cz. I - PÓŁNOC          -        Part one - THE  NORTH

Tekst i zdjęcia - Wojciech Dąbrowski © - text and photos


I was already three times in the exotic and rarely visited Yemen. When I went there the first time I did not know about Socotra and didn't even think that, it might be a place worth seeing. When I got there for the second time I wanted to go to Socotra, but the plane flew there only twice a week and to book a place on the plane backward Yemenia proved impossible. Too bad, because Socotra I saw the pictures brought by another Polish traveler - Jacek Herman Iżycki looked very tempting.    On the third time, in 2012 I made it!   

There was still unrest in 2012 in Yemen. But my correspondence with the travel agency on Socotra showed however, that the situation on the Yemeni island situated over 500 km from the mainland of Yemen is quite different: that there is peace, there is no riots and demonstrations. Agency ensured that the support of her writing can guarantee a visa at the Embassy of Yemen in Dubai. And  once a week on Wednesdays there is the flight connection to Socotra. It is provided by a new Yemeni airline Felix Airways. I believed and trusted agent.

Starting a risky expedition I had to fly first  to Dubai to get a Yemeni visa. Indeed I did not fly. I found cheap cruise ship sailing from Venice to Dubai. Its cost was comparable to the price of air travel in one direction and allowed me to see something extra along the way! My itinerary is marked with a red line on the map above. Even before the ship docked I received my visa - via the Internet. It turned out that in the meantime, Yemen's Ministry of Foreign Affairs has introduced a new procedure - a visa agent on Socotra applied for it and sent it to me via the Internet, as well as a ticket for a flight Felix.
In Dubai  my traveling companion joined me . Felix Airways plane took us from the airport in the Emirate of Sharjah - next to Dubai. In Mukkala we switched to the similar plane flying to Socotra. Without any check, control and boarding pass. Such procedures may apply only in Yemen
:

 

W egzotycznym i rzadko odwiedzanym Jemenie byłem trzykrotnie. Gdy wybrałem się tam po raz pierwszy, o Sokotrze nie wiedziałem prawie nic i nawet nie pomyślałem o tym, że może to być miejsce warte zobaczenia. Gdy trafiłem tam po raz drugi chciałem polecieć na Sokotrę,  ale samolot latał tam tylko dwa razy w tygodniu i zarezerwowanie miejsca w samolocie zacofanej Yemenii okazało się niemożliwe. Szkoda, bo Sokotra którą zobaczyłem na zdjęciach przywiezionych przez innego polskiego podróżnika - Jacka Hermana Iżyckiego wyglądała bardzo kusząco.  Za trzecim razem, w 2012 roku udało się!

Nie poszło łatwo. W 2012 roku, po wydarzeniach Arabskiej Rewolucji w Jemenie było wciąż niespokojnie. Słaby rząd tego kraju nie był w stanie zapewnić bezpieczeństwa zagranicznym ekspertom i turystom i zabronił ambasadom tego kraju w Europie wydawania wiz.

Z mojej korespondencji z agencją turystyczną na Sokotrze wynikało jednak, że sytuacja na tej jemeńskiej wyspie odległej o ponad 500 kilometrów od kontynentalnej części Jemenu jest zupełnie inna: że jest tam spokojnie, nie dochodzi do zamieszek i demonstracji.  Agencja gwarantowała, że z jej pisemnym poparciem można otrzymać wizę w ambasadzie Jemenu w Dubaju. A stamtąd raz w tygodniu: w środy jest połączenie lotnicze na Sokotrę. Zapewnia je nowa jemeńska linia lotnicza Felix Airways. Uwierzyłem i zaufałem agentowi.

Biletów na loty Felixa nie mogłem kupić ani w internecie, ani przez agencje w Polsce - nie występują one w światowym systemie rezerwacyjnym. Mógł to zrobić jedynie agent na Sokotrze. Wysłałem mu pieniądze przez Western Union, gdyż jego mały bank nie współpracuje z bankami w Europie. To był dodatkowy koszt i dodatkowe ryzyko, które trzeba było ponieść.

