część III: Brunei, Malediwy

  W Australii, która stała się dla mnie tym razem tylko punktem etapowym trzeba było znaleźć jakiś tani i ciekawy sposób na przedostanie się do Azji...  Po drodze leży tam ciekawy kraik, którego dotychczas nie udało mi się odwiedzić: sułtanat Brunei. Okazało się przy okazji, że linie Royal Brunei oferują tanie bilety na przelot OW (one way - w jedną stronę) na przeloty z Brisbane do Singapuru ze stopoverem w Bandar Seri Begawan...              Popatrzcie jak to wyglądało na mapce całej podróży:

4RTWmapa.jpg (44719 bytes)

wwd203p.jpg (13602 bytes)

Jak uzyskać wizę Brunei?   W internecie znalazłem numer faksu do Urzędu Imigracyjnego Jego Wysokości. Uprzejma odpowiedź przyszła po kilku dniach: wizę ważną trzy dni otrzymam po przylocie do sułtanatu, pod warunkiem posiadania biletu na dalszą podróż... Gdy w dwa miesiące później dotarłem do Bandar Seri Begawan zachodzące słońce wspaniale barwiło niebo nad horyzontem, stanowiąc niezwykłe tło dla pióropuszy palm, wieżyczek i dachów parlamentu oraz sąsiednich budowli....

Brunei jest członkiem Wspólnoty Brytyjskiej, ale jednocześnie dziedziczną monarchią rządzoną przez Hadżi Hassanala Bolkiaha - jednego z dwóch ostatnich sułtanów panujących na świecie! Sułtan ma gest: zbudował dla swoich poddanych w Jerudong, 22 kilometry od miasta park rozrywki z licznymi karuzelami, kolejkami i huśtawkami. I może nie było by w tym nic niezwykłego gdyby nie to, że wstęp do parku i korzystanie ze wszystkich atrakcji jest bezpłatne. Od czasu do czasu odbywają się tu nawet koncerty światowych gwiazd (byli już Whitney Houston i Michael Jackson) na które wstęp jest również wolny. Portrety Hasanalla Bolkiaha i jego dwóch żon można spotkać tu nie tylko we wszystkich państwowych instytucjach, ale i w prywatnych mieszkaniach i bazarowych sklepikach. Piszą, że naród kocha swojego władcę. Sułtan patrzy na mnie z wszystkich banknotów, którymi płacę i ze znaczków pocztowych, które naklejam na pocztówki...

  wwd218p.jpg (16414 bytes)

wwd204p.jpg (13514 bytes) Na swoje pięćdziesiąte urodziny władca zafundował poddanym duży shopping center w samym sercu miasta.  Dwa stojące naprzeciwko siebie skrzydła budowli jarzą się wieczorem ostrymi światłami. W prześwicie między nimi widać równie wspaniale iluminowany meczet sułtana-ojca: Omar Ali Saifuddien Mosque (obok). Wnętrze tej  budowli olśniewa bielą marmurów, złotem mozaik i barwnymi witrażami. Obecny sułtan wzniósł ponoć na przedmieściu Gadong jeszcze bardziej okazały meczet swojego imienia, ale nie udało mi się tam dotrzeć.

Wieczorem nie ma problemu ze znalezieniem na mieście czegoś do jedzenia. Właśnie o tej porze niewielki parking zlokalizowany z tyłu za chińską świątynią zamienia się w jedną wielką garkuchnię pod gołym niebem. Lampy zasilane z pyrkającego generatora oświetlają ustawione rzędem stoły. A obok nich paleniska, gdzie przyrządza się ryż, smażone ryby, malajski satay, indonezyjski nasi goreng i tuzin innych, pachnących wschodnimi przyprawami potraw. Na pewno trzeba to zaliczyć do turystycznych atrakcji... Poza tym  są oczywiście w Brunei ciekawe muzea. Do narodowego i malajskiego - zlokalizowanych kilka kilometrów od centrum można dopłynąć wodną taksówką lub dojechać minibusem.

