Tekst i zdjęcia:  Wojciech Dąbrowski  © - text & photos

Część VI B relacji z podróży od krańca do krańca Afryki  - Góry  Mandara

-  Part six B - Mandara Mountains

 

 

 

       (ciąg dalszy)

 Góry  Mandara rozciągają się na pograniczu Kamerunu i Nigerii - na zachód od małego miasteczka Mokolo widocznego na mapce obok.  Ich niezwykłe kształty oraz uroda i afrykański autentyzm wiosek rozrzuconych u ich podnóża sprawiły, że wędrówka przez ten region jest jedną z największych atrakcji turystycznych Kamerunu. Wędrówka piesza - dodajmy, bo większość wiosek połączonych jest ze sobą jedynie ścieżkami.

Jak widać na zdjęciu ścieżki prowadzą wśród wysokich traw, są najczęściej kamieniste i brak na nich jakichkolwiek drogowskazów. Posiadanie miejscowego przewodnika staje się koniecznością. Drugiego dnia wędrówki nasza grupka prowadzona przez czarnego Napoleona dotarła w południe do wioski Kila, gdzie odbywał się akurat targ... To był targ dla miejscowej ludności, nie dla turystów... Tych ostatnich na szlaku w ciągu trzech dni wędrówki nie spotykaliśmy wcale. Kilku białych widzieliśmy jedynie w "bazowej" wiosce Rhumsiki z której wyruszyliśmy na nasz treking.
Wioski z górach Mandara składają się właśnie z takich zagród otoczonych gliniano-kamiennym  murem. Tego drugiego dnia po obejrzeniu bazaru maszerowaliśmy dalej koło ładnej wioski Guava. W porze największego skwaru Napoleon zarządził popas pod cienistym mangowcem na wzgórzu, gdzie nie tylko mogliśmy zjeść spokojnie nasze sardynki powszednie ale i wyciągnąć się na wysuszonej trawie rozkoszując się docierającymi na wzgórek powiewami wiatru... Było powyżej czterdziestu stopni Celsjusza...

Ostatni etap tego dnia prowadził po usianych głazami stokach do wsi Rufta, gdzie mieliśmy spędzić kolejną noc. Sypiając w zagrodach mieliśmy możliwość podglądania codziennego życia Kameruńczyków - ze wszystkimi jego blaskami i cieniami.

Do Rufty dotarliśmy o 15.30. Zaskoczenie. Nie ma naszej oślicy z zapasami pitnej wody!!.    A podobno kucharz miał ja poprowadzić krótszą drogą!  Piiiić!  Niestety w tych małych wioskach sklepików z napojami nie ma...

Na szczęście po około godzinie nasza zguba pojawiła się na ścieżce. Za nią stąpał osiołek, a na końcu karawany nasz kucharz. Można było nareszcie uzupełnić braki wody...

Rodzina u której nocowaliśmy przekazała nam do dyspozycji wyłożony słomianymi matami gliniak z pomieszczeniem o wymiarach 3x3 metry.  Wewnątrz wieczorem było jednak piekielnie duszno - wszyscy rozścielili swoje karimaty na zewnątrz - pod gwiazdami. Do mycia przyniesiono nam z odległej studni jedno niepełne wiadro na całą grupę.  A toaleta? - Toaleta jest na polu - za murkiem otaczającym zagrodę!  Kozy i kurczaki bezceremonialnie szukają pożywienia wśród naszych rozłożonych na matach rzeczy... Po ścianach śmigają kolorowe jaszczurki. A po zachodzie słońca wielka lampa księżyca kładzie srebrną poświatę na strzechach chat.  Nocą ujadają psy i płaczą dzieci. Ale komarów na szczęście nie ma!.
TRZECI  DZIEŃ  naszej wędrówki przez Góry Mandara miał obfitować w  najwspanialsze krajobrazy. Zaczęły się, gdy tylko minęliśmy wioskę Move...

