Część III - Meksyk - porty Pacyfiku  --   Part three - Pacific ports of Mexico

Tekst i zdjęcia - Wojciech Dąbrowski © - text and photos


 

November in Poland is a time of  the rainy weather, cold, short and dark days. That's why I try to take advantage of the end of each year to travel to warmer regions of the world, to know new places, take a look at the previously visited places from a new perspective and experience new adventures. Also in 2013 I set out on such a journey.

Aboard the LOT Dreamliner I flew to New York. From there, the train took me via Chicago to San Francisco, traversing the territory of the United States from the Atlantic coast to the Pacific - this time by rail. About this part of the trip I wrote the first part of the report. Then using rented car I traveled along the California coast from San Francisco to Los Angeles. About my stay in San Francisco and the miles driven along the coast you can read in the second part of the report. On this page I write about sailing aboard the inexpensive cruise ship south - to the Panama Canal.

Details of the sailed route are shown on the map below...

 

Listopad to w Polsce czas dżdżystej pogody, chłodu, krótkich i ciemnych dni. Dlatego staram się wykorzystać końcówkę każdego roku na podróże do cieplejszych regionów świata, by poznać nowe miejsca, spojrzeć na te wcześniej odwiedzone z nowej perspektywy i przeżyć nowe przygody. Także i w 2013 roku wyruszyłem w taką podróż.

Dreamlinerem przyleciałem do Nowego Jorku. Stamtąd pociągiem przez Chicago dotarłem do San Francisco, przemierzając terytorium Stanów Zjednoczonych od wybrzeża Atlantyku do Pacyfiku. O tej części podróży napisałem w pierwszej części relacji. Następnie wynajętym samochodem przemierzyłem wybrzeże Kalifornii od San Francisco do Los Angeles. O tej malowniczej trasie piszę w drugiej części relacji: Kalifornia. Wreszcie  statkiem taniej linii popłynąłem z San Pedro koło Los Angeles na południe - przez Kanał Panamski - aż na Florydę. Szczegóły całej trasy pokazałem na mapce obok...

 

Moja morska przygoda rozpoczęła się tym razem w terminalu morskim w dzielnicy San Pedro gdzie zaokrętowałem się na tani statek. Typowa procedura związana z wejściem na statek wygląda w ten sposób: - najpierw oddaje się bagażowym ciężki bagaż zaopatrzony w zawieszkę z numerem kabiny (dostarczą go do waszej kabiny). Potem staje się w kolejkę do rejestracji, gdzie sprawdzają bilety, paszporty i wizy i wydają karty identyfikacyjne, będące jednocześnie kluczami do kabin. Podczas rejestracji trzeba przedstawić także kartę płatniczą, która ostatniego dnia rejsu zostanie obciążona sumą wydatków pasażera na pokładzie. Potem z podręcznym bagażem przechodzi się przez security control i nareszcie można iść na pokład. Jeszcze tylko po drodze zrobią wam zdjęcie, które będzie wyświetlane na monitorze ochrony przy wychodzeniu i schodzeniu ze statku.  To wszystko zabiera minimum godzinę.

We were leaving the port of Los Angeles  at sunset. It is always a very nice moment - cruise ship passengers all turn out for the open decks. I must admit that on this day the departure moment was particularly spectacular. When we passed the breakwater' head sun just touched the horizon:

 

Z portu Los Angeles wychodziliśmy o zachodzie słońca. Zawsze jest to bardzo miły moment rejsu, wszyscy pasażerowie statku wylegają na odkryte pokłady. I trzeba przyznać, że tego dnia wyjście było szczególnie spektakularne. W momencie, gdy mijaliśmy główkę falochronu słońce dotknęło horyzontu:

The next day was a day at sea or sea day, during which we sailed along the shore of the Californian Peninsula. It was time to learn a little of this ship, which became my home for the next two weeks. And it is not easy, because such a big ship is like a labyrinth. At the beginning you have to remember the way from his cabin to the dining room. I lived in the inside cabin  - not having windows - in the bow.  Inside cabin is usually 15-20% cheaper than the outside. Lack of daylight did not matter to me, because I just spent almost the entire day outside the cabin. From the deck you can admire the scenery:

 

Następny dzień był to dzień w morzu czyli sea day, podczas którego płynęliśmy w wzdłuż brzegu Półwyspu Kalifornijskiego. Był czas aby nauczyć się trochę tego statku, który miał być moim domem przez następne dwa tygodnie. A nie jest to proste, bo taki wielki statek to prawdziwy labirynt. Na początek wypada zapamiętać drogę ze swojej kabiny do jadalni. Mieszkałem w kabinie wewnętrznej - nie posiadającej okien - na dziobie, taka kabina jest z reguły 15-20% tańsza od zewnętrznej. Brak światła dziennego nie miał dla mnie znaczenia, bo i tak prawie cały dzień spędzałem poza kabiną. Z pokładu można było podziwiać krajobrazy:

