Wyprawa na wyspy Oceanu Indyjskiego - 2010 - Indian Ocean Expedition

 Część I - Port Maturin            Part one - Port Maturin

Tekst i zdjęcia - Wojciech Dąbrowski © - text and photos


In November 2010 I was sailing aboard French expedition ship "Marion Dufresne" to the French Southern Lands - Terres Australes. The complete route Reunion to Reunion exceeded 8000 km. Hot news from my journey (in English) you can find in my travellog. After visiting Crozet, Kerguelen Amsterdam and Saint Paul I disembarked on Mauritius and sailed to Rodrigues aboard "Mauritius Pride": 

 

 

W listopadzie 2010 płynąłem na  francuskim statku ekspedycyjnym "Marion Dufresne" do Francuskich Terytoriów Południowych - Terres Australes. Gdy statek wrócił z zimnej Subantarktyki postanowiłem wykorzystać okazję i odwiedzić znany mi już z poprzednich podróży Mauritius oraz drugą wyspę, wchodzącą w skład wyspiarskiego państwa - nieznany mi Rodrigues. Od roku 2002 Rodrigues ma autonomię, 12 października jego mieszkańcy obchodzą lokalne święto - Autonomy Day.

 

 

 

Rodrigues jest znacznie mniejszy od Mauritiusa - wyspa ma rozmiary 18 x 8 kilometrów i bardzo różni się od swojej siostry - zarówno krajobrazem, jak i kulturą. Sam Mauritius ma bardzo silne piętno hinduskie - mieszka tam wielu Hindusów, na ulicy bez przerwy widzi się kobiety ubrane w sari. Na Rodrigues (miejscowi wymawiają [Rodrig] ) mieszkają prawie wyłącznie mniej lub bardziej ciemni Kreole - potomkowie Afrykanów z Madagaskaru i kontynentu oraz Europejczyków. Ponad 96 procent ludności Rodriguesa to katolicy.

Na mapce obok widać w którym rejonie Oceanu Indyjskiego leży Rodrigues. 

 

Z Mauritiusa na odległy o 650 kilometrów Rodrigues można dostać się na dwa sposoby: samolotem linii Air Mauritius (czasem pojawiają się też loty małych, konkurencyjnych kompanii, ale podczas mojej wizyty konkurencja właśnie zawiesiła loty). Drugi sposób to rejs statkiem pasażersko- towarowym. W kierunku "tam" popłynąłem statkiem. Wyruszaliśmy ze stolicy Mauritiusa Port Louis (na zdjęciu poniżej). Bez przesady mogę powiedzieć, że to jeden z najpiękniej położonych portów na świecie...

     
   

Flota pasażerska Mauritiusa ma zaledwie dwie jednostki: nowszą "Mauritius Trochetia" i starszą "Mauritius Pride". Na Rodrigues popłynąłem statkiem "Mauritius Pride". Tak wyglądał, gdy zobaczyłem go w porcie Saint Louis. Cumował tuż obok wieży kapitanatu portu:

 

   

Oba statki należą do Mauritius Shipping Corporation. Aktualne rozkłady rejsów znaleźć można na stronie tej kompanii: www.mauritiusshipping.intnet.mu/  Pływają regularnie z Port Louis nie tylko na Rodrigues, ale i na francuski Reunion. Ciekawą opcją jest odbywany raz w miesiącu rejs do Tamatave koło Toamasiny na Madagaskarze. 

Gdy o zachodzie słońca wychodziliśmy w morze na redzie dryfował jakiś inny handlowy statek:

 

     

Nasz rejs do Port Mathurin - jedynego porciku na Rodrigues miał potrwać dwie noce i jeden dzień.

Na "Pride" są dwie klasy pasażerskie. Niższa klasa oferuje fotele lotnicze umieszczone w ośmiu dużych salach. Jedna ściana każdej sali zawiera schowki na bagaż pasażerów. Wyższa klasa to dziesięć dwuosobowych kabin, w tej klasie w cenę biletu wliczone są posiłki, jadane w mesie razem z oficerami i kapitanem.

 

     

 

Okazało się, że jestem jedynym obcokrajowcem na pokładzie i pewnie z tego powodu moja osoba wzbudzała powszechne zainteresowanie. A że statek płynął na Rodrigues półtorej doby - była to okazja do spotkań z Kreolami... 

