Wyprawa do norweskiej Arktyki - 2014 - Expedition to Nowegian Arctic

Część IB - droga na północ - od Nordkapu   -   part one "B" - northbound route - from the North Cape on  

Tekst i zdjęcia - Wojciech Dąbrowski © - text and photos


 

Słynne norweskie fiordy oglądałem przed laty od strony lądu, jadąc wypożyczonym samochodem z Oslo przez skałę Preikestolen aż do Geiranger Fiordu. Już wtedy zastanawiałem się, jak te fiordy prezentują się, gdy patrzy się na nie z pokładu statku. Wiedziałem, że duże statki wycieczkowe odwiedzają fiordy, ale są bardzo krótkie wizyty. Znacznie większe możliwości daje rejs norweskim statkiem kabotażowym, który płynie z Bergen aż za krąg polarny - do miejsca, gdzie przy rosyjskiej granicy "kończy się Norwegia" - zachodząc po drodze na krócej lub dłużej do wszystkich portów. W maju 2014 wyruszyłem w tą trasę na pokładzie 50-letniego, ale bardzo przytulnego i oferującego niepowtarzalną atmosferę motorowca "Lofoten".

Pierwszą część relacji z tej nietuzinkowej podróży możecie znaleźć tutaj.   Ta część opowieści rozpoczyna się w porcie Harstad, leżącym już za zaznaczonym na mapie obok kręgiem polarnym - w drodze na Daleką Północ.

Dzień 5 - Harstad, Finnsnes, Tromso,

Day five -

 

Rano kolejnego dnia czekała nas niespodzianka - śnieg na pokładzie!   11 maja!

  Podczas minionej nocy przeszliśmy przez ciasny przesmyk Raftsundet między Lofotami, a grupą wysp Vesteralen. Nie było sensu czekać do późnego wieczora na widoki - wiedziałem, że w drodze powrotnej będziemy pokonywać ten odcinek trasy w ciągu dnia. Co innego ci, którzy płynęli naszym statkiem tylko w jedną stronę i wracali z Kirkenes samolotem - oni czekali do późna i fotografowali te krajobrazy niemal o zmroku...

Harstad

Była niedziela i siódma rano, gdy wchodziliśmy do Harstad. Jak na Norwegię to całkiem spore miasteczko - ma 23 tysiące mieszkańców, którzy w niedzielny poranek jeszcze spali. Harstad uzyskał prawa miejskie w 1904 roku i rozkwitał potem w okresie "boomu śledziowego" na Morzu Północnym. Ładny budynek zarządu, stojący tuz przy nabrzeżu portu pochodzi właśnie z tego okresu:

Gdy łowiska śledziowe zostały przełowione w Harstad zaczęto inwestować w przemysł stoczniowy, a ostatnio - także wydobywczy, związany z eksploatacją ropy i gazu z dna Morza Północnego

Nasz postój w Harstad trwał niewiele ponad godzinę- wystarczyło to na spacer po opustoszałym mieście. W centrum, rozłożonym wokół portu fotografowałem jeszcze zamknięty o tej porze kościół (zdjęcie obok). Nie jest to żadna wyszukana architektura. Protestanckie świątynie odznaczają się prostotą, a nawet pewną surowością zarówno architektury jak i wyposażenia.

 

 

 

Ale nie jest to jedyny kościół w Harstad. Jeśli wspiąć się uliczkami na małe wzgórze w obrębie miasta, to można tam zobaczyć nowoczesny kościół Harstad Church, z którego mieszkańcy są bardzo dumni, bo to najbardziej reprezentacyjna budowla miasta. Widzicie go na zdjęciu poniżej. Wzniesiono go w 1958 roku. Obok tej świątyni stoi pomnik "Apostoła Grenlandii" Hansa Edege, który na początku XVIII wieku wyruszył stąd nawracać Eskimosów na Grenlandii.