Cabo San Lucas (Cape Saint Luke) lies at the end of a long Peninsula of California. The tip of the peninsula formed a picturesque rocks, between which are hidden secluded beaches. It is worth to be on the open deck when the ship enters the bay - to be able to photograph this part of the landscape:

 

Cabo San Lucas (Przylądek Świętego Łukasza) leży na samym końcu długiego Półwyspu Kalifornijskiego. Sam czubek półwyspu tworzą malownicze skały, między którymi ukryte są ustronne plaże. Warto być na pokładzie, gdy statek wchodzi do zatoki, by móc sfotografować ten fragment krajobrazu:

Often on these rocks  frolicking and basking sea lions can be seen. Boat owners offer short trip from Cabo to the rocks and beaches. When you gather a few people, then you can go there now for $ 10 ... And so they look the same rocks from the side of the bay:

 

Często na tych skałkach można zobaczyć baraszkujące i wylegujące się lwy morskie. Właściciele łodzi oferują krótkie wycieczki z Cabo do tych skał i plaż. Gdy zbierze się kilka osób, to można popłynąć tam już za 10 dolarów... A tak wyglądają te same skały od strony zatoki:

The locals call these rocks Los Arcos or Arches. At least one of them - you see it on the picture above- is very picturesque and often reproduced on postcards. Between high rocks hid secluded Lovers Beach, which can only be reached by boat:

 

Miejscowi nazywają te skały Los Arcos czyli Łuki. Co najmniej jeden z nich - widoczny na zdjęciu powyżej jest bardzo malowniczy i często reprodukowany na pocztówkach. Między wysokimi skałami ukryła się ustronna Lovers Beach - Plaża Kochanków, na którą można dotrzeć jedynie łodzią:

Beaches of Cabo ale lovely! But I was more attracted by the hill towering above the area of the village. This was my third visit to Cabo, but  I never managed to climb up there, to enjoy the panorama. I assumed that the view must be beautiful ... I decided to try it!

 

Ale mnie bardziej od plaży pociągało wzgórze górujące nad tą wypoczynkową miejscowością. Była to moja trzecia wizyta w Cabo, ale nigdy wcześniej nie udało mi się wspiąć tam na górę dla podziwiania panoramy okolicy. Przypuszczałem, że widok jest piękny... Postanowiłem spróbować!

     

Cabo San Lucas does not have a dock where ships could moor. They anchor in the bay, and carries passengers to the land by tenders, or large speedboats - such as one on the picture below. By the way, you can enjoy a whole range of modern hotels built along the beach:

 

W Cabo San Lucas nie ma nabrzeża przy którym mogłyby zacumować pasażerskie statki. Kotwiczą one w zatoce, a pasażerów wiezie się na ląd tenderami, czyli dużymi motorówkami - takimi jak na zdjęciu poniżej. Przy okazji można podziwiać cały szereg nowoczesnych hoteli wybudowanych wzdłuż plaży:

     
     

 

Na małym molo w jachtowym porciku, gdzie nas wysadzili kwitnie turystyczny biznes. Pasażerowie statków od pierwszej chwili wydani są na pastwę sklepikarzy, restauratorów, organizatorów wycieczek, właścicieli łódek i żaglówek.  Barwnie ubrane kobiety (to ma być strój Majów)) chętnie pozują do zdjęć z turystami. Oczywiście nie bezinteresownie.  :)

W barwnym tłumie znacznie trudniej jest dostrzec autentyczny folklor. Kobieta na zdjęciu obok to Indianka, która przyszła do kramu sprzedać pośrednikowi wyroby artystycznego rękodzieła.  

 

 

Wśród tej zmasowanej komercji trudno jest o kontakt ze zwykłymi ludźmi. Ale jak widzicie mnie się udało...

 

 

 

Trzeba przyznać, że miasteczko Cabo jest bardzo zadbane, a dodatkowego uroku przydaje mu egzotyczna roślinność, na przykład kaktusy i kwitnące rododendrony...

