RTW_TYT2.jpg (29332 bytes)

tekst i zdjęcia:

Wojciech Dąbrowski ©

Polecieć  dookoła  globu...

w_zo1co.jpg (42847 bytes)      Należę do grupy ludzi, dla których poznawanie świata poprzez podróżowanie stało się życiową  pasją.  Tacy jak my pracują  i oszczędzają przez cały rok, by podczas urlopu wydać zebrane pieniądze na kolejną wyprawę.  Rok za rokiem wyruszają dalej i dalej.  W końcu przychodzi pora na planowanie trasy, która dla każdego trampa jest ukoronowaniem jego wędrówek - podróży dookoła świata.   Podróżując samotnie z plecakiem udało mi się dotychczas już trzynaście razy okrążyć nasz glob.  Oto garść porad dla pasjonatów, którzy chcieliby podążyć moim śladem.

 

Podstawowy problem - tani bilet lotniczy

    Czasy, kiedy dookoła świata podróżowało się statkami należą niestety do przeszłości. Wprawdzie co roku kilka pasażerskich wycieczkowców odbywa takie rejsy, ale po pierwsze trwają one bardzo długo, a po drugie ceny uczestnictwa w takiej imprezie zaczynają się na poziomie 15 tysięcy dolarów.  Skazani jesteśmy zatem na podróż samolotem. Gdy zaplanujemy interesującą nas trasę  i udamy się do biura sprzedającego bilety prawie zawsze okaże się, że skalkulowana przez kasjera cena przekracza nasze możliwości. Co robić? - Skorzystać z taryf specjalnych: oficjalnych lub nieoficjalnych!

Trochę historii...   Kiedy tacy jak kilkanaście lat temu przecierali szlak wokół globu dla turystów rozpoczynających podróż w Polsce najprostszym wyjściem było skorzystanie z oficjalnej taryfy “dookoła świata” uzgodnionej przez LOT i Air New Zealand. Za bezkonkurencyjną cenę 1650 USD można było sobie wybrać jeden z wariantów trasy prowadzących przez Amerykę Północną, Pacyfik,   Południowo-Wschodnią Azję. Cztery stopovery (przerwy w podróży) były bezpłatne, za każdy następny trzeba było dopłacić 50 USD. Za dodatkowe 220 USD można było "odbić" z Auckland do Australii i wrócić z powrotem. Niestety w maju 2000 "LOT" zawiesił swoje loty do Bangkoku i taryfa ta przestała być osiągalna.     Do niedawna linia KLM wraz ze swoimi partnerami oferowała nieco droższą taryfę "World Navigator" (2250 USD w podstawowym wariancie - do 28500 mil)  ale za to pozwalającą podróżować przez Afrykę i Amerykę Południową i oferującą 6 bezpłatnych stopoverów. W  2001 roku warszawskie biuro KLM zaproponowało nam nawet sprzedaż nieco okrojonej wersji "World Nawigatora" ze startem z Budapesztu ale po wyjątkowo atrakcyjnej cenie 1269 USD. Była to według mojej wiedzy najkorzystniejsza taryfa "dookoła świata" możliwa do wykupienia w Polsce. Niestety jesienią 2002 Air New Zealand "wziął rozwód" z KLM i ta ciekawa taryfa przestała istnieć. Sam Air New Zealand poprzez swojego przedstawiciela w Polsce (Air System -22 625 14 27) sprzedawał w latach 2001-2003 najtańszą bodaj oficjalną taryfę na naszym rynku: 1240 USD+tax w niskim sezonie, która nie miała ograniczeń w milażu, ale za to miała w lokalizacji przystanków.  Można było lecieć tylko samolotami Air New Zealand, Lufthansy i Austrian. W Ameryce stop był tylko tylko w Los Angeles, w Azji można było wybrać między Hongkongiem, Kuala Lumpur i Singapurem.   Ponadto był bezpłatny stop w Nowej Zelandii i możliwość przelecenia na jej terytorium z Auckland do Wellingtonu lub Christchurch. Dopłacając już dalej po 75 USD za każdy dodatkowy stopover można było zrobić sobie także postoje w Sydney i na tych wyspach Pacyfiku, na które lata Air New Zealand (z wyjątkiem Norfolk Island). Mimo licznych ograniczeń (np. zabroniony był backtracking, ale dozwolone open jaws) to ta właśnie taryfa była przez wiele lat najkorzystniejsza dla początkujących podróżników... 

Aktualny na lipiec 2007 zastaw taryf na podróże dookoła świata rozpoczynające się z Warszawy wyglądał następująco:

Star Alliance, sojusz, którego członkiem jest także LOT (Lufthansa, SAS, Air New Zealand, Varig i partnerzy) oferuje wspólną taryfę RTW pozwalającą skomponować trasę przez 6 kontynentów.  Najtańsza, nieco okrojona wersja to trasa do 26.000 mil za 8160 zł pozwala niestety tylko na 5 stopoverów na trasie. Kolejne wersje: 29.000 mil za 9790 zł, 34.000 mil za 11860 zł i 39.000 mil za 13860 zł oferują aż 15 bezpłatnych stopoverów.  Wadami tej taryfy jest brak możliwości geograficznego zawracania poza region (backtracking) oraz tworzenia w trasie luk (surface segments) pokonywanych z innymi przewoźnikami na podstawie oddzielnych biletów. Ale za to po przejściu Continentalu do Star Alliance powstała możliwość pokonania Pacyfiku z zatrzymywaniem się na wyspach Mikronezji,

W 2003 roku KLM z partnerami wprowadził taryfę Passport to the World (dziś nazywaną World Traveler) z atrakcyjnym zestawem dostępnych przewoźników (pojawiły się na przykład Alaska Air, Panamenian, Air Pacific, Malaysia).  Wprowadzenie panamskich linii daje w tej taryfie ciekawe możliwości eksploracji Ameryki Centralnej,  a Air Pacific - eksploracji wysp Polinezji i Melanezji.  Zaletą taryfy jest aż 10 bezpłatnych przystanków (stopoverów - za następne dopłaca się po 100$) oraz dopuszczalny backtracking czyli możliwość zawracania w ramach regionu.   Wadą - wliczanie do długości trasy tych odcinków, które chcielibyśmy przelecieć innymi liniami czyli na inny bilet (ale generalnie takie "surface segments" są możliwe). W podstawowym wariancie (do 25.000 mil trasy) bilet kosztuje 8332 zł, za 30.000 mil zapłacimy 9860 zł, za 35.000 - 11340 zł, a za 40000 mil - 13283 zł. Zwracam uwagę, że stopover to przerwa w podróży dłuższa niż 24 godziny. Często jeden dzień wystarcza, aby zwiedzić jakąś wyspę. Można zatem w takich przypadkach zatrzymać się gdzieś bez dopłacania kolejnych setek dolarów. Byle tylko znaleźć takie połączenie...

