Tekst i zdjęcia:  Wojciech Dąbrowski  © - text & photos

Część XII B relacji z podróży od krańca do krańca Afryki  - ZAMBIA - Lusaka -  Part twelfth "B"

 

 

  (ciąg dalszy)

 Drogi Zambii, przynajmniej te główne mają nadspodziewanie dobre nawierzchnie. Już sam ten fakt sprawia, że przyjeżdżający tu turysta postrzega ten kraj jako zamożniejszy od sąsiadów. Ale sawanna po obu stronach drogi jest taka sama jak w innych afrykańskich krajach... Po niemal dwunastu godzinach jazdy od wyruszenia z Mbali  na północy kraju dotarłem do stolicy kraju - Lusaki. Miasto ma ponad 1,2 mln mieszkańców - to dużo. I praktycznie tylko dwa względnie tanie guesthousy w pobliżu centrum - to mało...

Kuomboka Backpackers i Chachacha Backpackers mieszczą się blisko siebie - w zaułkach za Makishi Road. Z terminalu autobusowego nie jest daleko - można tam dojść na piechotę. Na miejscu okazuje się jednak, że w hostelach jest ciasno i drogo!  Wybrałem z konieczności "Kuombokę", bo u konkurencji nie było miejsc. Pierwsza noc w zatłoczonym, hałaśliwym dormitorium kosztowała 30000 kwacza, na drugą uciekłem do zwolnionego właśnie  "single" bez prysznica za 75000 (1 USD=4700 ZMK).  Przy zamkniętej żelaznej bramie bez przerwy dyżurował strażnik, a na szczycie wysokiego płotu otaczającego hostel przeciągnięte były druty pod napięciem. To już na wstępie mówiło coś  o stanie bezpieczeństwa w tym mieście...

Rano pomaszerowałem do centrum. Odnalazłem internet cafe (w śródmieściu  jest kilka takich instytucji i oferują zupełnie niezłą prędkość połączeń). Płaci się 8-9 tysięcy za godzinę, w zależności od komfortu stanowisk. Do przyjaciół w Polsce i na świecie powędrowała wiadomość, że wprawdzie z opóźnieniem, ale wylądowałem w Zambii i jestem już w stolicy. Niestety opóźnienie, które wynikło z awarii statków na Jeziorze Tanganika zmusiło mnie do rezygnacji z wycieczki do Wodospadów Wiktorii. Widziałem je kiedyś ze strony Zimbabwe. Teraz chciałem popatrzeć na nie jeszcze ze strony Zambii. Nie wyszło...
Komunikacja miejska w Lusace to przede wszystkim biało- niebieskie matatu.  Opłata jest zmienna, w zależności od długości trasy płaci się 500-1500 kwaczy. Świece muszą być w Zambii artykułem pierwszej potrzeby skoro warto je tak reklamować...

Główna ulica stolicy Zambii: Cairo Road. Tu zaraz pierwszego ranka miałem niezbyt przyjemną przygodę. Gdy filmowałem te eleganckie budynki poczułem, że ktoś dobiera się do mojej zawieszonej na ramieniu torby, w której noszę sprzęt fotograficzny i mniej ważne dokumenty. Odwróciłem się, czarny wyrostek gwałtownie odskoczył, a ja posłałem mu głośną "wiązankę". Obok przechodzili ludzie: miejscowi czarni. Śmieli się... Nikt nie pomyślał, aby otoczyć i złapać chłopaka, aby zawołać policję... W biały dzień na głównej ulicy Lusaki... Nie musieli przecież wcale wiedzieć, że nie zdążył nic wyciągnąć z torby...  

Wkrótce przestałem się dziwić podobnym sytuacjom . Oto supermarket popularnej w Afryce firmy. Stoi przy tej samej, głównej ulicy Lusaki. Otacza go, razem z parkingiem wysoki płot. Przy wjazdach stoją ochroniarze...  Zaopatrzenie dobre, choć nie dorównuje nawet w połowie marketom europejskim czy amerykańskim. Przykładowe ceny: puszka coli - 3500 ZMK, woda min. 2l -3150, litrowy karton soku - 9500, konserwa mięsna - 8600, puszka rybek - 3000, kostka margaryny -3000, butelka wina - 22000, kilo sera żółtego - 55000.

W budynku po prawej stronie marketu znajduje się ubogie biuro informacji turystycznej.

Na zachód od reprezentacyjnej Cairo Rd znajdziecie starą, kolonialną dzielnicę handlową. Tradycyjne niskie domy z podcieniami upstrzono niestety gigantycznymi współczesnymi reklamami przez co straciła ona niestety swój "zabytkowy" charakter...