 

 

 

 

Centrum miasteczka skupiło się wokół jachtowego portu - to zaledwie kilka nisko zabudowanych, sąsiadujących ze sobą uliczek. Tu znalazłem internet cafe, gdzie można skorzystać z dostępu do sieci o wiele taniej niż na statku, płacąc 20 pesos za godzinę (za 1 dolara dają tu 12,10 pesos):

 

 

   
     

It was not easy to climb up the hill  - also because they built there  residential district, guarded by security guards. But in the end they let me go. When I stood panting at the top of the hill I recognized that it was worth the effort! On the picture below you can see the town and the bay, which  two cruise ships on anchor:

 

Wdrapać się na wzgórze nie było łatwo - również dlatego, że budowana tam willowa dzielnica pilnowana jest przez ochroniarzy. Ale w końcu wpuścili. Kiedy zdyszany stanąłem pod szczytem mogłem się przekonać, że było warto! Na zdjęciu poniżej widać miasteczko i zatokę, w której kotwiczą dwa pasażerskie statki:

     
     

When in the late afternoon tender drove me back to the ship I had the opportunity to photograph it in all its glory. It has no grace of old ocean liners. It was just a big, floating hotel on whose decks was packed with as many cabins as you could. But for me it was important rather that for little cost it moved me around from port to port, providing accommodation, meals, and in the evenings - the artistic program...

 

Gdy późnym popołudniem tender wiózł mnie na powrót na statek miałem okazję, by sfotografować go w całej okazałości. Nie miał wcale lekkiej sylwetki dawnych transatlantyków. To był wielki, pływający hotel na którego pokładach upchano tyle kabin ile się tylko dało. Ale dla mnie ważne było raczej to, że tanio przemieszczałem się na nim z portu do portu, mając zapewnione noclegi, posiłki, a wieczorami także program artystyczny...

     

     

I like very much this little town on the Mexican Pacific coast we visited on the next day. Puerto Vallarta has a charm. I have been here before - travelling by bus.

 

Kolejnego poranka byliśmy już w innym porcie: Puerto Vallarta jest moim zdaniem jednym z piękniejszych miast na meksykańskim wybrzeżu Pacyfiku.

     
     

Now it was a new look - from the sea. With many new hotels on the coast and hilly background Puerto Vallarta looks very nice.

 

Po raz pierwszy dotarłem tu kiedyś podróżując przez Meksyk autobusami. Teraz miałem szansę na nowe spojrzenie - z morza. Z linią eleganckich hoteli wzdłuż plaży i wzgórzami w tle nowa część miasta prezentuje się pięknie.

     

Disembarking passengers are entering a nice square with fountains and bronze statues of two men waving his hat in the direction of visitors. Right next you have a tourist bazaar full of colorful handicrafts. A few hundred meters away - a large supermarket Walmart with cheap beer, rum and cosmetics.

 

Wprost ze statku pasażerowie wychodzą tu na ładny skwer z fontannami i sylwetkami dwóch spiżowych mężczyzn powiewających kapeluszem w kierunku przyjezdnych. Tuż obok jest turystyczny bazar z kolorowym rękodziełem. A kilkaset metrów dalej - duży supermarket Walmart z tanim piwem, rumem i kosmetykami.

     
     

 
The passenger ship terminal is located 4 miles north from the old town, where once I was staying in the little guesthouse. To avoid expensive taxi you can just go to the main road and jump on the "Walmart - centro" local junk bus. It cost only 6,50 pesos each way.
 

But I decided to walk to the Old Town along the line of fancy hotels (it takes almost 1,5 hours by foot). On the way at "Venetian" hotel there are beautiful travelers palms to photograph:
 

 

Ta przystań ma tylko jedną wadę - daleko stąd do starej, najbardziej malowniczej części miasta.  Miejscowi dziwili się, że chcę dotrzeć tam pieszo - to 4 mile - ponad 6 kilometrów!

 

Moja piesza trasa prowadziła najpierw wzdłuż linii apartamentowców i hoteli. Przy jednym z nich - "Venetian" mogłem sfotografować piękne "drzewa podróżników", które Anglosasi nazywają po swojemu the travellers palm.

     
   

Potem wyszedłem na plażę, podążając brzegiem, aż do miejsca, gdzie rozpoczyna się Malecon - piękna nadmorska promenada.

     
     

They have nice palm-fringed Malecon (ocean promenade)  Even famous Mexican resort of Acapulco does not have such an elegant promenade with many nice sculptures:

 

Takiego pięknego nadmorskiego chodnika nie ma nawet słynne Acapulco! O jego urodzie przesądzają nie tylko palmy, ale także kilkadziesiąt ustawionych na deptaku rzeźb. Tu na przykład przyciagaja wzrok Neptun i Syrenka:

Są wśród tych rzeźb także bardziej modernistyczne prace. Na sąsiednim zdjęciu widać także, że na nadmorskim bulwarze rozpoczynają się uliczki, wbiegające pod górę - na zbocze...

 

Bez trudu rozpoznałem bar Cheeky Monkey, gdzie podczas mojego poprzedniego pobytu przesiadywałem (nie tyle dla zimnego piwa, ile dla bezpłatnego internetu). Nic tu się nie zmieniło! 