wwd205p.jpg (12681 bytes)

wwd208p.jpg (20823 bytes)

Meczet  Sułtana - Ojca - tym razem w blasku dnia

Ale dla poszukiwaczy rzeczy niezwykłych znacznie ważniejsza od muzeum jest kolekcja sułtańskich regaliów. Będąc w Brunei można darować sobie wiele innych rzeczy, ale tą kolekcję naprawdę trzeba zobaczyć! Zgromadzono ją w specjalnie zbudowanym klimatyzowanym budynku za parlamentem. Wielkie szklane drzwi rozsuwają się automatycznie, ale zanim wejdzie się do środka – na marmury i dywany trzeba jak przed świątynią zostawić na zewnątrz obuwie. Centralne sale wypełniają dwa wielkie rydwany, do których zaprzęga się po kilkudziesięciu paradnie ubranych kulisów. Rydwanów używa sułtan z okazji wielkich uroczystości. Są setki kapiących od złoceń mundurów i tradycyjna broń, której starczyło by na uzbrojenie sporego regimentu. Sa wreszcie w bocznych salach osobiste klejnoty władcy, jego odznaczenia i niezliczone prezenty, które otrzymał od głów innych państw.

wwd210p.jpg (20723 bytes)

Żaden przewodnik nie wspomina o tej chińskiej świątyni, stojącej w pobliżu schroniska młodzieżowego. A warto ją zobaczyć - szczególnie jeżeli nie widzieliście takich świątyń na Tajwanie czy w krajach południowo-wschodniej Azji...     A generalnie można oszacować, że dwa dni pobytu w zupełności wystarczają, aby zobaczyć wszystkie atrakcje tego miniaturowego państewka, które swoją zamożność zawdzięcza eksploatacji złóż ropy naftowej...

wwd215p.jpg (15834 bytes)

Zdjęcia Brunei sprzed kilkudziesięciu lat pokazują miasto stojące w wodzie – na palach.  I dziś  jeszcze stara dzielnica Kampong Ayer wygląda prawie tak samo. Piszą o niej, że to największe obecnie na świecie miasto na wodzie, podzielone administracyjnie na 28 dzielnic. Rano na przystani obok owocowego targu bez trudu można znaleźć motorową łódź, która za 20 miejscowych dolarów zabierze turystę na przejażdżkę po wodnym mieście. Suniemy wzdłuż linii parterowych, drewnianych domów połączonych pajęczyną pomostów. Przez otwarte drzwi widać, jak toczy się w nich normalne życie: kobiety gotują, sprzątają i piorą. Dzieci bawią się, podlewają kwiaty w oknach i machają do nas rękami.

wwd211p.jpg (23379 bytes)

Każda dzielnica ma przystań dla wodnych taksówek z zadaszoną dla ochrony przed słońcem poczekalnią. Niezależnie od niej wiele domów ma wiodące wprost do wody schodki, do których można przybić łodzią. Łodzie śmigają we wszystkich kierunkach – są tu podstawowym środkiem komunikacji. Produkują je w małej stoczni – też na palach. Na palach są szkoły, sklepy i stacje benzynowe. Jest też nowiutka dzielnica prefabrykowanych domków – bardzo różnych od tych starych – drewnianych. Ale najokazalej prezentują się meczety, które ufundował sułtan ośmiu głównym dzielnicom Kampongu.

wwd217p.jpg (24086 bytes)

Patrzyłem na górujące w tle ponad dachami drewnianych chat złote kopuły sułtańskiego pałacu i zastanawiałem się czy podobna, aby w kraju, gdzie roczny dochód na głowę mieszkańca przekracza 21 tysięcy dolarów ludzie mieszkali w tak prymitywnych warunkach? A może taki właśnie jest ich wybór?