Po przystąpienia KLM do sojuszu Skyteam członkowie-przewoźnicy zaoferowali nową wspólną taryfę RTW.      Pułapy milażowe i odpowiadające im ceny są w tej taryfie następujące: 26000 mil -  8232 zł, 29000 mil - 9860 zł, 34000 mil - 11340 zł, 39000 mil - 13283zł. Taryfa dopuszcza minimum 3 i maximum 15 bezpłatnych stopoverów (z wyjątkiem najtańszej wersji, która ma max. 5 stopów). Open jaws nie są dozwolone, a zestaw przewoźników został okrojony do: KLM, Air France, Aeromexico, Alitalia, Delta, Korean, Kenya i Czech. Niedawno doszedł do tego zestawu Aerofłot. Wadą tej taryfy są ograniczone możliwości eksplorowania wysp Pacyfiku. Zaletą - rozbudowana siatka połączeń w Ameryce Płn i Rosja. 15 stopoverów to dużo, pamiętajcie jednak, że każdy stopover to dodatkowe opłaty lotniskowe i szereg innych tax - te składniki cen biletów ostatnio poważnie wzrosły i na pewno zaskoczą Was, gdy ujrzycie ostateczną kalkulację ceny biletu - mogą sięgnąć nawet 30% podstawowej ceny...   

Wreszcie sojusz lotniczy One World zrzeszający między innymi American Airlines, British, Finnair, Quantas, Cathay Pacific i LAN zaoferował niedawno sprzedawaną także w Polsce taryfę One World Explorer. Cena biletu zależy tu od ilości regionów-kontynentów, które odwiedzamy (np. 9340 zł dla czterech kontynentów, 13100 zł dla sześciu). Na każdym odwiedzanym kontynencie możemy zrobić sobie 5 bezpłatnych stopoverów. One World proponuje także taryfe milażową (o cenach zależnych od ilości przelecianych mil) - o pułapach i cenach podobnych do Skyteam. Te dwie taryfy One World są wg mojej wiedzy jedynymi sprzedawanymi w Polsce taryfami RTW umożliwiającymi przelot z Południowej Ameryki nad Południowym Pacyfikiem - przez legendarną Wyspę Wielkanocną na Tahiti i dalej do Nowej Zelandii i Australii.

W 2007 roku pojawiła się w sprzedaży w agencjach w Polsce najtańsza, ale i najskromniejsza taryfa RTW. Była to partnerska taryfa LOT i Air New Zealand. Cena zaczynała się od 1400 USD i zależała od sezonu. Trasa była sztywna (w dowolnym kierunku): Warszawa-Londyn-Hongkong-Szanghaj- Auckland-Los Angeles - Londyn-Warszawa. Jedyna możliwość jej wzbogacenia to dodatkowo płatne przystanki na wyspach Pacyfiku (Fidżi, Wyspy Cooka, Tahiti) - każdy po 180 USD. Niestety po roku taryfę zawieszono...

Szukając dla moich korespondentów najtańszej taryfy RTW trafiłem w 2009 roku na nową taryfę British i Qantas (można też włączyć do trasy niektóre loty Cathaya). Taryfa Walkabout występuje w dwóch wariantach długości trasy: 25000 mil i 29000 mil. Pozwala na 7 stopoverów. Jej ceny bardzo silnie zależą od sezonu, w którym rozpoczynamy podróż. Najtańszy jest okres od kwietnia do czerwca - bilet kosztuje od 784 funtów (ok. 4100 zł) + opłaty. Dla początkujących globtroterów to bardzo ciekawa opcja.

Wspomniałem o bezpłatnych biletach...  Tak, są takie.  Każda szanująca się linia lotnicza ma specjalny program dla podróżnych, nagradzający systematyczne latanie z danym przewoźnikiem lub jego partnerami, noclegi w wybranych łańcuchach hotelowych, wynajmowanie samochodów itp.  Ktoś, kto wybiera się w podróż dookoła świata zazwyczaj odwiedził  już sporo krajów i ma na koncie kilkadziesiąt tysięcy wylatanych mil. A to już uprawnia do wystąpienia o taki bezpłatny bilet. Tak było kilkakrotnie i w moim przypadku (Patrz niżej - pod Piąta Podróż Dookoła Świata). Star Alliance oferuje nagrodę- bezpłatny bilet RTW - za 180 000 punktów na koncie frequent flyer - tyle jednak trudno jest uzbierać.

Jeżeli kogoś nie satysfakcjonują trasy RTW z programów Star Alliance, One World i KLM (są jednak dość drogie) powinien nawiązać kontakt z jedną z wiarygodnych agencji w stolicach Europy Zachodniej, Bangkoku lub Singapurze.  Największy wybór takich agencji znaleźć można w Londynie. Ci panowie potrafią misternie złożyć żądaną trasę z różnych niepublikowanych taryf kilku różnych linii lotniczych.  Sumaryczna cena biletu jest zazwyczaj  porównywalna z wspomnianą na wstępie "historyczną" taryfą LOT, ale pamiętajcie, że dojdzie do tego koszt dojazdu do Londynu czy Frankfurtu, gdzie zaczyna się i kończy lotnicza podróż.

Ciekawostką przydatną przy indywidualnym "montowaniu " trasy dookoła świata są airpassy oferowane przez linie lotnicze niektórych wyspiarskich krajów Pacyfiku i Ameryki Południowej.  Taki airpass oferuje np. na swoje loty na Pacyfiku Air New Zealand - u nich płaci się nie za okres podróżowania, ale za każdy przeleciany segment podróży według indywidualnego cennika rozpoczynającego się od 300 USD. Podobne są zasady Visit South Pacific Airpass - produkt kilku linii Pacyfiku. 

mataiva.jpg (17759 bytes)

 

 

 

Którą drogą przez Pacyfik?

Planując  podróż dookoła świata można ułożyć praktycznie nieskończoną  ilość wariantów na przemierzenie Azji, Afryki i obu Ameryk.  Dla mnie jednak zawsze najbardziej frapującym fragmentem trasy był Pacyfik.  Tam zawsze najtrudniej było dotrzeć...   I tu ilość możliwości pozostających do wyboru jest ograniczona. Przy założeniu, że chcemy podróżować tanio mamy w zasadzie do wyboru trzy trasy:

1. Północną, która jest najmniej skomplikowana: prowadzi z jednej ze stolic Azji Wschodniej (Seul, Tokio, Taipei, Hongkong, Bangkok, Manila) na zachodnie wybrzeże USA - zwykle z jednym tylko przystankiem (stopoverem) na Hawajach.

2. Południową, najbardziej atrakcyjną: z Azji Południowo - Wschodniej przez Australię, Nową Zelandię i Polinezję lub Melanezję ew. Hawaje do Los Angeles. Odgałęzienie tej trasy prowadzi z Tahiti przez Wyspę Wielkanocną do Ameryki Południowej.

3. Centralną, która jest najmniej uczęszczana: z Kaliforni przez Hawaje i wyspy Mikronezji do Manili, Taipei, Hongkongu lub Japonii. Od niedawna dzięki nowemu połączeniu Continental Micronesia można z Guam skierować się także do Cairns w Australii.