 

 

W centralnej części nadmorskiego deptaka jest tu mały amfiteatr z fragmentem "antycznej" kolumnady wzniesionej za sceną. Przez te łuki wspaniale się ogląda zachodzące słońce...

Na jednej z metalowych ławek przy promenadzie siedzi odlany w spiżu meksykański bohater narodowy Pancho Villa. Turyści meksykańscy chętnie się fotografują siadając obok niego. Sam Pancho to bardzo kontrowersyjna postać: bandyta, kobieciarz i rewolucjonista w jednej osobie. Zwiedzałem kiedyś jego dom w Chihuahua - tutaj znajdziecie relację.

 

Najpiękniejszą zabytkową budowlą Puerto Vallarta jest bez wątpienia kościół Matki Bożej z Guadalupe - łatwo rozpoznawalny, bo na szczycie wieży ma umieszczoną koronę Maryi podtrzymywaną przez anioły. 

 

 

Guadalupe church with the huge crown on top of the tower is the main monument of Puerto Vallarta...

 

Jak na biedny Meksyk, to zarówno wyposażenie jak i zdobnictwo tego kościoła są bogate. Wnętrze kościoła jest wypełnione światłem wpadającym także przez okna kopuły , a w głównym ołtarzu umieszczony jest wizerunek Matki Bożej z Guadalupe. W całym Meksyku Madonna z Guadalupe jest tak czczona jak W Polsce Madonna z Częstochowy... 

     
     

Puerto Vallarta lives from tourists. In the cobbled streets of the old part of town you can find many shops offering tourists a colorful Mexican handicrafts products. Sometimes the houses look like a hung big and colorful laundry:

 

Puerto Vallarta żyje z turystów. W brukowanych uliczkach starej części miasta znaleźć można wiele sklepików oferujących turystom barwne wyroby meksykańskiego rękodzieła. Czasem taka ekspozycja wygląda jak rozwieszone wielkie i kolorowe pranie:

     
     

 

Często spotka się wędrownych sprzedawców, w tym dzieci. Zaczepiają przechodniów. Ale nie są na szczęście zbyt nachalni.

 

 

W drodze powrotnej do przystani spieszyłem się i skorzystałem z lokalnego rozklekotanego autobusu oznaczonego "Walmart - centro". Bilet kosztował tylko 6,50 pesos. 

 

Podczas pierwszego pobytu w Puerto Vallarta - gdy wzdłuż meksykańskiego wybrzeża jechałem autobusami nie miałem okazji posłuchać słynnych meksykańskich mariachis - zespołów muzycznych grających meksykańską muzykę ludową. Tym razem się udało!  I nie musiałem wcale ich szukać, bo przyszli ze swoimi instrumentami na statek (to jeszcze jedna zaleta podróżowania "pasażerem"). To był wspaniały występ:

     
     

During my first stay in Puerto Vallarta - when I was driving along the Mexican coast by buses I did not have a chance to listen to the famous Mexican mariachis - bands playing Mexican folk music. This time I was more lucky! I did not have to look for them, because they came with their instruments aboard.

 

Były także pokazy meksykańskich tańców - prawdziwa orgia rytmów i kolorów. Na tym polu oczywiście dominowały panie:

     
     
   

Powiewały falbaniaste suknie, trzewiki wystukiwały ogniste rytmy. Ten występ był dla mnie większą atrakcją niż którakolwiek z broadway'owskich rewii pokazywanych na statku! Artyści zebrali wielkie brawa i naprawdę żal się było z nimi rozstawać...

We left Puerto Vallarta  at sunset. Warm breeze blew. I really like such the romantic mood. I did not go to the restaurant for dinner (how much you eat? :) Instead I enjoyed such a views. These fellow who went to the restaurant "on the first shift" ie 6 pm usually skirted this pleasure.

 

Z Puerto Vallarta wychodziliśmy o zachodzie słońca. Wiała ciepła bryza. Bardzo lubię takie romantyczne nastroje. A że nie chodziłem wcale na kolacje do restauracji (bo ileż można jeść?  :)  to mogłem do woli cieszyć oczy takimi widokami. Tych współpasażerów, którzy chodzili do restauracji "na pierwszą zmianę" czyli na 18.00 z reguły omijała ta przyjemność. 

     

 

Already on the next morning, our floating hotel moored in the tiny bay of Huatulco. It's probably the only place on the west coast of America, where a large passenger ship can stand so close to the beautiful, clean beach. Tourists can swim in the sea here, or sip a cold beer at a table looking at their "floating home".

 

 

Już następnego poranka nasz pływający hotel zacumował w maleńkiej zatoce Huatulco. To chyba jedyne takie miejsce na zachodnim wybrzeżu Ameryki, gdzie wielka pasażerska jednostka może stanąć tak blisko pięknej, czystej plaży. Turyści mogą tu pływać w morzu lub popijać przy stolikach zimne piwo patrząc na swój "pływający dom".

