1 USD to get to the viewpoint. It is not much!  Concord Fall is nice! It has two drops, some 30 m together...
But... I recognized that there is also upper Concord Fall. They say it is only 20 minutes walk on the path climbing up the river. But the path is wet and muddy. I reached first river crossing - too dangerous after heavy night rain. There are 3 river crossings on the way to the upper fall - the bridges were swept down by the high water.

 

     

 

Zbocza doliny pokrywała gęsta tropikalna roślinność, ale przy drodze zauważyłem drzewa owocowe. Były zatem zielone awokado (na zdjęciu obok)... 

...dalej całe kiście papaj. Widać było, że tutejsze ptaki gustują w tych słodkich owocach, bo te dojrzałe, żółte lub pomarańczowe były wyraźnie podziobane. 

 

 

A tak rośnie na drzewach nutmeg czyli gałka muszkatołowa, W pękniętym owocu widać to, co najcenniejsze - kulistą pestkę, czyli właściwą "gałkę" która po wysuszeniu trafia do naszej kuchni.

Przy drodze rosły także drzewa kakaowca, a na nich dojrzewały wrzecionowate owoce. Wewnątrz nich jest duża ilość pestek. Te pestki zbiera się i to z nich po przerobieniu powstaje czekolada. 

 

 

Przed mijanymi od czasu do czasu domami widziałem wystawione do suszenia tace z kakaowym ziarnem.

 

Na Grenadzie nie ma fabryki czekolady. Mieszkańcy wyspy produkują ten specjał na własne potrzeby domowym sposobem:

Ta sympatyczka kobieta pokazała mi w swoim domu przykręconą do stołu ręczną maszynkę do mielenia kakaowego ziarna - przypominającą nasze stare maszynki do mięsa napędzane korbką. Jak mi tłumaczyła - prażone na patelni ziarna miele w maszynce, potem dodaje tłuszcz i mleko w proszku i formuje następnie kawałki czekolady w kształcie grubego cygara (widać je na zdjęciu obok). Nam na pierwszy rzut oka ta czekolada domowej roboty może kojarzyć się z czymś zupełnie innym. Ale że darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda to przyjąłem poczęstunek, spróbowałem by stwierdzić, że produkt rzeczywiście pachnie jak czekolada i smakuje jak gorzka odmiana tego przysmaku...

 

   

 

   

Po ponad dwóch kilometrach marszu (ostatni odcinek jest bardzo stromy) doszedłem do dwóch domów przy drodze. Tu droga się kończy, a w prawo za domkami w dole jest wodospad. Widać go z drogi, ale dla lepszego widoku warto zapłacić dolara opłaty za wstęp i zejść nad wodę. A tam otwiera się widok taki jak na zdjęciu poniżej. Drugi, niższy stopień tego wodospadu jest 20 metrów dalej - w stronę kamery. Razem te dwa stopnie mają ze 30 metrów wysokości...

Dolny wodospad Concord:

This is Lower Concord Fall. There is also upper one - in the distance of 20 minutes walk but to get there you have to cross three times the swift river:

   

 

 

I dopiero tutaj w rozmowie z rangerem okazuje się, że w górę rzeki, w odległości około 20 minut marszu błotnistą ścieżką jest jeszcze górny wodospad (upper fall) - wcale nie brzydszy od tego dolnego. Rzecz w tym. że ścieżka na tym odcinku trzy razy krzyżuje się z rzeką. Kiedyś w tych miejscach były mostki, ale wszystkie trzy zniosła woda. Trzeba przechodzić w bród. Nie dałem za wygraną i doczłapałem do pierwszego brodu, ale woda okazała się zbyt wartka i głęboka, by bez wysokich gumiaków ryzykować przeprawę. Przyszło mi zawrócić. Ale i tak z wyprawy do Concord Fall byłem zadowolony...

 

 
 

Po powrocie na nadbrzeżną szosę. Postanowiłem jechać publicznym transportem jeszcze dalej na północ - do nadmorskiego miasteczka Gouyave.

From the Concord Fall I returned to the coastal road to continue north to the township of Gouyave:

 

 

 

Gouyave jest dobrym miejscem do podglądania codziennego życia zwykłych ludzi.

 

Odjeżdżając z miasteczka dowiedziałem się od kogoś, że w katolickim kościele Św. Piotra duszpasterzem jest tu ksiądz z Polski. Żałuję, że nie mogłem się z nim spotkać... 

