Part four - Boston to Maine   -   Część IV

2012

Tekst i zdjęcia - Wojciech Dąbrowski © - text and photos


In April 2012 I went once again to the United States. I knew from my previous trip east, west and south of the US, but I've never been to the vast Great Plains, which occupy the center of the continent. Preparing for this trip for several years I initially planned to cross the Great Plains by low-cost Megabus - just like many years ago, when I crossed America from ocean to ocean on Greyhound buses. But the Megabus unfortunately do not reach all the places that I would like to see, and in several states of the carrier was still completely absent. So when the fate sent me down a partner who was willing to go with me, I decided that it will be  travel by rented car (giving us a much greater possibilities). Also because the fuel in the U.S. is so far almost half cheaper than in Poland. So we flew to Chicago and from there we went into a great loop, whose extreme points were the Great Smoky Mountains National Park to the east and the famous Mount Rushmore in the west. After returning to Chicago, we wanted still to go for a few days to Boston to look into the small Atlantic states in the Northeast, which are usually avoided by tourists. News from the trail you can read, as usual, in my  travellog. Look at the map - it was about 11 000 kms route covered by car ...

 

W kwietniu 2012 roku wyruszyłem po raz kolejny do Stanów Zjednoczonych. Zdecydowałem, że będzie to dająca szerokie możliwości zwiedzania podróż wypożyczonym samochodem.  Polecieliśmy więc z moim towarzyszem do Chicago i stamtąd wyruszyliśmy w wielką pętlę, której skrajnymi punktami były Great Smoky Mountains National Park na wschodzie i słynny Mount Rushmore na zachodzie.   Popatrzcie na mapkę obok - to było łącznie około 11 000 kilometrów trasy pokonanych samochodem...

Z Chicago jechaliśmy przez Missouri, Indianę, Ohio, Kentucky i Tennesee. Napisałem o tej części trasy w pierwszej części mojej relacji. Potem przecięliśmy stan Arkansas, by znaleźć się w Oklahomie. Wreszcie przez Kanas i Iowa dotarliśmy do Nebraski. O tym fragmencie podróży napisałem w drugiej części mojej relacji. W dzień później przecięliśmy granicę malowniczego stanu Południowa Dakota. W pustce jechaliśmy przez peryferyjną Północną Dakotę. Znacznie więcej pojazdów spotkaliśmy potem w Minnesocie i Wisconsin. Pierwsza, większa pętla naszej trasy zamknęła się w Chicago. O obu Dakotach, Wisconsin i Chicago napisałem w trzeciej części mojej relacji, Z Chicago samolotem przelecieliśmy do Bostonu. Tu wynająłem kolejny samochód grupy B - był to ford focus. Chcieliśmy zobaczyć rzadko odwiedzane małe stany na atlantyckim wybrzeżu USA - region nazwany przez pierwszych osadników przybyłych z Europy New England - Nową Anglią. Bo to tutaj zaczęło się europejskie osadnictwo na amerykańskim kontynencie.

 

  Wiadomości z tej trasy jak zwykle można przeczytać w dzienniku podróży. Popatrzcie na mapkę obok - to było około 11 tysięcy kilometrów trasy pokonanych samochodem...

 

MASSACHUSETTS

 

 

 Boston  downtown

 

 

Panorama wieżowców (tzw. skyline) Bostonu zrobiła na mnie wrażenie już wtedy gdy przed laty zawitałem tu pierwszy raz. Widzimy ją na zdjęciu powyżej.

Boston, mający około 650 tysięcy mieszkańców to jedno z najstarszych miast Ameryki, z wieloma zabytkami do których doprowadza pieszy szlak tzw. Freedom Trail. To jednocześnie młode miasto, biorąc pod uwagę ilość studentów i uczelni, wśród których najsłynniejsza jest politechnika (MIT).

 

 

 

Boston city center near the waterfront.

 

Najstarsza część Bostonu przylega do historycznego portu. Stoi w nim statek - makieta żaglowca na którym miało miejsce historyczne wydarzenie nazywane Bostońską herbatką. (Osadnicy zniszczyli ładunek herbaty przywiezionej przez Brytyjczyków - wydarzenie podgrzało antybrytyjskie nastroje)  Ciekawostki turystyczne Bostonu są skupione - jest to jedno z nielicznych wielkich miast Ameryki, które można zwiedzać na piechotę.

