Część I  

Niewiele jest w Afryce Zachodniej regionów, które oparły się inwazji zachodniej kultury zachowując własne obyczaje, styl życia i oryginalne wierzenia... Takim właśnie miejscem okazał się Kraj Dogonów w Mali.  Nie ukrywam, że jechałem tam przypuszczając, że zobaczę jeszcze jedną afrykańską "cepelię". Że tubylcy po zakończeniu popisów dla turystów będą śpieszyć do swoich lodówek po zimne piwo.  Ale tam wciąż nie ma ani lodówek, ani telewizorów.  Zrozumiałem to dopiero na miejscu - gdy podczas czterodniowej wędrówki od wioski do wioski nie znalazłem miejsca, gdzie mógłbym doładować baterie mojej kamery. Bo nigdzie nie było nawet małego agregatu. Byli za to ludzie - żyjący w takich samych chatach z gliny i kamienia jak przed setką lat... 

Dogoni zamieszkują wioski rozłożone wzdłuż ciągnącego się na długości 135 kilometrów uskoku tektonicznego nazywanego Uskokiem Bandiagara (ang. Bandiagara Escarpment, franc. Falaise de Bandiagara). Ten uskok to jakby gigantyczny skalny stopień, z którego schodzi się na piaszczystą równinę...

Pierwszy problem polega na tym, aby dotrzeć ze swoim bagażem do skalnej ściany uskoku. Dalej przecież idzie się już pieszo...

Jeżeli wędrówkę po Mali będziecie zaczynać w Bamako to już tam dopadną was pierwsi kandydaci na przewodników. Gotowi są towarzyszyć wam w długiej drodze do Mopti. Potem zorganizują transport do Dogonów i będą wam towarzyszyć podczas treku. Zdezorientowani turyści często po krótszych lub dłuższych targach przyjmują takie oferty. Szczególnie gdy są to ich pierwsze dni w Afryce czy w Mali i nie bardzo jeszcze potrafią się odnaleźć z otaczającej ich afrykańskiej rzeczywistości.   Kwoty płacone przewodnikom bywają (jak na kieszeń trampa) astronomiczne: słyszałem o tysiącach francuskich franków.

Warto jednak mieć świadomość, że trek przez kraj Dogonów może być dostępny także dla tych, co nie mają zbyt wiele pieniędzy. Turyści z tej grupy po pierwsze powinni dotrzeć do dogońskich wiosek publicznym, a nie specjalnie wynajętym transportem. Najczęściej będzie to przeładowana furgonetka - tzw. bache. Tak właśnie ja tam dotarłem z Koro - pierwszej malijskiej wioski na drodze z Burkiny Faso. Parę razy się psuła, kilka razy wypychaliśmy ją z piachu, ale dowiozła nas gdzie trzeba... 
Nasz przewodnik Oumar znalazł nas w Koro i teraz  jechał z nami...  Ile zapłaciłem za usługi przewodnika?  Po wytrwałych targach stanęło na 11500 CFA od osoby  za każdy dzień trekingu w ekskluzywnej, 3-osobowej grupie wliczając w to noclegi, skromne wyżywienie, tragarzy niosących plecak i wstępy do wiosek. Wyszło około 50 USD za pełne trzy doby wędrówki i jeszcze trochę...

Teoretycznie między wioskami Dogonów można poruszać się pieszo bez przewodnika. Warto jednak  go mieć.  Dlaczego?  Mieszkańcy wiosek rzadko znają francuski - przez tłumacza łatwiej się z nimi porozumieć. Przewodnik we własnym interesie będzie się za nas targować. Wie co warto zobaczyć w poszczególnych wioskach, zna kalendarz świąt - w szczególności targów, które odbywają się nieregularnie - co 5 dni. Odpowie na nasze pytania dotyczące życia i kultury Dogonów. (Jeśli sam jest Dogonem - sprawdźcie w jego legitymacji skąd pochodzi- licencjonowani przewodnicy mają specjalne legitymacje). Zna ścieżki przecinające uskok (obcemu nie jest łatwo na nie trafić). Nie wspomnę o tym, że nasz "guide" będzie nas osłaniał przed zaczepkami żebraków, dzieci, przekupniów i innych kandydatów na przewodników, które bywają bardzo irytujące...