     

 

Grenada Nutmeg Cooperative in Gouyave:

 

 

 

W Gouyave odwiedziłem Grenada Nutmeg Cooperative. W solidnym, piętrowym budynku (zdjęcie na prawej kolumnie) na piętrowych podestach suszą się całe tony muszkatołowych gałek. Po zapłaceniu symbolicznego dolara dają tu przewodnika, który oprowadza po zakładzie i objaśnia, jak wygląda proces przetwarzania przypraw (na zdjęciu poniżej).  W sklepiku można kupić przyprawy, pamiątki i grenadyjski rum. .

 

 

 

 

   

Czas płynął nieubłaganie i postanowiłem wracać do St George's aby nie spóźnić się na statek. Pasażerski kolos nie czeka bowiem na spóźnialskich. Kto na czas nie wróci na pokład musi gonić statek samolotem...

Z tego właśnie powodu nie popłynąłem lokalnym promem na drugą co do wielkości wyspę Grenady: Cariacou. Prom odpływał o 9.00 rano i wracał wieczorem - niestety dokładnie w porze wyjścia mojego statku. Ryzyko było zbyt duże. Z odpływającego statku widziałem potem, że prom z Cariacou wracał z półgodzinnym opóźnieniem. Decyzja była słuszna!

 

 

Na zdjęciu obok możecie obejrzeć grenadyjskiego policjanta. Grenada to biedna wyspa. A bieda jest czasem przyczyną pchającą miejscowych na drogę przestępstw. W dzień jednak turysta czuje się tu bezpieczny. Może właśnie dlatego, że w ruchliwych punktach stolicy widzi się takich funkcjonariuszy.

 

 

 

 

 

Kreolki z Grenady to piękne kobiety. Moja sąsiadka z mikrobusu wracającego do stolicy uśmiechała się do mnie zalotnie... W Stanach czy Europie mogła by być modelką, ale tu, na małej i biednej Grenadzie chyba nie ma takich perspektyw...

 

 

 

 

After a busy day on Grenada Island I returned to my ship. It was not possible to go for a day to Cariacou - the second island of Grenada. The return ferry from Cariacou arrive too late. Next time, maybe!    Just before the sunset we set sails for the St Lucia Island...

 

 

 

 

Po bardzo sympatycznym pożegnaniu ze współpasażerami wróciłem na statek. Jeszcze tego samego wieczoru wyszliśmy w morze i skierowaliśmy się ku następnej wyspie, którą miała być Saint Lucia.

 

SAINT  LUCIA

 

 

 

Najciekawszym elementem krajobrazu wyspy Saint Lucia są Pitony - dwa strome wulkaniczne szczyty o charakterystycznym kształcie wyrastające tuż na brzegu. Mijaliśmy je przed świtem - wyszedłem na pokład z nadzieją na piękny widok, ale niestety - dzień wstawał pochmurny... Oto co zobaczyłem.

To były te słynne Pitony zaznaczone na mapce wyspy na jej zachodnim wybrzeżu. Petit Piton - to ten bardziej ostry z lewej strony. Z prawej - znacznie szerszy to Gros Piton.

Saint Lucia bywa nazywana Heleną Karaibów. Przez analogię do pięknej Heleny - tej z Troi. Wszyscy ją chcieli posiąść, a już najbardziej Brytyjczycy i Francuzi. Historycy odnotowali, że wyspa przechodziła z rąk do rąk aż 14 razy... Od 1814 roku ostatecznie objęli ją w posiadanie Brytyjczycy.

Saint Lucia uzyskała niepodległość dopiero w 1979 roku, ale pozostaje członkiem Brytyjskiej Wspólnoty Narodów.

Piękna ta wyspa ma 43 kilometry długości i mieszka na niej około 174 tysiące ludzi - aż 82 procent czarnoskórych. Pozostali to Mulaci i Metysi.

Kiedyś w ekonomii wyspy dominowała trzcina cukrowa i banany. Dziś coraz większe znaczenie ma turystyka.