     

     
     
     

Z Bostonu pojechaliśmy do niedalekiego miasteczka Plymouth. Szczyci się ono tym, że to tutaj zbudowano  pierwsze domy europejskich osadników. Przywiózł ich a Anglii mały żaglowiec "Myflower". Dzisiejsze Plymouth to miasteczko małych, schludnych domków.

 

Na brzegu zatoki zbudowano pomnik z klasycystyczną kolumnadą upamiętniający lądowanie osadników z okrętu "Myflower".  Nazywają ich tutaj ojcami narodu.

 

     

     
   

 

Przy krótkim molo w Plymouth zacumowana jest wierna kopia statku "Myflower", na którym przybyli z Anglii pierwsi osadnicy:  

     

     

 

Naprzeciw Plymouth, po drugiej stronie zatoki ciągnie się na długości ponad stu kilometrów wygięty jak hak Półwysep Cape Cod z licznymi plażami.

 

 

 

Na końcu tego półwyspu leży mała osada Provincetown. Niegdyś była to osada rybacka. Dziś znacznie ważniejsza jest tu turystyka, a domki wzdłuż plaży wynajmowane są przybyszom z wielkich miast szukającym ciszy i relaksu:

 

     
     

 

Dla upamiętnienia lądowania okrętu "Myflower" (Ten pierwszy statek z osadnikami zawinął tutaj na krótko, zanim popłynął do miejsca, gdzie obecnie leży Plymouth) na pagórku ponad Provincetown wzniesiono granitową wieżę. Piszą o niej z dumą, że to najwyższa granitowa budowla na terenie USA.  ma około 80metrów wysokości, a u jej podstawy zbudowano małe muzeum. Wstęp do muzeum i na wieżę kosztuje 10 dolarów. Niestety tego dnia, kiedy tam trafiłem wieża była jeszcze w przedsezonowym remoncie i zaproponowano mi tylko muzeum... Szkoda, bo podobno z jej szczytu otwiera się ładny widok na ocean, zatokę i diuny, które zajmują znaczny obszar półwyspu.

     

 

 

Samo Provincetown okazało sie uroczym miasteczkiem o wąskich uliczkach, w których przycupnęły małe, schludne domki o ścianach obitych gontem. Często mieszczą eleganckie pensjonaty. Oaza artystów, podobno także gejów i lesbijek:

 

Cape Cod - Atlantic side:   

 

Jadąc z Provincetown w kierunku lotniska trafiłem do visitors center parku narodowego Cape Cod. Stąd, z tarasu na dachu parkowego budynku otwiera się widok na atlantyckie wybrzeże półwyspu:

     

     

Wróciliśmy potem do nasady półwyspu zapchana samochodami drogą i skręciliśmy w kierunku nowego stanu...

 

 

     

RHODE  ISLAND  

 

Rhode Island to najmniejszy stan USA mający wymiary 50x65 kilometrów i niewiele ponad milion mieszkańców. 

        

 

 

 

 

 

 Providence, stolica stanu, mająca w tej chwili około 170 tysięcy mieszkańców zostało założone w 1636 roku i było we wczesnym okresie ośrodkiem handlu niewolnikami.

 

 

 

 

Środek centralnego placu stolicy wypełnia zieleń. Wśród niej stoi pomnik weteranów wojennych. Ale najbardziej reprezentacyjnym budynkiem na tym placu jest chyba sąd - widoczny na zdjęciu powyżej po lewej. 

Na wzgórzu odsuniętym nieco od centrum stoi tu budynek kapitolu (nazywany oficjalnie State House) mieszczący urzędy tego najmniejszego stanu. Na szczycie kopuły umieszczono sylwetkę symbolizującą wolnego człowieka. Czyżby dlatego, że kiedyś handlowano tu niewolnikami?