 

Nowe, rewelacyjne narzędzia

Gdy planowałem moje pierwsze samotne wyprawy wokół globu układanie optymalnej trasy, sprawdzanie połączeń i zgodności mojego planu z warunkami taryfy zabierało mi długie tygodnie. Korzystałem przy tym z udostępnianych do użytku "na miejscu" w biurach LOTu opasłych tomów "ABC airline guide" popularnie zwanych abecakiem. Takie tomisko wydawane było co miesiąc i zawierało wszystkie regularne połączenia lotnicze na świecie, biura linii lotniczych i nieliczni wówczas agenci kupowali je w prenumeracie.

Z gotowym planem podróży szedłem do biura linii lotniczych (np. KLM czy Lufthansy w Warszawie) prosząc o wystawienie biletu dookoła świata. Taka prośba w pierwszym momencie wywoływała u sprzedającej osoby małą panikę (bilety RTW w Polsce wystawiano niezmiernie rzadko i agenci wiedzieli tylko że "coś takiego jest", nie pamiętając dokładnych zasad taryfy). Ale kiedy pokazywałem wymyśloną przez siebie "rozpiskę", podliczenie mil i stopoverów to szybko dochodziliśmy do porozumienia, bo przygotowany już szczegółowy materiał trzeba było tylko "wklepać" do komputera i potwierdzić rezerwację na poszczególne loty. Praktycznie to ja "odwalałem" za nich najtrudniejszą robotę...

Potem przyszła era internetu i wszyscy uzyskali łatwy dostęp do rozkładów lotów on-line. Macie teraz, Młodzi Podróżnicy bardzo ułatwione zadanie.  Tym bardziej, ze wszystkie trzy główne sojusze linii lotniczych udostępniły na swoich stronach internetowych sprawne narzędzia tzw. plannery do przygotowania trasy RTW. Oto ich internetowe adresy dla poszczególnych sojuszów:

Sky Team: www.skyteam.com/your-trip/Round-the-World-Planner/
                                             One World: www.oneworld.com/flights/round-the-world-fares/
                                                                                    Star Alliance: www.staralliance.com/en/fares/round-the-world-fare/
Korzystając z nich można po pierwsze sprawdzić, czy da się wymyśloną przez nas trasę przelecieć samolotami danego sojuszu. Maszyna sama zlicza mile i stopovery i po zamknięciu pętli wokół globu podaje podstawową cenę biletu. Można następnie wybrać dla naszej trasy konkretne loty i policzyć dodatkowe opłaty (lotniskowe, security, itd). Wreszcie dokonać rezerwacji i używając karty kredytowej nie wychodząc z domu wykupić nasz (elektroniczny) bilet na podróż dookoła świata.

 

Tanie linie i nowe możliwości

Rok 2014. Tanie linie wyrastają jak grzyby po deszczu i otwierają (oraz zamykają) nowe trasy. Powstają nowe możliwości planowania tanich podróży RTW. Trasę podróży dookoła świata można już złożyć z lotów tanich linii "polując" na najniższe ceny w zależności od daty przelotu. Wcześniej w takim wariancie największym problemem było pokonanie po niskich kosztach Pacyfiku, bo regularne linie dla przelotów "one way" nad tym oceanem dyktowały zaporowe ceny. Ale oto jest pierwsza tania trasa: Jet Star Airline z Australii do Honolulu na Hawajach. Inne linie np. Philippine Airlines wyłamują się z grupy starych, zatwardziałych przewoźników oferując tanie bilety w jedną stronę przez Manilę. Norwegian lata na zachód aż do Kaliforni, a na wschód do Bangkoku. Air Asia - do Australii. I tak oto za niewielkie pieniądze - np 3500 zł mozna złożyć sobie trasę: Europa - Bangkok - Sydney - Honolulu - Los Angeles - Europa.  W punktach przesiadkowych (niestety niewiele ich będzie!) można dołożyć sobie do tego okrężne podróże autobusem czy tanią linią lotniczą - w zależności od posiadanego czasu i zasobności portfela. Ale taka "trasa dla najuboższych" ma mimo wszystko liczne ograniczenia i da satysfakcję tylko tym, którzy mają niewielkie oczekiwania i niewiele jeszcze świata widzieli... 

Moich  dwanaście  tras

           Gdy wyruszałem w swoją pierwszą podróż wokół globu LOT nie oferował jeszcze swojej specjalnej taryfy RTW.  W Europie wykupiłem więc tani bilet do Singapuru.  Tam z kolei agent sprzedał mi kolejny: przez Nową Zelandię i wyspy Pacyfiku do Los Angeles. Na południu Kalifornii pieszo przekroczyłem granicę meksykańską do Tijuana i podróżując głównie lokalnymi autobusami przejechałem Centralną Amerykę aż do Panama City. Stąd kubańskie linie lotnicze zabrały mnie przez Hawanę do Europy.

Z tej podróży przywiozłem wiele ciekawych doświadczeń, dowiedziałem się na przykład, że podróżując w rozwiniętych krajach jak USA, Australia czy Nowa Zelandia bardzo się opłaca  wykupić okresowe bilety autobusowe.   Że w małych krajach Środkowej Ameryki panuje niewyobrażalna biurokracja i korupcja, a ulice dużych miast nie zawsze są tam bezpieczne.  Za to wyspiarze z Oceanu Spokojnego to ludzie przyjacielscy i pozbawieni agresji.

W kilka lat później postanowiłem wyruszyć w przeciwnym kierunku: najpierw do USA. Niektóre linie lotnicze (m.in. Sabena) wyjątkowo oferowały niedrogie bilety OW (one way - w jedną stronę) w tym kierunku. Bezpłatny bilet - nagroda z American Airlines pozwolił mi polecieć z Bostonu do Ameryki Południowej i z powrotem aż na Hawaje. W Ameryce Południowej trasa wiodła przez Ekwador, Kolumbię, Amazonię do Wenezueli - pod Angel - najwyższy wodospad świata. Tu podróżowałem głównie autobusami (które na wszystkich kontynentach z wyjątkiem Antarktydy są najtańszym środkiem zbiorowej komunikacji - płaci się średnio 3-5 USD za 100 km) ale także niedrogimi lokalnymi liniami lotniczymi i motorowymi łodziami po rzekach.

Pacyfik ze swoimi egzotycznymi wyspami jest zawsze dla mnie bardzo atrakcyjnym fragmentem trasy; postanowiłem przebyć go tym razem nietypowym szlakiem - przez Wyspy Mikronezji. Jedyną praktycznie możliwość dotarcia tych wysp stwarzają samoloty linii lotniczej Continental Micronesia. Wsiadłem do ich samolotu na Hawajach. Lecąc dalej do Guam i Palau boeingi 727 “skaczą” z wyspy na wyspę. I wszędzie, z wyjątkiem atoli Johnston i Kwajalein (gdzie straszą amerykańskie instalacje militarne) można zrobić sobie stopover. Skorzystałem z tej możliwości aż na sześciu wyspach - między innymi na Yap - gdzie ludzie przywiązani są do swoich tradycji do tego stopnia, że na ulicy można spotkać panie w spódniczkach ze sztucznej trawy i topless. Ten etap podróży skończył się w Bangkoku, gdzie w agencji kupiłem kolejny tani bilet na przelot liniami Air Lanka do Europy z przerwą w Colombo. W ten sposób została zamknięta druga pętla wokół globu.