 

 

Our ship docked at the island's capital - Castries. Castries has a little over 10 thousand inhabitants and lies at the end of the long bay located which houses also island's largest port:

 

Nasz statek zacumował w stolicy wyspy - Castries. Castries ma niewiele ponad 10 tysięcy mieszkańców i rozłożyło sie w głębi głębokiej zatoki mieszczącej największy na wyspie port: 

     

     

 

Nasz statek zacumował po drugiej stronie zatoki - dobre 20 minut marszu od centrum miasta, które ukryło się po prawej stronie zdjęcia.  Zwracam uwagę na białą piramidkę obok statku - to oryginalny budynek mieszczący Alliance Francaise - tam mają bezpłatny internet wi-fi.  :)

Francuzi pozostawili na wyspie nie tylko katolicyzm i większość geograficznych nazw ale także podobny do francuskiego kreolski dialekt - patois, który podobny jest do języka francuskiego. Miejscowi mówią na codzień właśnie tym dialektem, choć to angielski jest tu językiem urzędowym.

 

Ponad miastem, na wzgórzu Morne Fortune w historycznym pałacyku mieści się rezydencja generalnego gubernatora - reprezentującego na wyspie brytyjską królową, która oficjalnie jest głową tego małego państwa. Na Morne Fortune jest punkt widokowy ze świetnym widokiem na Castries. Zdjecie mojego statku w porcie (powyżej) zostało zrobione właśnie z tego miejsca.

Wybrałem się na wycieczkę malowniczą trasą wzdłuż zachodniego wybrzeża wyspy - w kierunku Pitonów. Pierwsze ciekawe miejsce na tej trasie to maleńka, otoczona wysokimi zielonymi wzgórzami zatoczka Anse Marigot:

   

 

   

 

   

Anse Marigot to bardzo drogie miejsce  i jednocześnie bardzo modne miejsce wśród amerykańskich VIPów i celebrytów, którzy do rajskiej zatoczki często przypływają własnymi jachtami. 

Na zbliżeniu lepiej widać malowniczy piaszczysty cypel zamykający zatokę. Podobno był tłem dla nakręcanych w tropikalnej scenerii filmów fabularnych. 

Anse Marigot (above) and Anse-la-Raye fishing village (below)    

W dalszej drodze na południe miejscem wartym postoju jest rybacka osada Anse-La-Raye (Zatoka Płaszczki - podobno były tu kiedyś płaszczki, ale to już przeszłość). Ulice zabudowane są tutaj tradycyjnymi karaibskimi parterowymi domkami z drewna:

     

Na plaży, wyciągnięte na piasek leżały rybackie łodzie. Tylko farba na nich mocno już wytarta. Widać było, że rybakom raczej się nie przelewa...

   

 

 

 

Kilkanaście kilometrów dalej na południe otwiera sie piękny widok na kolejną rybacka wioskę: Canaries leżąca na piaszczystym cyplu. W ciasnych uliczkach trwa atmosfera starych Karaibów - jak to dobrze, że nikt nie pomyślał o zbudowaniu tutaj wysokich, betonowych hoteli. A miejsce jest piękne - kusi błękit morza. Z tej strony wyspy jest to Morze Karaibskie - z łagodną falą i kolorowymi rybami... Atlantyk po drugiej stronie wyspy zawsze jest bardziej wzburzony!

Another fishing village - Canaries (below)  

 

 

   

 

Dalej szosa wspinała się na zielone wzgórza otwierając widoki na gęsto porośnięte górskie grzbiety. 

W końcu w dole przed nami pojawiło się miasteczko Soufriere.  Kiedyś było ono stolicą wyspy. Dziś mówi sie często, że to turystyczna stolica St Lucia. A to dlatego, że leży w wyjątkowo pięknej scenerii - u stóp Pitonów. Niedaleko od Soufriere znajduje się obszar geotermiczny z fumarolami i gorącymi źródłami zlokalizowany w dawnym kraterze (miejscowi chwalą się, że to jedyny w świecie krater, do którego można wjechać samochodem)...Oto Soufriere, ma około 3000 mieszkańców:

 

 

 

 

   

 

Niestety wierzchołki obu Pitonów tonęły w chmurach. Nie było warunków dla dobrego zdjęcia. Postanowiłem odczekać - a nóż te piękne szczyty odsłonią się, gdy będę wracać za jakieś dwie godziny?