WD

Wiosek dogońskich są ze dwa tuziny.  Jedne zbudowano u góry - na klifie, często na litej skale.  Inne - w dole pod klifem...  Jak widać z mapy tych drugich jest znacznie więcej - pewnie dlatego, że na dole są większe możliwości na zakładanie uprawnych poletek. Ale za to ci na górze mają tą przewagę, że mają bliżej do ośrodków administracyjno-handlowych kraju, z którymi łączą ich lepsze drogi. W wioskach na górze znajdziecie też nieco lepsze warunki zaopatrzenia i zakwaterowania. Turyści, którzy przybywają do Kraju Dogonów terenowymi samochodami w grupach organizowanych przez biura podróży rutynowo docierają do Sanga,  by stamtąd zrobić jedną czy dwie wycieczki piesze do dolnych wsi...

Nie wiem jakim cudem kierowcy i jego pomocnikowi udało się na skrzyni tego pojazdu upchnąć 19 osób... Na dachu była spora sterta bagażu, w tym jedna związana i siusiająca od czasu do czasu owca.   Przerwy na naprawy i na modlitwę witałem z radością, bo pozwalały wysiąść i trochę rozprostować nogi.  Za wątpliwą przyjemność podróżowania przez 2,5 godziny w niesamowitym ścisku zapłaciliśmy po 2500 CFA.  Ale co to była za przygoda!
       W końcu na krańcu piaszczystej równiny zobaczyliśmy uskok: ciągnący się w lewo i w prawo aż po horyzont poszczerbiony skalny stopień o wysokości dochodzącej do 200 metrów. Według mojej wiedzy na całej długości uskoku tylko dwie drogi kołowe umożliwiają wspięcie się wąwozami na górne plateau..  Jedna koło Dourou, druga, na której odcinkami położono już asfaltową nawierzchnię - koło Kani-Kombole. Oprócz tego jest jeszcze kilka pieszych ścieżek od setek lat używanych przez miejscową ludność. Nie są one jednak zazwyczaj   oznaczone i turyście nie jest łatwo je odnaleźć.

Pojazd jechał z Koro docelowo   do Bandiagary, ale my wysiedliśmy po drodze, już na płaskowyżu ponad klifem, na wysokości   wioski Dourou.  Zarzuciliśmy plecaki i ruszyliśmy do wioski.   Przewodnik oświadczył, że to tylko kilometr marszu. Oceniam, że w rzeczywistości odległość do wioski była 3 razy większa. Wreszcie jest - Dourou! - chaty z kamienia i małe, gliniane spichrze. W jednej z takich chat, opatrzonej szyldem "Oasis" spędziliśmy noc.

Rano  wśród takich właśnie malowniczych form skalnych pomaszerowaliśmy po plateau aż do miejsca, gdzie uskok przecinała ścieżka zbiegająca w dół - do Nombori. Kraj Dogonów jest bardzo ciekawy krajobrazowo: tereny u stóp klifu to płaska, piaszczysta równina. Górny skraj klifu obfituje w  urozmaicone formy skalne - takie jak na zdjęciu obok. A idzie się tutaj najczęściej po litej skale - jak w wysokich górach...