Sprzed kościoła otwiera się ładny widok na rozległy fiord w którym skryło się miasto. Schodząc ze wzgórza  można się przekonać, że w dawnym, żyjącym ze śledzi Harstad było jeszcze więcej kościołów. Niektóre z nich potem zamknięto i zmieniono ich funkcje - Taki los spotkał budowlę na zdjęciu poniżej:

W ulicy Skoleg, głównej arterii zbiegającej w kierunku portu znalazłem przypadkiem jeszcze jeden niewielki ale ładny, przynajmniej z zewnątrz kościół. Okazało się, że to czynny kościół katolicki. Kościółek był zamknięty, ale w gablotce wisiało ogłoszenie w języku polskim, że raz w miesiącu odprawiają tu mszę po polsku. Wiec nasi trafili także i tutaj!:

Gdy po ósmej wychodziliśmy z portu w Harstad na nieboskłonie pojawiło się słońce, zapowiadając niezwykłe widoki na dalszej trasie. Pierwszy - na ośnieżone góry dominujące nad portem mieliśmy już teraz:

W Harstad spotkaliśmy płynący z przeciwnego kierunku inny statek Hurtigruten - "Richard With" - to zaledwie dwudziestolatek, ale przyznacie, że prezentuje się bardzo dostojnie - szczególnie w tej scenerii. Zabiera dwa razy więcej pasażerów niż nasz staruszek.

Zaraz za Harstad na brzegu stoi stary kościółek, obok którego przepływają statki Hurtigruten. I choć nie wyróżnia się on żadną ciekawą architekturą jest to ważny zabytek. To Trondenes Church z 1250 roku.

Obecny kościół z kamienia został zbudowany na miejscu wcześniejszego - drewnianego w miejscu, gdzie  roku 999 miał miejsce pierwszy katolicki chrzest na terenie Północnej Norwegii.

 

 

Już w kwadrans później po lewej stronie statku otworzyły sie wspaniałe górskie krajobrazy. Jeśli tylko jest dobra widoczność to warto o tej porze być na pokładzie:

To był wyjątkowo spektakularny odcinek żeglugi.  Wypada tu dodać, że nasz "tour leader" (jest taki na każdym statku Hurtigruten) gdy zbliżaliśmy się do ciekawych z punktu widzenia turysty miejsc zwracał na nie uwagę przez statkowe głośniki (kolejno w trzech językach - po norwesku, angielsku i po niemiecku) .

Finnsnes Jeszcze przed południem zobaczyliśmy przed dziobem wysoki most przecinający fiord. To Gisund Bridge, łączący drugą co do wielkości norweską wyspę Senja z kontynentem:

Jak  widać na zdjęciu poniżej górzysta Senja w połowie maja tonęła jeszcze w śniegu. Oczy bolały patrzeć na tą biel. Nie zapomnijcie zabrać słonecznych okularów!: 

Tuz przy moście, z prawej strony fiordu rozłożyło się 11-tysieczne miasteczko Finnsnes (na zdjęciu poniżej). podobno jest ważny ośrodek handlowy, do którego przyjeżdżają na zakupy mieszkańcy sąsiednich wysp i fiordów. Jednak postój statku tutaj trwał bardzo krótko i nawet nie schodziłem na ląd.  

Zaraz potem mieliśmy bardzo spektakularne przejście pod mostem Gisund. Ma 1220 metrów długości. Norwegowie wyspecjalizowali się w budowie takich wysokich mostów, które kolejno zastępowały promy kursujące wcześniej między brzegami fiordów i wysp. Na terenie całego kraju jest ich już wiele. Obecnie budują także tunele...

Po południu dotarliśmy do Malangen - miejsca połączenia kilku fiordów.    Każdy z nas ma swoje wyobrażenie o fiordach. Z reguły Ci, którzy ich nie widzieli tworzą sobie w wyobraźni taki obraz fiordu jak na zdjęciu poniżej - wysokie na kilkaset metrów strome skały, spiętrzone ponad wąską wstążką wody:

Mieliśmy szczęście do pogody. Te same krajobrazy oglądane przy szarym niebie na pewno nie są tak fascynujące! Stałem na pokładzie ponad godzinę. Powinienem chyba tu dodać, że wiał chłodny wiatr, ale na taką okoliczność warto mieć na tej trasie ciepły sweter z golfem i skafander z kapturem...