W trzecią, najbardziej niezwykłą z dotychczasowych podróży wyruszyłem już z biletem LOT, by w Los Angeles zboczyć ze standardowej trasy aż na sam kraniec Ameryki - na Ziemię Ognistą. Stąd niewielki statek badawczy zabrał mnie do wybrzeży Antarktydy. Nie ukrywam, że wizyta na siódmym kontynencie była najbardziej kosztownym segmentem tej podróży, możliwym do sfinansowania tylko dzięki znaczącej zniżce dziennikarskiej udzielonej mi przez kompanię organizującą antarktyczne ekspedycje. (Także dlatego warto pisać do prasy!).

1moais.jpg (5569 bytes)Po powrocie z wyprawy do krainy lodów i pingwinów znalazłem się w Chile. Powstało pytanie: Jak przebyć rozciągający się w kierunku zachodnim ocean? Jedyną  linią   lotniczą która przecina Południowy Pacyfik jest LAN Chile. Trasa odbywanych tylko raz/dwa razy w tygodniu lotów wiedzie ku jednej z najbardziej tajemniczych i odosobnionych wysp - Wyspie Wielkanocnej. Tam, po obejrzeniu słynnych posągów moais zaokrętowałem się na statek płynący na zachód - ku wyspom Polinezji Francuskiej.

I tu warto dodać, że tylko niewielki statek stwarza możliwość dotarcia do tych najmniejszych, najbardziej dziewiczych i najpiękniejszych wysp. Można je podzielić w uproszczeniu na dwie grupy: płaskie atole ze wspaniałymi plażami (najciekawsze w grupie Tuamotu) i wysokie, zielone wyspy pochodzenia wulkanicznego, zadziwiające swoim majestatem - jak Markizy. Podczas tej podróży odwiedziłem także wyspę najdalszą - najbardziej odległą od naszego kraju.  Jest nią Pitcairn - na którym w izolacji od świata żyją potomkowie buntowników ze słynnego żaglowca “Bounty”. Okazało się przy okazji, że jego mieszkańcy tworzą najmniejszą państwową społeczność świata - kraj ten ma zaledwie niewiele ponad 50 obywateli.

Pokład statku przyszło mi pożegnać na Tahiti, by znów z moim biletem lotniczym w kieszeni polecieć na Samoa i dalej przez Nową Zelandię/Bangkok do Warszawy. W tej podróży świadomie zrezygnowałem z wykorzystania jednego segmentu w moim bilecie: kuponu na przelot z Los Angeles na Tahiti.   Mimo tego LOT-owski bilet był dla mnie najkorzystniejszą opcją cenową - przy planowaniu podróży warto pamiętać, że takie posunięcia, choć z pozoru nielogiczne, mimo wszystko w ostatecznym rozrachunku mogą być opłacalne.

NA00086A.gif (2284 bytes)  Rzadko odwiedzane przez trampów Wyspy Melanezji oraz egzotyczny Jemen stały się filarami programu czwartej podróży. Szczegółową relację z tej podróży w kilku odcinkach znajdziecie na stronie: Czwarta  wielka podróż .   Tym razem najkorzystniejszy okazał się wspomniany wyżej bilet KLM. Leciałem z nim przez Amsterdam do Los Angeles (jak widać trudno ominąć to miasto podróżując dookoła świata). Dalej na Fidżi i Tonga - odwiedzić ostatnie królestwo na Pacyfiku. Potem przez Nową Zelandię (nie do ominięcia ze względu na połączenia lotnicze) trafiłem na malowniczą Nową Kaledonię. Stąd leciałem już razem z kompanem na Vanuatu i zapomniane Wyspy Salomona. Wreszcie samolotem, który lata tylko dwa razy w tygodniu, popijając gratisowe piwo z rajskim ptakiem na puszce polecieliśmy do Port Moresby na Papui.

Papua okazała się bardzo trudna do eksploracji - ze względu na brak dróg, niesolidność lokalnych linii lotniczych, stan bezpieczeństwa  i wysokie koszty zorganizowanej turystyki w interiorze. Mimo to udało się nam odwiedzić najciekawsze regiony tego kraju: Highlands łącznie z regionem Tari, wybrzeże koło Wewak i Madang. Spłynęliśmy też wielkim dłubanym canoe po Sepiku z Ambunti do misji Timbunke.   W Brisbane, gdzie byliśmy tranzytem przyszło się rozstać.  Dalej - już znowu sam - leciałem do dziwnego państewka Brunei, gdzie rządzi bardzo bogaty sułtan, którego poddani wciąż mieszkają w domkach na palach.  Potem przez Singapur dotarłem na Malediwy - archipelag wysepek, na których stworzono małe raje dla bogatych turystów.

Kolejnym punktem etapowym był bardzo gorący Kuwejt, którego wszystkie ciekawostki można obejrzeć w jeden dzień.  Wreszcie Jemen ze swoją niezwykle oryginalną architekturą w Sanie i Szibamie, ze wspaniałymi krajobrazami gór i pustyń i wieczną obawą przed porwaniem (to nie ja się obawiałem - to oni - miejscowe władze!).  Mój bilet lotniczy pozwolił mi jeszcze bez dopłat zatrzymać się w drodze powrotnej w Luksemburgu. Przy przygotowywaniu tej podróży w dużym zakresie korzystałem już ze źródeł internetowych. Jeszcze raz potwierdziło się, że jeśli starannie zaplanować trasę i zebrać konieczne informacje przed wyjazdem to mimo ograniczonej ilości czasu można w świecie  naprawdę wiele zobaczyć... 

 

Na początku 2001 roku wyruszyłem w piątą podróż wokół globu. Założeniem mojego planu było wykorzystanie dla zmontowania całej trasy należnych mi trzech bezpłatnych biletów z trzech różnych linii lotniczych (Delta, Continental  i KLM). Bilety dostałem jako nagrodę za tysiące mil wylatane z tymi liniami i ich partnerami. Trzeba było oczywiście dokupić pewne odcinki aby w rezultacie otrzymać trasę prowadzącą przez nieznane mi dotąd, ciekawe kraje. Pierwszy postój wypadł w Helsinkach, drugi w Nowym Jorku, w którym wprawdzie byłem już kilkakrotnie, ale miasto jest tak ważnym węzłem komunikacyjnym, że trudno je ominąć. 