 

 

 

   

 

 

     CONNECTICUT 

 

 

Connecticut - kolejny stan, który odwiedziłem jest już nieco większy, ale wciąż ma obszar wielkości naszego małego województwa i tylko 3,5 miliona mieszkańców. Stolicą stanu jest miasto Hartford - jak się dowiedziałem miasto partnerskie naszej Bydgoszczy. Tak wygląda centrum (downtown) Hartfordu fotografowane z estakady autostrady:  

 Hartford skyline from the interstate highway.

 

 

 

 

 

 

 

Stanowy kapitol w Hartford nie wszystkim się podoba. Krytykanci twierdzą, że jego architektura jest zlepkiem wielu różnych stylów. Innym budowla się podoba, bo przypomina jakiś zamek z bajki... Kiedy ją fotografowałem błękitne niebo i cumulusy na pewno dodawały jej urody:

 

 

 

Hartford - the capital of Connecticut

 

Kapitol stoi w ładnym parku. A wokół niego zgrupowanych jest jeszcze kilka innych zabytkowych budowli. Nie jestem pewien, czy ten moździerz na cokole jest autentyczny, czy też odlano go jako część pomnika poświęconego jakiemuś regimentowi artylerii:  

 

 

    NEW  HAMPSHIRE

 

Moi mili przyjaciele: Marek i Ewa zaprosili nas na weekend w Białe Góry - White Mountains rozciągające się w środkowej części stanu New Hampshire. To jakieś trzy godziny jazdy na północ od Bostonu. Eksplorację zaczynaliśmy w miejscowości Jackson - w krainie pobielonych śniegiem szczytów i szumiących górskich rzek, na których zbudowano wiele charakterystycznych, krytych mostów - jak ten na zdjęciu obok.

Najwyższym szczytem Gór Białych jest Mount Washington, wysoki na 1917 metrów licząc od poziomu morza. Jego wierzchołek na początku maja był wciąż pokryty śniegiem:

 
     

     
   

Przez Góry Białe poprowadzone są dobre drogi. Jedna z takich dróg dojechaliśmy od naszej bazy koło Jackson do podnóża Mt Washington.

     

A nice road took us to the bottom of Mt Washington

 

 

Na szczycie Mt Washington widać duży budynek mieszczący obserwatorium i muzeum.

     
Mt Washington    
   

Na szczyt prowadzą piesze szlaki, ale jak to w Ameryce, zbudowano także górską drogę doprowadzającą na szczyt. Za wjazd na Mt Washington Auto Road trzeba zapłacić 25 dolarów w tym domku z flagą, który widać na zdjęciu poniżej. Zapłaciliśmy. A potem dowiedzieliśmy się że aktualnie dla ruchu otwarta jest tylko połowa trasy - około 4,5 mili. No to powinni inkasować tylko połowę ceny, czy nie?

     

P

 

 

   

Samochód dzielnie wspinał się stromymi serpentynami. Tam, gdzie droga była zagrodzona wysiedliśmy. Mimo słonecznej pogody wściekle dmuchał lodowaty wiatr. Mieliśmy stąd widok na pozostałe szczyty "Prezydenckiego Pasma". Bo oprócz Waszyngtona mają tu swoje szczyty Jefferson, Madison, Adams i inni. Widać je na poniższym zdjęciu:

     

 

Cog Railway to the summit of Mt Washington:

   

 

Na Mt Washington można wjechać także pociągiem! Tak wyglądają długie na prawie 5 kilometrów tory Cog Railway. Z drugiej strony górskiego masywu zbudowano kolejkę zębatą, która  od 1869 roku wwozi turystów na Mt Washington. Z wysokości 820 metrów nad poziomem morza na sam szczyt (1917 metrów npm). Jazda w górę trwa 65 minut, a w dół - 40 minut. A że pogoda na szczycie jest bardzo niestabilna, to radzę nawet w słoneczny dzień zabrać ze sobą ciepłą odzież.

Niestety przyjemność jest dość droga: za powrotny bilet trzeba zapłacić aż 64 dolary. Trasę obsługują dziś spalinowe lokomotywki pchające kolorowe wagoniki z twardymi ławkami. Podobno mają jeszcze gdzieś i takie parowe lokomotywki - na specjalne okazje, bo komu by się dziś palić pod kotłem, skoro można jechać naciskając tylko dźwignie i guziki...