Trasa od połączenia fiordów w Malangen aż do Tromso obfituje w takie widoki. Te wspaniałe góry mieliśmy cały czas po prawej stronie statku, czyli na kontynencie. Oczy bolały od patrzenia na biel śniegów.

W przewodniku wyczytałem, że to gdzieś tutaj alianckie bombowce zatopiły niemiecki krążownik "Tirpitz" w listopadzie 1944. Okręt po wojnie został wydobyty i złomowany.

Tromso

W końcu, około 14.30 w perspektywie fiordu pojawił się kolejny most, a po jego prawej stronie wielka, biała budowla - jak się później okazało - Arktyczna Katedra. I to już było Tromso - stolica Norweskiej Arktyki.

Wysoki most łączy dwie części Tromso położone po przeciwnych stronach fiordu. Wysokie, ośnieżone góry tworzą niezwykłe tło dla każdego niemal zdjęcia robionego w mieście. Na szczyt po prawej można wjechać kolejką linową. Ale to droga przyjemność - powrotny bilet kosztuje 200 koron. "Lofoten" nie przechodził pod tym mostem - port dla małych jednostek i przystań Hurtigruten są położone tuż obok najstarszej części miasta, po lewej stronie fiordu.

Tromso ma obecnie 37 000 mieszkańców i pozostaje ważnym węzłem komunikacyjnym. Lądowałem tu już kiedyś w drodze na Spitsbergen. W starym porcie zachowały się stylowe budynki dawnych składów. Odnowiono je jednak i adoptowano do nowych potrzeb:

W Tromso zaraz po wyjściu z przystani trafia się na pomnik wielkiego podróżnika i odkrywcy Roalda Amudsena. Najbardziej rozsławiło go dotarcie do bieguna południowego.

Za plecami spiżowego Amudsena na niewielkim placu stoi drewniana protestancka katedra o szpiczastej wieży. Była oczywiście zamknięta.

 

 

 

Przed katedrą rozpoczyna się miejski deptak - ulica Storg, która zapewne kiedyś była główną arterią Tromso.  Zachowało się w niej wiele wzniesionych w tradycyjnym stylu, drewnianych domów. Na parterach mieszczą się sklepy i biura różnych instytucji:

Tromso przez krótki czas było stolicą Norwegii. Gdy Niemcy wkroczyli do Południowej Norwegii w 1940 roku norweski król wraz z parlamentem uciekł na północ- właśnie do Tromso. Nie zabawił tu jednak długo - musiał ewakuować się do Anglii.

Można sobie wyobrazić, ze tak zabudowane były wszystkie ulice w centrum miasta na przełomie XIX i XX wieku...

Ale w Tromso można znaleźć także ciekawe przykłady współczesnej architektury - na przykład perspektywę  przecznicy na zdjęciu po lewej zamyka nowoczesna biblioteka.

 

Miejski deptak doprowadza do kolejnego placu - Radhusg, który kilkoma tarasami zbiega aż na nabrzeże. Tu znalazłem katolicki kościół - to ten po prawej na zdjęciu poniżej

Kościół wbrew wszelkim norweskim regułom, o których wcześniej się przekonałem był zupełnie pusty i otwarty! Wnętrze jak widzicie na zdjęciu obok jest bardzo skromne, ale widać, że świątyńka jest zadbana. Tu też w przedsionku były ogłoszenia w języku polskim. Był tu Jan Paweł II !

W górnej części placu za małą altanką umieszczoną tu zapewne dla występów orkiestry stoi pomnik któregoś norweskiego króla w wojskowym płaszczu. Smutny jakiś ten król  :)   

 

Muzeum Polarne zajmuje kilka starych domów wprost na nabrzeżu. Przed barakiem można nawet bez wchodzenia do środka obejrzeć cała kolekcję harpunów używanych przez wielorybników:

A wewnątrz ekspozycja o charakterze historyczno - etnograficznym. Można m.in. obejrzeć zdjęcia ulic dawnego Tromso (reprodukcja obok). W tamtych czasach w sklepach sprzedawano skóry białych niedźwiedzi.