Przy samej Cairo Rd strzelają w niebo nowoczesne wieżowce, których zapewne zazdroszczą Lusace inne afrykańskie stolice. Wzniesiono je za pieniądze z eksploatacji bogactw naturalnych - przede wszystkim miedzi. Zasoby rudy miedzi są tu tak znaczące, że dla jej wywozu opłacało się kiedyś wybudować specjalną, 1860-kilometrową linię kolejową TAZARA do portu Dar es Salam w Tanzanii. Pociągi tej linii prowadzą także wagony osobowe stwarzając bardzo dogodną opcję dojazdu z wybrzeża do tego kraju. Specjalnie dla was wynotowałem ceny biletów: 1kl-180000, 2kl-150000, 3kl-110000. Odjazdy z Zambii (z New Kapiri w pobliżu Lusaki) o 15.10, a z Dar o 15.50. Jedzie się dwa dni.

Poza miedzią Zambia ma także złoża kobaltu, cynku, ołowiu, węgla, złota, srebra i uranu...

 

Szukając zabytków architektury sakralnej trafiłem na Independence Ave, gdzie obok siebie stoją meczet i hinduistyczna świątynia. Anglikańska katedra znajduje się daleko - na drugim krańcu tej alei i... rozczarowuje turystę - nie warto wlec się tam w upale i kurzu. 
Lusaka ma oczywiście swoje uliczne kramy. Sprzedaje się uczciwie: ceny wystawione są na kawałkach kartonu - widać władza tak zarządziła... Tylko waga w takim kramie jest rzadkością, więc często cena dotyczy kupki - na przykład pięciu pomarańcz, lub kiści bananów.

Przed okazałym budynkiem Ministerstwa Górnictwa zwraca uwagę sugestywny pomnik. To Freedom Statue - tutejsza Statua Wolności. Widać bardzo ważny to symbol, bo sylwetka Murzyna zrywającego kajdany występuje na wszystkich zambijskich banknotach.  Tuż obok jest inny, już znacznie skromniejszy budynek mieszczący Muzeum Narodowe.  Wstęp dla miejscowych 2000 ZKW, a dla cudzoziemców - 10000. Jawna dyskryminacja!  Wewnątrz ekspozycje historyczna i etnograficzna - między innymi odtworzone wnętrza zambijskich chat z różnych regionów. 

Przy Independence Avenue mają swoje siedziby różne instytucje rządowe. Na chodnikach spotkać można eleganckich panów w białych koszulach i krawatach wędrujących od ministerstwa do ministerstwa. Kiedy grzecznie poprosiłem tego jegomościa o pozowanie zapytał podejrzliwie: -A po co ci moje zdjęcie? -Aby pokazać w Europie, że w Zambii można także spotkać eleganckich dżentelmenów!...

Bo tuż obok bosonogi chłopak sprzedawał trzcinę cukrową i opiekane kolby kukurydzy. Jedna kolba - jeden pin. Warto może zapamiętać, że ten "pin" to potoczna nazwa tysiąca kwaczy. Żebracy też często zaczepiają cudzoziemców mamrocząc: -Give me one pin!   
Aby nadrobić stracony czas zdecydowałem niezwłocznie po zwiedzeniu Lusaki wyruszyć w kierunku granicy Malawi. Bilet na autobus do Chipaty kosztował 65000 kwaczy i można go było kupić dzień wcześniej.
 

Świtało, gdy człapałem z plecakiem na terminal autobusów. Miejsca wewnątrz mercedesa (stłoczone po pięć w rzędzie) nie były numerowane i na 20 minut przed odjazdem te najlepsze były już zajęte. Czarny chłopak upchnął jakoś plecak w przeładowanym bagażniku i zażądał za to 5000. Dałem 1000. O 6.00 wyruszyliśmy  drogę - prosto we wschodzące wielką, pomarańczową tarczą słońce. Konduktor zapowiedział, co w autobusie wolno, a co nie wolno, a potem zorganizował zbiorową modlitwę po angielsku zakończoną chóralnym "Amen". Około ósmej wjeżdżamy w zalesione góry, krajobraz staje się bardziej urozmaicony. Great East Road wznosi się i opada na wzgórzach...