Na zdjęciu poniżej macie widok z dziobu naszego statku. Pasażerowie jeszcze nie zeszli na ląd, więc stoliki pod parasolami świecą pustką. Statki zawijają tu raz, dwa razy w tygodniu. W pozostałe dni miasteczko jest senne i opustoszałe.  Te zielone drzewa w prawym górnym rogu zdjęcia to centralny placyk, gdzie można połączyć się z siecią internetową przez wi-fi!

     
     

 

 

 

Od molo do centralnego placyku i katolickiej kaplicy Santa Cruz (pełna nazwa tej osady to Santa Cruz de Huatulco) prowadzi ocieniona palmami handlowa uliczka, w której przycupnęły sklepiki i zakłady usługowe.

Huatulco jest bardzo małe - całe centrum miasteczka można obejść w ciągu 20 minut. Poza wspomnianą kaplicą nie widziałem tam żadnych zabytkowych budynków. Turyści  chętnie fotografują dwie ładne kamieniczki naśladujące styl kolonialny, stojące w rogu rynku:

     

     

Huatulco, mimo że takie małe, może się podobać. Kwitnące drzewa, skrzeczące tropikalne ptaki. Ale kiedy siedziałem na ławce na głównym placu próbując coś wysłać w świat pogryzły mnie moskity. I to w biały dzień!  Bądźcie czujni!   :)

 

 

O krok od przystani, na głównym placyku stał rząd czerwono-białych taksówek. Można nimi dojechać do okolicznych plaż i miejscowości na wybrzeżu. Na budce taksówkowej kompanii wywieszona jest nawet oficjalna taryfa, więc korzystając z usług ma się pewność, że nie jest się oszukiwanym. Ale ja miałem inne plany. Chciałem podobnie jak podczas poprzedniego pobytu w Huatulco dotrzeć pieszo na ciekawy punkt widokowy na wzgórzu ponad zatoką.

 

 

W kierunku południowych plaż prowadzi z Huatulco zupełnie niezła asfaltowa droga. Na skrzyżowaniu za miasteczkiem trzeba skręcić w lewo - ostro pod górę. Wymowna tablica (zdjęcie obok) ostrzega  przed niebezpiecznymi zakrętami.

Po czterdziestu minutach marszu stanąłem ponownie na urwisku ponad małą bazą marynarki wojennej Meksyku. Uważam że warto było tam przyjść dla takiego oto widoku: 

 

     
     
   

Po powrocie do Huatulco zdążyłem jeszcze popływać w ciepłych wodach zatoki.  A zaraz potem popłynęliśmy dalej...

     

The next and last  Mexican port, which had been visited as Puerto Chiapas. I've never been in a state of Chiapas, adjacent to the border with Guatemala. From reading I knew that the port was built away from human settlements and that there is nothing to see. Independent travelers like me had to plan a trip by themselves. Shipping line proposed excursions for around $ 100, for me this price was absurd.

 

Następnym i ostatnim już meksykańskim portem, do którego mieliśmy zawinąć był Puerto Chiapas. Nigdy wcześniej nie byłem w stanie Chiapas, przylegającym do granicy z Gwatemalą.    Z lektury wiedziałem, że port do którego zmierzaliśmy wybudowano z daleka od ludzkich osiedli i że nie ma w nim nic do zobaczenia. Trzeba było zaplanować sobie jakąś wycieczkę. Linia żeglugowa proponowała coś takiego - za blisko 100 dolarów, co było dla mnie ceną absurdalną.

     

     

Z doświadczenia wiedziałem, że w portach na takich niezbyt zasobnych turystów jak ja czekają miejscowi operatorzy oferujący wycieczki o podobnym programie za kilkakrotnie niższą cenę. Po zejściu na ląd - do krytego strzechą terminalu (na zdjęciu obok) ta teoria się sprawdziła. Trzeba było tylko niewielkiej znajomości hiszpańskiego, aby się porozumieć i mieć identyczną wycieczkę za 25 dolarów - 1/4  "statkowej" ceny.  Jedyne ryzyko, jakie ponosi turysta polega na tym, że w przypadku spóźnionego powrotu "statkowej" grupy statek na nich czeka, a w przypadku spóźnienia grupy "niezależnej" raczej nie (choć fakt, że brak części pasażerów na pokładzie jest znany kapitanowi, bo każde wyjście i wejście pasażera ze statku jest elektronicznie rejestrowane).

 

     

From Puerto Chiapas to Tapachula - the second largest city of the state of Chiapas is only 27 km road, which many potholes. Along the way, opens a view of the dormant volcano Tacana having about 4000 meters high. It grows with selwy on the border with Guatemala. Nearby lie the ruins of the Mayan city of Izapa, we had to visit. But at the beginning the driver drove us to the quiet provincial town of Tuxtla Chico, which has kept the typical Mexican color, and - as it turned out - it has become the most interesting point of the tour.