Osobny muzealny domek poświęcony jest Amudsenowi, który właśnie z Tromso wyruszył w 1928 roku na swoją ostatnią wyprawę - wodnosamolotem na ratunek innemu badaczowi Arktyki (i konkurentowi) Umberto Nobile. Nigdy już do Tromso nie wrócił. A Nobile, o ironio losu, się wkrótce sam odnalazł...

Przed domkiem stoi popiersie Amudsena.

 

 

A w pobliżu Polar Museum Jest niewielki, zabudowany wzgórek, na którym kiedyś stał fort. Z tamtych czasów pozostały dwie armaty na zrekonstruowanych współcześnie lawetach:

W Tromso tej niedzieli była uroczystość bierzmowania ("confirmation") i z tej okazji wiele miejscowych kobiet paradowało w ludowych strojach. Wyglądało to bardzo sympatycznie...

Nadarzyła mi się młoda modelka. Ale uprosić taką, by zechciała pozować na lufie starej armaty nie jest wcale łatwo!  Udało się!

A potem jeszcze przed pomnikiem wielorybnika mogłem zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie z takimi pannami. Podziwiałem ich hart - mnie w skafandrze nie było wcale za ciepło, a one w samych koszulkach i wyszywanych serdakach. To musi być bardzo ważne święto i ważne dla nich, aby móc pokazać się na ulicy w takim pięknym stroju, bez wierzchniego okrycia

 

 

 

 

Zaraz za fortem jest mały kwartał starych, kolorowych domków i dalej - wejście na most widoczny na zdjęciach poniżej, który na szczęście ma wydzielony chodnik dla pieszych! Most ma aż 1016 metrów długości.

Po drugiej stronie fiordu zaraz za mostem stoi katolicki Tromsdalen Church zwany popularnie Arktyczną Katedrą. Bryła budowli nawiązuje do widoku spiętrzonych pionowo płatów lodowej kry. W przewodniku piszą,  że wnętrze kościoła ma symbolizować okres polarnej nocy i zjawiska zorzy polarnej. 

Niestety za wstęp do środka pobierana jest oplata - 40 koron. najciekawszymi elementami tego wnętrza są: wielki witraż za ołtarzem (140 m kwadratowych - podobno największy w Europie) i "soplowe" kandelabry.

 

 

 

W Tromso mieliśmy aż 4 godziny na zwiedzanie miasta. Wystarczyło nam czasu także na spacer z przystani w lewo - w kierunku przeciwnym do mostu. Tam na brzegu fiordu, w niewielkiej odległości od portu znajdziecie siedzibę Society of Arts, w której organizuje się wystawy oraz Polaria Museum (dziwaczna budowla na zdjęciu poniżej) poświęcone Arktyce i Antarktyce. W budynku - znowu przypominającym zwały kry - kryje się między innymi akwarium. Zamknęli mi  instytucję przed nosem o 17.00. Mam nadzieję, że wy będziecie mieli więcej szczęścia.  :)

Dzień 6 - Havoysund, Honningsvag, Kjollefjord

Day six -

Te skomplikowane norweskie nazwy miasteczek przeciętnemu zagranicznemu turyście nic nie mówią. Ale to miał być ważny dzień - mieliśmy tego właśnie dnia dotrzeć na Przylądek Północny czyli Nordkapp...

Havoysund

Te pobielone śniegiem szczyty wznoszą się na kontynencie w sąsiedztwie niewielkiego portu Havoysund, w którym mieliśmy zacumować na pół godziny jeszcze przed śniadaniem. Uważny obserwator zauważy na zdjęciu drogę biegnącą do tego miasteczka. w tych okolicach to rzadki widok. 

Zeszliśmy na ląd na krótki poranny spacer. Pokazało się słońce. Nasz maleńki w porównaniu z okolicznymi górami statek pięknie prezentował się w tym arktycznym krajobrazie: 

Miasteczko, a właściwie chyba tylko rybacka osada ukryta była w sąsiedniej zatoczce. Zwróćcie uwagę, że w tym krajobrazie nie ma już ani jednego drzewa, jedynie jakieś niskie porosty na zboczach wzgórza. Odnotowałem kilka małych kutrów, stojaki do suszenia dorszy i... płyniemy dalej! 