Oumar bez trudu odnalazł szczelinę skalną, którą zaczęliśmy schodzić w dół - w głęboki wąwóz. Między stromymi skałami można było znaleźć trochę cienia i odetchnąć przez chwilę od wszechobecnego upału.  Dobrze znoszę upały i byle słońce mnie do cienia nie zapędzi. Pewnie dlatego dopiero tutaj, na miejscu zrozumiałem, jak ważne jest to o czym przed wyjazdem czytałem w przewodniku: na wędrówkę między wsiami trzeba wykorzystywać rano i późne popołudnie - te pory dnia, gdy upał jest mniej odczuwalny. Ile mogło być w słońcu? 35, 40 stopni? Czy to zresztą takie ważne? Ważne by cały czas mieć coś na głowie, słoneczne okulary na nosie a ramiona - jeśli już muszą być odkryte - pokryć warstwą dobrego kremu filtrującego...

Czasami ścieżka w wąwozie była bardzo stroma, zdarzało się nawet, że schodziliśmy po prymitywnych drabinach zrobionych z jednego pnia drzewa - z naciętymi stopniami.  I choć na wędrówkę między wioskami położonymi pod klifem wystarczą od biedy mocne sandały, to na te ścieżki warto mieć na nogach coś solidniejszego - moje stare pionierki spisały się tu bardzo dobrze... Poza tym, że od upału odkleiły się im w końcu podeszwy...

Zeszliśmy na piaszczystą równinę - do krainy baobabów, które w Kraju Dogonów często mają w dolnej części obdartą korę. Z tej kory Dogonowie  wyrabiają sznury. Drzewa tracą przez tą operację  trochę na urodzie, ale na szczęście po niej nie obumierają... Przez wysokie do ramion płoty  można było zajrzeć do maleńkich warzywnych poletek, kilka razy dziennie polewanych wodą wyciągniętą ze studni w kalabaszowej skorupie...

Tak wygląda wioska Nombori - aby oszczędzić miejsca , które można przeznaczyć na uprawy zbudowano ją na łagodnym stoku. Prostokątne chaty buduje się tu z kamienia łączonego gliną. Mają z reguły płaskie dachy, które wykorzystuje się do suszenia warzyw.   A te kwadratowe wieżyczki nakryte dachami ze strzechy to spichrze, w których mieszkańcy wioski przechowują swoje zbiory - na przykład kukurydzę... 

Obejścia zamieszkiwane przez jedną rodzinę otaczane są murkami z kamienia. W każdej większej wiosce jest wydzielona jedna większa chata, która z fancuska nazywa się case de passage i przeznaczona jest na noclegi dla turystów. Obowiązująca taryfa za nocleg na macie w takiej chacie to 1000 CFA od osoby. Ponadto zwyczajowo płaci się drugie tyle za wstęp do każdej wioski i możliwość fotografowania budowli (ale nie ludzi - to kosztuje extra).
Skorupa z kalabasza może być naczyniem na wodę, a jeśli ją przeciąć na pół, to można w niej na przykład przebierać ziarno, albo przygotować ciasto, z którego piecze się w wioskach placki z prosa powszechnie zastępujące chleb. Dostaliśmy takie placki na śniadanie.

Podobno tylko około 1/3 Dogonów wyznaje islam. Stąd obecność w Nombori tego maleńkiego meczeciku. Pozostali to animiści. Jest tez wśród Dogonów  niewielka grupa chrześcijan. Podobno przez każdą wioskę przebiega niewidoczna dla cudzoziemca granica: na lewo muzułmanie, na prawo wyznawcy animizmu, a chrześcijanie tam dalej...     Mówi się, że wielu chrześcijan i muzułmanów praktykuje jednocześnie obrzędy animistyczne... 

   

Do miejsca występów nie było daleko - zdążyliśmy jeszcze przyjrzeć się przez chwilę maskom i kostiumom. Niektóre z nich wyglądały na kobiece...

W tańcach uczestniczą sami tylko mężczyźni. Podkład muzyczny daje kilkuosobowy zespół w którym dominują bębny i instrumenty szarpane. W te bębny uderza się o dziwo nie tylko dłońmi ale także zakrzywionym metalowym prętem - takim, jaki trzyma w ręku ten jegomość na zdjęciu...