Rozpoczynając ryzykowną wyprawę trzeba było najpierw dolecieć do Dubaju. Nie poleciałem. Znalazłem bowiem taniutki rejs pasażerskim statkiem z Wenecji do Dubaju. Jego koszt był porównywalny z ceną biletu lotniczego w jedną stronę, a pozwalał zobaczyć jeszcze coś po drodze! Trasa podróży zaznaczona jest czerwoną linią na mapce obok. Jeszcze zanim statek dopłynął do celu dotarła do mnie wiza - przez internet. Okazało się, że w międzyczasie MSZ Jemenu wprowadziło nową procedurę - o wizę wystąpił agent na Sokotrze, a gdy ją otrzymał przesłał mi ją przez internet, podobnie jak bilet na lot Felixa.

W Dubaju dołączył do mnie towarzysz podróży. Dwa dni przeznaczone pierwotnie na formalności wykorzystaliśmy na samochodową wycieczkę przez Emiraty. Potem samolot Felix Airways zabrał nas z portu lotniczego w emiracie Sharjah - tuż obok Dubaju. W Mukkali przesiedliśmy się na taki sam mały samolot lecący na Sokotrę. Bez żadnych odpraw, kontroli i boarding passów. Takie procedury można chyba spotkać tylko w Jemenie :)

 

 

 

 

 

 

Lot był opóźniony o około godzinę. Na pokładzie samolotu w tłumie Arabów było nas tylko sześcioro białych. Niewielu turystów podejmuje ryzyko podróży do Jemenu, słusznie czy niesłusznie ogłoszonego przez międzynarodowe media gniazdem terroryzmu. Pewnie dlatego sympatyczny steward obdarował nas podwójnymi porcjami ciasta i soku. Po godzinie lotu zobaczyliśmy brzegi Sokotry. W północnej części wyspy jest tam kawałek płaskiego terenu, na którym Brytyjczycy jeszcze w czasach kolonialnych wybudowali lotnisko:

Flat plain in the north of Socotra houses the airstrip:    

 

Main Socotra' range taken from the airstrip:

 

 

Gdy wysiedliśmy z samolotu słońce już zapadało za horyzont ale było jeszcze dostatecznie widno, aby stwierdzić, że Sokotra jest górzysta. A jej szczyty mają fantazyjne kształty: 

Eco-lodge near Hadibou:  

Samochód agencji, która organizowała nasz pobyt (zwiedzanie Sokotry na własną rękę praktycznie nie jest możliwe) zawiózł nas do tzw. Eco-lodge pod Hadibu, gdzie dostaliśmy posiłek (barracuda z ryżem jedzona na macie) i spędziliśmy noc. Oto to "lodge" fotografowane już o poranku: 

Adeeb Eco-Lodge - rather a simple camp:

 

I tu pora napisać prawdę o bazie turystycznej na Sokotrze. Jest ona skromna, ba, wręcz prymitywna. Poza stolicą wyspy nie ma hoteli czy guesthousów. Zastępują je nieliczne i małe pola namiotowe. Eco-lodge, w którym spędziliśmy noc składało się z wiaty wyścielonej dywanami, w której na ziemi serwowano posiłki i kilku trzcinowych domków jak na zdjęciu obok, w których rozbito namioty z siatki - jak na zdjęciu poniżej. W odległości ok. 40 m mieliśmy sanitariat - jedno pomieszczenie z azjatycką "narciarską" ubikacją i prysznicem dla wszystkich. Na zachodzie słowo "lodge" jest rozumiane zupełnie inaczej... Tą instytucję ja bym raczej nazwał zwykłym campem.

Tuż obok szumiał ocean. W nocy było na tyle ciepło, że nakrywałem się jedynie cienkim prześcieradłem. Agencja sugerowała przywiezienie ze sobą śpiworów, uważając że w górach może być nocami chłodno. Ja uważam, że nawet wrażliwym osobom z powodzeniem wystarczy cienki pled - taki, jaki dają pasażerom porządne linie w samolotach. Własne prześcieradło niezbędne będzie dla tych, którzy nieufnie oceniają stan czystości mat i materacyków... 