Są bardzo sympatyczni i chętnie nawiązują znajomości. Paradoksem jest, że choć językiem urzędowym w państwie Mauritius jest język angielski to oni (jakby na przekór swojej władzy) mówią między sobą po francusku (a dokładniej - używają kreolskiego żargonu, który zbliżony jest do francuskiego)

 

 

Pierwszego wieczoru mieliśmy piękny zachód słońca. Oba statki tej kompanii od czasu do czasu wyruszają na sunset cruise. Obserwując to piękne zjawisko pomyślałem, że ja też mam taki cruise w ramach mojego biletu na Rodrigues bez dodatkowych opłat... :)

   

Drugiego dnia po wyjściu z Port Louis zapytałem kapitana, czy mogę zobaczyć mostek. Zgodził się! Ze zdumieniem stwierdziłem, że nikt tu nie siedzi przy kole sterowym. Na pełnym morzu statek prowadzony jest przez autopilota i widać nie ma potrzeby kontrolowania kursu przez sternika.

 

 

Na moje pytanie o szybkość statku kapitan odpowiedział, że zredukował ją, bo wcale nie musimy się spieszyć. Statek wchodząc do Port Mathurin – jedynej przystani na Rodrigues musi najpierw przecisnąć się przez wąski kanał w barierze rafy koralowej otaczającej wyspę. A taki manewr bezpiecznie można wykonać tylko w świetle dnia.

 

Dookoła rozciągał się pusty, błękitny ocean. Bez powodzenia próbowałem fotografować pojawiające się na naszym kursie delfiny – zbyt szybko znikały pod wodą. Było  dość czasu na rozmowy z towarzyszami podróży. Chętnie pozowali do zdjęć.

 

 

To od nich dowiedziałem się, że "Pride" ma pod pokładem specjalnie zaprojektowane pomieszczenia do przewozu bydła. Górzysty Rodrigues ma idealne warunki dla hodowli - takie, jakich nie ma na Mauritiusie. A na Mauritiusie jest duże zapotrzebowanie na żywe bydło, by miejscowi hinduiści i muzułmanie mogli je przed spożyciem ubić w rytualny sposób. "Pride" wozi zatem żywe bydło z Rodriguesa na Mauritius. Nie czułem żadnych przykrych zapachów. Może dlatego, że w tą stronę płynęliśmy z pustymi oborami...

   

Przy stoliku w mesie miałem miłe towarzystwo - dwie siostry - studentki pedagogiki wracające do domu na krótkie wakacje. Były dla mnie bardzo miłe. Chętnie opowiadały o niełatwym życiu na Rodriguesie. No i podziwialiśmy razem kolejny zachód słońca - niestety już nie tak efektowny:

     

Dzień w morzu zleciał mi szybko, a wcześnie rano, zgodnie z zapowiedzią kapitana zajęliśmy jedyne miejsce przy krótkim nabrzeżu w Port Mathurin.

Rodrigues Island is a tiny little jewel (only 18 x 8 km = 108 km²) locared some 600 kms off the northeast coast of Mauritius, with a population of around 38000 people. Of volcanic origin, it owes its name to the Portuguese ships’ pilot, Diego Rodrigues, who discovered it in February 1528

   

Mimo, że statek nie opuszczał obszaru państwa Mauritius w Port Mathurin po zejściu na ląd musieliśmy przejść przez kontrolę imigracyjną. Była to tylko formalność i wkrótce wyszedłem z plecakiem na ulicę.  Nikt nie rzucił się na jedynego białego turystę, który przypłynął tym rejsem, nikt nie wyrywał mi plecaka ciągnąc do taksówki czy hotelu. Takie zwyczaje jeszcze nie dotarły na zapomniany Rodrigues! 

     

Port Mathurin jest niewielki - można go przejść od krańca do krańca w kwadrans. Główna ulica, przebiegająca równolegle do wybrzeża nosi nazwę, która nam, Polakom kojarzy się jednoznacznie z pewnym ruchem społecznym. Jak widać nazwy ulic są tu pisane po francusku, choć urzędowym językiem Mauritiusa jest angielski...

 
 

Tu znajdziecie to, czego mnie brakowało po wylądowaniu na Rodrigues: plan stolicy wyspy.

Here you will find something useful, but not easy to find in the net: a map of Port Mathurin  

 

 

Na swoim najruchliwszym odcinku (zdjęcie poniżej) ulica Solidarności wypełniona jest małymi sklepikami. Na jej wschodnim krańcu jest Most Churchilla i tuż za nim dworzec autobusowy, a na zachodnim krańcu znajdziecie jedyny w mieście supermarket.