Ja tymczasem mieszkałem w Brunei w schronisku młodzieżowym Pusat Belija (na zdjęciu obok) wygodnie zlokalizowanym na terenie centrum młodzieżowego w sercu miasta. Dojeżdża się tu z lotniska fioletowym minibusem za 1 miejscowego dolara. Nocleg kosztuje 10 takich dolarów...

Kultura i obyczajowość islamu, którą spotkałem w sułtanacie miała towarzyszyć mi teraz niemal do samego końca tej podróży. Następnym krajem na szlaku miały być wyspiarskie Malediwy... Dotarłem tam po przesiadce na supernowoczesnym lotnisku Chiangi w Singapurze i przymusowym spędzeniu  nocy w Colombo, gdzie linie lotnicze Sri Lanki "zapomniały" zawiadomić pasażerów o zamierzonej zmianie rozkładu lotów.    Ale że w moim bilecie miałem potwierdzoną rezerwację (OK) udało się wyegzekwować, aby popas odbył się na koszt tych linii (czasem w takich sytuacjach trzeba mieć niezły tupet, aby nie dać się "spławić" obsłudze i nie spędzić nocy w lotniskowej poczekalni)...

wwd219p.jpg (5714 bytes)

MALEDIWY

1190 koralowych wysepek takich jak ta, mniejszych i większych rozrzuconych w morzu na długość 820 i szerokość 130 kilometrów tworzy ten uroczy archipelag i zarazem państewko - republikę zamieszkaną przez ćwierć miliona obywateli. Wszyscy turyści lądują tu na jedynym międzynarodowym lotnisku w stolicy kraju - Male.

wwd228p.jpg (12602 bytes)

Wiza turystyczna Malediwów wydawana jest na lotnisku, ale samotny turysta nie posiadający rezerwacji w jednym z ośrodków na wysepkach musi być przygotowany na kłopotliwe pytania: W którym hotelu się zatrzyma? (weźcie pierwszy lepszy z listy dla stolicy - z przewodnika) Czy ma bilet na dalszą podróż? Czy ma przynajmniej 25 USD na każdy planowany dzień pobytu. Celnicy pytają o alkohol (nie wolno wwozić) i... wychodzimy przed terminal - prosto na przystań, gdzie czekają tradycyjne łodzie dhoni... Lotnisko jest na wydzielonej wyspie atolu, gdzie nie ma żadnej bazy - wszędzie trzeba płynąć... Najbliżej jest do stolicy (kwadrans rejsu za 1 USD)...

wwd226p.jpg (23592 bytes)

Przed lotniczym terminalem mają swoje stanowiska wszystkie ośrodki czyli "resorts".  99 procent turystów przybywa tu w zorganizowanych grupach i od razu stąd zabierani są oni łodziami i samolotami na bliższe i dalsze wysepki - do zarezerwowanych i opłaconych ośrodków. Ośrodki są drogie, nastawione na zamożnych klientów bo Malediwy nie chcą masowej turystyki - poza sezonem przedstawiciele na lotnisku zwykle mają do zaproponowania pobyt za 60-80 USD dziennie z wyżywieniem plus 30-100 USD za dowóz na wyspę... x 7 dni=bagatela... W sezonie płaci się 120-150 $ za dzień...
Do tych najbardziej odległych od międzynarodowego lotniska w Male, ekskluzywnych atoli zamożni turyści docierają wodnosamolotami, które mają swoją bazę po drugiej stronie pasa startowego. Sporo to kosztuje, ale skraca czas, dostarcza ładnych widoków i eliminuje czasem bardzo dokuczliwe kołysanie morza.  Dla niektórych trampów ważne może być także to, że te twin-ottery wykonują także krótkie loty typu sightseeing - gdy zbierze się odpowiednia grupa chętnych. Kosztuje to od 50 USD za kwadrans podziwiania krajobrazu... Czasem można też za 60 USD "załapać się" na wolne miejsce w powrotnym locie z turystami do resortu...