 

Po śniadaniu (chlebowe placki, serki, dżem, nutella, lokalny miód) z herbatą lub neską) ruszyliśmy w drogę - na początek do Hadibu - stolicy wyspy, która rozłożyła się na brzegu oceanu u stóp zębatego górskiego grzbietu:

 

 Hajhir Range:  

To pasmo górskie Hadżhir. Najwyższa jego część nazywa się Skand i w tym masywie jest położony jest najwyższy szczyt wyspy mający 1525 metrów. W programie naszego pobytu mieliśmy wspinaczkę na Skand, ale z przeciwnej strony tego grzbietu, gdzie góra jest łatwiej dostępna.

Pasmo górskie Hadżhir dociera do samego oceanu, opadając łagodnie na zachód od Hadibu, po nim tuż nad oceanem przebiega szosa  prowadząca na lotnisko i do zachodniej części wyspy:

A road from Hadibu to the airport: 

 

To jest właśnie to miejsce i ta jedyna, ale bardzo malownicza  droga:

     

Do stolicy wyspy wjeżdża się z asfaltowanej obwodnicy. Potem trzeba przecisnąć się przez labirynt wąskich uliczek, które nie posiadają żadnej nawierzchni. Przejeżdżające pojazdy podnoszą w nich tumany pyłu...

 

 

Hadibu - the capital of the island:

 

 

Często kierowcy przychodzi lawirować między stertami kamieni zwiezionych z myślą o rozbudowie parterowych w większości domów i... porzuconych.

 

 

Generalnie Hadibu, w którym zamieszkuje około 9 tysięcy ludzi przypomina bardzo jakieś zaniedbane miasteczko z Dzikiego Zachodu:

   

Ale w Hadibu jest jedna ulica posiadająca nawierzchnię. Przy Main Street skupiły się wszystkie  liczące się instytucje miasteczka:

 

Wśród nich niewielkie biuro Socotra Eco-Tours - agencji, która organizowała nasz pobyt na Sokotrze. Znajdziecie ich w internecie. W biurze przez 24 godziny jest energia elektryczna (dzięki temu, że sąsiadujący z nimi bank posiada gwarantowane zasilanie). Na Sokotrze to sprawa niebagatelna, bo do pozostałej części miasta prąd dostarczany jest tylko w niektórych godzinach dnia i nocy. A tu można naładować baterie do kamery czy telefonu komórkowego, akumulator golarki.

Życzliwi pracownicy agencji udostępniają także swój komputer klientom dla sprawdzenia internetowej poczty, zakupu biletów przez internet (niestety bardzo wolny). Ktoś, kto ma własny netbook może skorzystać z ich sieci wi-fi.

Na Sokotrze działają jeszcze dwie czy trzy inne agencje, ale z moich analiz wynikło, że ta właśnie ma największe doświadczenie i najlepsza opinię.   Ich telefon: +967 770 589 762

 

 

Handel w stolicy wyspy skupia się na zapyziałym bazarze - około 200 metrów odgłównej ulicy w kierunku oceanu:

W bazarowej uliczce panuje gwar i ruch. Domy trudno nazwać eleganckimi. Tu nikt nie troszczy się o architektoniczną harmonię zabudowy. Ważna jest fasada budynku mieszczącego sklepik czy zakład usługowy, bo to ona przyciąga lub odstrasza klientów:

Market in Hadibu  

Jemen to kraj muzułmański. Na bazarze sprzedaje się koźlinę i baraninę. I to wprost na ulicy... Miałem się wkrótce przekonać o tym, że Sokotra to wyspa kóz. Kozy też najczęściej trafiają na stół rzeźnika:

 

Ubój zwierząt odbywa się na oczach klienta. Zwróćcie proszę uwagę na koźlęta stłoczone pod stołem. Jeśli znajdzie się klient, to może sobie wybrać zwierzę. W chwilę później rzeźnik robi ciach i (dosłownie) obdziera koźlę ze skóry. I klient zabiera ciepłe jeszcze mięso do domu... Brrr... nie mogłem na to patrzeć! 

     

There is also traditional bakery on Hadibu market:  

Na bazarze znalazłem też tradycyjną piekarnię, gdzie chlebowe placki wypiekali w wielkim piecu:

 

Tutejsza odmiana arabskiego chleba (chobz) ma wielkość deserowego talerza. Świeże placki są pachnące i bardzo smaczne. Ale przechowywane przez dzień czy dwa zamieniają się w twardą gumę, którą żuje się z niejakim wysiłkiem. Na Sokotrze nie spotkałem chleba w jego europejskiej postaci, ani amerykańskiego chleba tostowego... Słowem - czeka was pełna gastronomiczna egzotyka!