 

     
   

Marek zna Góry Białe jak własną kieszeń. Nie dziwię się, że wskazał nam drogę do wodospadu, którego nie było na naszej mapie. To Glen Ellis Fall. Od miniaturowego parkingu doprowadziła nas do niego 400-metrowa ścieżka. Wodospad ma kilka następujących po sobie kaskad. Ale ta jest chyba najbardziej efektowna - 64 stopy wysokości! 

     

     

 

Na południe od Jackson można w tych górach znaleźć kolejne atrakcje turystyczne: Diana's Bath, Cathedral Ledge i Echo Lake.

Zaznaczono je na mapce którą zamieściłem obok. Do wszystkich można dojechać autem - do przejścia jest na ogół tylko kilkusetmetrowy ostatni odcinek od parkingu do punktów widokowych.

 

 

Diana's Bath - w wolnym tłumaczeniu Kąpielisko Diany nie ma nic wspólnego z Lady Dianą - to miejsce nazwano jeszcze przed jej urodzeniem. Kiedy zobaczyłem zwaliska wielkich głazów po których opada w kilku piętrach górska rzeka doszedłem do wniosku, że nazwa jest niezbyt trafiona. Popatrzcie zresztą sami na te zdjęcia:

     

     
Diana's Bath  

Nie ma tu żadnego basenu kąpielowego. Miejsce powinno sie raczej nazywać Kaskadami Diany. Na obejrzenie głównych kaskad trzeba poświecić tutaj co najmniej godzinę. W kilku miejscach są one bardzo malownicze - warto przejść skacząc po głazach na drugą stronę rzeki dla ciekawszych ujęć:

     

     
   

W niewielkiej odległości od Diana's Bath wyrasta stroma, wysoka na ponad 100 metrów skała - Cathedral Ledge. Tak anglosasi nazywają skalne półki. Cathedral Ledge to coś, co przypomina zawieszoną wysoko ambonę - balkon z widokiem na szeroką dolinę i góry na horyzoncie.

     

 

   
   

Główny punkt widokowy jest zabezpieczony płotkiem, ale inne - nie. Trzeba uważać, by podziwiając krajobraz nie stracić orientacji. Był tu niedawno wypadek: przewodnik jakiejś grupy opowiadał stojąc tyłem do urwiska. Cofnął się za daleko i... poleciał w dół. A ściana jest stroma - ćwiczą na niej alpiniści.

Cathedral Ledge - White Mountains     

 

 

   
   

Z Cathedral Ledge, używając teleobiektuwu można zrobić takie oto zdjęcie idyllicznego jeziorka ukrytego w świerkowym lesie - to Echo Lake - ma ono status parku stanowego.

     

     
   

Zjechaliśmy z Cathedral Ledge i potem leśna droga doprowadziła nas do tego jeziorka. Echo Lake ma z jednej strony piaszczyste brzegi. Woda jest czysta i można się tu kąpać. Ale największym atutem tego miejsca jest krajobraz - widać w nim kopulastą górę, a pod jej szczytem nagie skałki - to właśnie Cathedral Ledge - to stamtąd robione były poprzednie zdjęcia.

     
     
     

Kolejnego poranka pożegnaliśmy naszych miłych gospodarzy: Marka i Ewę i wyruszyliśmy dalej - odkrywać kolejne amerykańskie stany.

   
   VERMONT    

 

Vermont to Green Mountain State. Rzeczywiście jego zielone góry są bardzo malownicze.

Jadąc z Gór Białych na zachód wkrótce dotarliśmy do stolicy stanu - Montpelier. I szybko przekonałem się, że ta stolica to przysłowiowe dwie ulice na krzyż: Main Street i State Street. W Main Street stoi teatr ozdobiony wieżą. A w State - nieduży stanowy kapitol (na zdjęciu powyżej), muzeum z galeryjkami i budynek sądu z zegarem (na zdjęciu obok). Montpelier to podobno najmniejsza stolica stanu w USA - mieszka w tej stolicy zaledwie 8000 ludzi.