Na dłużej zatrzymałem się potem na Karaibach  odwiedzając Brytyjskie Wyspy Dziewicze i Anguillę, delektując się wspaniałymi krajobrazami. Mój bezpłatny bilet z "Delty" pozwolił  mi potem  dolecieć stamtąd aż do Honolulu na Hawajach. Tu zmieniłem przewoźnika: Continental Airlines  zabrały mnie na Guam na znanej mi już Mikronezji. Tam mogłem przesiąść się na samolot Air Nauru - jedynej linii, która łączyła wtedy Mikronezję z Polinezją.  Na australijskim rynku sprzedają tanie bilety pozwalające "skakać" ich samolotem z wyspy na wyspę. "Skoczyłem" więc najpierw na Fidżi. Stolica Fidżi Suva jest jedyną wciąż bramą dla podróży na zapomniany archipelag Tuvalu - poleciałem tam małym samolocikiem kursującym tylko dwa razy w tygodniu by poznać ogromnie sympatycznych wyspiarzy i ich codzienne życie.  Po powrocie na Fidżi poleciałem z Air Nauru do innego ciekawego wyspiarskiego kraju - Kiribati.  Tu przymusowo siedziałem dwie doby dłużej, bo jedyny samolot Air Nauru się popsuł (na takie przygody też trzeba być przygotowanym). Gdy go wreszcie naprawiono mogłem dostać się na rzadko odwiedzaną wyspę Nauru, a stamtąd przez Guam na Saipan - główną wyspę miniaturowej Konfederacji Północnych Marianów.

Potem był tranzytowy postój w Hongkongu, przeskok najtańszą linią do Bangkoku (to China Airlines - nie zapomnijcie 3 doby przed lotem rekonfirmować biletu!). Tu załatwiłem niezbędną wizę Birmy i czekając na latający tylko w niedziele najtańszy samolot do Yangonu (linia Biman) zwiedzałem Chiang Mai w północnej części kraju, gdzie nie dane mi było dotąd trafić... Myanmar - dawna Birma - kraj złotych pagód, nie zalany jeszcze masami turystów bardzo mi się podobał. Przez tydzień zwiedzałem największe atrakcje turystyczne Myanmaru - jak go teraz nazywają.   Potem poleciałem do Bangladeszu.  Dhakę - stolicę tego kraju zwiedzałem głównie rowerową rikszą. Miasto przypomina wielkie metropolie Indii - jest chyba jednak jeszcze bardziej zatrute spalinami  i jeszcze bardziej zatłoczone tysiącami pojazdów. 

Z Dhaki linią lotniczą Druk Air poleciałem do malowniczego himalajskiego królestwa Bhutanu. Po bardzo intensywnym trzydniowym zwiedzaniu wyjechałem z tego ciekawego kraju jedyną szosą - do Indii by przez Siliguri trafić do Kalkuty.  Stąd KLM zabrał mnie do Amsterdamu i dalej - do Warszawy.   Piąta pętla wokół globu się zamknęła...

  W szóstą podróż wokół globu (tutaj dokładna mapka) wyruszyłem w lutym 2004 roku - ponownie z biletem RTW oferowanym przez KLM i partnerów. Trasa prowadziła do Południowej Afryki gdzie chciałem zobaczyć góry Drakensbergu i Kruger National Park, odwiedzić dwa małe afrykańskie królestwa: Lesoto i Swazi oraz zajrzeć przez uchylone nareszcie drzwi do niedostępnego dotąd kraju jakim była Angola. Współpraca KLM z liniami South African umożliwiła mi następnie skok nad Oceanem Indyjskim do Australii. Z Perth poleciałem już z innym biletem na rzadko odwiedzane wyspy na tym oceanie: Cocos i Christmas.

Potem wynajętym samochodem przejechałem ponad 8000 kilometrów wzdłuż nieznanego, zachodniego wybrzeża Australii odwiedzając ciekawe parki narodowe i kopalnie złota we wnętrzu kontynentu. W Australii wynajęcie lub kupno samochodu jest jedynym rozsądnym rozwiązaniem, jeśli w krótkim czasie chce się odwiedzić wiele odległych od siebie miejsc...   W znanym mi Melbourne zatrzymałem się tylko po to by samochodem przejechać słynną Great Ocean Road - jedną z najpiękniejszych nadmorskich szos świata.

W następnej kolejności - już na Pacyfiku było kilkudniowe zwiedzanie wyspy Norfolk słynnej ze swoich pinii i z konieczności - powrót do Brisbane aby "złapać" połączenie na Fidżi.  Na Oceanie Spokojnym postanowiłem tym razem dotrzeć do tych najmniej znanych i najrzadziej odwiedzanych wyspiarskich krajów.

Rozpocząłem od zapomnianego francuskiego terytorium Walis i Futuna.  Potem, po przeskoku na Samoa szczęśliwie trafiłem na zaopatrzeniowy statek płynący na Tokelau, na którego twardym pokładzie spędziłem 7 dni, odwiedzając wszystkie trzy atole wchodzące w skład tego niezwykłego państewka. To było na pewno największe wyzwanie tej podróży i wielka radość ze spotkania z serdecznymi ludźmi, którzy żyją tam z daleka od wielkiego świata... 

             

 

Z tego samego Samoa poleciałem także na Niue - skalistą, koralową wyspę zniszczoną kilka miesięcy wcześniej przez potężny cyklon. Po powrocie na Fidżi zafundowałem sobie trzydniowy wypoczynek na katamaranie pływającym wokół wysepek archipelagu Yasawa i... już pora była lecieć samolotem Air Pacific do Ameryki. Tam wypożyczony samochód pozwolił mi dotrzeć do trzech ciekawych parków narodowych położonych w pobliżu meksykańskiej granicy.  Wreszcie wielki jumbo-jet KLM zabrał mnie z Los Angeles na powrót do Europy.                         

Cała szósta podróż wokół globu trwała ponad 3 miesiące, aby ją zrealizować do głównego biletu "dookoła świata" musiałem oczywiście dokupić dodatkowe - na lokalne linie lotnicze docierające do małych wysp. Ale to nie były już duże wydatki. Mapę, zdjęcia i relacje z tej podróży obejrzeć możecie na mojej stronie 6 RTW 

              Pod koniec 2006 roku wyruszyłem w moją siódmą podróż dookoła świata. Na wytyczonej trasie znajdowały się przede wszystkim magiczne wyspy, których wcześniej nie udało mi się odwiedzić: Bonaire na Karaibach, Galapagos, Wyspa Bożego Narodzenia na Pacyfiku, wschodnia część Archipelagu Fidżi i Andamany. Chciałem także zobaczyć słynną Zatokę Halong w Wietnamie i nieznane mi regiony Południowych Chin i Południowych Indii. Mapkę tej podróży macie poniżej. 

Była to w pełni udana podróż, choć nie obeszło się bez przygód.  Krótką relację z tego siódmego  okrążenia Ziemi wraz ze zdjęciami umieściłem tutaj.