Kobiety na bazarze widzi się rzadko. A jeśli już, to bardzo trudno je fotografować. Zasłaniają się i krzyczą, mimo, że mają całkowicie zasłonięte ciało z wyjątkiem szpary na oczy. To zdjęcie zostało zrobione z biodra. Młoda (jak mi się wydawało) kobieta sprzedawała warzywa. 

 

 

Mniej więcej po dwóch godzinach, po załadowaniu sprzętu campingowego i zapasu żywności i wody ruszyliśmy z Hadibu w interior. Celem był Kanion Derhur położony w centrum wyspy. W kanionie mieliśmy spędzić następną noc. 

Jechaliśmy początkowo na zachód, obok lotniska, by skręcić następnie w tzw. New Road prowadzącą do jej wnętrza.

 After a short visit in Hadibu we drove New Road to the center of the island:
     

 

Northern coast landscape:  

 

Zanim jeszcze pożegnaliśmy wybrzeże poprosiłem, aby zatrzymać samochód na skalnym urwisku, z którego otwierał się piękny widok na pustą plażę i lazurowy ocean.  Nie zdawałem sobie jeszcze sprawy z tego, że podobne krajobrazy oglądać tu będziemy każdego dnia... 

 

Kilka razy mijaliśmy małe, nadmorskie wioski. Ich domy, wzniesione z lokalnego kamienia niezbyt wyróżniały się w otaczającym je krajobrazie. Ponad szarą zabudowę wiosek z reguły wystawały białe minarety meczetów.

Te meczety są zawsze najbardziej reprezentacyjnymi budowlami w sokotryjskich wioskach. Z lewej strony towarzyszyły nam zielone góry... 

 

Villages of Northern Socotra:

 

 

Na zdjęciu obok to już wijąca się wśród wzgórz New Road - nowa i pusta asfaltowa droga łącząca północne i południowe wybrzeże wyspy.

Ta droga doprowadziła nas do podnóża masywu Skand. I tu, na rozległej wyżynie zobaczyłem pierwsze drzewa smoczej krwi, które są symbolem Sokotry: 

 

 

 

 

Dragon blood tree - the symbol of Socotra:

 

Takich drzew nie widziałem w żadnym innym zakątku globu. Mają bardzo gęste korony w kształcie parasola, czy też grzyba i poskręcane gałęzie zakończone kępami wąskich, gęstych liści. Wysokość tych najwyższych okazów dochodzi do 6-7 metrów. Brak sensownego wytłumaczenia niezwykłej nazwy tych drzew. Zapytany przewodnik opowiedział nam legendę o drzewie, które wyrosło z krwi zabitego smoka...  Pozwólcie, że dla uproszczenia będę nazywać drzewa smoczej krwi po prostu drzewami smoczymi. OK?

Gdzieś w interiorze, przy zagubionym w pustkowiu budynku posterunku policji skręciliśmy w lewo; na karkołomną terenową drogę która doprowadziła nas do największego ponoć na wyspie lasu smoczych drzew. Widzicie go na zdjęciu poniżej. Smocze drzewa to tylko jeden z przykładów unikalnej flory Sokotry. 

Unikalna roślinność wyspy i fakt, że występuje na niej wiele endemicznych gatunków sprawiła, że w 2008 roku UNESCO wpisało Sokotrę  na Listę Światowego Dziedzictwa (World Heritage List).

Rzadki las smoczych drzew rośnie na wyżynie, w której natura wydrążyła najbardziej spektakularny kanion Sokotry. Właśnie do niego zmierzaliśmy:  

The scenery in which dragon trees grow is unusual. Some trees grow on the edge of a precipice.  

Sceneria w której rosną smocze drzewa jest niezwykła. Niektóre drzewa rosną na skraju kilkusetmetrowej przepaści. 