Pitony w całej okazałości możecie zobaczyć na stronie internetowej St Lucia: www.stlucia.org/

 

 

 

Zjeżdżając do miasteczka spotkałem na szosie kolorową kawalkadę samochodów, motocykli, pieszych. Poprzedniego dnia na St Lucia były wybory. I teraz zwycięska partia fetowała zwycięstwo. Nie trudno odgadnąć z kolorów flag i koszulek, które skrzydło reprezentowali zwycięzcy.   :)

 

Toraille Fall is located  just few kilometers inland from Soufriere:  

Kilka kilometrów za Soufriere znalazłem wodospad Toraille. Może mieć jakieś 20 metrów wysokości. Było to dla mnie pewne rozczarowani, uważam, że to miejsce to typowy "tourist trap" za który trzeba zapłacić 2 dolary. U stóp wodospadu jest sadzawka, w której nie można się nawet zanurzyć. Turyści rozbierają się jednak i wchodzą pod wodospad jak pod prysznic:

 

Famous Pitons are striking cone-shaped peaks south of Soufriere. They are top scenic natural highlights of St Lucia:

 

 

W drodze powrotnej ponownie próbowałem fotografować Pitony - jak widać ich wierzchołki wciąż ukryte były w chmurach:

 

                      Castries - the capital of Saint Lucia:

 

 

Po powrocie do stolicy miałem jeszcze czas na spacer po centrum miasta. Główna ulica Castries prezentuje się całkiem okazale:

 

W Castries niestety trudno znaleźć tanie zakwaterowanie, gdybyście chcieli zatrzymać się tam na dłużej.

Najtańsze kwatery są w okolicach małego lotniska po północnej stronie zatoki: W Seaview Apartel chcą za pokój 70 USD, w Casa del Vega - 90 USD za pokój. Karaiby są drogie, a coś takiego jak backpacking tu praktycznie nie istnieje.

 

 

Za to tutejsze dzieciaki są bardzo sympatyczne...

 

 

Najczęściej odwiedzaną przez turystów budowlą miasta jest katolicka katedra Niepokalanego Poczęcia. Niezbyt efektowna na zewnątrz, może imponować wnętrzem. Podobno mieści 2000 wiernych:

     

Catholic cathedral in Castries  

 

 

 

Ciekawostką tej katedry są malowidła na ścianach. Przestawiają one czarnoskórych świętych. Czarną skórę mają także statyści na freskach przedstawiających sceny biblijne... Cóż, chyba słusznie, bo białych w tutejszym społeczeństwie jest mniej niż jeden procent...

Wydaje mi się, że najładniejszą budowlą w miescie nie jest wcale katedra ani ratusz, ale budynek biblioteki (zdjęcie na sąsiedniej kolumnie). Stoi on na rogu centralnego placu miasta, noszącego imię Derka Walcotta - miejscowego poety, laureata nagrody Nobla. Warto podkreślić, że maleńka Saint Lucia ma już dwóch Noblistów! Ten drugi był ekonomistą.

 

 

Tuż nad zatoką w Castries widać czerwone dachy nowego bazaru, na którym sprzedaje się przede wszystkim pamiątki dla turystów. 

 

 

 

Market in Castries

 

 

Ale naprzeciwko tego nowego bazaru wciąż funkcjonuje stary bazar - bardziej "egzotyczny" i bardziej fotogeniczny. Królują na nim wyroby plecionkarskie: kapelusze w różnych odmianach i koszyki. Ale można znaleźć także malarstwo podobne do haitańskiego:

 

     
     

 

 

W jednym z kramów "urzędowała" sympatyczna dziewczyna. Namawiała mnie do zakupów, ale nic z tego nie wyszło, bo ceny były obliczone raczej na kieszeń amerykańskiego turysty.

Mimo to zgodziła się pozować do zdjęcia. I to była moja jedyna pamiątka z  tegorocznego pobytu na St Lucia. Mam nadzieję że i Wam się podoba... 

 

 

 

Wieczorem odpłynęliśmy z Castries na wyspę Antigua...

 

 

 

 

ANTIGUA

 

 

 

To wyspa 365 plaż - ma jedną plażę do odwiedzenia na każdy dzień roku, który możesz tutaj spędzić! - tak reklamują wyspę miejscowe władze.

Antigua nie jest już tak soczyście zielona i porośnięta tropikalnym gąszczem, jak Grenada czy Saint Lucia. Lasy owszem były, ale dawno temu - w czasach kolonialnych wycięto je, zakładając plantacje trzciny cukrowej.