Jeszcze dalej - tym razem na północny zachód - już na granicy z Kanadą rozciąga się tu wielkie jezioro Lake Champlain. Na tyle duże, ze kursuje przez nie prom, wożący samochody i ludzi do stanu New York... Zobaczyłem to jezioro po raz pierwszy w miasteczku Burlington, gdzie w małej przystani czekają statki spacerowe, zabierające turystów w rejsy.

 

   

 

 

Na Jeziorze Champlain jest wiele wysp. Te większe i ważniejsze połączone są groblami i mostami. I dzięki temu udało mi się dotrzeć samochodem na ważną ze względów historycznych wyspę La Motte. Tereny wokół jeziora odkrył dla Europy francuski podróżnik Samuel Champlain. Tu właśnie wylądował. I tu postawiono mu granitowy pomnik (na zdjęciu po lewej). Francuzi wznieśli tu na brzegu jeziora mały Fort Św. Anny.   Nic po nim do dziś nie zostało...

Ale naprzeciw terenu fortu funkcjonuje katolickie sanktuarium Św. Anny. Na zdjęciu obok widać małą kaplicę i wiatę, pod którą można odprawiać nabożeństwa na świeżym powietrzu. Niestety, mimo że było to niedzielne przedpołudnie wszystko było na głucho zamknięte. Byłem rozczarowany... W Polsce inaczej by to wyglądało...

 

     
    MAINE

 

   

Maine to najbardziej wysunięty na północ stan Nowej Anglii. Graniczy z Kanadą. Mimo że jest wielki jak ćwierć Polski to mieszka w nim tylko 1,2 mln ludzi. 

   
   

Po przekroczeniu granicy stanu Maine przez długi czas jechaliśmy wzdłuż rzeki Androscoggin. W miasteczku Rumford czekała na nas miła niespodzianka: ładny wodospad zasilany wodami właśnie tej rzeki.

     
   

Wprawdzie tuż obok wodospadu wzniesiono niezbyt ładną elektrownię wodną, ale miejsce jest urokliwe i po wielu godzinach jazdy było to dla nas dobre miejsce na chwilę wytchnienia i zrobienie zdjęć skalnych progów i spienionej wody:

     

     
     

 Noc spędziliśmy w Motelu 6 na peryferiach miasteczka Bangor. Dwuosobowy pokój z łazienką, trzema ręcznikami na osobę i gratisową kawą o poranku kosztował 48 USD. Tu nawet bezprzewodowy dostęp do internetu był wliczony do ceny pokoju! Zazwyczaj za taką usługę trzeba dopłacić 3 dolary...

 

Bangor jest dobrą bazą dla wizyt w Parku Narodowym Acadia - jedynym parku narodowym stanu Maine. Pomknęliśmy tam wczesnym rankiem.

Mało znany i rzadko odwiedzany Park Narodowy Acadia zlokalizowany jest na dużej wyspie Mount Desert Island połączonej ze stałym lądem mostem. Teren parku zaznaczony jest na mapce kolorem zielonym.

Najbardziej popularny sposób zwiedzania parku to przejazd okrężną parkową drogą widokową zaznaczoną na mapce kolorem brązowym, z postojami na punktach widokowych. Na niektórych odcinkach droga ta jest jednokierunkowa - trzeba jechać zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Park Loop Road ma 27 mil. Trasa kończy się zazwyczaj wjazdem na najwyższy szczyt parku - Mount Cadillac (zaznaczony na mapce literą C).

Wielu Amerykanów jeździ po parkowych drogach rowerami. To dobra metoda, ale należy pamiętać, że odległości są duże, a na trasie jest wiele podjazdów.

 

Acadia National Park, Maine   

 

W bramie parku powitała nas urocza randżerka (zdjęcie obok) Uśmiech był, gratis, ale za wjazd do parku trzeba było zapłacić 10 dolarów.     Można płacić kartą, nikt tu nie wybrzydza!    