Tuxtla Chico

There are few towns in Mexico, where still (as in India) the travelers can drive around by bicycle rickshaws. Here in Tuxtla Chico there are many, some of them I photographed at a stand.

 

Z Puerto Chiapas do Tapachuli - drugiego co do wielkości miasta stanu Chiapas jest tylko 27 kilometrów drogi, na której mikrobus cierpliwie wymija dziury w jezdni. Po drodze otwiera się widok na uśpiony wulkan Tacana mający około 4000 metrów wysokości. Wyrasta on z selwy na granicy z Gwatemalą.  W pobliżu leżą także ruiny miasta Majów Izapa, które mieliśmy odwiedzić. Ale na początku kierowca zawiózł nas do cichego, prowincjonalnego miasteczka Tuxtla Chico, które zachowało typowy meksykański koloryt i które - jak się okazało - stało się najciekawszym punktem programu wycieczki.

Tuxtla Chico

Niewiele jest w Meksyku miasteczek, gdzie wciąż jeszcze (jak w Indiach) podróżnych wożą rowerowe riksze. Tu, w Tuxtla Chico jest ich wiele, kilka sfotografowałem na postoju:

     

     

 

Na głównym placyku miasta na z góry zapowiedzianych turystów z naszego statku (tych po 100 dolarów i tych, co po 25) czekały ubrane w ludowe stroje seniority. Demonstrowały nie tylko wyroby ludowego rękodzieła (tu wyszywaną białą bluzeczkę można było kupić już za 10 dolarów - przy statku kosztowała trzy razy drożej) ale pokazywały także jak wyglądają owoce i ziarna kakaowca i jak domowym sposobem produkuje się z nich czekoladę.

Na estradzie na głównym placyku miasta grał ludowy zespół. Młodzież demonstrowała, jak można z kolorowego piasku usypać kwieciste dywany. Ale czymś, co może zafascynować turystę w tym mieście jest zwykła bazarowa uliczka wypełniona kramami, w których sprzedaje się to, co potrzebne jest na co dzień mieszkańcom: kurczaki i warzywa, garnki i owoce...

     

 

 

 

 

IZAPA      

Z  Tuxtla Chico jest tylko kilka kilometrów do ruin miasta Majów w Izapie. Budowle w Izapie Majowie wznieśli w XIII wieku. Skupione są one na obszarze o rozmiarach 100 na 200 metrów, więc ci z podróżników, którzy widzieli wcześniej monumentalne budowle Majów w Chichen Itza, Tikalu czy Copan będą rozczarowani. Ale dla tych, którzy wcześniej takich ruin wcale nie zwiedzali wizyta w Izapie może być ciekawym wstępem do historii i kultury Majów.

     

     
Mayan ruins in Izapa. Entry is free.  

Kompleks budowli Izapy nie jest duży - wstęp tu jest bezpłatny. Nie ma ograniczeń w poruszaniu się po zabytkach - na wszystkie budowle można wchodzić i fotografować bez ograniczeń.

     

     

 

W kompleksie budowli dawnej Izapy są także stelle - kamienne słupy i tablice pokryte płaskorzeźbami lub tablice pokryte rysunkami oraz niewielkie boisko do gry w pelotę (na zdjęciu obok).  

    Tapachula

Z Izapy nasz przewodnik Alonso zabrał nas do Tapachuli - dużego i zatłoczonego miasta, odległego o 18 mil czyli jakieś 27 kilometrów od  portu. Poznajemy na początku to miasto z najgorszej strony: przez ponad pół godziny przepychamy się w sznurze innych samochodów w kierunku centrum. Wąskie, wypełnione spalinami ulice pełne są mniejszych i większych sklepów i centrów handlowych. Kilka ulic jest kompletnie rozkopanych.

 

 

     

 

Turystyczne atrakcje Tapachuli skupiają się wokół dwóch placów, w Meksyku popularnie nazywanych "Parque".  Przy pierwszym z nich stoi nowoczesny budynek katedry (macie go na zdjęciu obok). Na tym placu jest także estrada dla występów i rozstawione są stragany bukinistów.