 

W styczniu 2009 wyruszyłem w podróż dookoła świata po  raz ósmy. Znowu z biletem RTW oferowanym przez KLM i partnerów. Wybrana nowa trasa (40000 mil) była najdłuższą z dotychczasowych ale i cena za bilet była najwyższa niż kiedykolwiek. Mało tego - zamierzałem dodatkowo wykorzystać na kolejne przeloty dwa bilety nagrodowe (w Afryce i w Peru), jeden airpass (w Brazylii) i internetowe bilety tanich linii lotniczych (Afryka, Australia, Indie).

Wyruszyłem z Europy do Afryki, by najpierw w Ghanie zdobyć potrzebne wizy, a następnie odwiedzić te nieliczne afrykańskie kraje, do których wcześniej nie dotarłem: Liberię, Sierra Leone i Kongo (Zair). Potem nad Południowym Atlantykiem poleciałem do Brazylii, zajrzałem ponownie nad Iguazu i zwiedzałem miasta Północnej Brazylii i Amazonką popłynąłem do Peru. Z Arequipy zrobiłem wycieczkę nad kanion Colca. Continental Airlines zabrały mnie przez Houston do Seattle skąd leciałem dalej aż na skutą lodem Alaskę. Odkrytym przez siebie nowym połączeniem poleciałem z Alaski prosto na Hawaje i dalej na Wyspy Marshalla na Mikronezji. Stąd trasa prowadziła na Chuuk (Truk) i dalej przez Guam do Cairns w Australii. Ponownie nurkowałem na Wielkiej Rafie Koralowej i małym samolocikiem poleciałem na malowniczą australijską wyspę na Pacyfiku - Lord Howe. Następnie spędziłem tydzień na Tasmanii, odwiedzając wynajętym samochodem najciekawsze miejsca na tej wyspie.

Malezyjskie linie lotnicze zabrały mnie przez Kuala Lumpur do Delhi skąd tanią linią poleciałem do Assamu. Ze specjalnym pozwoleniem wjechałem do indyjskiego stanu Arunachal Pradesh u stóp Himalajów. Potem "zabawkowym" pociągiem pojechałem do Dardżylingu i kilkoma kolejnymi jeepami do górzystego Sikkimu. Lądem wjechałem do wschodniego Nepalu, by po krótkim pobycie w Katmandu przez Delhi i Amsterdam wrócić do Polski.          

To była rekordowa podróż jeśli chodzi o pokonane odległości - dość powiedzieć, że startowałem i lądowałem w niej aż 46 razy... Krótką, ilustrowaną relację z tej podróży znajdziecie tutaj: 8RTW

Czy była to moja ostatnia podróż dookoła świata? - zadawałem sobie wtedy pytanie.

Odpowiedź przyszła szybciej, niż przypuszczałem. Po spotkaniu z czołowymi globtroterami świata na Syberii (dotarliśmy rzeką Leną do Tiksi za kręgiem polarnym) i pokonaniu Trasy Kołymskiej znalazłem się na rosyjskim Dalekim Wschodzie. Zamiast wracać do kraju przez Rosję postanowiłem przelecieć nad  Pacyfikiem najkrótszą "północną" trasą i przejechać Kanadę od oceanu do oceanu pociągiem. I tak syberyjska wyprawa zamieniła się w dziewiątą podróż dookoła świata:

  

 

W roku 2010 wyruszyłem na kolejną wielką, samotną wyprawę do nieznanych miejsc. Była to trwająca prawie 4 miesiące  Dziesiąta Podróż Dookoła Świata. Pomysł nowej trasy urodził się w niezwykłych okolicznościach. Kilka lat wcześniej na uroczystości wręczenia nagród "Podróżnik Roku" spotkałem znanego polskiego podróżnika i prezentera TVP Jarosława Kreta. Mówiąc o moich licznych podróżach dookoła świata wspomniałem, że jest mi coraz trudniej  wymyślić nową, ciekawą trasę. Pan Jarosław zażartował, że zamiast podróżować wokół globu horyzontalnie  powinienem teraz polecieć w kierunku południe-północ... To był tylko żart, ale... Dwa lata później zacząłem pracować nad takim pomysłem. Odkryłem dwa rozkładowe loty ponad Arktyką i Antarktyką oraz tanią taryfę RTW, którą można było dla takiego pomysłu zastosować. Na mapie poniżej możecie zobaczyć, co z tego wyszło: 

Na początku przez Londyn dotarłem do Południowej Ameryki. Santiago de Chile stało się dla mnie bramą wjazdową na izolowaną Wyspę Robinsona Crusoe. Po powrocie na kontynent wyruszyłem w Andy - na Pustynię Atacama, by na pustkowiu u stóp wygasłych wulkanów przekroczyć granicę Boliwii. Nieznana mi jeszcze, południowa część tego kraju okazała się niezwykle malownicza. Pociągiem, który na zaniedbanej trasie wyleciał w pewnym momencie z szyn dotarłem do granicy Argentyny, przekroczyłem ją pieszo i autobusami dojechałem do Salty. Północna część Argentyny to kraina ciekawych krajobrazów. Z Buenos Aires, gdzie na ulicach wciąż tańczą argentyńskie tango poleciałem samolotem linii Qantas ponad Antarktyką do Sydney i zaraz dalej - do Nowej Zelandii. Podróżowanie wynajętym samochodem okazało się najlepszą metodą zwiedzania malowniczej Północnej Wyspy. Australijski odcinek szlaku zaczynał się na Kangaroo Island, potem z Adelajdy wyruszyłem na północ słynną linią kolejową przecinającą Australię na pół - do Darwin, a następnie autobusami podróżowałem przez Kimberley - najtrudniejszą w eksploracji część Australii, doświadczając prawdziwie tropikalnych upałów i wysokiej wilgotności.

Potem przez Singapur, Hongkong i Tajwan dotarłem do najbardziej wysuniętych na południe wysp Japonii. Promami i koleją przejechałem następnie całą Japonię aż do północnego jej krańca. Był to okres, gdy kwitły wiśnie. Z japońskiej wyspy Hokkaido (z braku innych możliwości) małym samolotem przeleciałem na rosyjską wyspę Sachalin, spotykając tam wielu życzliwych i gościnnych ludzi. Na Sachalinie wciąż jeszcze panowała zima. Jeszcze większe mrozy czekały mnie na Czukotce nad zamarzniętym Morzem Beringa. Niezwykle trudno jest znaleźć sposób na pokonanie Morza Beringa. Tylko raz w miesiącu przylatywał z amerykańskiego brzegu czarterowy samolocik. Potwierdzenie przelotu dostałem dopiero na trzy tygodnie przed przewidywanym terminem. Leciałem z Anadyru do Nome jako jedyny pasażer w kabinie 14-miejscowego samolotu... Na Alasce skorzystałem z okazji, by poznać południową część tego stanu, popłynąłem promem na dużą, wciąż jeszcze dziewiczą wyspę Kodiak, gdzie przez czas jakiś była stolica Rosyjskiej Alaski. Gdy przyszedł dzień powrotu poleciałem z Anchorage nad lodami Arktyki do Frankfurtu i dalej - do rodzinnego Gdańska. Pierwsze zdjęcia z tej ciekawej podróży znajdziecie pod tym linkiem

 

11 RTW.  Jesienią 2013 roku zapragnąłem po raz pierwszy pokonać Północny Pacyfik na pokładzie statku. Statek płynął raz w roku: z Vancouver w Zachodniej Kanadzie przez Alaskę do Azji. A kiedy już miałem znaleźć się w Azji to nielogiczny byłby powrót do Europy przez Amerykę. I tak powstało główne założenie jedenastej podróży dookoła globu. Pozostało dodać do trasy rejsu nowe, ciekawe miejsca, aby wykorzystać w pełni możliwości, stworzone przez pobyt w odległych krajach.