     

The main street of Port Mathurin

 

Przy tejże ulicy zgrupowane są najstarsze budynki miasteczka. W dawnym budynku administracji wyspy (na zdjęciu obok) mieści się agencja turystyczna Discovery Rodrigues. Tel. 832 1062  

 

Island bears the name of its discoverer, Portuguese navigator Don Diego Rodriguez, he located it on a navigation chart in 1528.

The first settlers to set foot in Rodrigues on 01 May 1691 were seven French Huguenots led by . They were seeking refuge following the revocation of the Edict of Nantes in 1685. They lived here for two years but finding the isolation and the lack of female company unbearable, they set sail for Mauritius on a raft in May 1693.

   

 

Przed budynkiem ustawiono mały pomnik pioniera.

Podobno pierwsi na Rodriguesie byli Arabowie - pokazali wyspę na swojej mapie z XI wieku pod nazwą Dina a Robi. Współczesna nazwa wyspy wywodzi się od nazwiska  jej europejskiego odkrywcy - portugalskiego nawigatora Don Diego Rodrigueza, który umieścił ją na mapie w 1528 roku. Po nim, w 1601 przy wyspie zjawili się Holendrzy. Ale pierwsi osadnicy wylądowali tu dopiero w maju 1691 roku. Było to siedmiu francuskich Hugenotów szukających dla siebie miejsca do życia poza ojczyzną. Przewodził im François Leguat - postać zasłużona w poznawaniu oraz opisywaniu fauny i flory wyspy. Hugenoci żyli na wyspie dwa lata, ale izolacja od świata i brak kobiet tak im dokuczyła, że w końcu zbudowali tratwę i odpłynęli nią na Mauritius.     I tu przypominają mi się słowa frywolnej polskiej piosenki ...trudno bez baby żyć!

 

 

 

Po drugiej stronie ulicy Solidarności w ogrodzie za murem stoi dawna rezydencja gubernatora. Dziś mieści się tu miejscowe biuro informacji turystycznej ( www.tourism-rodrigues.mu ) ale kiedy tam zajrzałem po zejściu ze statku wszystko było jeszcze zamknięte... Za wcześnie...

Ex-Residency of British Governor in Port Mathurin houses now the tourist information office. They have nice web page: www.tourism-rodrigues.mu

 

 

Z przewodnika wiedziałem, że najtańsza noclegownia na wyspie - Herbergement Fatehmamode jest gdzieś w następnej ulicy. Okazało się jednak, że właściciel udostępniający pokoje urzęduje nie w swojej pensji, ale przy kasie w spożywczym sklepie. A sklep był jeszcze zamknięty... Otwarty był za to sąsiedni sklep z pamiątkami, a w nim znalazłem uroczą dziewczynę. Miała na imię Corine. Po raz pierwszy przekonałem się jak chętnie Kreolki z Rodriguesa nadstawiają policzki do całowania... x3  :)

Corine (co za oczy!) pozwoliła mi zostawić w swoim sklepiku mój ciężki plecak i wyruszyć na poszukiwanie taniego zakwaterowania..

 

     

Znalazłem je na końcu ulicy Leguat w pensjonacie o poetycznej nazwie „Ciel d’Ete” – „Letnie niebo”. Jego małe pawilony stoją pod kokosowymi palmami, w ogrodzie pełnym tropikalnych kwiatów. Pokoje nie mają tu klimatyzacji, a jedynie wentylatory. Instytucja ma tylko jedną wadę: tuż za płotem przebiega dość ruchliwa (jak na Rodrigues) ulica. Ten niedostatek kompensuje niska cena pokoju (500 rupii ze śniadaniem) i uśmiechnięci właściciele – starsze chińskie małżeństwo, co ranek serwujące gościom na werandzie śniadanie z kawy, bagietek i południowych owoców.

Mieszkałem na I piętrze, obok palmy, którą widać na zdjęciu.

Z okna mojego pokoju miałem widok na palmy, kwitnące krzewy bugenwilli i rzekę. Jakież jest moje zdumienie, gdy po południu okazało się, że z koryta rzeki znikła gdzieś cała woda! I tak już było codziennie: rzeka pojawiała się i znikała w rytm przypływów i odpływów oceanu.