 

 

 

Drugie "Parque" znajduje się na starym mieście. To tutaj znajdziecie najstarszy kościół miasta - Iglesia San Augustin. Pamięta czasy kolonialne i bez wątpienia jest najciekawszym zabytkiem Tapachuli:

     

Nicest buildings in Tapachula: San Augustin church (above) and Casa de Cultura (below) Przy tym samym placu obok grupy malowniczych palm stoi Casa de Cultura - bogato zdobiony budynek, który zdaje się był kiedyś siedzibą banku: 

Costa Rica

In Costa Rica - a peaceful republic that is known among the other countries of Central America thanks to the beautiful theater in San Jose - the capital of the country and pristine mountain jungle I was already many years ago. I visited then Manuel Antonio National Park on the Pacific coast. But the small town of Puntarenas on the Pacific coast I saw now for the first time. Although Puntarenas lies on a peninsula there is no commercial port. At a little dock you will see only ferries sailing to the Nicoya Peninsula and small fishing boats. Here is a view of Puntarenas:

Kostaryka 

W Kostaryce - spokojnej republice, która wyróżnia się wśród innych krajów Centralnej Ameryki ładnym teatrem w San Jose - stolicy kraju  oraz dziewiczą górską dżunglą byłem już wiele lat temu. Odwiedziłem wtedy Park Narodowy Manuel Antonio na wybrzeżu Pacyfiku. Ale do małego miasteczka Puntarenas nad Pacyfikiem miałem teraz zajrzeć po raz pierwszy. Mimo, że Puntarenas leży na półwyspie nie ma tam portu handlowego. Przy niewielkim nabrzeżu cumują jedynie promy kursujące na Półwysep Nicoya i kutry rybackie. Oto widok Puntarenas:

To revive a little the countryside and create a number of new jobs in a poor region the government of Taiwan few years ago was built in Puntarenas tiny pier on timber piles, with which they can moor small passenger vessels - just like ours. From the pier you can go directly to the dark sand beach:

Aby ożywić choć trochę tą okolicę i stworzyć w biednym regionie nowe miejsca pracy ze środków rządu Tajwanu kilka lat temu wybudowano w Puntarenas maleńkie molo na palach, przy którym mogą cumować nieduże statki pasażerskie - właśnie takie jak nasz.   Z molo schodzi się wprost na tą plażę o ciemnym piasku:

The arrival of a cruise ship is here a great event and a chance for additional income. Just collect a pile of fresh coconuts from the palm trees at home, put them on a wheelbarrow and stand by the pier. One "coconut drink" costs two U.S. dollars:

Przybycie wycieczkowego statku to wielkie wydarzenie i szansa na dodatkowy zarobek. Wystarczy z palm rosnących przy domu zebrać na taczkę stertę świeżych kokosów i stanąć przy molo. Za jeden "coconut drink" kasuje się dwa dolary: 

Right next to the exit from the pier there is the Internet cafe where paying a dollar for a half hour, you can (barely) to connect to the network. Just nearby goes along the sea shore little walkway Paseo de las Turistas doted by souvenir stalls.

Tuż obok zejścia z molo jest internetowa kawiarenka, gdzie płacąc dolara za pół godziny można (z trudem) połączyć się z siecią. Przy niej rozpoczyna się biegnący wzdłuż morskiego brzegu chodnik Paseo de las Turistas  obstawiony kramami z pamiątkami. Są tam wyroby z drewna, ładnie malowana ceramika, kawa z której słynie Kostaryka i przyprawy. No i oczywiście tekstylia. Ta urocza seniorita sprzedawała z mamą tak przydatne w tutejszym słońcu kapelusze:

 

 

 

Heading towards the end of the peninsula on which Puntarenas is built I passed several waterfront hotels and seafood restaurants. They looked empty. This hotel seemed to me to be the most impressive:

 

Zmierzając w kierunku końca półwyspu, na którym leży Puntarenas mijałem kilka zbudowanych przy nabrzeżnej ulicy hoteli i restauracji serwujących owoce morza.  Wyglądały na puste. Ten hotel wydał mi się najbardziej okazały:

     

 

 

 

I was looking in the town for traditional, old architecture. Among sprawl survived a few "pearls", as for example the shop on the picture below. You can imagine that half a century ago, most of the houses here looked like, only the ads were different:

 

Szukałem w miasteczku tradycyjnej, starej architektury. Wśród bezładnej zabudowy uchowało się kilka "perełek", jak na przykład ten sklep na zdjęciu poniżej. Można sobie wyobrazić, że pół wieku temu tak wyglądała tu większość domów, tylko reklamy były inne:  

     

     

Residential houses were covered with rusted corrugated metal sheet and have extensive balconies where residents lingered to avoid the daily heat teasing in the interior. Doors and windows downstairs  for safety reasons are still barred today:

 

Mieszkalne domy kryte były wtedy pordzewiałą falistą blachą i miały obszerne balkony, na których przesiadywali mieszkańcy by uniknąć dziennego skwaru dokuczającego we wnętrzu. Drzwi i okna parterów jeszcze i dziś ze względów bezpieczeństwa są okratowane: 

     

 

 

 