Rzeczywiście kształty i rozmiary gór zaczynają być niesamowite - tą skalną basztę wyrastającą za wsią miejscowi nazwali G'Move. 
My odkręcamy kran i nabieramy do naczynia dowolną ilość wody... Oni...  W korycie wyschniętej rzeczki wykopany jest dół. Na jego dnie niewielka kałuża - ot, tak ze trzy głębokie talerze... Bosonoga dziewczyna siedzi w dole i połówką kalabaszowej skorupy nabiera wodę z kałuży nalewając ją do wiadra. Napełnienie jednego wiadra trwa 10 minut, może kwadrans. Potem inna kobieta ustawi sobie to wiadro na głowie i zaniesie do odległej o kilkaset metrów zagrody. Da pić dzieciom, ugotuje garnek kuskusu... Będzie oszczędnie nią gospodarować. Bo kolejka przy dole bywa długa... Czy odkręcając kran zdajemy sobie sprawę z naszego szczęśliwego położenia?  Nie wszyscy mają tyle wody!

Pętla naszej trasy zawraca w kierunku Rhumsiki.  Przecinamy szutrową, "główną" drogę Mokolo-Rhumsiki. Przed nami wyrastają kolejne skalne baszty i maczugi o fantastycznych kształtach.  - Ten szczyt na horyzoncie to już Nigeria - powiada nasz czarny Napoleon. 
W pewnym momencie otwiera się przed nami głęboka dolina. To Drr Valley, po jej przeciwnej stronie na urwisku usadowiło się Rhumsiki. Zejścia do doliny strzeże kolejna skalna wieża... 

Mandara. Pisząc po powrocie z podróży ta relację jestem przekonany, że Mandara Mountains to najciekawszy dla turysty region Kamerunu. Szkoda tylko (a może właśnie dobrze?), że z uwagi na dużą odległość od wybrzeża dociera tu niewielu podróżników. 
Na dnie doliny usadowiły się cztery tylko zagrody otoczone murkami z kamieni. Stożkowe dachy chat komponują się wspaniale z górskim krajobrazem. To bardzo piękne miejsce. Nawet jeśli przyjedziecie do Rhumsiki na jeden tylko dzień to można ścieżką wprost z bazaru Rhumsiki zejść do doliny - bez przewodnika. Ale do zejścia trzeba porządne buty - sandały nie wytrzymają konfrontacji z tutejszymi skałkami... 

W jednej z zagród na dnie Doliny Drr jest warsztat produkujący ludowe instrumenty - gadzawary. Ich rezonatory z jednej strony obciągnięte są skórą, a z drugiej wspaniale rzeźbione w tamaryszkowym drewnie. Na gadzawarze gra się jak na harfie... Ale nie zalety użytkowe czy brzmienie robią największe wrażenie na turystach. Kupują je jako niepowtarzalne pamiątki z Gór Mandara. Instrumenty nie są drogie - taki egzemplarz z niezbyt skomplikowaną rzeźbą można wytargować już za 1500 franków czyli około 3 dolarów USA. Tylko przewozić taką pamiątkę trzeba wyjątkowo ostrożnie - raczej w podręcznym bagażu niż w plecaku...
W warsztacie można obejrzeć, jak produkuje się instrumenty. Nie chce się wierzyć, że drewniany rezonator powstaje pod cięciami narzędzia, które przypomina małą siekierkę...  

 

 

Oglądamy tą ciekawą produkcję, a potem zaczynamy wspinać się wąską ścieżką, którą nie przejdzie nawet osioł w górę - do wioski. W butelkach widać już dno. A te ostatnie kwadranse wędrówki wyciskają z nas resztki wypitej wody... Dobrze, że wracamy do cywilizacji, gdzie można kupić bagietki i coca-colę, a przede wszystkim - po trzech dobach wejść pod prysznic!