 

 

 

 

Przyszła pora poznać bliżej miasteczko. Centralnym punktem Port Mathurin jest krótki bulwar nadmorski, gdzie cumują kolorowe łódki.

     

 

   

Na jego krańcu stoi niewielki pomnik upamiętniający tych, którzy walczyli w obu wojnach światowych. W siłach brytyjskich.

W roku 1735 Francja założyła na wyspie stałą kolonię. Ale w 1809, gdy na wyspie było już koło setki osadników wyspę przejęła Anglia i rządziła tu aż do uzyskania niepodległości przez Mauritius w 1967 roku.

     

Tuż obok zwraca uwagę kompleks budynków Zgromadzenia Regionalnego (zdjęcie poniżej). Tu rozstrzyga się większość spraw wyspy, bo Rodrigues od roku 2002 ma autonomię w ramach państwa Mauritius.

     

Podążając z mojego pensjonatu ulicą Solidarności do centrum najpierw mijałem pocztę (tu można skorzystać z internetu - 10 rupii za każdy kwadrans) a następnie niewielki bazar z owocami i artykułami pierwszej potrzeby:

     
     

 

Były też po drodze senne sklepiki. Jedne z tanim towarem wystawionym na ulicę (obok). Inne (poniżej) z kratami założonymi w drzwiach. Tego nie rozumiałem, bo wydawało mi się, że na wyspie jest bezpiecznie... Może te drzwi otwierano dopiero po przywołaniu obsługi przebywającej gdzieś w mieszkaniu na zapleczu? A może musiały być z kraty dla zapewnienia przewiewu w tym trudnym do zniesienia upale?

Może warto tutaj pokazać jakieś przykładowe ceny: bagietka  – 5,60 rupii,  jajko – 5, funt pomidorów – 35, puszka piwa – 28, cola 0,5l – 23, pudełko serków – 40, mała konserwa mięsna -25, pocztówka – 10.  Przypomnę, że za 1 dolara USA płacą tu około 30 rupii, a za 1 euro około 40.  

 

Już po kilku godzinach pobytu przekonałem się, że miejscowe kobiety są bardzo zadbane...

Macierzyństwo także i tu jest wdzięcznym tematem dla zdjęć...  

 

Taki jasny odcień skóry u mieszkańców Rodriguesa spotyka się raczej rzadko. Ale nie zauważyłem jakichkolwiek kompleksów czy oznak niechęci na tle rasowym. Inaczej jest w wielu krajach Afryki.

Panujący upał (w ciągu dnia bywało 35 stopni w cieniu) jest meczący także dla małych dzieci. Wtedy mama szuka skrawka cienia, by dziecko mogło pospać we względnym chłodzie.

 

 

Najtrudniej zrobić portrecik, który nie jest pozowany. Także i tutaj ludzie widząc wycelowany w siebie obiektyw aparatu zwykle zmieniają mimikę na bardziej "poprawną". Podobnie się dzieje, gdy zapytamy ich o pozwolenie zrobienia zdjęcia.

Ale to zdjęcie obok na pewno jest naturalne... 

W tym wieku także i tutaj kobiety chcą się już podobać. Co bardziej przyciąga uwagę mężczyzny: efektowna  czapka czy może odważny dekolt?   :)

 

Ciemna cera i jednocześnie proste włosy tej pięknej kobiety dowodzą, że jej przodkowie przywędrowali na Rodrigues z Madagaskaru:

   

     
     

 

Próbowałem odnaleźć w Port Mathurin przykłady tradycyjnego budownictwa kreolskiego. Niestety w miasteczku niewiele zachowało sie takich typowych domków jak ten na zdjęciu obok. Teraz nawet ubogie miejscowe rodziny zajmują znacznie większy metraż.   :)

     

   

Wśród starych domów mieszczących sklepy i składy można jeszcze znaleźć takie, które mogły by być elementami scenografii w historycznym filmie z czasów kolonialnych. I tu od razu przypomniało mi się podobne miasto nad Oceanem Indyjskim, które kiedyś oglądałem: Tadżura.

     

W Port Mathurin pamięta się o francuskich Hugenotach, którzy jako pierwsi osiedlili się na bezludnym wcześniej Rodriguesie. W stolicy wyspy znaleźć można specjalną tablicę upamiętniającą datę 1 maja 1601.