In the shops you can buy goodies such as in the European countries of the Mediterranean. The passion for such baking  was brought here by immigrants from that part of Europe:

W sklepikach można kupić pyszności takie jak w europejskich krajach Morza Śródziemnego. Zamiłowanie do takich wypieków przywieźli tu emigranci z tej właśnie części Europy: 

     

Life in the tropical heat flows lazily here. Do not overwork, it is not worth to rush. Sit in the shade, read a newspaper, talk with friends and ... And so, day by day:

 

Życie w tropikalnym upale płynie tu leniwie. Nie wolno się przepracowywać, nie warto się spieszyć. Posiedzieć w cieniu, poczytać gazetę, pogadać ze znajomymi... I tak dzień w dzień:

     

 

 

 

The highest and most representative building of the city is stone cathedral (pictured below). But I found it closed. Direct vicinity of the cathedral is the most interesting part of the city - right next to the church in the old building adapted to the new features is a cultural center.

 

Najwyższą i najbardziej reprezentacyjną budowlą miasta jest kamienna katedra (zdjęcie poniżej). Ale zastałem ją zamkniętą. Bezpośrednie sąsiedztwo katedry to najciekawsza część miasta - tuż obok świątyni w starym budynku adaptowanym do nowych funkcji mieści się centrum kulturalne.

     

In Puntarenas there is also the Parque Marino - a kind of museum with pools and marine aquariums. But the institution, which normally can be visited by paying for admission 2700 colones (1 USD is worth about 500 colones) was closed on Sunday. Looking for subjects for my photos I walked in the heat to the end of the peninsula on which the town lies. It was very hot! I'm not surprised that the cars were set under shady trees:

 

W Puntarenas jest także Parque Marino - rodzaj morskiego muzeum z basenami i akwariami. Ale instytucja, którą normalnie można zwiedzać płacąc za wstęp 2700 colonów (1 USD to około 500 colonów) była w niedzielę zamknięta. Szukając tematów do zdjęć pomaszerowałem w upale na sam koniec półwyspu na którym leży miasteczko. Było gorąco! Wcale się nie dziwię, że samochody ustawiano pod cienistymi drzewami:

 

 

 

 

 

 

My water bottle was already empty when HE arrived calling the bicycle bell. He was selling coconut drink in "lux" version - chilled with ice. That was what I was missing! Initially, he wanted 600 colones for a coconut, but eventually agreed to sell for one dollar. He beheaded with a machete the top of the fruit. I was drinking through a pipe.. Yum!

 

Moja butelka na wodę była już pusta gdy ON nadjechał dzwoniąc rowerowym dzwonkiem. Sprzedawał kokosowy napój w wersji "lux" - schłodzony lodem. To było to, czego mi brakowało! Początkowo chciał  600 kolonów za jednego kokosa, ale w końcu zgodził się na jednego dolara. Ściął maczetą wierzchołek owocu. Piłem przez rurkę. Pycha!

     

On the other side of the peninsula, I found a small harbor built for ferries departing several times a day to Paqueira and Playa Naranja on the Nicoya Peninsula:

 

Po drugiej stronie półwyspu znalazłem niewielką przystań promów kursujących kilka razy dziennie do Paqueiry i Playa Naranja na Półwyspie Nicoya:

 
     

At this ferry jetty is the final stop public buses arriving to the peninsula from "continent", including one from the country's capital - San Jose. It is only 115 km, bus departs every hour and after 2.5 hours commute to Puntarenas. The ticket costs about $ 5.

 

 

Przy tej przystani jest końcowy przystanek publicznych autobusów przybywających na półwysep z "kontynentu", w tym ze stolicy kraju - San Jose. To tylko 115 km, autobus wyrusza co godzinę i po 2,5 godziny dojeżdża do celu. Bilet kosztuje około 5 dolarów. 

   

 

     

Later that evening, we said goodbye to Costa Rica. The day after in the early morning we anchored already in front of Panama - ready to pass through the famous canal. But about this part of the journey I have already written the next part of my report.

 

Jeszcze tego samego wieczoru pożegnaliśmy Kostarykę. W dzień później wczesnym rankiem znaleźliśmy się na redzie Panamy gotowi do przejścia przez słynny Kanał. Ale o tej części podróży napisałem już w kolejnej części mojej relacji.

     
     
To the next part of this report  

Przejście do kolejnej części relacji z tej podróży

     
     

 My hot news from this expedition (in English) you can read in my travel log:  www.globosapiens.net/travellog/wojtekd 

 

Notatki robione "na gorąco" na trasie podróży (po angielsku) można przeczytać w moim  dzienniku podróży w serwisie globosapiens.net

 

Przejście do strony "Moje podróże"                                           Back  to  main  travel page 

Powrót do głównego katalogu                                                    Back to the main directory