Our car - toyota landcruiser stopped at a lookout point over Derhur Canyon:

 

Nasz samochód - toyota landcruiser zatrzymał się na punkcie widokowym ponad Derhur Canyon, a ja pomaszerowałem kilkaset metrów urwiskiem w poszukiwaniu nowych ujęć dla zdjęć. Nie było tam żadnych ścieżek. Okolica jest dzika, przyroda dziewicza, poruszanie się trudne. Ale to właśnie moim zdanie podnosi atrakcyjność tego niezwykłego miejsca.

 

Potem nasz kierowca - Ahmed znalazł terenową drogę opadającą w głąb kanionu. Jej stan jest fatalny. Nikt jej nie utrzymuje. Nawet terenowy samochód ma problemy z pokonaniem kilkukilometrowego odcinka pełznąc w wielu miejscach powoli po wielkich kamieniach. Trudną i wolną jazdę urozmaicają rosnące przy szlaku smocze drzewa: 

 

 

 

Wreszcie osiągnęliśmy dno kanionu. Jest tam piękny zakątek, w którym rosną palmy i są wywierzyska czystej wody. Obok nich, wśród kamiennego gruzowiska biwakują turyści i co bogatsi miejscowi, przybywający tu na pikniki. Zastaliśmy tam dwa terenowe samochody, ale jedna załoga wieczorem odjechała:

 

Płynący kanionem strumień to pojawia się na powierzchni, to znika. Jakiej 200 metrów w dół kanionu od miejsca biwakowego jest coś co miejscowi nazywają "natural swimming pool" - mały basen wypełniony wodą. Ma jakieś 20 metrów długości i jest głęboki na ponad 2 metry. Wpływająca do basenu woda tworzy naturalną zjeżdżalnię. Przychodzą się tu kąpać dzieci Beduinów z okolicznych wiosek: 

 

 

 

 

Na czarnych skałach wokół "basenu" rosną malownicze butelkowce - drzewa niezbyt wysokie (do 2 metrów), o drobnych listkach w małej koronie i grubym pniu, którego kształt przypomina niekiedy mniej lub bardziej foremną butelkę. Kształt pnia jest bardzo fantazyjny. Te oryginalne drzewa bardzo mi się podobały. Fotografowałem je w różnych punktach Sokotry.

 

Powyżej naturalnego kąpieliska rozsiadła się malownicza palmiarnia. Przejść pod dzikimi drzewami nie jest wcale łatwo:

 

 

 

 

Gdy z upodobaniem fotografowałem ten uroczy zakątek pojawiły się dwie miejscowe dziewczynki i skoczyły do wody w swoich sięgających ziemi sukienkach. Potem położyły się na skalach, aby ubranie wyschło.

 

A to widok od "basenu" w dół kanionu. Mając czas i zapas wody można tam pomaszerować. Ale niezbędne są mocne buty:

 

A view down the canyon:

   

 

 

Po powrocie do samochodu i uzupełnieniu zapasu pitnej wody (nasi jemeńscy opiekunowie wieźli spory zapas "mineralnej" w butelkach i można było z niego korzystać bez ograniczeń) pomaszerowaliśmy po głazach w górę kanionu. W wielu miejscach jego ściany przeglądały się w małych kałużach wody, ale warunki do zdjęć nie były najlepsze gdyż słońce opadło już nisko i w kanionie dominował cień.

 

 

 

 

Trzeci możliwy kierunek wędrówki z naszego biwaku wyznaczała terenowa droga wspinającą się na przeciwną ścianę kanionu. Rosły na niej zarówno drzewa smocze, jak i butelkowe:  

 

Posapując wspinaliśmy się coraz wyżej, przystając co chwilę by odpocząć i przy okazji dziwować się kolejnym okazom butelkowców, wśród których zdarzają się dwojaczki, trojaczki (jak na zdjęciu obok) czy nawet czworaczki...

 

 

The triple bottle tree:

 

  Niektóre z tych dziwnych drzew zamiast liści na gałęziach swojej małej, rosochatej korony miały różowe kwiaty:

 

Picturesque bottle tree and its rose flowers

Our camp in the stones:    

 

 

Słońce zapadało już za horyzont, gdy wróciliśmy do obozowiska wśród kamieni. Namioty były już rozbite, a kierowca przygotował wkrótce skromną kolację.  Myliśmy się w małym bajorku o przejrzystej wodzie - widać było pełzające po dnie małe kraby. Do ubikacji chodziło się za krzaki. Ale taki prymityw też ma swój urok.  Tylko nocą kamienie uwierały przez cienki, 4-centymetrowy materacyk z gąbki...