 

 

Choć muzułmanie stanowią zaledwie kilka procent tutejszej społeczności wypatrzyłem dwa niewielkie meczety. Jeden z nich schowany jest za tym płotem w głównej ulicy. Jego minarety co do rozmiarów to są raczej symboliczne. Ale jest ich aż 6. Furtę zastałem zamkniętą, ale dwie przecznice dalej jest jeszcze inny, większy meczet Masjid Noor. Ten należy do muzułmańskiej sekty Ahmadija, która nie uznaje dżihadu i przemocy. Odwiedzający niewierni są mile witani i oprowadzani, tylko buty trzeba zdjąć...

 

   

Obok Mostu Churchilla w Port Mathurin stoją dwa budynki ze sklepami na parterach. Ten z prawej strony ("Courts") mieści na piętrze jeszcze jedną noclegownię - "Auberge le Port Paradis" - ale gdy tam sie pojawiłem wąskie wejście było na głucho zamknięte. Czyżby z braku gości?

     

     

Warto wspiąć się na wzgórze ponad miastem gdzie w 1954 roku ustawiono figurę Matki Bożej (Reine de Rodrigues) spoglądającej na Port Mathurin:

     

 

Obok można oglądać potężne działo zainstalowane podczas drugiej wojny światowej przez Brytyjczyków. Działo wycelowane jest i dziś w przesmyk prowadzący do portu. Na szczęście nigdy nie było potrzeby by go użyć... Dziś jest zabytkiem.

 

     

Z punktu widokowego przy figurze otwiera się widok na lagunę, ale nie tylko...

   

W dolnej części zdjęcia widać ujście rzeki i niepozorny Most Churchilla, który widziałem z okna mojego pokoju.

Bardziej w lewo widać było port i wciąż stojący przy nabrzeżu "Maurtius Pride", którym przypłynąłem:

Port Mathurin    

 

Na satelitarnym zdjęciu (niestety łączonym z kilku nierówno naświetlonych klatek) widać, jak położony jest Port Mathurin. Jeszcze lepiej widać to, co zwykle ukryte jest na mapach, czyli kształt i kolor laguny. Wydaje mi się, że powierzchnia laguny jest tu większa od powierzchni samej wyspy.

 

Na wschód od Port Mathurin, w odległości półgodzinnego spaceru wzdłuż wybrzeża leży Anse aux Anglais (Zatoka Angielska) z wąską plażą i kilkoma pensjonatami oraz restauracyjkami i barami dla turystów. Tu za nocleg z pełnym wyżywieniem trzeba zapłacić 50 euro. Na krańcu zatoki znalazłem Hotel Recif, gdzie kilka razy w tygodniu organizują dla turystów wieczory folklorystyczne połączone z degustacją potraw (za dinner i show trzeba zapłacić 450 rupii). Trafiłem na taki występ miejscowego zespołu tanecznego i muzycznego. Warto było!

 

From time to time tourists have a chance to see traditional dances and listen to the folk music. Close to Port Mathurin, in Anse aux Anglais I had a chance to see such a folk show in Recif Hotel:

 

Sześciu muzyków grało na ciekawych, tradycyjnych instrumentach. Wśród których najważniejsze są: mały akordeon i płaskie bębny sega.

 

 

Przez ponad godzinę miałem okazję oglądać kreolskie tańce i słuchać ich muzyki. Zespół taneczny tworzyły cztery pary:

 

 

     
     

  To byli bardzo sympatyczni wykonawcy - widać było, że w trakcie popisu sami doskonale się bawią.

Pary tancerzy kolejno popisywały się na parkiecie. Zauważyłem, że powtarzającym się elementem tańca jest zalotne zadzieranie spódnicy przez tancerkę - zerknijcie  także na następne zdjęcie...

 

   

The “traditional” music of Rodrigues results from the juxtaposition of musical forms that meld African and European influences, resting on two pillars. The first of its two pillars is the “sega tambour” - the drum, a blend of African and Malagasy influences which also acts as a space for social regulation. The high notes of the “maréchal” expose the failings of a neighbour or his wife, the misfortunes of a rival in love or in business, taken up by rolling drums, bass drumsticks and the “bobre” (a metal string strained over a wooden elbow and attached to a hollow pumpkin) playing in unison. The other pillar, the accordion, plays European traditional folk music – mazurka (mazok karé or krawzé), Scottish (kotis), waltz (laval).