Przed dziewiątą docieramy do wiszącego mostu na rzece Luangwa... Takich mostów w Afryce wciąż jest niewiele. Ładne miejsce! Rzeka płynie szeroko rozlana tworząc liczne piaszczyste łachy. W przewodniku pisze, że 3 kilometry od mostu nad rzeką jest turystyczny camp, w którym można wypożyczyć canoe, łowić ryby zajadać się nszimą.
Przypadkowy postój po drodze pozwala mi zrobić kilka zdjęć w ładnej, wiosce z typowymi chatami z gliny krytymi strzechą...

Pasażerowie naszego autobusu robią zakupy (papierosy na sztuki i coca-cola) w jedynym wioskowym sklepiku...
A pod wiatą przy drodze wywieszone są na sprzedaż duże płaty wędzonej ryby zamknięte w specjalnej plecionce. Jak widać zainteresowanie jest spore...

Kierowca spieszy się. Kolejny postój mamy dopiero około południa - w Katete, gdzie jak widzicie zastajemy zamkniętą restaurację. Kupuję "bunch" czyli kiść 10 bananów za 1000 i colę za 2000. I to już będzie cały lunch - wart mniej niż jednego dolara...

W podstawowe produkty można zaopatrzyć się nie wysiadając z autobusu - przez okno...
   
 A spośród chałup w mijanych wioskach wygląda zwykła afrykańska bieda. Nie widać tu wprawdzie obdartych nędzarzy, ludzie ubierają się skromnie ale czysto, ale w kraju dysponującym takimi zasobami naturalnymi oczekiwałem nieco wyższego poziomu życia... Chciało by się zapytać: do czyich kieszeni wędrują pieniądze ze sprzedaży zambijskiej miedzi? Bo na pewno nie do kieszeni tych wieśniaków.

Wielokrotnie mijamy wystawione na sprzedaż przy szosie worki z węglem drzewnym. W kuchniach trzeba czymś palić... Ale produkcja tego gatunku węgla jest jedną z przyczyn deforestacji Afryki. W Zambii to smutne zjawisko jeszcze nie rzuca się w oczy - gorzej jest w Afryce Zachodniej...
Po siedmiu godzinach od wyruszenia z Lusaki docieramy do Chipaty - największego miasta we wschodniej Zambii. To metropolia. Są tu banki i supermarkety. I dwa terminale autobusowe na zakurzonych placach bez nawierzchni. Wysadzili mnie na tym, który nazywa się Kapata. Pożegnałem swój autobus. Też miał popękane przednie szyby. Ale ten na zdjęciu był jeszcze bardziej malowniczy. Nie, to nie jest pojazd odstawiony do remontu - on normalnie i regularnie kursuje na kilkusetkilometrowej trasie!

 

Chipata leży blisko granicy Malawi, na głównym szlaku na wschód. Ale głównym magnesem, który przyciąga tu podróżników jest leżący w pobliżu South Luangwa National Park. Chipata jest bramą do tego parku... I ja również chciałem koniecznie zobaczyć zwierzaki w tym parku. Najlepiej od razu... Naganiacze operujący na terminalu poprowadzili mnie do małego, biało-niebieskiego matatu. -On pojedzie do do Mwfue, gdzie są parkowe lodges. Bilet kosztuje 30000! -Zapłacę. Ale kiedy pojedzie?- wyrwało mi się niedorzeczne pytanie.  -Jak zbierze komplet pasażerów!
Dookoła nie było ani skrawka cienia więc wsiadłem do nagrzanego wnętrza matatu. Brakowało nam jeszcze siedmiu... Strasznie mi się wlekły te kwadranse... Podróżnych przybywało bardzo powoli... Piętnasta... Przybyła matka z dzieckiem... Chyba jednak dziś pojedziemy?!   Przed czwartą ruszamy - miejscowym zwyczajem najpierw na stację benzynową, by za zebrane pieniądze kupić paliwo. Potem na rogatki, gdzie zatrzymuje nas policja oczekując swojej "doli" i wreszcie za drogę...

Nie powiem - szeroka była ta droga do South Luangwa!  Ale niestety bez asfaltu, za to z licznymi wybojami wśród których starał się cierpliwie lawirować nasz czarny kierowca. 130 km do Mwfue.  Kierowca twierdził optymistycznie, że pokonamy je w ciągu 4 godzin. Zastanawiałem się, ile do tego dodać... Po dwóch godzinach mieliśmy spektakularny zachód słońca... Kleiłem się do ceratowego siedzenia i marzyłem o prysznicu. Do Mwfue było wciąż jeszcze bardzo daleko...

 

  >>>>>Przejście do kolejnej części relacji z Zambii 

Przejście do strony "Moje podróże"                                           Back  to  main  travel page 

Powrót do głównego katalogu                                                    Back to the main directory