 

Potem zaczęły się tańce: solo i w małych grupach. Tancerze występują w maskach. Maski Dogonów różnią się zasadniczo od tych, które ogląda się w innych częściach Afryki. Są niepowtarzalne...

Popisy odbywają się na piaszczystym placyku w środku wioski. Tancerze występują boso, często podnosząc spod stóp tumany kurzu...

Tańce cechuje duży dynamizm.  Aby zachęcić artystów do większej ekspresji co pewien czas na "scenie" pojawiał się starszy Murzyn instruując tancerzy  okrzykami i gestami. Ale przerw w spektaklu nie było.

Czegoś takiego nie można zobaczyć gdzie indziej. Nic dziwnego, ze Kraj Dogonów jest żelazną pozycją na każdej liście największych atrakcji turystycznych Afryki...

Występ trwał ponad pół godziny... potem tancerze znikli między domami... Ale nie oznaczało to wcale wyczerpania atrakcji, które czekały na nas w Nombori. Gdy za radą przewodnika podnieśliśmy wzrok w kierunku spiętrzonego nad wioską klifu zobaczyliśmy tam ukryte pod skalnym nawisem budowle, które z dużej odległości wyglądały jak wzniesione na plaży zamki z piasku...

Podobno jeszcze sto lat temu Dogoni zamieszkiwali w domostwach wzniesionych nie na równinie u stóp klifu, ale schowanych pod samym klifem.  Zabudowania tych wiosek  zachowały się do dziś - zupełnie  opustoszałe, opuszczone i przypominające mi jako żywo to, co widziałem w Parku Narodowym Mesa Verde w USA.   Z wyjątkiem kilku "świętych miejsc" są dostępne dla turystów...
Te  "święte miejsca" Dogonów nie są oznaczone i również dlatego warto mieć miejscowego przewodnika, aby niechcący nie naruszyć tabu i nie być później zmuszonym do płacenia pieniężnego odszkodowania za naruszenie spokoju duchów... (Słyszałem, że zdarzają się przypadki takiego szantażu).  Wioski pod klifem są bardzo fotogeniczne, ich poszczególne budowle (niektóre nawet piętrowe) przypominają wieże obronne (bo kiedyś przypadała im również i taka rola).

Aby wspiąć się pod klif trzeba oczywiście wypocić trochę wody. Na szczęście w wiosce można kupić (po 1000 "afrykanów")  bezpieczną do konsumpcji, przywiezioną z daleka wodę mineralną w 1,5-litrowych butelkach. Warto uzupełnić ubytki - również te w naszym podręcznym bidonie, bo nie wiadomo, kiedy będzie następna taka okazja...

Specjalnie dla Was - z Nombori w Kraju Dogonów - mocno spocony i pokryty czerwonym pyłem - Wojtek Dąbrowski...

 

 

 

Powrót do mapy Kraju Dogonów

 

Było już po południu, gdy znaleźliśmy się na powrót na naszej ścieżce. Tym razem szło się jeszcze trudniej, bo trzeba było wspiąć się w górę - na płaskowyż. Atrakcją była grupa miejscowych kobiet, które w koszykach taszczonych miejscowym obyczajem na głowach niosły na targ warzywa i inne produkty przeznaczone na sprzedaż. Na górskiej ścieżce podtrzymywały koszyk tylko jedna ręką...   Każdy koszyk ważył 10-15 kilo a mimo to szły tak szybko, że moje towarzyszki z trudem dotrzymywały im kroku...   Zobaczyć dogoński targ - to mogła być nasza wielka szansa...

Tędy można wrócić na główną trasę podróży przez AfrykęAfr2000tyt_pl.jpg (26963 bytes)

A tą ścieżką wędrować dalej przez kraj Dogonów...

>>>>>>>>>>>>CIĄG  DALSZY - dalsza  wędrówka przez Kraj Dogonów                         

Przejście do strony "Moje podróże"                                           Back  to  main  travel page 

Powrót do głównego katalogu                                                    Back to the main directory