Ta dawna brytyjska kolonia uzyskała pełną niezależność dopiero w 1981 i tworzy teraz jedno państwo razem z mniejszą o połowę i odległą o jakieś 40 mil zaściankową Barbudą. Na Barbudzie warta jest zobaczenia kolonia fregat. Ale niestety - tu sytuacja z Grenady się powtórzyła: prom z Barbudy wracał zbyt późno, by zdążyć na mój statek...

Antigua jest długa na 22 kilometry. Stolica wyspy, gdzie zacumowaliśmy nazywa się Saint John's i nic dziwnego, że najbardziej okazałym obiektem w stolicy jest  widoczna z daleka anglikańska katedra Św. Jana Cudotwórcy (na zdjęciu na sąsiedniej kolumnie). Antigua odkryta przez Kolumba w 1493 roku żyje dziś głównie z turystyki.

Trzy wielkie statki wycieczkowe przy specjalnie wybudowanych pirsach to tutaj normalny widok. Możecie sobie wyobrazić co sie dzieje w uliczkach 30-tysiecznego miasta, gdy z takich statków jednego dnia schodzi na ląd 7 tysięcy turystów... 

 

     

 

 

 

Toteż tego poranka starałem się uciekać z St John's jak najszybciej... Jak? Oczywiście publicznym transportem. Kompania żeglugowa oferowała wprawdzie (jak w każdym porcie) zbiorowe wycieczki autobusikami po wyspie, ale ceny były wygórowane: zaczynały się na poziomie 50 dolarów...

Jeśli tylko mogę, zawsze wole zwiedzać wyspę na własna rękę. Pomogła mi ta urocza dziewczyna (ponad 90% mieszkańców wyspy to ciemnoskórzy) wskazując drogę do miejscowej stacji minibusów.  Minibus nr 17 jadacy z Western Bus station do Stoczni Nelsona (Nelson's Dockyard) kosztuje zaledwie 1,50 USD.

Jak wygląda Western Bus Station w St John's widać na zdjęciu poniżej:

There were 3 cruise ships on that day. Can you imagine how looks like St John's when 7 thousands passengers disembark the ships? I wanted to escape from St John's as soon as possible to the south of the island. They will tell you that you have to rent a taxi to get there. Not necessary. For the backpacker there is much cheaper method: go to the western bus station and take the microbus no 17 - it will take you to the Nelson Dockyard for just 1,50 USD!.  

 

 

Fish market in St John's 

 

 

 


Musiałem poczekać około 20 minut na odjazd minibusu. Był czas aby odwiedzić mały targ rybny sąsiadujący z terminalem. Najwięcej sprzedających jest tu wcześnie rano. Ale kiedy pojawiłem się tam koło dziewiątej na stoiskach wciąż można było obejrzeć sporo kolorowych rybek...

 

Falmouth Harbor:

 

Minibus dowiózł mnie do jednej z najpiękniejszych zatok na wyspie: Falmouth Bay. To doskonały naturalny port, który jest doceniany przez żeglarzy z całego świata:  .

 

 

In 1784 the legendary Admiral Horatio Nelson sailed to Antigua and established there Great Britain's most important Caribbean base. The visit to the Nelson's Dockyard - as they call today the historic ground will cost you 8 USD of entry fee, but this covers also the access to Shirley Heights observation post.

   

Z zatoką sąsiaduje Nelson's Dockyard - historyczna Stocznia Nelsona. W 1784 roku słynny angielski admirał Horatio Nelson przybył na Antiguę by stworzyć tam najważniejszą bazę brytyjskiej floty na Karaibach, Zbudowano koszary, magazyny, bazę remontową dla żaglowców. Można to dziś oglądać płacąc za wstęp 8 USD. Bilet upoważnia również do wstępu na dawny posterunek obserwacyjny na Shirley Heights - wzgórzu po drugiej stronie zatoki English Harbor.