Gdy statek, który płynął wzdłuż wybrzeży Alaski zachodził do fiordów mogłem oglądać słynne lodowce, do których nie ma dostępu od strony lądu. Po przejściu wzburzonego Pacyfiku zawinęliśmy do japońskiego portu Muroran na Hokkaido, do Pusan, drugiego miasta Korei i do Władywostoku. Pożegnałem statek w chińskim porcie Tianjin. Podróżując głównie pociągami dotarłem potem do kilku nieznanych mi miejsc w Północnych Chinach: do Głowy Starego Smoka, gdzie Wielki Mur dociera do morza, do drugiego Zakazanego Miasta w Shenyang, do Kanionu w Górach Changbai i pałacu ostatniego cesarza Chin w Changchun.

Tania linia lotnicza Air Asia zabrała mnie następnie z Pekinu do ciepłej Malezji, gdzie na Borneo podpatrywałem żyjące na wolności orangutany,  podziwiałem Mount Kinabalu i poznawałem kulturę poszczególnych plemion mieszkających na tej wielkiej wyspie.

Drugą wielką wyspą, którą odwiedziłem była indonezyjska Sumatra. Tam pływałem po słynnym Jeziorze Toba, ale znacznie większe wrażenie zrobiło na mnie malownicze wulkaniczne Jezioro Maninjau koło Bukittinggi (zdjęcie powyżej). W drodze powrotnej do Europy zajrzałem jeszcze na popularną wśród turystów malezyjską wysepkę Langkawi. To nie była trudna podróż, co nie znaczy, że nie była ciekawa.

Ile razy pytano mnie o ulubiony region świata, o kraje do których chciałbym wrócić odpowiedź zawsze była taka sama: małe wyspy Południowego Pacyfiku. Postanowiłem raz jeszcze tam wrócić i dotrzeć do tych wysp, których jeszcze nie znałem, a przy okazji zobaczyć jak zmieniły się te, które odwiedziłem już przed laty. Nie zamierzałem wracać z Pacyfiku tą samą trasą - przez Azję i w ten sposób ekspedycja ta zmieniła się w Dwunastą Podróż Dookoła Świata. Jej mapkę macie poniżej:

Na Sri Lance odwiedziłem prowincję Jaffna, która podczas mojej pierwszej wizyty w tym kraju była niedostępna ze względu na toczące się tam walki. Z Australii popłynąłem statkiem na wyspy Vanuatu i Nowej Kaledonii docierając do miejsc, do których nie da się dotrzeć od strony lądu. Ale najwięcej czasu - blisko 2 miesiące spędziłem na Polinezji, wykorzystując małe frachtowce, pływające z  zaopatrzeniem dla dotarcia do małych i rzadko odwiedzanych przez turystów wysp. Planowanie wyprawy z dużym wyprzedzeniem sprawiło, że udało mi się na Wielkanoc dotrzeć na Wyspę Wielkanocną, na której byłem dawno temu - jeszcze w epoce filmów ORWO, które już dawno straciły kolory.

      

W tej podróży miałem już ze sobą wygodny tablet, który pozwolił mi fotografować także siebie samego w rzadko odwiedzanych miejscach. Potem w środkowej części Chile wyruszyłem wynajętym na kilka dni samochodem do wulkanów, wodospadów i jezior. Wreszcie przed powrotem do Europy przypomniałem sobie jak wygląda Rio de Janeiro - jedno z najpiękniej położonych miast świata. Gdy w styczniu 2015 roku wyruszałem w trasę mój ambitny plan zawierał wciąż jeszcze wiele niewiadomych, gdyż na odległość - z Europy nie udało mi się skompletować wielu informacji. Udało mi się jednak go zrealizować. Podróżowałem tym razem z biletem lotniczym RTW oferowanym przez sojusz One World, do którego musiałem dokupić segment lotu z Nowej Zelandii na Tahiti, ponieważ żadna z linii należących do sojuszu nie lata na tej trasie.

13 RTW. Trzynastka okazała się feralna!

Nie, wcale nie jestem przesądny. Ale tak chciał los! Po raz pierwszy w dziejach mojego podróżowania po świecie nie udało mi się zrealizować przygotowywanego przez wiele miesięcy planu. Większość czasu - ponad 2 miesiące - zamierzałem spędzić tym razem na wyspach Pacyfiku. Nagrodowy bilet z linii lotniczych pozwalał mi przemieścić się potem z Południowego Pacyfiku do Japonii, skąd statkiem miałem popłynąć na Alaskę i dalej - do Kanady (wariant A pokazany na mapie podróży). Na 5 dni przed odlotem z Gdańska ten rejs odwołano ze względu na wirusa stwierdzonego u pasażerki statku. Zaimprowizowałem na poczekaniu wariant B trasy - przez Hawaje. Wyjeżdżałem 25 lutego z Gdańska przekonany, że koronawirus nie rozprzestrzeni się poza Azję... Przez Dohę poleciałem do Sydney w Australii. Tu obejrzałem niezapomniany spektakl w Sydney Opera House. Nikt na widowni nie siedział w maseczce. Kolejnego dnia wsiadłem na statek, który najpierw odwiedził Brisbane, Potem Nową Kaledonię, dwa porty i wysepkę Dravuni na Fidżi. Zgodnie z planem płynęliśmy dalej w kierunku Tahiti, gdzie po zwiedzaniu wysp miała wysiąść i odlecieć do domów większość pasażerów. Ja miałem stamtąd płynąć mniejszymi statkami na Wschodnie Tuamotu i Gambiery... Przekroczyliśmy linię zmiany daty. Przez radio przyszła wiadomość o rozprzestrzenianiu się koronawirusa. Wyspy Polinezji Francuskiej odmówiły przyjęcia naszego statku.  Kompania znalazła mały port w Nowej Zelandii - Tauranga, który zgodził się przyjąć pasażerów i przewieźć ich na lotnisko. Niestety po dwóch dniach żeglugi na południe przyszła wiadomość, że Nowa Zelandia zamknęła wszystkie porty. Zawróciliśmy więc na Fidżi, ale po dniu rejsu i ci odmówili, z natychmiastowym skutkiem.