 

Miałem okazję, by przyjrzeć się kreolskim tańcom i posłuchać muzyki mającej wprawdzie swoje korzenie w Afryce, ale silnie zabarwionej rytmami przywiezionymi z Europy przez kolonizatorów.  A wśród zapowiadanych  tańców znalazł się mazok kare czyli kreolska wersja mazurka. Potem był także lokalny walczyk. Gdy widownia była już dostatecznie rozgrzana żywiołowymi rytmami tancerze zaprosili widzów na parkiet do wspólnego, kreolskiego tańca. Starałem się, jak mogłem, ale nie bardzo nam to wychodziło, bo przyzwyczajony jestem, że to ja prowadzę tancerkę, a nie ona mnie!

 

 

Sega drummer 

   

Miejscowy folklor to jednak nie tylko bęben sega ale także egzotyczne potrawy: sałatka z małż nazywana cono cono, zupa z kukurydzy czy kraby gotowane na parze – wszystko przyprawione miejscowymi warzywami i korzeniami.

Moje ulubione danie, a właściwie deser było znacznie prostsze w przyrządzeniu. Wieczorem w pensjonacie przecinałem wzdłuż przyniesioną z targu dorodną papaję. Usuwałem z wnętrza pestki i włókna i do tak przygotowanej połówki owocu wlewałem rum. Potem łyżką wyjadałem kawałki miąższu zanurzonego w alkoholu. To była papaja w rumie według własnego przepisu - prawdziwe delicje, które wymyśliłem kiedyś na Filipinach, ale które teraz kojarzyć mi się będą także z gorącą wyspą Rodrigues!

 

 

W sobotnie poranki w stolicy wyspy - Port Mathurin w sąsiedztwie portu odbywa się targ - warto przyjść by kupować i fotografować:

 

Saturday Market in Port Mathurin    

Przed halą targową przeważają kramy z artykułami codziennego użytku - takie piękne słomkowe kapelusze noszą tu wszyscy:

     

 

 

 

 

 

Nieco uwspółcześnioną wersją wyrobów ze słomy są te zrobione ze sznurka. Z tych samych surowców powstają niezliczone odmiany koszyków i torebek:

     

     

Próbowałem doszukać się kramów z pamiątkami. No i wkońcu coś znalazłem, tu wyroby z drewna:

     

... a tutaj wydziergane laleczki. Turystów jak na lekarstwo, więc i podaż pamiątek niewielka...

     

 

Ciekawostką targu w Port Mathurin są przetwory warzywno owocowe. Na wyspie nie ma żadnego przemysłu przetwórczego, więc te przetwory produkuje się po domach, pakuje do małych słoiczków, zaopatruje w etykiety drukowane na komputerowych drukarkach i przynosi na stragan. Sałatki, pikle, sosy... Na takich stoiskach kupowałem także miód a 60 rupii za mały słoik...

   

Największy ruch panował jednak w hali targowej, gdzie handlowano warzywami i owocami. Zwracam uwagę, że podawana cena najczęściej odnosi się do "livre" czyli funta, a nie do kilograma.

     

 

   

Taki targ to jednocześnie miejsce, gdzie można spotkać (i sfotografować) całą galerię ciekawych postaci.

 

  Za funt pomidorów zażądano ode mnie 35 rupii. całkiem sporo. Może traktują pomidory jako delikates?

Na sobotnim targu są także stragany z domowymi wypiekami. Te jednak muszą być skrzętnie nakryte ze względu na chmary much, a także tutejsze osy, najwyraźniej lubiące i wyczuwające z daleka wszelkie słodycze.

 

Na płachtach leżą sterty kokosowych orzechów, arbuzów, kiście zielonych bananów. Targ pełen jest kolorów, zapachów i gwaru – to tu podglądać można autentyczne kreolskie życie.

 
   
     

 

 

 

 

Targ jest także często miejscem towarzyskich spotkań:

 

My hot news from this expedition (in English) you can read in my travel log:  www.globosapiens.net/travellog/wojtekd 

 

Wydaje mi się, że byłem tego dnia jedynym "białasem" kręcącym się między straganami targu. To był ciekawy dzień!

 

   

Bazując w stolicy wyspy wyruszyłem następnie w interior. Wspaniałe krajobrazy Rodriguesa zobaczycie już jednak na kolejnej stronie.

 

To the second part of my report from Rodrigues Island

 

 

Przejście do drugiej części relacji z wyspy Rodrigues

 

 

Przejście do strony "Moje podróże"                                           Back  to  main  travel page 

Powrót do głównego katalogu                                                    Back to the main directory