Elektroniczna mapa pokazuje, że po zawinięciu do Havoysundu wróciliśmy już na kurs i kierujemy się w kierunku wielkiej wyspy Mageroya. Celem kolejnego etapu był port Honningsvag, zaznaczony kwadracikiem na jej południowym wybrzeżu. Po przeciwnej stronie wyspy wdać symbol latarni na najbardziej w górę wysuniętym cypelku. To właśnie ten magiczny Nordkapp - miejsce o którego zobaczeniu marzy wielu ludzi.

Szlak wodny, którym teraz płynęliśmy jest najkrótszą drogą prowadzącą z Zachodniej Europy i Ameryki na rosyjską daleką północ. Nagle wokół nas pojawiły się statki inne niż Hurtigrunen. Także rosyjskie. Te, które widziałem kiedyś w Dudince na Dalekiej Północy też zapewne wożą tędy nikiel i inne cenne metale wydobyte w kopalniach Norylska do przemysłowych miast zachodu.

Ta ośnieżona wyspa w tle to już była Mageroya (po angielsku Mageroy Island). Zbliżaliśmy się do legendarnego miejsca...  

Honningsvag

W Honnigsvag (zdjęcie poniżej) mieszka dziś 2300 ludzi. Jak na Arktykę to całkiem sporo. Ale cóż to jest w porównaniu z rzeszą 200 tysięcy turystów, którzy każdego roku przewalają się przez to miasteczko w drodze na legendarny Nordkapp?

Strategiczne położenie Honningsvag przy głównym szlaku decyduje o wielkości tutejszego portu. Jest tu stacja bunkrowania statków, stacjonują jednostki ratownicze. Miasto jest ładnie położone u stóp góry na zboczu której jest punkt widokowy. Nie starczyło nam jednak czasu by tam wejść - cały pobyt zabrała nam zorganizowana wycieczka na Nordkapp. 

Tablica na przystani obwieszcza, że stąd już tylko 2110 kilometrów do bieguna i że jesteśmy nieco powyżej siedemdziesiątego pierwszego równoleżnika. Mój życiowy rekord to 80 stopni - stamtąd było jeszcze bliżej!

Wycieczka oferowana przez Hurtigruten nie była tania (aż 124 euro) ale pozwalała do maksimum wykorzystać czas postoju w porcie. Indywidualni turyści też mogą korzystać z dojazdu busem North Cape Express z Honningsvag - powrony bilet z wliczonym biletem wstępu kosztuje 490 koron. Przy korzystaniu z własnego transportu wstęp na Nordkap kosztuje 245 koron.

Natychmiast po zejściu ze statku skierowaliśmy się do oczekującego autobusu. Zająłem w nim strategiczne miejsce tuż na kierowcą (zawsze filmuję podczas jazdy nagrywając jednocześnie jakiś komentarz - oczywiście w języku polskim). Kierowcą była młoda i ładna kobieta. Gdy usłyszała mój komentarz do mijanych widoków odwróciła rzuciła z uśmiechem za siebie: -Dzień dobry! Ale niespodzianka! Polka, pani Monika i to w dodatku - jak się później okazało - pochodząca z mojego Gdańska wiezie mnie na Przylądek Północny!  

 

 

 

 

 

 

 

Wyjeżdżaliśmy z miasta w kierunku zachodnim, mijając kolorowe domki Norwegów. Zaraz za miastem asfaltowa droga  zaczęła wspinać się na małą przełęcz. Wkrótce po domostwach nie pozostało ani śladu...

Za miastem przejechaliśmy obok malutkiego lotniska - podobno latają z niego samoloty do Tromso. A na zdjęciu poniżej to nie zatoka morska, to jezioro na wyspie Mageroya. Szosa prowadziła przez pewien czas jego brzegiem.