Po powrocie do Rhumsiki przewodnik oprowadza nas jeszcze po warsztatach rękodzielniczych, będących zarazem sklepikami z suwenirami. W jednym z nich produkują i sprzedają ładną, czarną ceramikę. Czarki i dzbanki są nawet ładne i niedrogie, tyle że ciężkie - jak to dźwigać przez drugie pół Afryki? 
Rezygnujemy z płatnej wizyty u miejscowego czarownika, który za 1000 CFA przepowiada przyszłość na podstawie obserwacji ruchów dwóch żywych krabów. 

 

 

Za to w okolicy bazaru podglądamy, jak przędzie się bawełnianą nić. Robią to kobiety... 

A tuż obok z tych nici tka się wąski na pięć, może siedem centymetrów pasek zgrzebnego materiału. Ale tkactwo jest wyłącznie domeną panów... 
Ze zszytych ręcznie wzdłuż pasków wyrabia się nie tylko takie sakwy, ale także całe powłóczyste koszule, które można następnie sprzedać turystom. Koszule nie mają podobno powodzenia - znacznie tańsze i wygodniejsze są te utkane i uszyte maszynowo w fabryce... 

W hoteliku "La Casarolle" odbieramy nasze plecaki. Pranie i kąpiele kończą się jednak bardzo szybko i z prozaicznej przyczyny: kończy się woda w zbiorniku zamontowanym ponad hotelowym dachem.  Więcej będzie jak przyjedzie beczkowóz, a przyjedzie... dokładnie nie wiadomo kiedy... Oni się uśmiechają, dla nich to codzienność... 

 

Mikrobus z Rhumsiki do Maroua wyjeżdża w trasę wcześnie rano: już o 6.00. Za skalnymi basztami i świętą górą Zivi wschodzi wielkie czerwone słońce gdy wytaczamy się na wyboistą szutrową drogę do Mokolo. Oho, dostajemy ochronę: policjanta z kałasznikowem wiszącym na sznurku. Już zapomnieliśmy, że Nigeria jest wciąż tak blisko...

O 11.20 jesteśmy w Maroua. Jeszcze tego samego dnia chciałbym dotrzeć do N'gaoundere - znacznie ciekawszego miasta położonego dalej na południe. Jest autobus, wykupuję bilet za 5000 CFA i cierpliwie czekam z innymi pod wiatą autobusowego terminalu. Obok - mała czarnoskóra lady - popatrzcie tylko na zdjęcie obok...

Do autobusu wywołują po nazwiskach - według listy. 12.30 - odjeżdżamy. Kierowca przezornie zwalnia gdy zbliżamy się do dziur w wąskim asfalcie. Na wojskowych posterunkach kontrolnych autobus oblegają przekupnie wsadzający do środka pojazdu przez okna swój towar...

Do N'Gaoundere docieramy już po zmroku. Trudno jest orientować się w obcym mieście po ciemku - staram się unikać takich sytuacji, ale czasem nie ma wyboru...  Z pomocą miejscowych odnajduję "Auberge de la Gare"  - tani hotelik w pobliżu stacji, schowany za szkolnym boiskiem. Za 6000 CFA można tu dostać pokój z prysznicem, czystym ręcznikiem i... dwiema prezerwatywami. Co za luksus po przeżyciach ostatnich kilku dni! 
N'Gaoundere ma rangę stolicy prowincji. Leży na wysokości 1100 metrów npm, co sprawia, że upał nie jest tu tak dokuczliwy.

Poranek pozwala docenić rozmiary miasta i sfotografować najciekawsze fragmenty architektury. Wzdłuż ulic przyciągają uwagę wspaniale kwitnące drzewa, a na jezdniach -motocyklowe taksówki, które za 100 franków zawiozą Was w dowolny kraniec miasta...  Jestem w środkowym Kamerunie. Żywność jest tu już znacznie tańsza, jest też znacznie więcej owoców niż na północy: dorodne mango sprzedają po 20 CFA, banany po 25, bułka kosztuje 50, kostka holenderskiej margaryny 500, a krążek serków - 800.