 

 

Linia brzegowa stanu Maine jest bardzo urozmaicona. W zatoce wokół Mount Desert Island rozrzuconych jest wiele mniejszych, malowniczych, zalesionych wysp. Tego dnia, gdy dotarliśmy do parku niebo niestety było zasnute chmurami, a nad oceanem wisiała mgiełka, więc kolorystyka tych zdjęć jest raczej uboga:

 

     

     
   

Przez park wytyczone są szlaki piesze. Można zostawić samochód na parkingu na trailhead - tak nazywają tu punkt początkowy szlaku - i wyruszyć na wędrówkę. Wybrzeża wyspy na której położony jest park są niemal na całym jej obwodzie skaliste:

     

 

Sandy Beach in Acadia:   

 

Jest tu jednak jedna malownicza zatoczka, w której rozłożyła się szeroka plaża Sandy Beach. Tylko że temperatura wody w maju raczej zniechęca do kąpieli:

     

     

Jakiś kilometr dalej fotografowałem Thunder Hole. To taka długa i wąska szczelina w nadbrzeżnych skałach do której nadchodząca od oceanu fala wtłacza wodę. Ta woda wali z hukiem o skałę, która zamyka szczelinę. In wyższa fala, tym większy huk. Niestety zdjęcie nie może przekazać wrażeń akustycznych.

 

Z tego głośnego miejsca jechaliśmy dalej przez Otters Point do krainy ciszy i harmonii - nad Jordan Pond. To staw otoczony dzikim lasem. W jego wodach przeglądają się drzewa. A jedyne głosy, które słyszy tu samotny podróżnik, to głosy ptactwa:

   
     

     
Jordan Pond    Po północnej stronie stawu przysiadły dwa niewielkie, kopiaste wzniesienia. Ich kształt rozmaicie może się kojarzyć...   :)

Tutejsi nazwali je South Bubble i North Bubble. Na obie górki wprowadza pieszy szlak.

     

     
A view from Mt Cadillac:  

No i wreszcie wąski i kręty pasek asfaltu wprowadził nas na najwyższy szczyt wyspy - Mt Cadillac, wrastający na 466 metrów ponad poziom morza. Wierzchołek tej góry jest płaski i nieciekawy, ale otwiera się stąd piękny widok we wszystkie strony. Na zdjęciu poniżej widać w dali Otter Cove, skąd przyjechaliśmy, z charakterystyczną groblą przegradzającą zatoczkę. To po niej przebiega droga:

     

     
   

Pora była wracać do Bostonu. Nie chciało się w to wierzyć, ale jeszcze tego samego dnia wieczorem mieliśmy odlecieć do Europy.  W drodze powrotnej do Bostonu przystanęliśmy jeszcze w Auguście - małym miasteczku będącym stolicą stanu Maine. Zgodnie z tradycją tutejszy stanowy kapitol (State House) - najbardziej reprezentacyjna budowla miasta - zwieńczony jest kopułą. Ale nie jest ona pozłacana, więc Maine nie zalicza się chyba do najbogatszych stanów USA.   :)

State House in Augusta, Maine    

 

 

   

 

Z niepokojem patrzyłem na niebo, bo prognoza pogody, którą oglądałem rano w motelu w weather channel zapowiadała opady. Kończył się nasz pobyt w USA i kończyła się ładna pogoda... Gdy wjeżdżaliśmy autostradą na przedmieścia Bostonu zaczęło lać. Przez kałuże dotarliśmy do lotniska, gdzie bez żadnych problemów przyjęto samochód. Sczytują stan licznika i okazuje się, że w ciągu ostatnich 4 dni przejechaliśmy 1620 mil! Na szczęście nasza taryfa wynajmu przewiduje "unlimited mileage" i ten wysoki przebieg w żaden sposób nie przekłada się na opłatę za samochód.  W strugach deszczu wsiadamy do minibusu Avisa, który co kwadrans wozi kierowców do terminalu. Odlot do Monachium następuje o rozkładowym czasie. Możemy już teraz sobie pogratulować: wyprawa zakończyła się całkowitym sukcesem...

     
     

The  end

   

 

. My hot news from this expedition (in English) you can read in my travel log:  www.globosapiens.net/travellog/wojtekd 

 

 

Notatki robione "na gorąco" na trasie podróży (po angielsku) można przeczytać w moim  dzienniku podróży w serwisie globosapiens.net

     

 

 

Przejście do strony "Moje podróże"                                           Back  to  main  travel page 

Powrót do głównego katalogu                                                    Back to the main directory