wwd236p.jpg (17508 bytes)

wwd234p.jpg (19767 bytes)

Ośrodki mają instalacje do odsalania wody, baseny, korty, restauracje i bary z alkoholem... Ale nie są to instytucje typu "all inclusive" - nawet za wodę mineralną poza zamówionymi posiłkami trzeba dodatkowo płacić.  Podobnie za nurkowanie, łowienie ryb i wszelkie wycieczki (np do Male: 30-40 USD).     Na wysepkach są ośrodki wczasowe i... nic więcej. Nie liczcie więc na to, aby dostać się tam bez wykupienia świadczeń i nocować na plaży. Każdy z ośrodków ma czujną "security service" która skrupulatnie sprawdza przejeżdżających i wyjeżdżających...

wwd227p.jpg (19781 bytes)

Na północy archipelagu - daleko od stolicy jest jeszcze szereg wysp zamieszkanych przez "tubylczą" ludność, ale trudno tam dotrzeć - wymaga się posiadania specjalnego zezwolenia  władz... Ci z Was, którzy będąc w Male zechcą  spędzić choć jeden dzień na malowniczej wyspie powinni w okresie weekendu zabrać wodę, prowiant i upolować rano na przystani dhoni płynącą z turystami na cały dzień na Kudu Bandos. Kosztuje to 15 USD + 5 USD za wstęp na tą pustą wysepkę z ładnymi plażami i możliwością snorkelingu.

wwd229p.jpg (15451 bytes)

A to Male od strony morza. Ta złocona kopuła to Meczet Piątkowy (1958) - najbardziej okazały w kraju. Po owinięciu spódniczką gołych nóg można wejść na galerię i zajrzeć z góry do wnętrza. Wokół tego meczetu grupują się nieliczne zabytki: resztki dawnego sułtańskiego pałacu w małym parku (obecnie muzeum ze stłoczonymi w nieładzie eksponatami - ale warte zobaczenia - wstęp - 25 Rf). Dalej jest maleńki i niedostępny Stary Meczet z przysadzistym kamiennym minaretem i grobowiec świętego co zaszczepił tu islam - w murze starego pałacu prezydenckiego...
wwd220p.jpg (26888 bytes) Od Placu Republiki, ponad którym powiewa ta wielka flaga biegnie do wnętrza wyspy jedna z głównych ulic handlowych stolicy - Chandanee Magu, w której zgrupowane sa sklepiki dla turystów oferujące pocztówki (od 2 Rf), rzeźby, T-shirty (od 50 Rf) i inne pamiątki Trzeba uważać na ceny, bo miejscowi wiedzą, że 99% turystów to ci, co przyjeżdżają tu na jednodniowe wizyty z "resortów" i w ogóle nie są zorientowani w cenach. Od takich za pocztówkę można zażądać nawet dolara... i zapłaci. Przy tej samej uliczce zakamuflowany urząd pocztowy (kantorek na I piętrze) sprzedaje egzotyczne znaczki...
wwd223p.jpg (25559 bytes) Sklepiki przyjmują zapłatę w dolarach i markach, ale tramp powinien raczej wymienić pieniądze na miejscowe rufije (1USD=11,8 Rf) i targować się jak trzeba. Prawdziwe Male, gdzie toczy się zwykłe życie tutejszych ludzi to labirynt takich wąskich i zatłoczonych uliczek. Nikt się tu nie narzuca samotnemu turyście, dzieci w szkołach uczą się angielskiego więc łatwo się porozumieć. Wyspa ma wymiary 2x1 km i z łatwością można ją zwiedzać piechotą.  Możliwości taniego zakwaterowania są ograniczone: jest kilka ciasnych guesthouses okupowanych przez sezonowych robotników z Azji, ale często nie posiadają nawet szyldu w naszym alfabecie... I trudno o miejsce...