 

 

Na każdym biwaku towarzyszyły nam drapieżne ptaszyska, czekające na pozostawione resztki. Egipskie sępy nazywane żartobliwie kurczakami faraona. Na wyspie jest ich wiele tysięcy...

.

 

Rano szybko zwinęliśmy biwak i tą samą drogą przez smoczy las wspinaliśmy się do szosy.  Przy okazji można było zobaczyć, jak wygląda obumarłe smocze drzewo. To, co leżało przy drodze to wcale nie były jego korzenie, tylko gęsta, poskręcana korona:

Egyptian Vulture (Neophron percnopterus), also called the White Scavenger Vulture or Pharaoh's Chicken

   

Na płaskowyżu zatrzymaliśmy się na moment przy maleńkiej wiosce zauroczeni pięknem surowego krajobrazu. Okazałe smocze drzewo rosło sobie tutaj w samym środku zagrody na którą składało się kilka niskich budowli z kamienia: 

Stone village    

Dzieci mieszkające w tym przysiółku usłyszały widać warkot silnika i wkrótce pojawiły się przy samochodzie. Dzieciaki te polują na rzadko pojawiających się turystów. Przybiegają z torebkami i plecionymi saszetkami w których mają maleńkie rodzynki owoców smoczego drzewa, żywicę kadzidłowca lub jakiś kolorowy proszek o cudownym ponoć działaniu zdrowotnym.

 

 

Małe dziewczynki nie zakrywają twarzy, ale już ich mamusie na widok białego zasłaniają się całkowicie pozostawiając sobie tylko szparkę na oczy... Beduinki z płaskowyżu - jak widać - ubierają się kolorowo.

 

 

Tego poranka nie mieliśmy wielu kilometrów do przejechania - po powrocie na New Road przejechaliśmy asfaltem tylko kilka kilometrów, by znów zapuścić się w terenową drogę prowadzącą przez wertepy do stóp górskiego masywu na który oni mówią Skand.

Gdy wysiedliśmy z samochodu na małej łące kierowca niespodziewanie kilkakrotnie nacisnął klakson. Po kilku minutach jak spod ziemi pojawił się lokalny przewodnik - Ahmed, który miał nas zaprowadzić na najwyższą górę Sokotry. Popatrzyłem w kierunku masywu (zdjęcie poniżej). Lekko nachylony stok usiany był kamieniami. Źle to nie wyglądało. Ale to był dopiero początek drogi, którą miejscowi szacowali na 7 godzin (tam i z powrotem). Ruszyliśmy zabierając zapas wody.

Im wyżej, tym było gorzej. W końcu skakaliśmy z kamienia na kamień starając się odnaleźć wzrokiem ścieżkę. Ale żadnej ścieżki nie było!   Ahmed prowadził nas  najwyraźniej "na wyczucie".

Climbing the Skand - highest point of the island from the southern side.   

Pierwszy etap prowadził na niewielką przełęcz położoną w prawo od tego czarnego szczytu widocznego w centrum zdjęcia poniżej. Wielka zielona połać poniżej szczytu to gęsty busz. I tu po raz pierwszy zrobiło się nieprzyjemnie - w krzewach sięgających moich ramion i głowy nie było wyciętej żadnej ścieżki. Miałem do wyboru: albo przedzierać się, osłaniając twarz rękami, albo pełznąć pod gałęziami krzewów.  Ubierzcie długie spodnie i długie rękawy na tą trasę! Ten szlak na najwyższy szczyt Sokotry ja nazwałem "wielkim wstydem Sokotry". Czy przewodnik nie mógł zabrać ze sobą maczety lub toporka by choć częściowo utorować drogę?

First view point:   

Chaszcze w końcu się skończyły i otworzył się pierwszy piękny widok w dół - na skalne rozpadliny. Ale dzieliła nas od nich spora odległość... Popiliśmy wiec wody i kontynuowaliśmy wspinaczkę po mocno nasłonecznionym stoku... 