Jadąc z portu na przylądek mieliśmy do pokonania 34 kilometry. Trzeba dodać, że były to 34 kilometry wspaniałych krajobrazów. Mieliśmy ponownie szczęście, bo sprzyjała nam pogoda:

 Jedyną osadą (jeśli tak to można nazwać) na tej trasie był wybudowany na pustkowiu hotel. W jego niskich pawilonach można podobno zakwaterować do pięciuset osób.

 Potem krajobraz zmienił się nam na w pełni zimowy. Po obu stronach szosy rozpościerało się wielkie śniegowe pole. Ale dobra asfaltowa szosa była starannie oczyszczona ze śniegu. Gdy wspinała się ona na wzniesienia bądź przełęcze otwierał się widok na klifowe wybrzeże i morskie zatoki: 

Gdy w środku zimy kopny śnieg zasypie drogę jaj przebieg wyznaczają te tyczki  aby wiadomo było w którym miejscu odśnieżać:

Kolejna przełęcz i kolejny pejzaż. Z bielą śniegu silnie kontrastują czarne skały górskich zboczy. I poza szosą nie ma tu żadnych śladów działalności człowieka...

Ale dalej - na dobrze nasłonecznionych stokach sąsiadujących z morskim wybrzeżem śnieg zdawał się już powoli topnieć, odsłaniając fragmenty zbocza pokrytego wyschniętymi porostami:

I w takim właśnie krajobrazie zatrzymaliśmy się na kwadrans przy samotnym baraczku należącym do rodziny Samów. Samowie to rdzenna ludność tych terenów. Od dawien dawna zajmowali się hodowlą reniferów. Gdy koczowali ze stadami to mieszkali w namiotach podobnych do indiańskich tipi (na zdjęciu poniżej).

     

 

 

We wnętrzu takiego namiotu Samów jest palenisko i legowisko do spania ze skór położonych na warstwie gałązek:

     

 

   
   

 Samowie (po norwesku Sami) mają ciekawe stroje narodowe (zdjęcie poniżej). Najoryginalniejsza w tym stroju (i najzabawniejsza) jest czapka z czterema rogami:

     

 

 

W baraczku można obejrzeć i kupić wyroby ludowego rękodzieła Samów - między innymi ciekawe kubki wykonane z twardego drewna:

Widziałem tam ponadto wyroby z rogów renifera, ciepłe paputy z jego skóry. Ale wszystko to było jak na kieszeń budżetowego podróżnika bardzo drogie. Najtańsze były pocztówki - po 8 koron (na statku sprzedają je po 12).

Sklepik obsługiwała starsza pani ubrana w narodowy strój Samów.

 

 

 

 

 

 

 

Mnie najbardziej podobały się tutaj laleczki ubrane w stroje z futra renifera:

Była okazja, być może jedyna w życiu, by sfotografować się z prawdziwym Samem i jego reniferem trzymanym na postronku.

 

 

 

 

 

 

 

 

Po dwudziestu minutach pojechaliśmy dalej wśród wysokiego śniegu zalegającego po obu stronach szosy:

Możecie wierzyć lub nie, ale ta śnieżna ściana po prawej miała co najmniej 3 metry wysokości. A była przecież połowa maja!

 

W końcu w perspektywie szosy ukazało się coś, co przypominało niski, kamienny bunkier z białą kulą na dachu. I to byl Visitors Center Nordkapu. Przyznaję, że byłem rozczarowany. Wkrótce potem wchodziliśmy do tego "bunkra" przez ciasne wejście. Wnętrze prezentowało się już znacznie bardziej okazale.

     

  W środku była duża kawiarnia i sklepy z pamiątkami, a od przylądka odgradzała nas wielka przeszklona ściana.
     