Tak wygląda historyczna baza z lotu ptaka - powstała na pasku lądu między dwiema zatokami: Falmouth i English Harbor:

 

If you want to go to the Heights It is some 3 kms sweaty walk uphill. I tried to hitchhike, but there is very little traffic... But is definitely worth the effort. From the road on your way you will see the eastern end of the island: 

 

Aby ze stoczni Nelsona dostać sie na Shirley Heights trzeba cofnąć sie do rozwidlenia dróg a następnie pomaszerować ok 3 km asfaltową drogą wspinającą się w górę. Próbowałem tu autostopu, ale ruch na tym odcinku jest bardzo mały. Sporo trzeba wypocić! Nagrodą za wysiłek są widoki na wschodni kraniec wyspy:  

 

   


 
   

   

 

 

 

Wreszcie dochodzi się do małego budyneczku dawnego punktu obserwacyjnego. Tu nareszcie można kupić coś do picia, a potem przejść na urwisko, by podziwiać widok...

 

I still think that the view from Shirley Heights is one of the nicest panoramic views I saw in the Caribbean!  Just look:

 

Moim zdaniem widok z Shirley Heights to jeden z najpiękniejszych panoramicznych widoków na Karaibach:

 

 

 

 

 

I returned to Saint John's:  

 

Tą samą trasą wróciłem do stolicy wyspy, a ponieważ zawsze w takich sytuacjach zostawiam sobie pewną rezerwę czasu miałem jeszcze godzinkę na spacer po mieście. Oto gigantyczne popiersie zasłużonego prezydenta kraju ustawione w okolicach bazaru: 

 

 

  Czarne przekupki sprzedają warzywa i owoce także na ulicznych chodnikach...

 

 

Kiedy podszedłem bliżej do anglikańskiej  katedry Św. Jana Cudotwórcy okazało się, że świątynia przechodzi generalny remont. Wzniesiono ją w 1845 roku.

 

  Z innych budowli sakralnych zwraca uwagę wzniesiony z kamienia kościół metodystów (na zdjęciu obok).

 

   

Tradycyjnych karaibskich domków w stolicy zostało już niewiele...

 

     

W sąsiedztwie portu można za to znaleźć liczne stragany i sklepiki z kiczowatymi pamiątkami... 

   

Każdy sposób na zarobienie pieniędzy jest dobry: można sprzedawać muszle morskie, grając jednocześnie na stalowym bębnie, aby zwrócić na siebie uwagę i przy okazji poprosić o napiwek za "artystyczną produkcję"

 

 

W sąsiedztwie portu są także bary i kafejki... Oczywiście dla turystów, bo miejscowi tu wcale nie pojawiają sie, choćby ze względu na wysokie ceny

Wstąpiłem do takiej kawiarenki skuszony oferta "free wi-fi". Okazało się, że to tylko przynęta: aby uzyskać hasło do logowania trzeba najpierw zamówić przynajmniej dwa piwa po mocno zawyżonej cenie. Znalazłem potem stanowisko internetu w jednym ze sklepów obok portu. Ale tam też było bardzo drogo: dwa dolary za kwadrans... 

 

 

Ceny dań w popularnych i tutaj zakładach małej gastronomii też są wysokie. Nawet jeśli cennik, który widać na afiszu wypisano w miejscowej walucie. Jeden dolar USA to 2,70 dolarów wschodniokaraibskich...

 

Pasażerów wracających na statek żegnała muzyka wykonywana przez zespół tak popularnych na Karaibach stalowych bębnów.

 

 

Potem rzuciliśmy cumy i nasz kolos ostrożnie wycofał się z portu na pełne morze. Opadające ku horyzontowi słońce wspaniale barwiło chmury nad wyspą:

 

 

 

 

 After returning to San Juan, Puerto Rico, I said goodbye to my ship and I took a small airplane flying to the two little and forgotten Caribbean islands , which are not yet accessible by  the cruise ships: Statia and Saba.  But about the charms of those islands and my stay in the new, unknown corner of the Caribbean  I will write on separate web pages:

 

 

Po powrocie do San Juan na Puerto Rico pożegnałem mój statek i małym samolocikiem poleciałem na dwie małe i zapomniane karaibskie wysepki, na które nie docierają jeszcze wycieczkowce: Statię i Sabę. Ale o urokach tych wysp i o moim pobycie w nowym, nieznanym zakątku Karaibów napisałem już na osobnych stronach:

 

My hot news from this expedition (in English) you can read in my travel log:  www.globosapiens.net/travellog/wojtekd 

   
     

To the report from Statia Island

 

 

Przejście do relacji z wyspy Statia

 

 

Przejście do strony "Moje podróże"                                           Back  to  main  travel page 

Powrót do głównego katalogu                                                    Back to the main directory