Do tej kategorii zaliczyć można na przykład Noofaru Lodge na wschodnim krańcu wyspy, gdzie za łóżko w dwuosobowym pokoju z wiatrakiem zapłacicie 200 Rf. Ja z konieczności zatrzymałem się w Male w Maagiri Lodge - bardzo porządnym pensjonacie u krańca nadmorskiej promenady Marine Drive. Za klimatyzowany pokój z łazienką i śniadaniem biorą tu 45 USD, ale że było po sezonie (który trwa tu od listopada do kwietnia) dostałem dodatkowo 5 dolarów zniżki.

W północnej części wyspy znajduje się porcik handlowy do którego na pokładach niewielkich handlowych stateczków przybywa (głównie z Indii i Sri Lanki) żywność i wszelkie inne dobra. Sprzedawane są one tuż obok na niewielkim, ale malowniczym bazarze, którego wydzieloną część okupują sprzedawcy rupieci. Jest to jedno z najbardziej malowniczych miejsc na wyspie i na pewno warto tu przyjść po to by podpatrzyć ludzi i zrobić kilka zdjęć pokazujących zwykłe ("pozaresortowe") życie Malediwów...

wwd230p.jpg (23373 bytes)

wwd231p.jpg (22480 bytes)

Z bazarem sąsiaduje hala targu rybnego, gdzie na stołach, a nawet wprost na posadzce rybacy i pośrednicy sprzedają różnobarwne ryby, kraby, ośmiornice i różnej wielkości rekiny. Jest na co popatrzeć...  Tym bardziej, że zakupione ryby specjaliści za parę groszy (czytaj: rufija) na poczekaniu patroszą i kroją według życzenia klienta.

We wschodniej części wyspy jest niezbyt czysta publiczna plaża bez palm, gdzie miejscowi chłopcy próbują surfować na długiej fali. Podobną plażę znaleźć można na niezbyt odległej, zamieszkanej wyspie Vilingili do której kilka razy dziennie pływają łodzie z Male (za przejazd płaci się tanio 3 Rf  w jedną stronę)

Male ma swój styl. Koloryt tego niewielkiego miasteczka ukrywa się w jego wąskich zaułkach. To tam znaleźć można małe meczeciki. To tam ludzie przesiadują na progach swoich domów obserwując uliczne życie. Mężczyźni paradują w spódniczkach dhoti (w tutejszym wilgotnym upale są bardzo praktyczne) i muzułmańskich białych czapeczkach. Starsze kobiety noszą tradycyjne długie muzułmańskie szaty i okrywają głowy dzierganymi chustami. Dzieci ubierają się tak jak ich rówieśnicy na całym świecie.       Gdzieś o 4.30 codziennie rozlega się nad stolicą Malediwów pierwsze nawoływanie mułły. Pewnego dnia po tym sygnale trzeba było zarzucić plecak na grzbiet i pomaszerować do oczekującej na nabrzeżu dhoni, którą popłynąłem na lotnisko. Tam  zapłaciłem 10 USD taksy wylotowej (nie zapomnijcie zarezerwować sobie tej kwoty), nadałem bagaż...  W godzinę później rozrzucone w oceanie szmaragdowe wyspy pozostały za nami... Okruchy raju...                        Wojciech Dąbrowski

wwd235p.jpg (16889 bytes)

Mapa - Mapa - Mapa - Mapa

Kliknij tu, aby obejrzeć mapę pokazującą rozmieszczenie atoli w archipelagu Malediwów (rozmiar pliku:  41 KB)

 

Z Malediwów leciałem dalej na Półwysep Arabski - do Kuwejtu i Jemenu.  Aby przejść do relacji z tej części podróży kliknij strzałkę:         WB00678_.gif (615 bytes)
O moich wcześniejszych podróżach dookoła świata i zasadach organizacji takich podróży możecie przeczytać na stronie:  DOOKOŁA  ŚWIATA

Przejście do strony "Moje podróże"                                           Back  to  main  travel page 

Powrót do głównego katalogu                                                    Back to the main directory