     

 

 

 71 stopni 10 minut szerokości geograficznej północnej

     
     
   

Rzadko siebie fotografuję, ale Przylądek Północny jest dla podróżników jednym z tych "kultowych" miejsc, gdzie wypada się uwiecznić. Tym bardziej, że jak sami widzicie tłumu przy pomniku wcale nie było:

     
     

 

 

 

Taki widok otwiera się z 300-metrowego klifu Przylądka Północnego w kierunku zachodnim. Ta porażająca biel w górnej części zdjęcia to oczywiście śnieg na szczytach nadbrzeżnych gór:

     
     
   

Wschodni klif jest znacznie słabiej zagospodarowany. Zabezpieczająca barierka kończy się w pewnym punkcie i dalej można już wędrować na własną rękę i ryzyko. Niestety widok jest ograniczony przez wybiegający w morze odcinek skalnego grzbietu.

     
     
   

Na wschodnim klifie znalazłem coś niezwykłego. Symbole pokoju.  Dzieci z siedmiu krańców świata zaproszono tu kiedyś na tydzień, by zaprojektowały medaliony propagujące pokój, braterstwo ludzi i współpracę. Ich prace powiększono i ustawiono w formie wielkich medalionów właśnie tu - na Nordkapie. A przed nimi - naturalnej wielkości postacie kobiety i chłopca wskazującego  te niezwykłe kompozycje plastyczne. Ciekawie wyglądają w tym głebokim śniegu!

     

     

 

 

Na zachodnim klifie ustawiony jest mały granitowy obelisk. Wyryty na nim napis głosi, że 2 lipca 1870 stał na tym klifie sam król Oskar II - władca połączonych wówczas krajów Norwegii i Szwecji. Wtedy zapewne nie było jeszcze tego zabezpieczającego płotu, Ale widok na dzikie wybrzeże od tamtych czasów się nie zmienił:

 

   

     

 

 

Od tego właśnie obelisku otwiera sie bodaj najbardziej efektowny widok skały Nordkapu. Dopiero patrząc na to zdjęcie można uwierzyć, ze ten słynny pomnik - globus ustawiony jest na urwisku 307 metrów nad poziomem morza: 

 

 

 

   

"Schron"  na Nordkapp - jak ja nazywam tamtejszy visitors center ma podziemia, a w nich wystawę przyrodniczą , w której można oglądać wszystkie spotykane tu ptaki (wypchane oczywiście), a także kino z panoramicznym ekranem na którym regularnie wyświetlają 15-minutowy, piękny film o przyrodzie Przylądka Północnego - wszystko to jest opłacone w ramach biletu wstępu/wycieczki.

     

 

W drodze powrotnej na statek spotkaliśmy stadko dzikich reniferów skubiących nieliczne spłachetki wysuszonej trawy wolne od śniegu. Kierowane instynktem renifery na zimę przepływają same cieśninę w drodze na kontynent. Wiosną, ponieważ są wycieńczone Norwegowie zapędzają je na okręt marynarki wojennej i wypuszczają na Mageroy Island.

 

Pogoda, która w tym rejonie jest bardzo zmienna poprawiła się i z obramowanej zwałami śniegu szosy mogliśmy raz jeszcze podziwiać zimowy pejzaż wyspy:

C

 

 

   

Po powrocie z legendarnego przylądka był juz tylko czas na to, by podziękować i pożegnać panią Monikę - Polkę, która pracuje w tak odległym zakamarku Europy. Z Honningsvag odpłynęliśmy zgodnie z rozkładem - o 14.45. Po obiedzie dotarliśmy do wejścia do Kjollefiordu gdzie na brzegu stoją dwie charakterystyczne, silnie zerodowane skały. Jedną nazywają Kościołem (lub Katedrą) a drugą - Kaplicą. To Finnkjerka - podobno święte miejsce Samów:

 

   

 

   

 Niedaleko od Finnkjerki najpierw zobaczyłem na brzegu samotny domek rybacki stojący w bardzo malowniczym miejscu, a potem kilku rybaków, którzy podpłynęli na łodzi do naszego statku i weszli na pokład.

     

 

W chwile potem demonstrowali na rufowym pokładzie jak tu oprawia się i przygotowuje do suszenia słynne arktyczne dorsze. Ochotnicy mogli dostać fartuch, nóż i mogli spróbować swoich sił. Taki pokaz odbywa się na każdym statku Hurtigruten - jest to swego rodzaju "program artystyczny".