Co dalej?  Odpowiedź przyszła dopiero po kilku godzinach: płyniemy teraz na odległe o 5 dni żeglugi Hawaje, ale po drodze zawiniemy do Pago Pago - tylko po to, by uzupełnić paliwo.  Byłem kiedyś na Amerykańskim Samoa, ale przyleciałem wtedy samolocikiem z Apii. Możliwość oglądania malowniczego Pago Pago ze statku staje się w naszym trudnym położeniu przypadkową atrakcją:

Pago Pago

Gdy po pięciu dniach żeglugi zbliżaliśmy się do Hawajów napięcie zamiast opadać to rosło...  Po dwóch dniach zepsuł się nam jeden silnik - płynęliśmy już tylko na jednej śrubie. Czytane w internecie wiadomości agencyjne donosiły, że na nasz statek zostanie tylko dostarczone jedzenie i popłynie dalej... pewnie do Kalifornii. Tak bowiem potraktowano dzień wcześniej inny wycieczkowiec - "Maasdam". Statek jednak zacumował w Honolulu, ale nie wypuszczono z niego nawet załogi.

Drugiej nocy o 3 nad ranem zapakowano mnie wraz z Niemcami, Szwajcarami, Austriakami i Francuzami do autokarów. Każdy z nich eskortowany był przez policyjny samochód. Dotarliśmy do bocznej bramy lotniska. Tu autobusy czekały na wpuszczenie na płytę, gdzie stał potężny jumbo jet. Odebrano bagaż rejestrowany. Ręcznie przetrząsano bagaż podręczny. Kontrola bezpieczeństwa (czujnikami) odbyła się też na płycie lotniska. Panika ma wielkie oczy... Oni bali się nawet wpuścić nas do terminalu! 

To był stareńki jumbo, odkupiony gdzieś w Azji, z wytartymi siedzeniami i odrapaną podłogą. Nie działały ekrany z informacjami i programem, ale nam to nie przeszkadzało. Na pas potoczyliśmy się dopiero o 9.00.  Silniki wyją, rozbieg i... samolot hamuje. - Błąd komputera w kokpicie, trzeba go zresetować i zaczniemy od nowa! - oznajmił z zimną krwią kapitan. W końcu jednak wystartowaliśmy. To był najdłuższy lot w moim życiu - 14,5 godziny w powietrzu. We Frankfurcie, zanim przepuściła nas kontrola graniczna cudzoziemcy musieli przedstawić bilet na wyjazd z Niemiec. Wybrnąłem z tego tak, że w strefie tranzytowej kupiłem online bilet kolejowy do stacji granicznej (międzynarodowe pociągi już nie kursowały).  Przeszedłem pieszo granicę do Kostrzynia. A stamtąd polskimi pociągami regionalnymi przez Krzyż i Chojnice dotarłem do Gdańska.   Wszystko skończyło się szczęśliwie, musiałem tylko odbyć dwutygodniową domową kwarantannę. Pechowa, 13-ta Podróż Dookoła Świata przeszła do historii. Trasę powrotu zaznaczyłem na mapce białą linią.

staszek.jpg (27052 bytes)      Problem prawie ostatni - znaleźć kompana    

Indywidualna podróż daje większą swobodę i możliwość nawiązania bliższych kontaktów z tubylcami, ale jest za to mniej bezpieczna i bardziej kosztowna. Bo drugim po bilecie składnikiem kosztu podróży są noclegi. Podczas takiej podróży z reguły płaci się za pokój, a pokoje zazwyczaj są dwuosobowe. Jeżeli podróżuje się we dwójkę koszt pokoju na osobę obniża się wtedy zazwyczaj o połowę.  Dotyczy to także kabin na statkach.  Ponadto kompan pomoże, gdy jesteś niedysponowany, może znać dodatkowy język obcy i zrobi ci pamiątkowe zdjęcie. We dwójkę łatwiej też ustrzec się przed złodziejaszkami, których spotkać można gdzieś po drodze...  

Koszty zakwaterowania zależne są od kraju i wybranego standardu. Z reguły można znaleźć czysty pokój dwuosobowy z wiatrakiem i prysznicem za 30 USD w krajach rozwiniętych i 10 USD w krajach "trzeciego świata".   Najdroższe są pod tym względem Polinezja Francuska i Mikronezja. Najtańsze - Ameryka Łacińska i uboższa część Azji, a na Oceanie Spokojnym - Fidżi i Samoa. Na Fidżi znajdziecie też najciekawszy folklor Pacyfiku.

staszek2.jpg (26475 bytes)

 

Rzadko udawało mi się znaleźć kompana, który zechciałby dzielić ze mną trudy (i koszty) podróży. Miałem towarzystwo tylko dwa razy i to tylko na niektórych odcinkach trasy.

Oto najlepszy kompan z tras moich podróży:   Staszek, z którym przemierzyłem wyspy Melanezji - polecam !

       Ostatnim problemem wydaje się zdobycie odpowiednich wiz. Na szczęście w chwili obecnej podróżnicy mają znacznie ułatwione zadanie - Polacy są już zwolnieni z obowiązku posiadania wiz do wielu krajów Europy i Ameryki Południowej. Bez wiz podróżujemy także do tak niezwykłych miejsc jak Samoa, Polinezja Francuska czy Honduras. Warto też wiedzieć, że o wizy do wielu dawnych kolonii brytyjskich można wystąpić w konsulacie brytyjskim w Warszawie (płacąc niestety dość wysokie kwoty za pośrednictwo). Konsulat francuski w Warszawie wydaje wizy do prawie wszystkich dawnych kolonii francuskich w Afryce. Są jednak wciąż kraje, których wizy można uzyskać jedynie drogą korespondencyjną lub wyjeżdżając wcześniej do stolic Europy Zachodniej (polecam Brukselę, gdzie akredytowanych jest wiele ambasad przy Unii). O szczegółowe informacje na ten temat radzę zwrócić się do naszego MSZ (choć wiem z doświadczenia że niestety nie zawsze ich informacje są aktualne) lub do rozgarniętego kasjera LOT-u, który potrafi wykorzystać udostępniony w ich komputerach międzynarodowy system informacji o wymaganiach wizowych i szczepieniach - TIMATIC.  Ostatnio internetowe wejście do tego systemu pojawiło sie na stronie IATA - tutaj

       Ostateczny koszt indywidualnej podróży dookoła świata zależy nie tylko od wybranej trasy i czasu podróży ale i od standardu w którym zamierzamy podróżować. Od tego, czy będziemy sypiać w schroniskach młodzieżowych i najtańszych hotelach, gdzie płaci się 15 dolarów za noc, czy w apartamencie z klimatyzacją za 150. Można jadać w tanich restauracjach przeznaczając na to 40 dolarów dziennie, a można przygotowywać posiłki samemu, zaopatrując się w supermarketach i na bazarze - wypadnie wtedy 4 razy taniej.   Więc jeśli macie już kompana a plan jest gotowy, to pora siadać i liczyć.  Życzę Wam, aby słupki nie były zbyt długie.  Ale nie zapomnijcie dodać opłat lotniskowych i należności za wymagane wizy!

                                                                                             Wojciech   Dąbrowski

Powrót na początek strony

Powrót do strony "Moje podróże"