 

 

Skand is still far away:

 

 

Przed nami w górze piętrzył się Skand - najwyższy masyw wyspy sięgający 1525 metrów ponad poziom oceanu - macie go na zdjęciu poniżej: 

 First view of the coast:

 

Po kolejnych 40 minutach wspinaczki (częściowo przez ten paskudny, nieprzetarty busz) dotarliśmy nad skalną rozpadlinę, przez którą otworzył się piękny widok na północne wybrzeże wyspy. W dali widać było półkolistą zatokę: 

roof    

  Po obu stronach rozpadliny piętrzyły się dalej w górę strome, białe skały... 

 

 

...a pod naszymi nogami kwitły aloesy - one także występują na tej wyspie.

 

 

 

 

Nie był to jeszcze koniec wędrówki. Znów mieliśmy przedzierać się przez krzaki, z których wyrastały smocze drzewa - na tej wysokości już nie tak regularne w kształtach i już nie tak okazałe: 

 

 

 

 

 

 

The view from the highest mountain of Socotra:

 

Po kolejnych dwóch kwadransach byliśmy na wysokości szczytów. Szczytów - bo okazało się, że sąsiadujących ze sobą kulminacji jest kilka i nasz domorosły przewodnik nie potrafił określić, która jest najwyższa. Nie muszę dodawać, że ani tu, ani po drodze nie było żadnych znaków wytyczających szlak. Ani żadnego znaku niwelacyjnego, który mógłby potwierdzić, że to ten czy tamten pagór ma 1525 metrów.

Trudno. Ważne było jednak, że mogliśmy podziwiać nową panoramę otwierającą się w kierunku północnego wybrzeża. Daleko w dole (popatrzcie na zdjęcie poniżej) widać było zabudowania Hadibu - stolicy wyspy: 

     

And the close-up, Hadibu is visible on the coast:

 

 

Zbliżenie przy przy wykorzystaniu teleobiektywu pozwala bliżej przyjrzeć się miastu - z lotu ptaka. Niestety lekka mgiełka ograniczała tego dnia widoczność: 

The bush to cross:    

 

Ahmed, nasz przewodnik nie znał nawet najprostszych angielskich słów. Ale dał do zrozumienia, że w pobliżu, nieco niżej znajduje się jakiś jeszcze lepszy punkt widokowy, gdzie przyjemnie możemy zjeść zabrany lunch. Ale znowu trzeba było dać nura w gęstwinę - taka jak na zdjęciu po lewej.

 

Przedzieraliśmy się do tego miejsca jakieś 10 minut przez busz - dochodziło do tego, że w niektórych miejscach szedłem na czworaka.  Czy było warto?  Sami oceńcie:

Stone spires of the Skand:   Szczególnie podobały mi się te skalne iglice, które tak dobrze są widoczne w górze gdy patrzeć na górski grzbiet z lotniska lub z Hadibu:

It took us 7 hours to climb the Skand and to return to the waiting car...

 

Jak się pewnie domyślacie zejście ze Skandu było jeszcze bardziej meczące niż podejście... Gdy w końcu dotarliśmy do oczekującego na pustkowiu samochodu spojrzałem na zegarek: od rozpoczęcia wspinaczki minęło równo 7 godzin.

The car took us to the Amak Beach on the southern coast. Our guide promised that the real shower is waiting there!  But about Amak I will write in the next part of this report...

Wlaliśmy w siebie po pół litra wody (zabrany w góry litr to było trochę mało) i ruszyliśmy w kierunku południowego wybrzeża. Nasz przewodnik obiecywał, że czeka tam prawdziwy prysznic... Co za perspektywa!... Przed zachodem słońca dotarliśmy do plaży Amak. Ale o tym już w kolejnej części relacji...

 

My hot news from this expedition (in English) you can read in my travel log:  www.globosapiens.net/travellog/wojtekd 

 

 

Notatki robione "na gorąco" na trasie podróży (po angielsku) można przeczytać w moim  dzienniku podróży w serwisie globosapiens.net

To the next part of this report      

Przejście do drugiej części relacji  

 

Przejście do strony "Moje podróże"                                           Back  to  main  travel page 

Powrót do głównego katalogu                                                    Back to the main directory