 

 

W dwa kwadranse później zobaczyliśmy miasteczko Kjollefiord i całą flotyllę maleńkich kutrów rybackich. Kjollefiord jest bardzo malowniczy, ale nasz postój  trwał zaledwie kwadrans - nie pozwoliło to na spacer po miasteczku:

     
     
   

Temperatura powietrza wynosiła kilka stopni poniżej zera i w dodatku wiał nieprzyjemny , silny wiatr, gdy stałem na pokładzie fotografując Przylądek Nordkynn - najbardziej wysunięty na północ fragment kontynentalnej Europy:

     
     
    Szybko uciekłem do kabiny. Bogaty we wrażenia dzień miał się ku końcowi....

 

Dzień 7 - Vadso, Kirkenes

Day seven -

 

   

 

Vadso

 

Ranek zastał nas w porcie Vadso. W  Vadso trzeba z przystani do miasta iść długą, okrężną drogą przez most przerzucony nad fiordem. Nie było na to czasu, wiec sfotografowałem jedynie to miasto ze statku. Najciekawsza budowla tego miasta jest widoczna na zdjęciu poniżej katedra w stylu fińskim, o wysokiej i szerokiej wieży przypominającej egipski świątynny pylon.

Przed II wojną światową Finlandia miała tu korytarz gwarantujący jej dostęp do Północnego Oceanu. Za popieranie Hitlera po wojnie ten korytarz im zabrano. Ale wciąż podobno wielu mieszkańców mówi tu po fińsku.

     

 

    

 

 

Kirkenes

 

 

Ranek był bardzo mglisty, gdy dotarliśmy w końcu do najbardziej odległego punktu naszej trasy. Kirkenes, mające ponoć 5000 mieszkańców leży w odległości zaledwie 10 kilometrów od granicy Rosji. Na międzynarodowej szosie funkcjonuje przejście graniczne. Będąc kiedyś w rosyjskim Murmańsku widziałem tam mikrobusy kursujące właśnie do Kirkenes. Tak wygląda główny plac w Kirkenes. Ten pomnik, to pomnik "wojennej matki":

   

 

 

 

 

 

Kwitnie to przygraniczny handel z korzyścią dla obu stron. Miejscowi ludzie mówią lepiej lub gorzej po rosyjsku. W większych sklepach zatrudniają Rosjan A dla gości z drugiej strony granicy oprócz norweskich tabliczek z nazwami ulic umieszczono także rosyjskie.

 

 

Od głównego placu w kierunku dużego, w całości krytego Shopping Center odchodzi zamknięty dla ruchu miejski deptak. Ale tego dnia był zupełnie pusty:

   

 

     

 

 Miasto było wyzwolone przez Armie Radziecką toteż nie dziwi ten pomnik radzieckiego żołnierza umieszczony na wzgórku.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Typowa zabudowa poza centrum Kirkenes to drewniane domki - takie jak na zdjęciu poniżej.

 

   
    Najciekawszym architektonicznie obiektem Kirkenes jest jak mi się wydaje ten kościół w perspektywie ulicy, otoczony niewielkim cmentarzem:
     

     
C  

To był ponury dzień jeśli chodzi o pogode. Okresami nawet popadywało. Ale latem Kirkenes wygląda inaczej i może przyciągnąć turystów. Jego letnie uroki propaguje wielkie zdjęcie umieszczone na budynku w centrum miasta. Oto jego reprodukcja:

 

     

 

 

Po południu zaczął się nasz rejs powrotny do Bergen.  O nim napisałem w kolejnej części mojej fotorelacji.

O  

 

     

 

 

My hot news from this expedition (in English) you can read in my travel log:  www.globosapiens.net/travellog/wojtekd 

 

Notatki robione "na gorąco" na trasie podróży (po angielsku) można przeczytać w moim  dzienniku podróży w serwisie globosapiens.net

 

To the next part of this report

 

Przejście do drugiej części relacji  

 

Przejście do strony "Moje podróże"                                           Back  to  main  travel page 

Powrót do głównego katalogu                                                    Back to the main directory