Na zdjęciu powyżej mamy Petit Mosque.

Ale najciekawszym turystycznie miejscem w N'Gaoundere jest Lamidat czyli siedziba miejscowego "króla".  Bo w Kamerunie, podobnie jak w Nigrze równolegle do oficjalnych, tworzonych przez rząd funkcjonują stare, tradycyjne struktury władzy. Władcy pozostawiono między innymi funkcje sądownicze. Na zdjęciu obok mamy wejście do pałacu - może to za dużo powiedziane, ale nawet Francuzi piszą o tym "Palais du Lamido"

Ci kolorowo ubrani panowie to pałacowa służba. Przy wejściu wywieszony jest oficjalny cennik dla turystów: wstęp 2000 + 1000 za każdy aparat. Przewodnik jest bezpłatny, ale liczy na napiwek. Idziemy do wnętrza...  Między pałacem, a stojącym obok niego Wielkim Meczetem widać mały, nowy pawilon w stylu orientalnym. To tam zamieszkuje lokalny "król". (tak, tak: "le roi" - mówi o nim cały czas przewodnik)

Turyści zwiedzają oczywiście starą, niezamieszkaną część pałacu.  Na kolejnych piaszczystych  dziedzińcach oglądam coś w rodzaju kolorowanych płaskorzeźb o intrygującej symbolice. Na ścianie obok wypisali listę 18 kolejnych "królów" rządzących kolejno od 1836 roku.
Sala sądu przypomina wielki namiot pokryty strzechą... Wewnętrzne wyposażenie tej oryginalnej budowli jest bardzo skromne.

Konstrukcja tych starych budowli wykonana jest w tradycyjny sposób - jej elementy łączone są sznurkiem...
Napiwku na zakończenie zwiedzania pałacu niestety nie było - pewnie dlatego ten przewodnik taki smutny... Merci!

Żegnając go myślałem już o następnym fragmencie trasy.    Drogi z N'Gaoundere na południe są podobno w fatalnym stanie. Ale jest alternatywa - jeden ze słynnych afrykańskich pociągów: "Yaounde Express" wyruszający przez dżunglę na południe codziennie o 18.15...   Tylko jak zdobyć bilety? Gdy rano zjawiłem się na stacji powiedzieli, że kasę otworzą dopiero o 10.00... Podróż miała trwać minimum 12 godzin i marzyła mi się kuszetka...

Minaret Wielkiego Meczetu - budowla sąsiaduje z Lamidatem. Tutejszy islam nie jest jednak aż tak wojujący.  Znaczny procent ludności wciąż praktykuje animizm...
... O 10.00 w osobnym okienku kasowym dla pasażerów wyższych klas dowiedziałem się, że powinienem zarezerwować miejsce z wyprzedzeniem 48 godzin.  Na to ja, że 48 godzin temu to ja byłem w waszych przepięknych  Górach Mandara, gdzie nie było ani telefonu, ani elektryczności, itd.  Poskutkowało!  Mozolnie przepisywał polskie nazwisko z paszportu do imiennego biletu... Kuszetka do Yaounde kosztuje 28000 CFA (25000 gdy wykupuje się cały 4-os. przedział). Miejsca siedzące w kl.1 - 17000, w kl.2 - 10000. Na godzinę przed odjazdem podróżni ustawili się w długiej, karnej kolejce do wyjścia na peron.  Ale o tym, jak jechałem " Yaounde Express" już na kolejnej stronie...

  >>>>>Przejście do trzeciej części relacji  z Kamerunu 

<<<- do poprzednich  części "Transafricany"

Przejście do strony "Moje podróże"                                           Back  to  main  travel page 

Powrót do głównego katalogu                                                    Back to the main directory